banner

jank.3 1Często jestem pytany, jak to się stało, że do lat 90. opracowaliśmy wiele laserowych urządzeń medycznych, które przez szereg lat były wykorzystywane w klinikach. Tu muszę oddać prymat lekarzom. To nie my chcieliśmy konstruować medyczne urządzenia z użyciem laserów. To co znakomitsi lekarze, mając stosowne informacje, pokazywali możliwość wykorzystania w danej specjalności promienia laserowego i namawiali do podjęcia takich prac. Pewnie gdyby te urządzenia były na rynku, a oni mieli pieniądze, to nie pukaliby do naszych j lekarze nie mieli pieniędzy, dewiz, za które urządzenia te, niestety drogie, można było nabywać. drzwi. Po prostu kupiliby je. Na początku tych produktów nie było, a później lekarze nie mieli pieniędzy, dewiz, za które urządzenia te, niestety drogie, można było nabywać.

To bieda i chęć stosowania w medycynie ambitnych metod leczenia spowodowała, że zaczęliśmy wykonywać krajowe wersje tych urządzeń, a lekarze podjęli badania wykorzystujące lasery w diagnostyce i terapii medycznej. Podobne jak u nas, połączenie rodzimej techniki i medycyny nastąpiło w innych krajach. Tyle że tam, w naturalnych warunkach rynkowych, opracowywane urządzenia modelowe trafiały do produkcji, były ulepszane, a konkurencja powodowała, że taniały i trafiały do coraz szerszego grona odbiorców. Myśmy ten moment przespali, nie było do tego sprzyjających warunków, a nawet żadnych warunków, o czym była już mowa.

W końcu polski złoty stał się normalną walutą (wymienialną), a nasz rynek równie dobry jak inne. Spowodowało to ekspansję przemysłu przodujących technologicznie krajów na nasz rynek, co w przypadku sprzętu medycznego przyjmowało nieraz zadziwiające formy. Zagraniczne firmy w porozumieniu z jednostkami medycznymi proponowały kupno urządzeń z jednoczesnym przeszkoleniem (za granicą) w ich obsłudze lub praktyce leczniczej. Dawano możliwość wypożyczania urządzeń z odłożoną w czasie płatnością. Obniżano cenę podstawowego urządzenia, a jednocześnie podnoszono ceny niezbędnych części eksploatacyjnych. W przypadku urządzeń laserowych były to przeważnie tory światłowodowe, które szczególnie przy nieumiejętnym posługiwaniu się nimi łatwo się łamały i musiały być wymieniane. Powyższe zabiegi były na tyle skuteczne, że przestaliśmy w ramach prac badawczych tworzyć odpowiedniki istniejących na świecie urządzeń. Nie należy też dziwić się lekarzom, że nie chcieli kupować polskich wyrobów. Woleli mieć dostęp do sprawdzonej, produkowanej seryjnie aparatury, a wyjazdy zagraniczne, jeszcze wtedy były bardzo atrakcyjne.
Taktyka firm zagranicznych spowodowała, że nasze kontakty z lekarzami musiały przyjąć inne formy. Należało szukać nowych pól wykorzystania promieniowania laserów w miarę ich rozwoju. Także postęp wiedzy medycznej wyznaczał nowe, dotychczas nieznane, pola. Pracownicy klinik, z którymi współpracowaliśmy, podzielali ten pogląd. Znajdowaliśmy takie obszary i tworzyliśmy takie projekty.

Programy strategiczne

Projektami dotyczącymi laserowych urządzeń do diagnostyki i terapii medycznej odpowiedzieliśmy na apele MNSzW w 2009 r. i NCBiR w 2010 r. dotyczące „Strategicznych programów badań naukowych i prac rozwojowych”. Zgodnie z wymaganiami, tematyka programów powinna dotyczyć obszarów, w których są rzeczywiste szanse sukcesu: istnieją zespoły badawcze o odpowiednim potencjale naukowym i doświadczeniu w danej dziedzinie, a ponadto istnieje dostateczne otoczenie wytwórcze, dające gwarancję wykorzystania produkcyjnego wyników badań. Byliśmy przekonani, że w trakcie dotychczasowej długoletniej współpracy specjalistów z zakresu medycyny i techniki zdołały utworzyć się i skonsolidować zespoły zdolne do podjęcia poważnych prac z zakresu zastosowań laserów do diagnostyki i terapii medycznej. Był to okres, gdy również pojawiło się szereg firm produkcyjnych mogących podjąć się ewentualnych wdrożeń. Niewątpliwie nasze badania spełniały wymogi programów strategicznych.

