Odsłon: 5003

>

U progu prezydentury, jednym z najważniejszych priorytetów Baracka Obamy stała się bez wątpienia gospodarka, a także kryzys klimatyczny oraz konieczność zreformowania służby zdrowia.


Warto dodać, że stan gospodarki ma ogromny wpływ na reelekcję (w sytuacji Obamy w roku 2012 r. wyborcy ocenią, czy sprostał walce z kryzysem), jak również dobra strategia ekonomiczna nowego kandydata może przyczynić się do jego wyborczego sukcesu. Od 2007 r. amerykańska gospodarka została dotknięta recesją, z którą początkowo przyszło się zmagać prezydentowi George’owi W. Bushowi, a od 2009 r. odpowiedzialność za stan gospodarki przejął 44 prezydent USA – Barack Obama.


Nie sposób byłoby pominąć publikacji na temat najważniejszego osiągnięcia Baracka Obamy w polityce wewnętrznej – reformy opieki zdrowotnej. Wbrew wielu głosom krytyki, Obamie udało się osiągnąć to, czego przez wiele lat nie mógł dokonać żaden prezydent w USA. Nawet Bill Clinton, którego Amerykanie zawsze darzyli dużą sympatią (wciąż zajmuje jedno z czołowych miejsc w rankingu popularnych osobowości), nie był w stanie wprowadzić zmian w sposobie funkcjonowania służby zdrowia.

Ekologia, która obejmuje kilka artykułów pozwola nam zwrócić uwagę na problemy współczesnej polityki, z którymi Barack Obama radzi sobie całkiem dobrze. Ukazanie ekologii jako jednego z priorytetów świadczy o tym, że czyste powietrze jest dla Demokraty niemal tak samo ważne, jak wartość dolara. Barack Obama obiecał duże nakłady finansowe na inwestycje w rozwój nowych, zielonych technologii: energii wiatrowej, słonecznej, biopaliw, a także wsparcie dla koncernów samochodowych, by mogły znowu dominować na rynku.


Gospodarka


U progu swojej prezydentury Barack Obama musiał się zmierzyć z recesją, a przede wszystkim z upadającymi bankami w Stanach Zjednoczonych. Pożyczki, jakich udzielił nowy prezydent bankom odbiły się, niestety na całej gospodarce. Zadłużenie kraju wzrosło. Fali bezrobocia także nie udało się powstrzymać. Jedynie w początkowym okresie prezydentury Obamy „coś drgnęło” i nastąpił niewielki spadek, ale niedługo później bezrobocie ponownie wzrosło. Jeśli Obamie nie uda się wyprowadzić gospodarki amerykańskiej z kryzysu, to jego reelekcja w 2012 r. będzie bardzo mało prawdopodobna. Obecnie dodatkowym utrudnieniem w wypracowaniu kompromisu co do walki z zadłużeniem jest zasiadająca większość polityków z Partii Republikańskiej w Izbie Reprezentantów od czasu jesiennych wyborów w 2010 r. Republikanie nie są przychylni Obamie. Od czasu, kiedy doszli do władzy skutecznie hamują jego projekty.


Barack Obama obdarzył kredytem zaufania upadające banki. Wspomógł je finansowo z pieniędzy publicznych, ale wsparcie, jakiego im udzielił nie jest bezzwrotne. W momencie, kiedy wielu bankom udało się wyjść na prostą, prezydent ogłosił wprowadzenie nowych podatków dla instytucji finansowych. Była to m. in. reakcja na niezadowolenie podatników obciążonych ratowaniem banków. Zdaniem Obamy, długofalowy nadzór nad finansami miałby polegać w dużej mierze na monitorowaniu „systemowego ryzyka” przez Fed. Z kolei ochroną kredytów i oszczędności miałaby się zająć nowo powołana agencja Consumer Financial Protection Agency (CFPA). "Obama zmusza firmy, by wybrały, czy chcą być bankami korzystającymi z przywilejów dawanych przez państwo (np. pożyczanie tańszego pieniądza z Fed), czy też chcą gonić za maksymalnymi zyskami" - pisze "Washington Post" (M. Bosacki, Barack Obama: Koniec bankowych molochów, 23/01/2010, nr 19).


