banner

 

wwj  Przez różne media przewala się problem przemocy w rodzinie zredukowany do problemu tzw. damskich bokserów, czyli mężów bijących żony. Zredukowany do problemu przemocy fizycznej mężczyzn, chociaż istnieje też znacznie bardziej ukrywany problem przemocy fizycznej kobiet. Ale „specjalnością kobiet” jest inna przemoc: przemoc psychiczna.

        Coraz rzadziej spotyka się kobiety budujące sobie swojego mężczyznę w myśl zasady: „za każdym mężczyzną sukcesu znajduje się kobieta, która go w tym wspiera”. Dla mnie takim modelowym było małżeństwo Państwa Thomasów. Miłość studencka. Kiedy on się dostał na Harvard, ona rzuciła studia i podjęła pracę jako pielęgniarka, aby go utrzymać, a potem wspierała rodząc dzieci i pomagając przy doświadczeniach. Była przy nim, gdy go wyrzucali z kliniki i w Sztokholmie, gdzie odbierał Nagrodę Nobla. Jej urodziny były dorocznym świętem w szpitalach, w których pracował. Porzucił ją dopiero po blisko 70 wspólnych latach, odchodząc do innego świata. Bez niej nie istniał.

        Coraz częściej spotyka się kobiety, które w imię dominacji w związku niszczą swojego mężczyznę. Już lepiej jest, jak to zrobiły dwie znajome panie prezeski, pozbyć się nieudacznika (dobrze zapowiadającego się lekarza). Po prostu aspirując do świata, w którym zarabia się 100 i więcej tysięcy miesięcznie wziąć rozwód z „gołodupcem”, który wyciąga tych tysięcy ledwie kilka i to kosztem nocnych dyżurów, w czasie których dla żony jest mało przydatny.

        Częściej jednak dzisiejsza żona zaczyna od tego (dzieci są najlepszym audytorium), że popełniła błąd życiowy wychodząc za waszego ojca. Gdyby wybrała inaczej, to mielibyście większe mieszkanie, albo dom i lepsze samochody, ale „z tym tu ofermą, to niestety jest tak, jak jest”. A kiedy już zostaną sami, to dobry jest tekścik, jaki to jest marny w łóżku, że przyrodzenie nie takie, jak trzeba. No i widoczna radocha, jeśli coś się mężowi nie powiodło w pracy. Im więcej złych słów, tym czuje się pewniejsza swego.

        A potem już przy wejściu do domu czeka go bluzg. Zwykle nie jest tak wymowny, jak ona,  nie pamięta wszystkich wyimaginowanych swoich przewinień do dziesięciu lat wstecz, wraca do domu jak do azylu, a dostaje się w dwa ognie. I wtedy albo pije, albo bije, albo jedno i drugie. Albo ucieka. I wtedy dziwimy się: „taka ładna była para, były dzieci, a on odszedł do brzydszej”. Może brzydszej, ale lepszej.

Wiesław Wiktor Jędrzejczak