Zgłoszony wtedy przez nas projekt miał tytuł: „Opracowanie wybranych technologii i urządzeń do zastosowań w diagnostyce i terapii medycznej” i zawierał kilka tematów, z których na wyróżnienie zasługiwała budowa prostych urządzeń do wczesnego wykrywania chorób nowotworowych. Niestety, nasz temat nie został zauważony przez recenzentów i zleceniodawcę. Nie mieliśmy pretensji. Pewno były tematy lepsze i bardziej dojrzałe. Projekty lokowane były w „Programie Operacyjnym - Innowacyjna Gospodarka 2007-2013 (PO IG), Działanie 1.1. Wsparcie badań naukowych dla budowy gospodarki opartej na wiedzy, Oś priorytetowa 1. Badania i rozwój nowoczesnych technologii.
Po rozstrzygnięciu konkursu zapamiętałem tematy z dwóch pierwszych miejsc. Podaję je bez komentarza:
1. „PHENIX- Bezzałogowy samolot stratosferyczny” – 10 mln zł.
2. „Innowacyjny system wspomagania technicznego zrównoważonego rozwoju gospodarki” - 61 mln zł

Nie muszę dodawać, że „bezzałogowy samolot stratosferyczny” nie powstał, a o „zrównoważonym wspomaganiu rozwoju gospodarki” po roku nikt w ministerstwie nie pamiętał. Wiem, bo zapytałem. Pieniądze jednak skutecznie wydano i na znacznie tańszy laserowy program medyczny zabrakło. W ten sposób umarła laserowa tematyka medyczna w dużych krajowych programach badawczych.

W czasie transformacji ustrojowej w kraju (lata 90.) zmieniły się zasady finansowania nauki, a projektów badań naukowych w szczególności. Zasadniczej krytyce poddana została metoda finansowania dużych projektów badawczych z centralnie przyznawanych środków: projektów węzłowych, CPBR-ów, CPBP-ów i podobnych. Twierdzono, że finansowanie było niesprawiedliwe. Pieniądze na tematykę badawczą zawsze otrzymywali ci sami.
Dużym projektom badawczym przeciwstawiono system drobnych, indywidualnych grantów. Były one zgłaszane do instytucji zlecających przez bezpośrednich wykonawców. Taki system, jak dowodzono, podobno powszechnie obowiązywał w krajach demokratycznych.
Odnosiłem wrażenie, że sprawie tej nadaje się wyraźny podtekst polityczny. Zastanawiam się też, co to znaczy „sprawiedliwość” w nauce. W nauce jak w sporcie, są lepsi i gorsi. Sprawiedliwie jest, gdy w sporcie medal dostaje lepszy, a w nauce, gdy Nagrodę Nobla dostaje ten, który pierwszy dokonał odkrycia. Tu niestety nie zawsze tak bywało. W sporcie też zdarzają się odstępstwa od tej prostej normy, ale rzadziej.

Problem do rozwiązania

Wróćmy do projektów badawczych i sprawiedliwego ich finansowania. Oto przypadki, z jakimi można było się spotkać w praktyce naszego kraju. Pierwszy, moim zdaniem, wzorcowy, wyidealizowany: Istnieje do rozwiązania naukowy problem, sprawiedliwie będzie, gdy jego opracowanie powierzy się najlepszym.
Jak w takich razach bywa, natychmiast pojawia się szereg pytań, wątpliwości i problemów do rozwiązania. A zatem musi być ktoś, może instytucja, która takie problemy do rozwiązania będzie wyznaczała. Narzuca się, by czynił to ten, kto daje pieniądze, finansuje projekty. I wydaje się oczywiste, że zainteresowany opracowaniami naukowymi może być przemysł szukający innowacyjnych produktów, lub agendy państwowe dbające o ogólny rozwój kraju.