Kluczowym punktem działań obecnego prezydenta USA było stworzenie planu restrukturyzacji amerykańskiego nadzoru finansowego, który miał na celu m. in. pobudzenie gospodarki dotkniętej recesją podobną do tej, jaka miała miejsce w latach 30. XX w. Chcemy stworzyć ramy, w których rynki będą funkcjonowały na zasadach wolności i sprawiedliwości. Trzeba ograniczyć czynniki, które mogą prowadzić do ryzyka finansowej zapaści” - mówił amerykański prezydent, który za obecną sytuację gospodarki obwinił "kulturę nieodpowiedzialności" i nieefektywny system nadzoru jeszcze z czasów Wielkiego Kryzysu. - „Brak nadzoru doprowadził do powstania systematycznych i systemowych nadużyć” – skomentował. (MAPI, AFP, REUTERS, Obama chce więcej nadzoru nad bankami, 18/06/2009, nr 141).


Wielkie korporacje, korzystając z luk prawnych skutecznie uchylały się od odpowiedzialności płacenia podatków do momentu, kiedy Barack Obama (prawnik z wykształcenia) wziął ich pod swoją pieczę. Do takich firm należą m. in. Coca-Cola, Procter & Gamble, Intel, FedEx. Zwłaszcza w dobie kryzysu Ameryka nie może sobie pozwolić na „przymykanie oka” wobec nieuczciwych przedsiębiorców, gdyż koszty działań nierzetelnych biznesmenów spadłyby na zwykłych obywateli, dla których obecna sytuacja gospodarcza państwa i tak jest bardzo trudna. „Barack Obama wypowiedział wojnę rajom podatkowym, dzięki którym korporacje unikają podatków. Symbolem wojny uczynił Kajmany, a dokładniej - budynek Ugland House w stolicy kraju”. (M. Piotrowski, 19 tys. firm pod jednym dachem? Spokojnie, to tylko Kajmany, 07/05/2009, nr 106).


Dla obywateli zza Oceanu Atlantyckiego od lat (niezmiennie) nurtującym problemem jest gospodarka, co ma swoje potwierdzenie w sondażach. Wszystkie inne reformy schodzą na dalszy plan. Zazwyczaj wybór nowego prezydenta jest korzystny dla giełdowych maklerów. Taką tendencję mogliśmy również zaobserwować po wyborze Baracka Obamy na prezydenta USA i skompletowaniu przez niego rządu. Pierwszy rok prezydentury ciemnoskórego demokraty upłynął pod wpływem walki z bezrobociem oraz szukania sposobu zmniejszenia dziury budżetowej. „Dziś aż 58 proc. pytanych w sondażu CNN mówi, że najbardziej istotną kwestią przy podejmowaniu decyzji o wyborze prezydenta będzie właśnie gospodarka. Drugie miejsca zajmują na tej liście służba zdrowia i terroryzm (po 13 proc.), następnie wojna w Iraku (9 proc.) i nielegalna imigracja (5 proc.)” (T. Deptuła, Gospodarka, głupcze, 30/10/2008, nr 255).


Stopa bezrobocia stała się najwyższa od 1982 r., co napawało niepokojem nie tylko polityków, lecz zwłaszcza obywateli Stanów Zjednoczonych. W każdym sektorze gospodarczym można było zaobserwować utratę miejsc pracy. „Ekonomiści spodziewali się złych danych, ale rzeczywistość okazała się znacznie gorsza od prognoz. Liczyli, że poza rolnictwem zlikwidowano tylko 525 tys. miejsc pracy. Wynik 598 tys. oznacza, że styczeń tego roku jest najgorszym miesiącem od końcówki 1974 roku” (T. Prusek, Amerykanie na potęgę tracą pracę, 07/02/2009, nr 32).


