banner

Z korytarza przed salą obrad usunięto monitor i krzesła. Drzwi do sali obrad zamknięto, okna i klimatyzację – też. Wszystko po to, aby frekwencja wyborcza była jak najwyższa, żeby profesorowie nie rozchodzili się i aby szybko i sprawnie przeprowadzić wybory. Tym razem bowiem „papież” – prezes PAN - musiał być wybrany. Gdyby tak się nie stało – od 1 lipca 2015 do Akademii wkroczyłby komisarz. Miecz zatem wisiał na cieńszym włosku niż podczas październikowego Zgromadzenia Ogólnego PAN, podczas którego prezesa wybrać się nie udało.*
 

Po krótkiej dyskusji, w której wyrażano kolejne wątpliwości co do procedury wyborczej, a następnie przedstawieniu programów wyborczych kandydatów i debacie nad nimi, doszło do głosowania. Kandydatów – jak poprzednio – było dwoje, z tym, że prof. Michała Kleibera – dotychczasowego prezesa - zastąpiła prof. Mirosława Marody. Drugim kandydatem był ponownie prof. Jerzy Duszyński.
 

Jednak i tym razem w pierwszym głosowaniu żaden z kandydatów nie uzyskał bezwzględnej większości głosów. Na 214 oddanych i ważnych kart (215 obecnych), prof. Duszyński otrzymał 106 ważnych głosów, a prof. Marody – 95. Powtórzyła się więc sytuacja z głosowania październikowego.

Prezesa udało się wybrać w drugim głosowaniu – prof. Duszyński otrzymał 111 głosów (ze 188 oddanych kart, w tym jedna nieważna), natomiast prof. Marody tylko 68. Tym samym akademicy uratowali się przed administracyjnym batem.
 

Te dramatyczne w historii PAN wybory, ciągnące się wiele miesięcy, z pewnością będą ciekawym przypadkiem dla historyków nauki, zwłaszcza opisujących PAN. Ich odmienność od dotychczasowej, ponad 60-letniej praktyki pokazuje bowiem nie tylko zmiany w samej korporacji, co i zmiany otoczenia politycznego, w jakim funkcjonuje polska nauka oraz wpływy tego otoczenia, rodzaj nacisków, na PAN.
 

Przede wszystkim rzuca się w oczy utrata znaczenia korporacji, ale i samych uczonych, i wreszcie samej nauki w polskim społeczeństwie. Nikogo właściwie nie obchodzi czym naukowcy się zajmują – chyba, że zaplączą się w jakieś afery finansowe lub obyczajowe, które są dobrą pożywką dla mediów. Sami akademicy bardzo nad tym boleją, lamentując nieustająco o braku popularyzacji nauki i nie zauważając, że czas socjalizmu i mediów państwowych, mających za zadanie kształcenie obywatela – dawno minął. Dzisiaj media to koncerny, czyli biznes mający przynosić zyski. Tylko tyle.
 

Dzisiaj też nie liczy się meritum, tylko marketing, reklama. Mniej ważne jest: co, ważniejsze – jak, nie treść, a forma. Stąd w wyborach - także w środowisku naukowym – czynnik marketingowy, umiejętność sprzedania się w tym konkursie, stał się po raz pierwszy chyba w historii nauki tak ważny. Widać było, że do tej sfery nie tylko przedostał się, ale i z powodzeniem rozkwita, styl walki politycznej. Co trochę dziwne, gdyż w nauce – zwłaszcza polskiej – konfitury są raczej skromne w porównaniu z wieloma innymi dziedzinami.
 

Różnice w podejściu do marketingu widać było nie tylko w programach wyborczych kandydatów, ale i w ich sposobie prezentacji podczas wyborów. Prof. Duszyński wygrywał swoim doświadczeniem wiceministra (choć prof. Stec miał krytyczny osąd działalności kandydata na tym stanowisku), a z kolei prof. Marody (socjolog) - stawiała na wartości – powrót do idei ojców założycieli PAN i konieczność przywrócenia etosu w nauce.

O ile program prof. Duszyńskiego można nazwać techniczno-finansowym, to propozycje prof. Marody – etosowymi, nakierowanymi na odrodzenie szlachetnych idei, jakie winny przyświecać uczonym - poszukiwania i odkrywania prawdy, szlachetnej współpracy.
 

Wybór przez zgromadzonych programu proponowanego przez prof. Duszyńskiego (najważniejszy poziom badań prowadzonych w placówkach PAN, odbudowa prestiżu Akademii, upowszechnianie osiągnięć i włączenie placówek do programu Horyzont 2020) pokazuje, że albo korporacji nie zależy na tych wartościach, albo jej członkowie wystraszyli się zmian organizacyjnych, na jakie również kładła nacisk kandydatka na prezesa. Jest też trzecia możliwość: akademicy nie dojrzeli jeszcze do tego, aby na czele korporacji stanęła kobieta (choć prof. Bogdan Ney przekonywał zebranych, że nastąpił już czas kobiet na wysokich stanowiskach).
 

Bez względu jednak na to, kto by nie został prezesem PAN, będzie musiał się zmierzyć i z problemami wewnętrznymi Akademii (zmian organizacyjnych, prawnych – m.in. nowelizacja ustawy o PAN), i zewnętrznymi, mającymi wpływ na spadek znaczenia tej ważnej dla polskiej nauki instytucji. Nie będzie to zadanie łatwe, gdyż prestiż placówek i korporacji nie zależy tylko od wyników naukowych (i tak są one na tle innych – uczelnianych i resortowych - jednostek najlepsze, choć najgorzej opłacane), ale od wielu czynników: politycznych, gospodarczych, międzynarodowych.
 

Jeśli nowemu prezesowi starczy motywacji, sił i umiejętności poruszania się na salonach źle i coraz gorzej wykształconej władzy – może też uda mu się choć w części przywrócić należną PAN – i jej władzom – pozycję we władzach państwa. Przed nowym prezesem, dysponującym dość słabym mandatem środowiska, z pewnością więc stoi zadanie trudne. Może więc dlatego zaproponował aż 5 swoich zastępców?
Anna Leszkowska

* Po wyborach w PAN