banner


15.stycznia 2012 roku na stronie Narodowego Centrum Badan Jądrowych w Świerku ukazała się następująca informacja:
„W ramach projektu „Akceleratory i detektory” w Narodowym Centrum Badań Jądrowych w Świerku powstaje druga generacja igieł fotonowych, czyli miniaturowych akceleratorów medycznych generujących promieniowanie rentgenowskie o precyzyjnie ustalonych cechach. Najnowszy model igły znajdzie zastosowanie podczas zabiegów operacyjnych i pozwoli zlikwidować w organizmach pacjentek ewentualne ogniska nowotworu pozostałe po chirurgicznym usunięciu guza piersi. /.../.

Igła fotonowa NALR (Niskoenergetyczny Akcelerator z Lampą Rentgenowską) jest przeznaczona do brachyterapii, czyli naświetlania chorego narządu od wewnątrz. Po operacyjnym usunięciu nowotworu końcówka igły zostanie wprowadzona przez chirurga do loży po guzie. /.../ Prace nad wersją demonstracyjną igły fotonowej do naświetleń nowotworów piersi zostały ukończone w 2011 roku. Do badań klinicznych pierwsze urządzenie trafi najprawdopodobniej już za kilka miesięcy.
Igła została skonstruowana przez naukowców i inżynierów z Narodowego Centrum Badań Jądrowych w Świerku w ramach projektu „Akceleratory i detektory”. Projekt współfinansowany jest przez Unię Europejską w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka. Obejmuje budowę urządzeń demonstracyjnych do trzech rodzajów akceleratorowych terapii nowotworów. W ramach projektu opracowywany jest także sprzęt przeznaczony do ochrony antyterrorystycznej, w tym stacjonarnych urządzeń do prześwietlania tirów i kontenerów oraz mobilnych przyrządów do detekcji materiałów wybuchowych. Łączna wartość projektu, przewidzianego na lata 2008-2013, to 85,6 mln zł, w tym udział Unii Europejskiej wynosi 67,5 mln zł.”


Po ukazaniu się tej informacji, zwróciłam się do prof. M. Słapy (współtwórcy igły fotonowej, szefa zespołu badawczego) z prośbą o rozmowę w sprawie tego osiągnięcia, którego początki opisywałam 11 lat temu w „Przeglądzie Technicznym” (niestety, tekstu nie ma w sieci). W jego imieniu, rzecznik NCBJ dr Marek Pawłowski odpisał, iż: „Pan profesor Słapa w ostatnich dniach kontaktował się już z dziennikarzami, a w tej chwili bardzo pragnie w spokoju wrócić do pilnych prac związanych z dalszymi etapami przygotowania igły do wprowadzania do lecznictwa. Jest to proces trudny i bardzo absorbujący. Bardzo proszę o zrozumienie”. Na propozycję wypowiedzi na ten temat dla „Spraw Nauki” nie zareagowali także lekarze z Bydgoszczy, którzy testowali pierwszą igłę fotonową w 2000 roku.


Jednak do historii pierwszej igły skonstruowanej w danym IPJ warto wrócić, gdyż pokazuje ona przeszkody, na jakie natrafili jej konstruktorzy próbujący ją wdrożyć do produkcji oraz naciski, jakie na nich wywierano, aby zaniechali prac rozwojowych oraz wdrożenia. Czy przy „drugiej igle” były podobne przeszkody i czy w ogóle były? Niestety, nie ma kto o tym opowiedzieć, gdyż współtwórca pierwszej polskiej igły fotonowej - Włodzimierz Straś – wieloletni pracownik Instytutu Badań Jądrowych, później Instytutu Problemów Jądrowych, zmarł schorowany 12 lipca 2005 roku. Nie żyje też ówczesny dyrektor IPJ, prof. Ziemowid Sujkowski (zm. 9.07. 2006). Ci, którzy żyją, nie chcą z kolei rozmawiać z prasą, albo zmienili zawód, nie ma już także niektórych instytucji (i urzędników) zaangażowanych w sprawę ( ATT, KBN). Przypomnienie tej historii jest przypomnieniem mechanizmów, jakie istnieją do dzisiaj – owego słynnego polskiego piekła, w którym na jednego twórczego Polaka przypada co najmniej kilku, którzy bezinteresownie i interesownie niszczą jego pracę i ściągają go do kotła pospolitości.



Pierwsza igła

Nad igłą fotonową - obiecującym, bo skutecznym i tanim urządzeniem (w dodatku zmniejszającym koszty hospitalizacji) w latach dziewięćdziesiątych pracowali Amerykanie w paru ośrodkach medycznych. W Niemczech, w klinice prof. Ostertaga we Freiburgu przy użyciu igły fotonowej wykonywano już zabiegi.