To oczywiście teoria. W Polsce w pierwszych latach po wojnie wszystko było państwowe z przemysłem włącznie. Zleceniodawcą finansującym projekty naukowe mogło być więc tylko państwo, tzn. wyznaczone do tego celu jego agendy. Z czasem zmieniały się ich nazwy, ranga i szczegółowe zadania. Były to ciała kolegialne, w których uczestniczyli także pracownicy nauki.
Agendą ważną z naszego punktu widzenia był Komitet do Spraw Techniki, a od roku 1963 KNiT (Komitet Nauki i Techniki), kolegialne organy administracji państwowej w randze ministerstw. Przez długie lata przewodniczącym KNiT był działacz polityczny Eugeniusz Szyr. Pamiętam, że kiedyś na spotkaniu z ważną osobistością zapytaliśmy, dlaczego przewodniczącym KNiT nie jest naukowiec, profesor. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że towarzysz Szyr uzyskał stopień doktora i na tym stanowisku jest właściwym człowiekiem.

Trzeba przyznać, że Komitet do Spraw Techniki, a następnie KNiT zainteresowały się laserami i sukcesami opracowujących je w kraju zespołów. Z ich inicjatywy w 1963 r. powołany został Zespół Problemowy do Spraw Elektroniki Kwantowej (przewodniczący prof. Janusz Groszkowski), któremu przydzielono środki na badania w ramach wspomnianego już, pierwszego Problemu Węzłowego (PW 06.2.3.). Działanie te opisał prof. Wiesław Woliński w referacie „Pierwsze lata prac z zakresu laserów w Politechnice Warszawskiej”.

Zleceniodawca finansujący programy badawcze, chcąc nie chcąc, ponosi odpowiedzialność za treść rozwiązywanych w nich zagadnień. Rzecz szczególnie istotna, gdy problemy dotyczą ważnych działów gospodarki: przemysłu, zdrowia itp. Zły wybór oznacza stratę pieniędzy i czasu. Zamiast niedobrze wybranego, niewłaściwego programu, można by rozwiązać problem inny, bardziej potrzebny.
W swojej dość długiej praktyce uczestnictwa w finansowanych pracach badawczych jako wykonawca, tylko raz miałem do czynienia z projektem, który zlecał mi rozwiązanie konkretnego zadania naukowego. Była to „budowa laserowego nadajnika do dalmierza mierzącego odległość do satelity LAGEOS”. Na dalmierz satelitarny zdobyło finansowanie Centrum Badań Kosmicznych i UAM w Poznaniu, mnie zlecono wykonanie stosownego lasera.
Można stąd wnioskować, że w powszechnej praktyce to nie zleceniodawca wyznaczał tematykę prac badawczych. Ale jeżeli nie zleceniodawca formułuje naukowe problemy do rozwiązania, to kto? Pozostawione to zostało wykonawcom. To oni proponowali temat projektu, określali jego zakres (czym się chcą zająć, co chcą w ramach tego projektu badać), jakie wyniki obiecują osiągnąć i na dodatek, jak je upowszechnią. Ważną częścią projektu był fundusz na wspomaganie potencjału naukowego zespołu (zakupy aparatury badawczej: pomiarowej, a czasem technologicznej) i fundusz osobowy zespołu zaangażowanego w wykonanie projektu.

Jak jest w związku z powyższym z odpowiedzialnością za wybór tematyki? Odpowiada niby zleceniodawca, ale z reguły jest to ciało zbiorowe, wyłania spośród siebie stosowne komisje, te z kolei poprzedzają podejmowane decyzje wielostopniowym opiniowaniem, tajnymi nieraz recenzjami, powoływaniem dodatkowych zespołów (sekcji) specjalistycznych itp. Wszystko to powoduje, że w natłoku kolejnych ocen i opinii odpowiedzialność za wybór tematyki projektów badawczych rozmywa się. Nikt za jej wybór konkretnie nie odpowiada, chociaż można wykazać, jak wnikliwie starano się ten wybór uzasadnić. Do tego należy jeszcze dołączyć panujące w danym czasie niepisane zwyczaje, tendencje. Mogły one zdecydowanie wpływać na sposób procedowania i sam wybór.

