banner

Z prof. Stanisławem Morytą, rektorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, rozmawia Anna Leszkowska

  • Moryto.jpg - Panie Profesorze, warszawska uczelnia muzyczna przechodziła przez 200 lat swojego istnienia różne koleje losu. Niektóre zmiany były znaczące. W jakim stopniu obecnie zmienia się UMFC? Mamy bowiem zupełnie nową sytuację: otwarcie granic, umasowienie kształcenia, proces boloński - ze wszystkimi skutkami tych zjawisk i regulacji prawnych.

  •  - Jeśli chodzi o ustrój, strukturę uczelni, zawsze troską jej władz i wykładowców było to, aby kształciła na najwyższym poziomie - tak było już w okresie zaborów. Tą uczelnią zawsze kierowali wybitni artyści. Po I wojnie światowej Karol Szymanowski zmieniał charakter tej uczelni w kierunku akademickim, nie zawodowym, co mu się udało tylko częściowo. Bo jeżeli mamy do czynienia z uczelnią zawodową to może w niej uczyć dobry rzemieślnik. Szymanowski jednak uważał, że to za mało, że na tym etapie rozwoju to już nie wystarcza. I jak popatrzymy na historię sztuki, muzyki, to zawsze najwybitniejsze jednostki były osobami o dużej wiedzy nie tylko zawodowej, ale i ogólnej. Ignacy Paderewski - to był obywatel świata, z którym liczyli się najwięksi politycy. I to, co zawdzięcza Polska Paderewskiemu jest ciągle niedocenione. Szymanowski i jego zwolennicy chcieli, aby absolwenci tej uczelni nie byli nazywani muzykantami, ale byli muzykami o szerokich horyzontach. To on poszerzył program kształcenia w tej uczelni o estetykę i inne przedmioty humanistyczne. I tak było do II wojny światowej, po której powstała PWSM, mająca status uczelni zawodowej. Dopiero w 1962 r. uczelnia stała się akademicką.

Spotykamy się z różnymi postawami - niektórzy uważają, że nie ma sensu uczyć studentów np. filozofii, jednak na dzisiejszym etapie nie da się prowadzić edukacji muzycznej i działalności artystycznej bez kształcenia humanistycznego. Dlatego też nastąpiło przekształcenie Akademii Muzycznej w UMFC, ale nie automatycznie - bo żeby dostać status uniwersytetu „przymiotnikowego" musieliśmy spełnić wiele warunków, legitymować się tradycją, silną kadrą i uprawnieniami do nadawania stopnia doktora co najmniej w 6 kierunkach.

- Twierdzi się, że proces boloński powoduje obniżenie poziomu kształcenia - czy w uczelniach artystycznych istnieje takie niebezpieczeństwo?

- Zawsze kij ma dwa końce - wprowadzenie systemu bolońskiego zostało na uczelniach artystycznych wymuszone. Jest integracja europejska, porównywalność studiów, punkty, możliwość studiowania w różnych uczelniach Europy, wędrówek po świecie - nas nikt do tego systemu nie przekonywał, tylko zmusił do jego wprowadzenie. Ma to oczywiście dobre strony, co widać najlepiej przy współpracy uczelni, przepływie studentów. Ale są też przypadki negatywne, np. w szkolnictwie artystycznym na studia instrumentalne nie dostanie się nikt, kto nie uczył się, bądź nie skończył średniej szkoły muzycznej. Ale są też takie kierunki czy dyscypliny, których w takich szkołach nie było - np. kompozycja, czy reżyseria muzyczna. I na tych kierunkach powinny być studia jednolite, magisterskie.

Mnie niepokoi polskie zapatrzenie się na Stany Zjednoczone, wzorowanie się na studiach w USA, ich organizacji. Tyle, że bez uwzględnienia amerykańskich nakładów na szkolnictwo. Jeżeli przyjmiemy taką strukturę, jaką stworzyli u siebie Amerykanie, to szkół artystycznych (wszystkich typów) zostanie w Polsce 6-7. Te, które są albo odpadną, albo zostaną przejęte przez większe jednostki organizacyjne, np. uniwersytety i jak w USA - będą funkcjonować na zasadzie wydziałów. System amerykański, w którym uczelni artystycznych jest zaledwie kilka, spełnia tam jednak zupełnie inne zadanie niż u nas. Zatem należałoby się zastanowić, czy rzeczywiście jest to najbardziej słuszny kierunek reformy szkolnictwa muzycznego.

- Czy nasze uczelnie muzyczne mają swoje profile, czy wszystkie uczą tego samego?