Urządzenie budziło zatem duże zainteresowanie w wielu krajach. Także w Polsce. W 1997 r. na publikacje o kieszonkowym przyspieszaczu liniowym – jak można nazwać fotonową igłę – trafili pracownicy Instytutu Problemów Jądrowych w Świerku. I postanowili takie urządzenie skonstruować wychodząc z założenia, iż wobec ciągłego deficytu w Polsce urządzeń do radioterapii igła fotonowa może uratować życie tych ludzi, których nie ma czym i kiedy leczyć. Sześcioosobowy zespół, któremu przewodniczył Mieczysław Słapa (wówczas docent, dziś profesor) z konstruktorem Włodzimierzem Strasiem złożył w Komitecie Badań Naukowych wniosek o projekt badawczy pt. „Igła fotonowa do radioterapii”.

Projekt był gotowy po 2,5 roku w postaci prototypu igły fotonowej, którą można leczyć nowotwory guzów mózgu o średnicy nie większej niż 3 cm. Do jego realizacji zespół musiał opracować także zestaw technologiczny, w którego skład wchodziło 15 stanowisk oraz opanować około dwudziestu procesów technologicznych. Wysoką precyzję wykonywanych elementów osiągnięto dzięki zastąpieniu termicznej obróbki płomieniowej – obróbką przy pomocy generatora wysokiej częstotliwości. Całość opatentowali w 2000 roku (zgłoszenie ogłoszono 30.07.2001, przyznanie patentu nr Pl 193387 B1 ogłoszono w lutym 2007 - Wł. Straś i Mieczysław Słapa mają w nim po 50% udziałów jako twórcy wynalazku, a uprawnionym do patentu został IPJ w Świerku*).

Prawie sukces

Ale od prototypu do produkcji droga jeszcze daleka: potrzebne były dalsze badania konieczne do rejestracji urządzenia: pomiary dawki, dozymetryczne, kontrola wiązki elektronów, zabezpieczeń, czyli wszystko to, aby było ono maksymalnie bezpieczne dla użytkownika i pacjenta. I na to zabrakło już pieniędzy. Instytut Problemów Jądrowych, niestety, ich nie miał - konieczne więc było wystąpienie do KBN o projekt celowy i znalezienie chętnego do wdrożenia i zapłacenia połowy kosztów, jakie jeszcze trzeba ponieść, aby igłą leczyć.

Po złożeniu wniosku o grant do KBN, konstruktor lampy, Wł. Straś zaczął się rozglądać za ośrodkiem medycznym, w którym można byłoby urządzenie zastosować. W Gdańsku mu odmówili, ale na szczęście, skierowali do Bydgoszczy. Nie bez powodu, gdyż Jacek Furtak (wówczas dr , dziś prof.) z 10. Wojskowego Szpitala Klinicznego w Bydgoszczy znał już igłę z kliniki prof. Ostertaga, natomiast kierujący Kliniką Neurochirurgii w tym szpitalu Marek Harat (wówczas doc., dziś prof.) od lat zajmuje się techniką leczenia (stereotaktyczną), zbliżoną do tej z zastosowaniem igły. Neurochirurdzy bydgoscy zainteresowali się polską igłą na tyle, że zorganizowali spotkanie konstruktora z zespołem lekarzy, aby rozważyć możliwość zastosowania tego urządzenia nie tylko w neurochirurgii, ale i innych dziedzinach medycyny. Wiadomo było bowiem z doniesień naukowych, że igłą można leczyć także nowotwory sutka, jelita grubego (zwłaszcza odbytnicy) oraz wątroby.

Wszystko więc szło dobrze: projekt na wykończenie igły został złożony, ujawnili się chętni do wdrożenia rozwiązania, w dodatku rozwiązanie zostało nagrodzone przez Agencję Techniki i Technologii w IV edycji konkursu Polski Produkt Przyszłości w kategorii „Technologia przyszłości”.

Nadepnęli na odcisk

Pierwsze "owoce" sukcesu zespół zaczął konsumować tuż po publikacjach prasowych, omawiających w superlatywach przyznaną mu nagrodę Polskiego Produktu Przyszłości. Otóż do IPJ przysłał list prof. Wroński z Nowego Jorku, w którym nie tylko zdyskwalifikował ich pracę, ale i poradził twórcom, aby zajęli się czymś innym. Zniechęcając do dalszych prac nad igłą (że niby w USA ma ona małe szanse na zastosowanie), nakłaniał ich do unowocześnienia polskiego akceleratora, gdyż – jak przewiduje – ten aparat znajdzie kilkunastu nabywców w Polsce i kilkudziesięciu u naszych wschodnich sąsiadów, bo za parę lat u palących Polaków nastanie epidemia raka płuc. W liście ponadto zawarł uwagi na temat braku kwalifikacji polskich lekarzy, którzy nie umieli wyleczyć z raka trzustki minister zdrowia (Franciszki Cegielskiej – przyp. al), podczas gdy można ją było uratować w jego szpitalu.