Już na początku, tzn. przy wyborze tematyki projektów badawczych, widać brak jasnych kryteriów i niepewność poprawnego ich wyboru.
Spróbujmy dokonać oceny, jaka droga byłaby lepsza. Która z nich prowadziłaby do lepszego wykorzystania nauki w gospodarce i byłaby lepsza dla samej nauki, wzrostu jej poziomu i autorytetu. Podejmując próbę ustosunkowania się do tej kwestii, oceńmy potencjał ośrodków uznawanych za naukowe. Doceniając innowacyjną rolę opracowań naukowych w przemyśle, w PRL tworzono praktycznie przy każdej z branż Centralne Laboratoria lub Centralne Ośrodki Badawczo - Rozwojowe. Zadaniem ich miało być opracowywanie nowych wyrobów dla przemysłu tej branży ulepszanie istniejących. Jaka była ich skuteczność, lepiej nie mówić. Zakłady skutecznie broniły się przed jakąkolwiek ingerencją w ich planową produkcję.

W momencie transformacji ustrojowej w Polsce, oprócz wyższych uczelni i instytutów PAN, w spadku, jako naukowe, odziedziczyliśmy również i te ośrodki. Przekształciły się one w Jednostki Badawczo–Rozwojowe (JBR-y) i traktowane (oceniane) były na równi z uczelniami i instytutami PAN. W początkach lat 90. było ich ponad 200 i zatrudniały kilkadziesiąt tysięcy pracowników o stosunkowo wysokich kwalifikacjach i dysponowały wartościową aparaturą badawczą: pomiarową i technologiczną. Kraj mający taki potencjał może i powinien znaleźć dla niego właściwe wykorzystanie. Z moich obserwacji wynika, że niestety tak się nie stało.

Polskie konkursy

Oprócz wyboru tematyki prac badawczych, pozostaje jeszcze kilka dalszych działań i decyzji w trakcie ich realizacji.
Są to:
1) ocena, czy projekt trafia do właściwego, najlepszego zespołu badawczego;
2) kontrola postępu prac w trakcie realizacji projektu;
3) końcowy odbiór prac z oceną zgodności wyników z założeniami wniosku i innymi zakładanymi rezultatami, w tym sposób wykorzystania wyników. Zgodna z tymi wytycznymi analiza wykonania zadania, świadczyć będzie o celowości wydatkowanych na niego środków.

W tych częściach zarządzania opracowaniami naukowymi również było brak jasnych kryteriów, a stosowane praktyki dalekie od logicznie oczekiwanych.
1) W przypadku, gdy temat projektu proponuje wykonawca, trudno proponować jego wykonanie innemu zespołowi. Oczywiście zaleca się recenzentom i zespołom opiniującym ocenę dorobku naukowego zespołu w zakresie zgłaszanej tematyki. Nie o to mi jednak chodzi. Podnosząc to zagadnienie, mam na myśli inną sytuację. W przypadku istnienia niezwykle ważnego do rozwiązania problemu i jednocześnie większej liczby zespołów przygotowanych do jego podjęcia, byłoby rzeczą zrozumiałą i dopuszczalną uruchomienie prac na pewnym etapie w więcej niż jednym zespole.
Byłem niezwykle zbudowany, gdy sytuacja taka zdarzyła się u nas w kraju. Projekt dotyczył wykonania tranzystora mikrofalowego. Zleceniodawca (zdaje się ARP – Agencja Rozwoju Przemysłu) wytypowała trzy zespoły, by zademonstrowały swoje możliwości, wykonując modelowe przyrządy zgodnie z posiadaną wiedzą i technologią. Ocena instytucji niezależnej nie pozostawiała wątpliwości. Tylko jeden tranzystor działał. Drugi miał gorsze parametry, a ponadto nie wszystkie procesy wykonane zostały w zespole, któremu powierzono zadanie. Trzeci tranzystor nie działał.
Proszę zgadnąć, który zespół wygrał konkurs i otrzymał zlecenie na wykonanie tranzystora? Oczywiście ten, którego modelowy tranzystor nie działał.
W rezultacie tranzystor oczywiście nie został zbudowany. Powiedziano mi, że nie ma gwarancji pozytywnego wyniku także wtedy, gdyby zlecenie otrzymał inny zespół. Jest zastanawiające, po co w takim razie były testy sprawdzające?

