banner


GalikZ Andrzejem Galikiem, koordynatorem tematyki ICT w 7 PR i Programie CIP w Krajowym Punkcie Kontaktowym Programów Badawczych UE rozmawia Anna Leszkowska




- ICT Proposers' Day 2012 to wydarzenie, jakie odbyło się w końcu września 2012 w Warszawie, a którego współorganizatorem - razem z KE i MNiSW - jest KPK. Jego istotą było umożliwienie spotkania się ze sobą naukowców, przemysłowców, czy biznesmenów z wielu krajów, którzy mają innowacyjne pomysły warte wdrożenia w obszarze
technologii informacyjnych i komunikacyjnych.
Takie spotkania odbywają się w różnych krajach i różnych dziedzinach. W Polsce, gdzie odbyło się po raz pierwszy, na temat spotkania wybrano obszar ICT – z jakiego powodu? Czy z tego, że jest to dość dobrze rozwinięta u nas dziedzina rynkowa, czy z powodu naszych naukowych sukcesów w tym obszarze?


- Jest kilka powodów takiego wyboru. Przede wszystkim miejsce, które zwiększa szanse uczestniczenia w imprezie polskich (ale i z ościennych państw) uczestników, dla których – szczególnie z mikro i małych przedsiębiorstw – wyjazd do Brukseli na podobne spotkania bywa trudny z powodów finansowych. Jest nawet wskazane, żeby takie dni organizować w nowych krajach członkowskich, bo to jest metoda na przyciągnięcie naukowców i biznesmenów z tego krajów.

Z naszego punktu widzenia, lokowanie takich imprez w Polsce może się też przyczynić do rozgłoszenia informacji o naszej znakomitej infrastrukturze naukowej, wybudowanej w ostatnich latach ze środków UE, ale niestety, zupełnie nieznanej na Zachodzie.
Jeśli chodzi o ICT, Polska jest dość dobrze reprezentowana w programach ramowych. W porównaniu z pozostałą tematyką Programów Ramowych, w ICT polscy naukowcy i przedsiębiorcy składają najwięcej wniosków i biorą udział w największej liczbie projektów w tym obszarze tematycznym.
Jednak jeśli odniesiemy te dane do populacji naukowców w naszym kraju i porównamy np. z Czechami czy Węgrami, to widać, że nasi naukowcy nie są ciągle zainteresowani specjalnie tym, żeby uczestniczyć w projektach międzynarodowych. A projekty z dziedziny ICT muszą być realizowane w takich gremiach, w odróżnieniu od tych finansowanych z funduszy strukturalnych, które mogą być przeznaczane wyłącznie dla polskich beneficjentów.
W związku z tym międzynarodowym charakterem programów, istnieją różne bariery dla polskich naukowców, np. językowa, gdyż wielu naukowców – głównie starszego pokolenia – ma trudności w przygotowaniu projektów po angielsku. Poza tym polscy naukowcy nie mają bodźców do uczestniczenia w projektach międzynarodowych.

- Bo ciągle łatwiej o pieniądze z funduszy strukturalnych.


- Tak, bolejemy nad tym od dawna, przedstawiamy też od lat ministerstwu nauki opinie w tej sprawie. Bo projekty z funduszy strukturalnych z uwagi na łatwość uzyskania środków na badania, odbierają uczestników programom międzynarodowym. W projektach krajowych wnioski składa się po polsku, można występować indywidualnie. Tymczasem w dużych projektach międzynarodowych liczą się kontakty. Musi być zespół uczestników przynajmniej z 7 krajów, w tym – nie tylko naukowcy, ale i przedsiębiorcy, z naciskiem na tych z małych i średnich przedsiębiorstw, w których jest mnóstwo ciekawych pomysłów, ale brakuje środków na ich realizację. I dołączenie do takiego konsorcjum daje im szanse na rozwój.

- To, co pan mówi, jest smutne. W okresie PRL naukowcy stworzyli wokół swojego środowiska legendę wielkości. Celowali w tym i celują zwłaszcza fizycy. Tymczasem kiedy granice się otworzyły, okazało się, że król jest nagi. Od 20 lat narzekamy, że nie ma nas w nauce „umiędzynarodowionej”, bo: bariera językowa, mentalna, że nas nie znają i nie chcą nas wpuścić do swojego
towarzystwa, że przedsiębiorstwa nie chcą w tym uczestniczyć, itp. itd.... Czy tego rodzaju spotkania mogą być przełomem w tym procesie dochodzenia do wspólnego naukowego działania bez względu na kraj pochodzenia? Czy może uczestnictwo w tej imprezie wynika z faktu, iż dziedzina ICT to jednak domena głównie ludzi młodych, którzy tych barier nie widzą, bądź nie doświadczają?