Najważniejszą ustawą nowo wybranego prezydenta, obok reformy zdrowia okazał się pakiet stymulacyjny, którego wartość szacowana jest na 787 mln dolarów. Zawiera on listę wyszczególnionych kwot przeznaczonych m. in. na ulgi podatkowe dla osób samotnych i rodzin, zachowanie miejsc pracy dla nauczycieli, którym groziło zwolnienie, remonty dróg, mostów, rozwój energii wiatrowej i słonecznej. Krytycy pakietu zarzucają Obamie, że zbyt wiele pieniędzy, bowiem aż 9 mld dolarów, chce przekazać na dotacje dla ubogich w ramach publicznej służby zdrowia.

Najbardziej niezadowoloną grupą ze sposobu pobudzania gospodarki są bankowcy, którzy prawie zawsze mogli liczyć na należyte wsparcie materialne, a tymczasem Barack Obama woli wspomóc bidnych niż dokładać elitom finansowym. „Prezydent Barack Obama podpisał wczoraj uchwaloną przez Kongres ustawę mającą pomóc Ameryce w walce z bezrobociem. Pakiet wart jest 17,5 mld dol. Ekonomiści spierają się, czy ustawa znacząco obniży bezrobocie. Jednak Kongres pokazuje w ten sposób wyborcom, że zajmuje się najważniejszym według sondaży problemem Ameryki” (M. Bosacki, Ameryka pracuje nad bezrobociem, 19/03/2010, nr 66).


Recesja, która dotknęła Amerykę wraz z końcem 2007 r. stała się synonimem Wielkiej Depresji i drastycznych cięć wydatków przeciętnego Amerykanina. Obecnie Ameryka jest krajem, który nie radzi sobie z zadłużeniem, w przeciwieństwie do takich umacniających się potęg gospodarczych, jak Japonia czy Chiny. „Od początku recesji, czyli od grudnia 2007, ponad 7,2 miliona ludzi straciło zatrudnienie. To więcej niż liczba netto nowych miejsc pracy stworzonych w ciągu ostatnich dziewięciu lat. Mamy więc do czynienia z pierwszą recesją od czasów Wielkiej Depresji, która wymazała zdobycze wcześniejszej ekspansji”. (A. Lubowski, Ameryka w kółku ratunkowym, 03/08/2009, nr 180).


Reforma opieki zdrowotnej


Końcówka marca 2010 r. okazała się być szczęśliwa dla administracji Obamy. Dzięki większości demokratów zasiadających w Kongresie w pierwszych 100 dniach prezydentury 44 prezydenta USA, udało się uchwalić kluczową reformę, o którą demokraci walczyli od lat. W momencie, kiedy ustawa weszła w życie pojawiły się głosy krytyki w kręgach konserwatywnych. Reforma opieki zdrowotnej Baracka Obamy wciąż wzbudza wiele negatywnych emocji, zwłaszcza wśród republikanów. Niemniej nie ulega wątpliwości, że jest ona niepodważalnym triumfem ciemnoskórego prezydenta Stanów Zjednoczonych.


Barack Obama zdawał sobie sprawę z tego, że do uchwalenia zmian w systemie opieki zdrowotnej potrzebne jest szybkie i zdecydowane działanie z jego strony. W momencie przejęcia władzy przez Obamę, demokraci byli w komfortowej sytuacji, ponieważ stanowili większość w Izbie Reprezentantów i Senacie. Dlatego też 44 prezydent USA nie mógł nie skorzystać z tego dogodnego układu, bowiem było wiadomo, że republikanie nie poprą sztandarowej reformy prezydenta USA. Demokraci na przegłosowanie ustawy mieli czas do jesiennych wyborów 2010 r. Na szczęście, owe rozporządzenie udało się uchwalić kilka miesięcy wcześniej. „W amerykańskiej polityce to był najbardziej nerwowy tydzień od wyborów półtora roku temu. Bo też stawka była olbrzymia - ustawa o systemie zdrowia, która, jeśli zostanie uchwalona, nieodwracalnie zmieni USA” (M. Bosacki, Zdrowotny tydzień Obamy, 22/03/2010, nr 68).

>
Sztandarowa reforma systemu zdrowia w USA spotkała się z nieprzychylnym nastawieniem nie tylko prawicy. Obama musiał podjąć morderczą walkę o głosy początkowo negatywnie nastawionych do jego projektu niektórych demokratów.

