banner

Od Redakcji: W grudniowym numerze SN zamieściliśmy wypowiedzi członków Polskiej Akademii Nauk na temat potrzeby zmian w Akademii (PAN - potrzebne zmiany).  Obecnie na ten temat wypowiada się prof. Janusz Lipkowski - Przewodniczący Rady Kuratorów Wydziału III Nauk Ścisłych i Nauk o Ziemi PAN.



- Panie Profesorze, od 1990 r. nieustająco zmienia się w Polsce organizację nauki, w tym – Polskiej Akademii Nauk. Nie wszystkie zmiany uznawane są przez samo środowisko naukowe za trafne, niektóre są wręcz chybione. Czy pana zdaniem Akademia wymaga reform, a jeżeli tak – to jakich i dlaczego?

 

- To jest pytanie rzeczywiście zasadnicze, ale chciałbym zacząć od nakreślenia tła i przypomnienia reform prowadzonych w minionych latach. Tutaj nieodparcie się przypomina powiedzenie Stefana Kisielewskiego, iż od samego mieszania herbata nie staje się słodsza.
Kiedy minister Kudrycka powołała zespół do tworzenia założeń reformy nauki, (które nb. zostały zrealizowane inaczej niż zespół sugerował) – powtarzaliśmy na każdym posiedzeniu, że aby przeprowadzić racjonalne reformy, trzeba dodać nauce sensownych funduszy.
Nauka była i jest biedna i jeśli miałoby się część z jej obecnego budżetu przeznaczać na nową jej organizację, niczego by nie osiągnięto. Życie to potwierdziło.

W szczególności jednym z haseł reformatorów było, żeby jak największą część funduszy kierować na granty, a nie na działalność statutową placówek badawczych. Jednak z uwagi na ograniczone środki, cały ten proces właściwie się skompromitował. Bo jeśli szansa sukcesu w uzyskaniu grantu Narodowego Centrum Nauki wynosi obecnie ok. 10%, to takie rozwiązanie nie ma żadnego sensu.

Tutaj trochę poprawiają sytuację fundusze europejskie, ale ogólnie jest źle. Jak zwykle w takich sytuacjach,  mamy kontredans – bo są tacy, którzy odnoszą chwilowe sukcesy, są głośni i uważają, że jest wspaniale, a reszta uchodzi za malkontentów, którzy nie potrafią zrobić nic konkretnego.
Z takim rozwiązaniem zupełnie się nie zgadzam, uważam, że naukę trzeba po prostu dofinansować.


Podcięte korzenie


PAN podcięto właściwie korzenie wówczas, kiedy przerwano jej bezpośrednie związki z instytutami w 1991 r. i od tego czasu sytuacja się nie poprawia. W ramach tej reformy ustanowiono dla każdego wydziału rady kuratorów. Niepotrzebne, gdyż funkcję organu nadzorującego (a zatem i kontrolną) pełnią przecież wydziały PAN. Decyzja o utworzeniu rad kuratorów miała na celu wyeliminowanie z procedur oceny placówek naukowych osób powyżej 70. roku życia (na jej mocy kuratorzy kończący 70 lat też muszą odejść).

Takie podejście, że do 70. roku życia  ma się jeszcze trochę rozumu w głowie, a potem już nie, jest oczywistym nonsensem. I można na to podać mnóstwo przykładów z grona polskich uczonych, poczynając od prof. Bielańskiego, który ciągle pracuje, mimo że ukończył 102 lata, a w wieku 90 lat prowadził – i to bardzo kompetentnie - granty.
Nie należy w ramach działalności naukowej hołdować takim durnym schematom, gdyż można spowodować –i  już się tak dzieje - że w niektórych dziedzinach zabraknie wybitnych fachowców.
 

Wracając do samej Akademii myślę, że problem polega na tym, że władze rządowe uważają, iż mają jakiś problem z PAN, kojarząc go z jakimiś politycznymi hasłami, moim zdaniem, dawno przebrzmiałymi, zatem nie mającymi obecnie żadnego sensu.
Niemniej władza nie ma żadnego pomysłu na to, co z PAN zrobić – zlikwidować jej nie wypada, a co zrobić – nie wiadomo.


Absurdalne ingerencje


Członkowie mojej rady kuratorów zastanawiali się np., w jakim celu powołana nową ustawą o PAN rada ma przeprowadzać ocenę placówek, skoro są one oceniane przez ministerstwo i na tej podstawie podejmuje ono decyzje finansowe. Odpowiedziałem wówczas, że będziemy się starać o to, żeby nasze oceny i opinie były brane pod uwagę przez organy zewnętrzne – jednak wątpię, aby coś z nich rzeczywiście zostało uwzględnione.
Ustaliliśmy, że będziemy robić te oceny przed ogłoszeniem konkursu na stanowisko dyrektora placówki, jednak patrząc na to trzeźwo – nie ma lepszego grona do oceny tych placówek niż członkowie wydziału. Większość z nich pochodzi z uczelni, nie z placówek PAN i jest krytyczna wobec ocenianych podmiotów. Tego władza zupełnie nie docenia.