W jeden sposób można ten paradoks zrozumieć. W międzyczasie zmienił się zleceniodawca, a nowy widocznie nie uważał wykonania w Polsce tranzystora mikrofalowego za niezwykle potrzebne. Może nawet wprost przeciwnie, sądząc po wyborze miejsca opracowania tego urządzenia. O innych przypadkach zlecenia identycznego tematu więcej niż jednemu wykonawcy już nie słyszałem.

2) Problem kontroli sposobu realizacji projektów w czasie ich wykonywania oraz odbiór i ocena wyników po ich zakończeniu wymaga oddzielnego i szerszego omówienia. Kontrola postępów w trakcie realizacji tematów prac badawczych miała miejsce tylko w ramach dużych programów. Miały one odpowiedzialnego za program koordynatora i od niego zależał sposób stosowanej kontroli. Powoływany był przeważnie zespół koordynacyjny, a czasami zespół wewnętrznych recenzentów. Powoływanie tych ciał i regulaminy ich działania były inicjatywą wewnętrzną. Nie wynikały one z zasad określonych przez zleceniodawcę. Dla potrzeb zleceniodawcy wystarczyło coroczne składanie merytorycznych sprawozdania rzeczowych i finansowych.

3) Na koniec realizacji programu, oprócz sprawozdań rzeczowych, dodatkowo wykonywane było sprawozdanie merytoryczne (naukowe), będące przedmiotem recenzji i opinii jego zespołów oceniających. Te zmieniały się w czasie. W przypadku dużych programów, zbiorcze sprawozdanie naukowe kierowane było do zleceniodawcy (początkowo KNiT, później ministerstwo) i magazynowane, wydaje się bez możliwości późniejszego dotarcia do niego. Jedynym śladem, jaki pozostawał, były publikacje, o ile takie były.

Siła grantu

W okresie transformacji ustrojowej powszechną formą finansowania prac badawczych stał się system indywidualnych grantów. Grantów było stosunkowo dużo, nawet w tak wąskich dziedzinach jak moja – w optoelektronice. Merytoryczna kontrola postępów prac w trakcie realizacji grantu pozostawiona została wyłącznie wykonawcy. Zleceniodawcy przesyłał on wyłącznie stosowne roczne sprawozdania rzeczowe, głównie finansowe, dla uzyskania kolejnej transzy środków na rok następny. Naukowe sprawozdanie merytoryczne pojawiało się dopiero po zakończeniu wykonywania projektu. Sprawozdania były przedmiotem opiniowania powoływanych w tym celu recenzentów oraz oceny licznych nieformalnych specjalistycznych komisji (sekcji) powoływanych najpierw przy KBN (Komitecie Badań Naukowych), a następnie, po 2004 r. przy MNSzW (Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego) i trafiały w to samo miejsce – do magazynu.

Brałem udział w pracach tych sekcji i obserwowałem, niestety permanentny, spadek wymagań w stosunku do jakości wykonywanych prac. Moim zdaniem był on co prawda powolny, ale nieustanny i przejawiał się w nacisku ministerialnych urzędników obsługujących sekcje, na wydawane przez nie oceny. Zrozumiałe, iż byłoby źle, gdyby oceny sekcji i preferowana polityka zleceniodawcy były rozbieżne. Ten z opiekunów sekcji pracował dobrze, który zapewniał zbieżność obydwu tendencji. Nie muszę udowadniać, że zdanie opiekuna z czasem zaczęło liczyć się coraz bardziej. Wskazywał on, co sekcja powinna, a raczej czego nie może zrobić.