Nie wiadomo, czy i w jaki sposób opinia ta mogła zaważyć na następnej, sporządzonej przez recenzenta projektu celowego, złożonego w KBN. Faktem jest, że kolejnym kopniakiem, jaki zespół otrzymał jesienią 2000 r. było odrzucenie przez sekcję zespołu T-11 (Elektroniki, Automatyki i Robotyki, Informatyki i Telekomunikacji) wniosku o dofinansowanie tego projektu. Nie pomogły znakomite opinie doktorów medycyny: Marka Harata, Andrzeja Wiśniewskiego, Krzysztofa Leksowskiego z bydgoskiego szpitala. Projekt przepadł!

Dowiedzieli się o tym pocztą pantoflową w połowie grudnia i natychmiast zaczęli działać. Oficjalnego pisma z KBN na ten temat nie było (Zespół nie przyjął opinii podległej mu sekcji), toteż nie można było złożyć oficjalnego odwołania od decyzji. A terminy uciekały: 21. grudnia 2000 zespół T-11 miał posiedzenie, na którym można było jeszcze się odwoływać. Prof. Ziemowid Sujkowski, dyrektor IPJ, poszedl więc inną drogą: napisał w tej sprawie list do KBN. Pomoc w mediacji zgłosiła też Agencja Techniki i Technologii, która niestety, ze względów statutowych nie mogła finansować badań. Gdyby mogła – pewnie by sama wyłożyła pieniądze na dokończenie tego wartościowego projektu – twierdziła Elżbieta Merwart, śledząca losy tego rozwiązania.

Opinią eksperta KBN zdziwiony był i doc. Harat, który odpierając zarzuty recenzenta przytoczył dane kliniczne świadczące o wykorzystywaniu igły fotonowej z powodzeniem w wielu krajach zachodnich, głównie w USA. Przypomniał też, że w Polsce rocznie przybywa ok. 6 tysięcy pacjentów z przerzutowymi guzami mózgu, które najlepiej usuwać właśnie tą metodą.

Czy wiadomo, o co chodzi?

Projekt zespołu z IPJ pod względem technicznym został oceniony bez zarzutu, dostał maksymalną liczbę punktów. Pod względem medycznym natomiast – tylko 3. Dlaczego? Nie wiadomo. Doc. Marek Harat, który uważnie wyważał zalety i wady tego urządzenia podkreślał, iż nie jest ono panaceum na wszystkie guzy nowotworowe. Jest to jedna z wielu metod stosowanych w radioterapii, podobnie jak reklamowany przez prof. Wrońskiego gamma – nóż, czy przyspieszacze liniowe. Tyle, że rozwiązania tak polecane polskiemu konstruktorowi przez amerykańskiego medyka wymagały udziału dużej liczby specjalistów, kosztownej aparatury i odpowiednich pomieszczeń.

Takich ośrodków, które spełniałyby te wymagania były w Polsce wówczas tylko trzy i nie były one w stanie leczyć wszystkich chorych. Igła fotonowa byłaby dobrym urządzeniem uzupełniającym istniejącą aparaturę, jest bowiem z pewnością łatwiejsza w obsłudze. Zdaniem konstruktora, była kilka razy tańsza niż zachodnie, które kosztują 75 tys. USD (sama igła, gdyż z ramą stereotaktyczną – ok. 200 tys. USD).


Czy zatem gra była warta życia i zdrowia tych 6 tysięcy chorych co roku? Włodzimierz Straś wówczas podkreślał, że na dokończenie prac i przekazanie neurochirurgom bydgoskim igły do leczenia potrzebuje pół roku bez kłopotów z finansowaniem. Dyr. Sujkowski twierdził, że jeśli KBN nie znajdzie pieniędzy - instytut będzie szukać sponsorów. A doc. Harat napisał: Rezygnacja z badań nad polską igłą fotonową tylko z tego powodu, że zakupiony został bardzo drogi sprzęt do stereotaktycznej radiochirurgii dla trzech ośrodków wydaje się być decyzją krótkowzroczną, skażoną partykularnymi interesami i złą dla pacjentów.

Niestety, ta konkluzja nie straciła na aktualności nie tylko w obszarze medycyny.

Anna Leszkowska

*http://pubserv.uprp.pl/publicationserver/Temp/r0fd0gjbhkdudm8uud3id95qn3/PL193387B1.pdf