- Oczywiście, zawsze są jakieś przedmioty wychodzące poza standardy, niemniej wszystkie uczą tego samego. Głoszę niepopularną tezę, że jeśli rozmawiamy o szkolnictwie artystycznym, zwłaszcza o muzycznym, to musimy założyć, iż muszą to być uczelnie elitarne. Jeśli ktoś jest głuchy, to na te uczelnie się nie dostanie. Czyli mniej studentów, mniejsza kadra i wyższy poziom - tylko wówczas te uczelnie mają sens istnienia. Oczywiście niezbędne jest odpowiednie finansowanie. Rację bytu naszej uczelni widzę tylko w tym przypadku, jeśli postawi na jakość, elitarność i najwyższy poziom.

- Jakie są proporcje między nauką a sztuką w UMFC? Czy utworzony obecnie Instytut Chopina nie odbierze „naukowego chleba" uczelni?

- W Europie i na świecie jest tak, że wybitny artysta jest także naukowcem w swojej dziedzinie, wybitny muzyk jest jednocześnie wybitnym teoretykiem muzykologiem. Bo jeśli jest wybitnym muzykiem, to musi mieć ogromną wiedzę z tej dziedziny. Tymczasem u nas jest tak, że np. na muzykologię przyjmuje się ludzi niesłyszących i oni wypowiadają się później na temat muzyki. W dodatku często z pogardą oceniają muzyków, wydają nierzetelne opinie o wykonaniach i wykonawcach. Także i u nas musi to się zmienić. A co do pojawienia się Instytutu Chopina - jestem za tym, abyśmy współpracowali i sądzę, że tak będzie, ale w nauce, gdzie jest jeszcze wiele do zrobienia, każdy sam określa pole badań. A konkurencja jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

- Czy zapowiadana reforma nauki i szkolnictwa będzie mieć wpływ na uczelnie artystyczne?

- Myślę, że tak, zwłaszcza że uczelnie są zachęcane do wyboru modelu amerykańskiego. Ale trzeba się zastanowić nad czymś innym: czy dzisiaj kształcenie w obszarze sztuki jest potrzebne czy nie? Moim zdaniem - tak, choć praktyka przynosi zupełnie inne wnioski. A dlaczego jest potrzebne? - bo sztuki jest wokół nas coraz więcej. Otacza nas zewsząd muzyka, dźwięk - czy zależy nam na tym, żeby to była muzyka na najwyższym poziomie czy nie? Czy mają ją pisać zawodowcy czy amatorzy? To samo dotyczy sztuk pięknych, architektury, ochrony krajobrazu, przekazu słowa - wszędzie tu potrzebne jest kształcenie, zatem trzeba te uczelnie rozwijać i dążyć do tego, żebyśmy mieli jak najwięcej profesjonalistów w każdej dziedzinie. Tymczasem dzisiaj jest moda na naturszczyków, nieprofesjonalistów, i to w każdej dyscyplinie.

- Ale przecież artyści nieprofesjonalni wzbogacają kulturę..

- Tak, jeśli są artystami i tworzą z potrzeby serca, a nie z powodów zarobkowych. Jeżeli więc mamy utrzymać kształcenie artystyczne, to trzeba także łożyć - i to lepiej niż obecnie - na uczelnie artystyczne, bo u nas jednego studenta kształci co najmniej jeden nauczyciel. Tu nie ma masowych zajęć. Tu są inne koszty.

- Obawia się pan także mniejszego finansowania?

- Tak, razem z procesem wchłaniania uczelni artystycznych przez uczelnie typu uniwersytet. W dawnych szkołach „MEN-owskich" na wydziałach artystycznych studiuje mniej więcej tyle samo studentów co w uczelniach artystycznych. Szkoły te, walcząc z nami o studenta, obniżają poziom wymagań i nauczania.

My nie narzekamy na brak zainteresowania naszą uczelnią, choć kierujemy się innymi kryteriami - u nas dalej jest sprawdzian z umiejętności, co na innych uczelniach zanikło, przynosząc negatywne skutki. Naszą siłą jest element konkursowości. My np. nie przyjmujemy na podstawie rozmowy kwalifikacyjnej - zdając na kompozycję, trzeba przynieść swoje prace, zdając na śpiew czy instrumentalistykę, trzeba wykonać recital, trzeba też być tancerzem, jeśli chce się studiować taniec.

- Czy potrzebne są zmiany w polityce kulturalnej państwa w odniesieniu do szkolnictwa artystycznego, stworzenie jakiejś strategii rozwoju szkolnictwa artystycznego?

- Myślę, że tak, gdyż od lat toczy się dyskusja nad miejscem przypisania tych szkół do odpowiednich resortów. My podlegamy Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ale sytuacja jest taka, że uczelnie podlegające MNiSW otrzymują wielkie - w porównaniu z nami - dotacje na dydaktykę i naukę. My natomiast dostajemy środki tylko na dydaktykę, tymczasem wydaje się, że powinniśmy otrzymać także na działalność kulturotwórczą. W naszym przypadku ta działalność jest równie duża jak filharmonii średniej wielkości. Ale na to otrzymujemy najwyżej 200 - 300 tys. zł, co przy naszym budżecie - ok. 40 mln zł - wynosi niecałe 1 %. Wystarcza to głównie na wydrukowanie i wywieszenie plakatów w mieście. A uczelnia jest unikatowa - prowadzi działalność dydaktyczną, naukową i artystyczną. Inne szkoły wyższe prowadzą tylko działalność naukową i dydaktyczną. Jesteśmy w jakimś sensie poszkodowani z tytułu charakteru uczelni.