Jak to wpłynęło na kwalifikację wniosków? Tych, jak już wspominałem, było stosunkowo dużo. Liczba wniosków kwalifikowanych do finansowania wynikała z kwoty przydzielonych środków i z czasem niestety malała. Tematyka wniosków była kompletnie przypadkowa. Wynikała z zainteresowań występujących z wnioskami, czyli potencjalnych, przyszłych wykonawców projektu. Nie było szans na zastanawianie się nad ewentualnym łączeniem tych zagadnień np. z potrzebami gospodarki, chociaż trzeba przyznać, że niektóre z proponowanych wniosków taką ewentualność sugerowały. Recenzenci i sekcje mogły te sugestie brać pod uwagę przy ocenie wniosków. Nie mogli oni jednak (recenzenci i sekcje) wnikać w zakres projektu i sugerować jakiekolwiek zmiany, które mogłyby przybliżać wyniki opracowań do określonych zastosowań.
Takie praktyki były powszechnie stosowane przez zespoły koordynacyjne w dużych projektach. W tym przypadku można było albo przyjąć propozycję kierownika w przedstawionym kształcie, albo ją odrzucić.

Zmiana zasad

Mnogość tematyczna wniosków, rozbieżność celów, dla których miały być realizowane, powodowały, że powód ich finansowania ze względu na potrzeby kraju (rozwój wybranych kierunków nauki, tworzenie innowacyjnego przemysłu itp.), przestał być zasadniczy. Chcąc nie chcąc, zasadniczym celem finansowania projektów badawczych zaczęło być wspomaganie finansowe zespołów badawczych.

Jawna czy ukryta zmiana celu zasadniczego realizacji projektów nieuchronnie prowadzi do zmiany kryteriów ich kwalifikacji i rozliczeń. Wkrótce stało się to widoczne. Dorobek kierownika projektu zaczął niewspółmiernie ważyć w punktacji oceny końcowej wniosku w porównaniu z jego wartością merytoryczną. Ta, jak wynika z poczynionych uwag, ogólnie nie była przydatna, chyba tylko w zespole składającym wniosek. To dlatego jego ocena nie była tak ważna. Dorobek kierownika liczony był liczbą publikacji (najlepiej w liczących się anglojęzycznych periodykach) i zdobytych (przydzielonych) grantów. Dobrze, gdyby kierownik współpracował z instytucjami zagranicznymi i był tam uznanym specjalistą. Niezależnie od tego, dopuszczenie do finansowania wniosku z punktu widzenia zleceniodawcy stanowiło jego nobilitację. Zleceniodawca nie może się mylić. Jeżeli dopuścił wniosek do finansowania, to musi on być dobry.

Merytoryczny wynik opracowania projektu, szczególnie w postaci gotowych urządzeń, przestał również stanowić jego zasadniczą wartość. Przecież nikt go na dobrą sprawę nie oczekiwał. Gdyby hipotetycznie założyć, że jakiś mniej znany zespół, realizując grant, wymyślił przysłowiowy proch, to czy mógłby liczyć na natychmiastowe przedłużenie finansowania badań? Myślę, że nie. Przecież otrzymał już wsparcie i na następne powinien w kolejce poczekać.

Rzutowało to na kwestie bardziej zasadnicze. Nie wiem, kto i kiedy wprowadził drakońską karę za nieuzasadniony brak realizacji projektu. Zgodnie z istniejącym zapisem, wykonawca powinien wtedy zwrócić zleceniodawcy wydatkowane środki. Kara była niewykonalna. Za to realna była możliwość niewykonania pracy. Ta mogła się zdarzyć i się zdarzała. Ten klincz uniemożliwiał sekcji zgodne z prawdą stwierdzenie, że kierownik danego projektu wykazał się nieodpowiedzialnością i lekceważącym stosunkiem do podjętego zobowiązania, tzn. rozwiązania podanego we wniosku zagadnienia.

