banner

Co może, a nawet powinno, być dla większości edukowanych osób zdumiewające, porządek świata, w znacznej części już ten współczesny, w jeszcze większej przyszły, jawi się jako wyraźnie arystokratyczny, z tendencją do kastowości, zbudowany na systemowym wyzysku, podpartym finansowymi fetyszami i demokratycznym bałwochwalstwem, dyskretnie i selektywnie wspierany przez przemoc i gwałt, zadawane skrycie i poza wszelkimi prawami przez różne służby.

Elity kulturowo i nawet biologicznie odrębne od mas, fałsz nauk społecznych, usłużność edukacji, fasadowość państw... Najczystsza teoria spisku, prawda? No, ale skoro już tyle razy niedawne herezje uznawano za naukową prawdę, a stare dogmaty zaczynano uważać za psychozy, i leczyć, to jaką wagę i jaką trwałość ma dziś taki zarzut?

Ewolucja społeczna zdaje się konsekwentnie zmierzać w kierunku wymóżdżenia, wywłaszczenia oraz zniewolenia większości ludzi. Planetarny system społeczny może się docelowo wypiętrzać nawet bardziej niż ten średniowieczny, bo choć ciemnota, nędza i poddaństwo ludu będą raczej mniej głębokie niż wtedy, to nowa arystokracja będzie się wynosić na wyżyny niepojęte, trudne do ogarnięcia wyobraźnią, a i liczebność elit może być mniejsza niż kiedykolwiek.

Czy taki proces musi być celowy? Z pewnością nie. Masowe media i powszechna edukacja samorzutnie obniżają poziom swój i poziom ludu, nawzajem ciągnąc się w dół. Wolny rynek w naturalny sposób prowadzi do koncentracji bogactwa, wydziedziczając ubogich i powiększając istniejące fortuny, podobnie też demokracja poddaje prawomyślnych i przyzwoitych obywateli władzy cynicznych demagogów, rozwarstwiając społeczeństwo na rządzących i rządzonych. To są procesy naturalne, co nie znaczy, że sprawiedliwe czy nieuniknione.

Zresztą, głównym problemem rodzącego się ładu może być nie tyle nędzne położenie ludu - i nawet nie odczłowieczająca go indoktrynacja, zakrywająca jego upodlenie - lecz raczej rosnąca zbędność mas, coraz szerzej wykluczanych z gospodarki przez maszyny. Wkrótce nieszczęściem ludu może być nie to, że ktoś go wyzyskuje lub otumania, lecz przeciwnie: to, że nikt go nie chce ani wyzyskiwać, ani otumaniać, ani nawet gwałcić. Lud może stać się po prostu zbędny.

Skądinąd, dość trudno wierzyć w przyszłość cywilizacji, dla której ludzie nie są dobrem, tylko obciążeniem. Chyba, że nie miałaby to być cywilizacja ludzi... Ale to znów science fiction. Czyżby już tylko fantastyka była w stanie opisywać rzeczywisty świat?

Bez rozumu

Ludzie nie są równi, zawsze ich można posortować według jakichś cech. Gdyby na przykład wszystkich ponumerować według wagi, wyróżni się grubasów. Czy jednak można mówić o ich jakimkolwiek uprzywilejowaniu w stosunku do reszty, nawet w czymś tak niby oczywistym, jak dostęp do jedzenia? Gdyby ważyć ludzi przez sto lat, pewnie się okaże, że dzieci grubasów są zazwyczaj także grube. Czy zatem oznacza to jakąś pokarmową zmowę kosztem głodujących mas? Raczej nie, do wyjaśnienia tego wystarcza zwykłe dziedziczenie. Podobnie mogą się dziedziczyć inne cechy, jak inteligencja, chciwość czy skłonność do dominacji. Niektórzy ludzie i niektóre rodziny mogą zajmować uprzywilejowaną pozycję nie w wyniku spisków, lecz dzięki genom albo wychowaniu, które pomagają im wygrywać gry o to, co akurat lubią: autorytet, majątek, władzę... zresztą, jedzenie też.

Życie społeczne to raczej nierówna gra, chociaż niekoniecznie ustawiona, bo niesprawiedliwość nie musi mieć sprawcy. Typowa giełda, nawet bez nadużyć i bez nierównego dostępu do informacji, transferuje bogactwo od mniejszych do większych graczy, znaczy: od biedniejszych do bogatszych. Podobnie wolny rynek Smitha, gdy go nie pilnować, prowadzi do koncentracji majątku i kończy się oligopolem albo monopolem. Jest to proces samorzutny, który nie wymaga spisków ani porozumień, przeciwnie, to jego powstrzymywanie potrzebuje świadomych i konsekwentnych działań antymonopolowych.