Jak popatrzeć na historię tego, co się działo z Akademią na przestrzeni ostatnich lat, to widzimy mnóstwo absurdalnych ingerencji. Np. w dawnej ustawie o PAN zapisano, że jeśli członek PAN powyżej 75 r. ż nie czuł się na siłach, żeby przyjechać na Zgromadzenie Ogólne PAN i zawiadomił o tym, to nie był brany pod uwagę przy liczeniu kworum.
To rozwiązanie nie spodobało się w kancelarii premiera i zostało usunięte z zapisów. A na uwagę, że mogą być problemy z kworum, urzędnicy wymyślili rozwiązanie, że do przyjęcia uchwały nie potrzeba połowy głosów obecnych na Zgromadzeniu – wystarczy 1/3. Dlaczego? Nie wiadomo. Matematycy natychmiast to wyśmiali, że hipotetycznie może dojść do sytuacji, kiedy jedna trzecia podejmie uchwałę A, a druga jedna trzecia – uchwałę B. Która będzie ważniejsza?
 

Doprowadzono też do radykalnej zmiany zasad wyboru do komitetów naukowych.
Do tej pory było tak, że rady naukowe lub wydziału danej uczelni, które miały uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora, miały prawo wyboru jednego przedstawiciela do komitetu. To nie musiała być osoba pracująca w tej placówce.
Chemia jest bardzo szeroką dziedziną nauki i licznie reprezentowaną, bo chemików jest dużo. Wskutek tego, Komitet Chemii PAN liczył ok. 40 osób, bo zapraszano do niego także kilku przedstawicieli przemysłu i gospodarki. To było ciało reprezentatywne dla całej polskiej chemii, nie tylko nauki chemicznej.

Nowy pomysł pod hasłem demokratyzacji polega na tym, że każdy, kto ma stopień naukowy doktora ma prawo zagłoszenia 10 kandydatów do komitetu.
W chemii pracują tysiące doktorów, zatem kandydatów do komitetu (i członków) będą dziesiątki tysięcy. Próbowaliśmy z tym walczyć, ale bez rezultatów - wytłumaczono nam, iż obecna procedura jest niedemokratyczna. Jest to kompletne pomieszanie pojęć.

W dodatku tak wyłonione komitety nie będą reprezentatywne dla dziedziny. W PAN jest ponad 100 komitetów naukowych skupionych przy wydziałach. Jeśli grono specjalistów jest nieliczne, to nie ma niebezpieczeństwa niereprezentatywności, ale są komitety, w których  takie  ryzyko jest b. duże. Kiedy zwróciłem na to uwagę, usłyszałem, że rząd to sprawdzi, ale reprezentacja nie musi być reprezentatywna. Powtórzono to kilkakrotnie.


Wyważanie otwartych drzwi

 

Moim zdaniem, podstawowy kłopot metodyczny reformowania nauki polega na tym, że my koniecznie musimy mieć nasze własne, oryginalne pomysły na organizację badań. Przecież na świecie jest wiele dobrych wzorów, z których można skorzystać, niekoniecznie je kopiując, ale przystosowując do naszych potrzeb.

W Niemczech są np. instytuty Maxa Plancka i moim zdaniem, gdyby nasza Akademia przyjęła ten wzór – byłoby świetnie. Zwłaszcza, że pewne jego elementy już wprowadzono – np. odpowiedzialność każdego z wiceprezesów za określoną część nauki – powiedzmy za wydział. Zatem pewne elementy dobrych rozwiązań zagranicznych jakoś się do nas przedostają. Tyle, że jeśli przejmuje się jakiś wzór, winno się to zrobić w całości, nie w kawałku.

Towarzystwo Maxa Plancka ma poważny budżet, pozwalający finansować ich placówki. Ma też dynamiczną strukturę, pozwalającą na restrukturyzację instytutów, dopasowywanie ich do nowych kierunków w nauce. O takiej strukturze nasza Akademia może tylko marzyć. Żeby takie marzenia się spełniły, ktoś musi jednak na to postawić. Sama PAN tego nie jest w stanie przeprowadzić, bo nie ma na to choćby środków, nie mówiąc o zgodzie rządu.


Praprzyczyna problemów – model kariery

 

Problemem - i to podstawowym - właściwie całej polskiej nauki jest rozdrobnienie tematyczne. Za tę sytuację odpowiadają koncepcje reformatorskie zmierzające do tego, żeby każdy, kto zaczyna karierę naukową, kończył ją z tytułem profesora. Przecież to jest nonsens. Ale taki przyjęto model kariery. Bo asystentem można być tylko kilka lat, adiunktem – też kilka lat, potem trzeba zrobić habilitację, a jak już się  ją zrobi, automatycznie staje się samodzielnym pracownikiem naukowym, który musi mieć jakiś zespół, temat, i po kilku-kilkunastu latach nie ma innego wyjścia – musi zostać profesorem.

Zasada, że każdy doktor habilitowany czy profesor ma prawo do uprawiania samodzielnej tematyki, prowadzi do rozdrobnienia badań. Kiedy kończyłem przed laty Wydział Chemii na Uniwersytecie Warszawskim, było tam tylko 7 profesorów, dzisiaj jest ich ok. stu. I każdy musi zajmować się odrębną tematyką. W rezultacie niezbyt duży wydział prowadzi badania w ok. 100 tematach.
Mówi się dużo o potrzebie integracji, tworzeniu centrów, ale przy takim modelu kariery naukowej nic się nie zmieni.

Notowała: Anna Leszkowska


 

O reformie nauki prof. Janusz Lipkowski wypowiadał się w następujących publikacjach:

 Koniec priorytetu "Nauka" ?

Co było, a co jest...

Urzędowy chłód

Spokojnie, to tylko założenia