Jeżeli nawet członkowie sekcji w desperackiej determinacji zdecydowali się uznać daną pracę za niewykonaną, (przeważnie wiązało się dodatkowo z napisaniem sprawozdania na poziomie wstępu do wydawnictwa popularnonaukowego), ocena ta ginęła gdzieś w zakamarkach ministerialnych gabinetów i trudno było się dowiedzieć, jak rozliczenie danego projektu rzeczywiście się zakończyło. Bezskutecznie, wielokrotnie proponowaliśmy, by zamiast sankcji zwrotu środków, ten zespół (kierownik) na określony czas był pomijany w przydziale finansowania jego propozycji (wniosków). Ta możliwa do zastosowania, dotkliwa kara, była widocznie zbyt sroga.

Łagodne traktowanie zobowiązań w projektach oraz malejąca pula przydziału środków na prace badawcze (skutkująca malejącą liczbą finansowanych wniosków) wywołała zrozumiałą reakcję ich autorów. Liczba składanych wniosków rosła. Byli tacy, którzy specjalizowali się w składaniu kilku wniosków, o różnych tematach i z różnych dziedzin. Aby przelicytować wnioski konkurencyjne, należało w swoich zadeklarować więcej osiągnięć i coraz większe osiągnięcia. Martwienie się kwestią dotrzymania obietnic można pozostawić na później. Najwyżej nie wyjdzie i chyba z tego powodu nie powieszą. To działanie, a niewątpliwie do niego doszło, graniczy (nie chcę używać zbyt ostrych sformułowań), z demoralizacją.

Upadek idei

Reasumując, akcja finansowania drobnych grantów, do jakiej doszło w latach 90. i później (zdaje się, że trwa dotąd) spowodowała upadek idei wykorzystania nauki do rozwoju gospodarki kraju na drodze zlecania wykonywania potrzebnych projektów badawczych. Ta idea w tym konkretnym wykonaniu wynaturzyła się.
Lekceważący stosunek niektórych zespołów do przyjętych zobowiązań przeniósł się także do dużych projektów badawczych. Podam przykład.

Byłem kierownikiem dwóch dużych projektów nazywanych wtedy Projektami Zamawianymi (PBZ-023-10 pt. „Diody laserowe dużej mocy i lasery z ciałem stałym pompowane diodami laserowymi - opracowanie technologii wytwarzania materiałów i podzespołów oraz konstrukcji urządzeń laserowych” wykonywany w latach 1997 – 2000;oraz
PBZ-MiN-009/T11/2003 pt. „Elementy i moduły optoelektroniczne do zastosowań w medycynie, przemyśle, ochronie środowiska i technice wojskowej” wykonywany w latach 2004 – 2008). Instytucją koordynującą w obydwu programach było ITME (Instytut Technologii Materiałów Elektronicznych).

Programy te tylko z nazwy były „zamawiane”. W rzeczywistości nikt ich nie zamawiał. Rzut oka na tematy projektów wskazuje, że w tym czasie dokonywał się istotny zwrot w rozwoju techniki laserowej. Postęp w zakresie laserów półprzewodnikowych (DL - Diod Laserowych) i możliwość wykorzystania ich do pompowania laserów ciała stałego prowadził do (można tak rzec) jakościowych zmian w tej dziedzinie.
Nowa klasa laserów ciała stałego - DPSSL (Diode Pumping Solid State Laser) była co najmniej o rząd wielkości bardziej sprawna od ich starszych wersji, a na dodatek umożliwiała konstruowanie zupełnie nowych, dotychczas nieznanych ich odmian: laserów włóknowych, laserów miniaturowych tzw. mikrolaserów itp. Wiedzieliśmy oczywiście o tych tendencjach i możliwościach. Przy Polskim Komitecie Optoelektroniki powstał zespół inicjatywny, który nakreślił zarys programu, w ramach którego moglibyśmy próbować dołączyć do światowego poziomu w tym zakresie. Niestety, powołanie i sfinansowanie programu nie należało do rzeczy łatwych.
Dopomógł nam przypadek i przysłowiowy łut szczęścia. W departamencie obronnym Ministerstwa Gospodarki pracował absolwent WAT. Z jego pomocą przekonaliśmy stosowne osoby w tym ministerstwie i najpierw pierwszy, a następnie drugi program zamawiany stał się faktem. Tak się to niestety odbywało.