Inteligencja jest ważną i wyróżniającą człowieka cechą, ale chyba przecenianą, jeśli chodzi o znaczenie w makroskali. Do ukształtowania ogólnego, a nawet ogólnoludzkiego ładu, nie jest konieczny wielki rozum. Może nawet wystarczyć sam instynkt rywalizacji i dominacji, zdolny sortować ludzi także wtedy, kiedy każdy widzi tylko najbliższe, chwilowe otoczenie i w nim zajmuje najlepszą w jego rozumieniu pozycję. Wtedy całościowo, bez niczyjego planu, może się utworzyć planetarny porządek dziobania. Niejako sam z siebie.

Czy miałoby to znaczyć, że wielki system może istnieć bez świadomych władz? Bez wątpienia, może. Czy znaczyłoby to, że globalizacja nie musi mieć sprawców? Może i nie musi. A beneficjantów? A tych to już musi, bo nawet zjawiska naturalne sprzyjają jednym bardziej niż drugim. Nieurodzaj premiuje tego, kto ma pełne magazyny, powódź ‒ tego, kto mieszka na górze, ostra zima ‒ tego, kto ma tani opał. Cokolwiek się dzieje w tej największej grze, zawsze ktoś wygrywa. Nawet, jeśli nie gra, a mówiąc precyzyjniej, nie wie, że gra. Taka to gra.

Jedno zjawisko zdaje się wymagać planu, a nawet zmowy, choć i tutaj może, a przynajmniej mógł kiedyś zadziałać dobór, niczym w ewolucji. Jest to system pieniężny świata, konstytuujący coś w rodzaju kamienia filozoficznego. Dawni alchemicy przez tysiąclecia poszukiwali recepty na zamianę pospolitych pierwiastków w złoto, dzisiejsi bankierzy po prostu ją zadekretowali. Drukując liczby na papierze, każą wierzyć innym, że są one równoważne złotu, a przestawiając bity na dysku, każą ludziom oddawać majątki, rzekomo powiązane z tym porządkiem spinów albo elektronów.

Bankierzy to chyba jedyna elita, której pozycja zdaje się wymagać przebiegłej i konsekwentnej zmowy. Pozostałe elity mogą działać nieświadomie i bez planu, chociaż oczywiście nie muszą. Zaznaczyć przy tym należy, że spisku nie wymaga sama wiara w pieniądz, ten zawsze był tylko opartym na wierze symbolem, a często powstawał samorzutnie. Spisek jest potrzebny raczej dla podtrzymywania, kamuflażu i ochrony prawnej monopolu kilkunastu rodzin na kreację pieniądza, przynoszącą im gigantyczne i nieuzasadnione niczym ‒ oprócz właśnie spisku ‒ zyski.

Sprawcy ewolucji

Gdyby istniał sprawca opisanych procesów, to może, aby je powstrzymać, wystarczyłoby go zabić. Czy jednak ktoś taki istnieje? Czy w ogóle musi istnieć? Według prawa rzymskiego, winien jest zwykle ten, kto odnosi korzyść. To jednak dotyczy tylko działań zamierzonych. Sprawca wypadku może być i winien, i zarazem martwy, a to przecież dość wątpliwa korzyść. Ewolucja ma i będzie mieć jakichś beneficjantów, ale nie musi mieć sprawców, może przebiegać całkiem samorzutnie. Tym bardziej zresztą warto ją rozumieć.

Znane nam mechanizmy ewolucji opierają się na doborze. To takie zawody na dostosowanie, w których nagrodą jest reprodukcja, mnożąca tych, którzy dziedziczą zwycięskie cechy. Ponieważ, dla różnych form władzy, dobór mógłby selekcjonować odmienne właściwości, łatwiej będzie zbadać, zamiast przyczyn, skutki, czyli nie dlaczego, ale co podlega dziedziczeniu. Geny? Oczywiście, wszak definiują one wiele cech osobniczych, decydujących o sukcesie. Klasa społeczna? Również, choć ta nie jest teraz dziedziczona formalnie, to realnie zwykła się reprodukować. Majątek? Jak najbardziej, chociaż ten z kolei, mimo że jest dziedziczony prawnie, to nie zawsze faktycznie, bo spadkobiercy mogą go roztrwonić.

Doborowi podlegałyby zatem rodziny, klasy społeczne i majątki. W ten sposób, splatałaby się biologia, kultura i ekonomia, tworząc wspólną podstawę dla różnych form władzy. Czy taka ewolucja dałaby się powstrzymać? Teoretycznie, tak. Można łatwo zakwestionować dziedziczenie pozycji społecznej i własności, robiły to już różne rewolucje i wojny. Jak jednak twierdzi Braudel, utracona pozycja zwykle odbudowuje się. Badając księgi wieczyste dawnej Europy, odkrył on, że o ile bezpośrednio po rewolucjach większość nieruchomości przechodzi w ręce nowych właścicieli, to już po upływie pokolenia ci nowi stanowią tylko mały ułamek posiadaczy, bo dawni właściciele lub ich potomkowie odzyskują utraconą własność ‒ majątki zdają się jakoś do nich przywiązywać. Problem ten może wprawdzie rozwiązać częste ponawianie rewolucji czy wojen, ale to by mogło stwarzać inne, kto wie, czy nie jeszcze większe problemy.