- Powody tego są chyba różne. Z jednej strony, rzeczywiście w tej dziedzinie – z uwagi na osiągnięcia – jesteśmy dobrze postrzegani w Europie, jako naród twórczy, z pomysłami. Z drugiej strony, organizując to spotkanie w Polsce liczyliśmy, że zainteresujemy dużą liczbę polskich potencjalnych beneficjentów, którzy z uwagi na małą odległość i niskie koszty mogliby w imprezie brać udział. 15 osobom pokryliśmy koszty pobytu w pełnej wysokości.

- Nie jest to powalająca liczba jak na polską naukę...


- Tak, ale i z trudem udało nam się tylu zaprosić! Natomiast w ub. roku, kiedy organizowaliśmy podobne dni w Budapeszcie, udało nam się zebrać 45 osób, którym pokryliśmy wszystkie koszty uczestnictwa.


- Czyżby względy turystyczne odegrały tu rolę?


- Nie, to byli ludzie rzeczywiście zainteresowani projektami, bo z informacji zwrotnych wynika, że nawiązano wówczas wiele kontaktów, które zaowocowały wspólnymi projektami. Na obecnej imprezie zarejestrowało się ponad 300 osób z Polski, które w większości nie potrzebowały dofinansowania. Takich spotkań jak to obecne, pierwsze w Polsce, w Europie jest wiele, są one organizowane bez przerwy w Brukseli lub Luksemburgu. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz pojechałem na tego rodzaju spotkanie, na ok. 150 uczestników było w nim ok. 30 Hiszpanów, ok. 30 Greków i ok. 40 Niemców. Z Polski byłem sam!

I tu jest problem – my za mało jeździmy, bo wiele instytutów czy uczelni nie ma na to pieniędzy, albo nie chce ich na to przeznaczać. Wielu szefów uważa, że młodego pracownika nie ma po co wysyłać, bo po powrocie zwolni się i wydane pieniądze okażą się stracone. Teoretycznie tak, ale w praktyce nie, gdyż ten młody zwykle nawiązuje jakieś naukowe kontakty. Dlatego rozwijamy program tzw. Maria Curie Action – są to środki UE pozwalające na nawiązywanie bilateralnych kontaktów naukowców z różnych krajów, często post-doców lub doktorantów. I to powinno zaowocować większą liczbą kontaktów międzynarodowych polskich młodych naukowców.


- Tego rodzaju imprezy jak Proposers' Day też mają na celu chyba nawiązywanie kontaktów?


- Idea jest taka, że każda z zarejestrowanych na imprezie osób może w określonej, wybranej sesji tematycznej przedstawić albo swój pomysł na projekt, albo swój profil. Pierwsze nawiązanie kontaktu to zwykle wymiana wizytówek, ale uruchomiliśmy też bazę danych osób zarejestrowanych pozwalająca wyszukiwać osoby potencjalnie zainteresowane danym projektem. Poza tym organizujemy spotkania brokerskie typu: face to face – na tej imprezie umówiono 1860 spotkań bilateralnych, z których może coś wyjść, gdyż tutaj ludzie rozmawiają już o konkretach.


- Czego organizatorzy oczekują po takiej imprezie?


- Przede wszystkim wzrostu kontaktów międzynarodowych w obszarze nauki, ale i lepszego zrozumienia i zbliżenia do nauki przemysłu, różnych gałęzi gospodarki. Mieliśmy na imprezie sporo ich przedstawicieli i to z różnych dziedzin. Z mojego rozeznania na Zachodzie wynika, że większość kontaktów naukowych zaczyna się na tego rodzaju imprezach, stąd wydaje się, że są one niezbędne. Na ubiegłoroczne dni w Budapeszcie zgłosiło się 400 naukowców z Węgier – obecnie 80 Węgrów przyjechało do Warszawy na Proposers' Day. To pokazuje, że takie spotkania mają sens.

Niemniej polska nauka musi chcieć się zainteresować przemysłem. Badania podstawowe, choć są ważne, nie dają bezpośrednich efektów w gospodarce, przynajmniej w bliskim czasie. Niestety, szczególnie w obszarze ICT obserwuję w Polsce brak zainteresowania programami europejskimi wśród dużych firm, zwłaszcza zajmujących się softwarem czy hardwarem. Mają one na tyle wielkie dochody, że zyski z ewentualnych projektów – obłożonych w dodatku biurokratyczną mitręgą – nie są dla nich atrakcyjne.


Dziękuję za rozmowę.




Więcej o ICT Proposers' Day 2012 - http://www.sprawynauki.edu.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=2284:ict-proposers-day-2012&catid=248:wersja-elektr&Itemid=1