Przy tej okazji chciałem jednak zwrócić uwagę na co innego. W obydwu PBZ uczestniczyło po kilka instytucji i realizowały one w sumie kilkadziesiąt zadań badawczych. Mimo starań zespołu koordynacyjnego i recenzentów, w niektórych zadaniach wystąpiły opóźnienia skutkujące w rezultacie budzącymi niedosyt wynikami. W przypadku jednego tematu musieliśmy uznać, że wynik końcowy nie spełnia założeń wniosku i nie dołożono dostatecznej staranności, aby satysfakcjonujący wynik końcowy uzyskać. W raporcie końcowym dla zamawiającego (MNSzW) znalazł się następujący zapis:
„Generalnie rzecz ujmując – w części dotyczącej nauki - Program został wykonany w całości; w części praktycznej - w znakomitej większości przypadków. Tylko w jednym przypadku (Zadanie 2.3. Opracowanie i wykonanie modułu lasera włóknowego na zakres widzialny z konwersją wzbudzenia), na skutek zakupu wadliwych światłowodów aktywnych, nie zostały wykonane moduły laserów włóknowych na zakres widzialny z konwersją wzbudzenia o zadowalających parametrach. Wykonawcy z Instytutu Mikroelektroniki i Optoelektroniki PW czują się zobligowani do zakupu światłowodów w renomowanej firmie za własne środki (statutowe) i w ciągu roku dokończenia realizacji tematu. Deklarację taką złożoną na piśmie załączamy do dokumentów rozliczenia Programu”.

Zdarzenie dotyczy roku 2008, gdy powszechnie były już realizowane indywidualne granty. W większych programach (takimi były PBZ-y) potrafiliśmy przypadki wykonania zadań odbiegające od przyjętych w środowisku norm nagłaśniać nie tylko wśród realizatorów programu, ale także podawać je do wiadomości władz, w tym przypadku Politechniki Warszawskiej.

Tym, którzy pytają: i co? Odpowiadam: i nic. O ile wiem, Koordynator PBZ – ITME (siebie, kierownika tego projektu nie uznaję za osobę godną takiego zaszczytu) nigdy nie otrzymał żadnej informacji o spełnieniu przez wykonawcę tego zobowiązania. Więcej, w recenzjach (o ile pamiętam były dwie takie recenzje) kończących rozliczenie programu, ten akapit raportu końcowego nie został zauważony. Zleceniodawca również w tej sprawie nie miał pytań. Nie rozumiem, jak to było możliwe. Może nikt nie czytał naszych sprawozdań.

W sprawozdaniu końcowym z drugiego PBZ umieściłem jeszcze następujący fragment:
„Na wyjątkowo dobrym poziomie zrealizowane zostały te zadania, których wykonawcy są powiązani lub mają ścisły kontakt z firmami produkcyjnymi specjalizującymi się w produkcji urządzeń zbliżonych do opracowywanych w Programie. Również JBR (Jednostki Badawczo Rozwojowe), te które częściowo utrzymują się ze sprzedaży swoich wyrobów, a przez to mają kontakty z rynkiem, wyjątkowo staranie i bardziej profesjonalnie wykonały swoje względem Programu zobowiązania. W zadaniach tych mniej jest publikacji (chociaż to nie jest regułą), za to wyższy poziom techniczny opracowania. Jestem zdania, ze potencjał JBR powinien być bardziej wykorzystany gospodarczo. Na razie mechanizmy takie nie zostały uruchomione. To wielka szkoda, gdyż opracowania, o których wspomniałem powyżej są bliskie komercjalizacji”.
Nadal jestem zdania, że potencjał JBR (obecnie występujące pod nazwą Instytutów Badawczych) jest źle w Polsce wykorzystany i marnuje się.
Zdzisław Jankiewicz

Od Redakcji: Jest to piąty odcinek wspomnień prof. Zdzisława Jankiewicza.
Dotychczas ukazały się:
- Maser i laser (1) w SN 2/20
- Lasery i fuzja (2) w SN 3/20
- Jak to było z bronią radiacyjną w WAT w SN 4/20
- Od nauki do przemysłu w SN 5/20 SN

Tytuł, śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji SN.