- Odkąd pamiętam, uczelnie artystyczne - z racji ich elitarności - były zostawione same sobie...

- U nas czasami studiuje 10% studentów zagranicznych - to jest bardzo wysoki wskaźnik, którego inne uczelnie nie osiągają. Ale jeżeli ktoś zza granicy będzie się decydował na naukę u nas, to będzie go interesować nie tylko poziom studiów i renoma szkoły, ale i warunki studiowania - a to oznacza dostęp do dobrych instrumentów i zakwaterowanie. My mamy porozumienie z Koreą, w kręgu naszego zainteresowania jest Daleki Wschód - mamy sporo studentów także z Japonii. Ale nie mamy dobrych warunków lokalowych, ani nie stać nas na kupno instrumentów. Np. dobry fortepian, którego żywot u nas jest znacznie krótszy niż w filharmonii (bo ćwiczy się na nim prawie 24 godziny na okrągło) kosztuje ok. pół miliona złotych.

Inna sprawa - perspektywa zatrudnienia po szkołach artystycznych. Nie można kształcić bez perspektywy zatrudnienia, co jest polska praktyką. Przecież ci młodzi ludzie inwestują w siebie - na ogół kończą jeszcze inne studia, pozaartystyczne. I nie ma dla nich pracy w żadnym zawodzie. Są puszczeni samopas. Nowe instytucje, jakie powstały w ciągu ostatnich 20 lat, jeśli chodzi o muzykę, to jedynie chór Filharmonii i Opery Podlaskiej oraz Orkiestra Juventus. A ile zlikwidowano? Nawet premier Witos, który skończył zaledwie dwie klasy szkoły podstawowej wiedział (i mawiał), że każde państwo winno mieć swoje cele - w tym i kulturalne, przekazywane z pokolenia na pokolenie.

- A tu nawet nie można się doprosić, aby niszczejący zabytkowy budynek Krasińskich obok UMFC miasto przekazało na potrzeby uczelni...

-Główny korpus stoi pusty już 20 lat i zawsze jest problem pieniędzy - może właśnie chodzi o to, żeby się zawalił? Najlepszym rozwiązaniem byłoby przekazanie tego zabytku UMFC. Ale to jest w rękach prezydenta miasta i ministra. Musi być wola polityczna do przekazania tego budynku uczelni i to nie pozorna, a rzeczywista. Uczelnia walczy o ten budynek od lat 70. XX wieku, zwłaszcza, że jest w nim unikatowa sala koncertowa na 250-300 miejsc. W Warszawie takich sal nie ma wiele.

- Poza tym położony jest obok uczelni, w muzycznym, chopinowskim, zakątku Warszawy.

- W Polsce panuje takie ewangeliczne przekonanie, że dla pasterza zawsze jest cenniejsza odłączona owieczka niż całe stado. Mam na myśli tę najsłabszą. Jej należy pomagać, bo te silne same sobie poradzą. Tak też jest i w przypadku naszej uczelni, która nigdy nie miała szczęścia do władz, na którą zawsze patrzyły one w sposób podejrzany, niezależnie od systemu politycznego i okresu historycznego. Toteż i my staramy się nie być zbyt blisko władzy, aby się nie sparzyć, i nie za daleko, żeby nie zamarznąć.

- Dziękuję za rozmowę.


Dzieje uczelni

1810 - założenie przez Wojciecha Bogusławskiego Szkoły Dramatycznej przy Teatrze Narodowym, kształcącej także śpiewaków

1821 - przekształcenie jej przez Józefa Elsnera w Instytut Muzyki i Deklamacji (część Oddziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Warszawskiego)

1826 - podział na dwie szkoły: Szkołę Dramatu i Śpiewu (kształcenie podstawowe i średnie muzyczne), w której w okresie 1826-29 uczył się Fryderyk Chopin oraz Szkołę Główną Muzyki w ramach Uniwersytetu Warszawskiego, rozwiązaną w 1831, razem z UW

1861 -1918 - tradycje Szkoły Głównej Muzyki kontynuuje powstały Instytut Muzyczny Apolinarego Kątskiego

1918 - Instytut Muzyczny zostaje upaństwowiony, powstaje Konserwatorium

1939-45 - Staatliche Musikschule in Warschau

1946 - Państwowa Wyższa Szkoła Muzyczna

1978 - Akademia Muzyczna

2008 - Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina

 

 

 

 

 

oem software