Kontrolując rozród, można także przerwać dziedziczenie biologiczne, a jeszcze łatwiej przeciąć dziedzictwo społeczne i ekonomiczne, po prostu odbierając dzieci rodzicom. Przykładów kontroli rozrodu dostarcza celibat oraz kastracja, tworzące szczególne i raczej stabilne kasty księży lub eunuchów. Jeśli chodzi o wychowywanie dzieci poza rodzinami, po to chętnie sięgano w dziejach, zwłaszcza dla wytwarzania fanatyków, ale ani różne przykłady historyczne, ani dzisiejsze domy dziecka, nie dostarczają tu budujących przykładów.

Przy osiąganiu granic pojemności środowiska, i tak pewnie będzie trzeba zakwestionować nieograniczoną własność oraz jej proste dziedziczenie, bo to prowadzi nieuchronnie do całkowitego wywłaszczenia mas, co w końcu będzie trudno kamuflować czy usprawiedliwiać. W miarę zanurzania się w sieci i delokalizowania więzi społecznych, samoistne dziedziczenie pozycji społecznej powinno się zmniejszać, bo ludzi może dywersyfikować bardziej wykształcenie niż pochodzenie. Tym ważniejsza zresztą byłaby rola oświaty i tym bardziej musi zasmucać jej dzisiejsza degeneracja. To jednak jest do przełamania, zwłaszcza dzięki telenauczaniu, które na razie skutecznie powstrzymują zagrożeni utratą pracy i autorytetu nauczyciele, ale w sieci może się ono rozwinąć samorzutnie.

Pozostaje dziedziczenie biologiczne, najbardziej naturalne i stosunkowo najodporniejsze na społeczne eksperymenty. Tu jednak wiele zmieni technologia, zwłaszcza inżynieria genetyczna, która może nawet spowodować, że na własne życzenie ambitnych rodziców, dzieci przestaną być ich biologicznymi potomkami ‒ wskutek uszlachetniania genotypów.

Wydaje się zatem, że przerwanie obecnych mechanizmów ewolucji społecznej jest nie tylko możliwe, ale wysoce prawdopodobne i nawet powinno zajść samorzutnie. Tylko w jakiej fazie?

Rehumanizacja człowieka

Monokultury są z natury nietrwałe. Niestabilność nowego modelu władz i społeczeństwa wydaje się w dłuższym horyzoncie bezdyskusyjna, zresztą, przecież w wystarczająco długiej perspektywie nic nie jest trwałe. Jednak już marne sto lat to dla większości z nas wieczność i raczej słaba to pociecha, że w sto pierwszym roku miałaby nastąpić istotna poprawa.

Czy skutki zapowiadanych zmian będą odwracalne? Wątpliwe, choć to trochę zależy od tego, jak daleko zajdą. Według mnie, dominująca dziś cywilizacja oświeceniowa czy postoświeceniowa, europejska czy euroamerykańska, zachodnia czy północna, chrześcijańska czy judeochrześcijańska, obojętne, jak jeszcze ktoś chciałby ją nazywać, w każdym razie, chodzi o tę naszą, weszła na ścieżkę rozwoju w kierunku cyborgizacji ludzi, potem hybrydyzacji ludzi z maszynami, a w końcu pewnie postępującej redukcji składnika biologicznego. Podobny los może czekać, jak sądzę, jednostkowe umysły, gdy w równoległym procesie, inteligencję indywidualną zastępować będzie inteligencja zbiorowa. Oczywiście, procesy te nie muszą dojść do samego końca, ale już we wczesnych etapach mogą stać się nieodwracalne. O ileż łatwiejszy, a przecież już praktycznie niemożliwy, byłby dla nas, dziś żyjących, zwykły powrót do natury?

Opisana ewolucja falsyfikuje ideały oświeceniowe. Znosi demokrację, równość, wolność, własność, wydziedzicza masy i prawie deifikuje elity. Czy to jest w ogóle możliwe? A jeśli możliwe, to czy konieczne? Wątpię, ale na razie w takim zmierzamy kierunku. Im dłużej pozostajemy tego nieświadomi, tym dalej to może zajść. Sama zresztą świadomość też raczej niewiele pomoże, najwyżej złagodzi przebieg oraz skutki zmian. Ale też zwiększy frustrację. Cóż, widać, nie tylko kij ma dwa końce.

Pokojowe zakończenie opisanych procesów wydaje się niemożliwe, bo po pierwsze, przerwać je może tylko wielki wstrząs, co najmniej porównywalna z wojną katastrofa, a po drugie, nawet gdyby się miały samorzutnie wyczerpać, to przecież też trudno oczekiwać, że runą bez zniszczeń. Jakoś nie widać pokojowej ścieżki rehumanizacji. Zresztą, na dzisiejszych mapach, nie widać jej żadnej. Co nie znaczy, że nie istnieje.

Marek Chlebuś
więcej - http://chlebus.eco.pl/POWERS/GlobWladz.htm