Kluczowe było zdanie dziesięciu demokratów - obrońców życia - którzy uważali, że ostateczne sformułowania nie dość jasno zakazują finansowania aborcji z kieszeni podatników. Gdy poparł ich episkopat USA, demokraci zmobilizowali list osobistości religijnych, katolików i protestantów popierających reformę i zapewniających, że język akapitów o finansowaniu aborcji jest wystarczająco jasny. Gdy z kolei Obama i szefowa demokratów Nancy Pelosi twierdzili, że reforma da pracę 4 mln Amerykanów, prawica odpowiedziała listem stu profesorów ekonomii udowadniających, że reforma zlikwiduje miliony miejsc pracy...”. (M. Bosacki, Zdrowotny tydzień Obamy, 22/03/2010, nr 68)


Barack Obama nawoływał do poparcia swojej ustawy m. in. powołując się na przykłady ludzi, których niespodziewanie dopadła choroba i nie byli w stanie opłacić wysokich kosztów opieki medycznej. Media w ożywiony sposób relacjonowały zmagania prezydenta z reformą zdrowia. „W Ohio prezydent opowiedział historię Natomy Canfield, która napisała mu o swym zaleczonym raku i o tym, że w tym roku musiała zrezygnować z ubezpieczenia, bo składka zbyt mocno rosła. - Natomy tu nie ma - mówił Obama - bo w ubiegłym tygodniu nagle upadła, zdiagnozowano u niej białaczkę. Leży w szpitalu, ale nie wie, jak za niego zapłaci...Gdy tłum zaczął do Kucinicha krzyczeć: "Głosuj tak!", prezydent zwrócił się bezpośrednio do niego: "Słyszysz to, Dennis?!". Kongresmen nie powiedział jednak jasno, czy ustawę poprze” (M. Bosacki, Ofensywa zdrowotna prezydenta Obamy, 17/03/2010, nr 64).


Celem reformy służby zdrowia jest umożliwienie leczenia osobom, które do tej pory nie mogły sobie pozwolić (z przyczyn finansowych) na zakup ubezpieczenia. Barack Obama chciał, aby przede wszystkim dzieci zostały objęte tą reformą. Z kolei Amerykanie dość ambiwalentnie podchodzą do wprowadzanych zmian, ponieważ od wielu lat mieli możliwość samostanowienia, chociażby w kwestii wyboru ubezpieczenia, zaś obecnie prawo to zostało im zabrane. Teraz wykup polisy dla najbogatszych będzie narzucony z góry, a koszty leczenia najuboższych ma pokryć państwo. To przedsięwzięcie stanowi duże ograniczenie dla koncernów farmaceutycznych.

Wielka reforma ma dwa cele - objąć ubezpieczeniem zdrowotnym 45 mln Amerykanów, którzy dziś żadnego ubezpieczenia nie mają, oraz obniżyć koszty ubezpieczeń (rosnące w tempie nawet 10 proc. rocznie). Jednym z głównych pomysłów na to miało być wprowadzenie potężnego ubezpieczyciela publicznego, zarządzanego przez państwo. Miałby on rywalizować z firmami prywatnymi i zmuszać je do ograniczania kosztów i składek” (M. Bosacki, Atak na zdrowie Obamy, 24/03/2010, nr 70).


Republikanie obawiają się, że budżet państwa zostanie mocno nadszarpnięty, a jest wiele innych wydatków bardziej naglących niż zapewnienie państwowego ubezpieczenia. Nie brakuje także krytycznych opinii wśród pacjentów na temat tego, że jakość usług medycznych pogorszy się. „Prawica ma zdanie dokładnie odwrotne. Jak pisze "National Review", reforma podniesie podatki (dla osób zarabiających powyżej 200 tys. dol. rocznie i rodzin o dochodach 250 tys.), ceny polis, dług narodowy, obniży za to wzrost gospodarczy, liczbę miejsc pracy w USA oraz jakość usług zdrowotnych (przez przycięcie hojnych wydatków dla seniorów)" (M. Bosacki, Obama ma zdrowie, 23/03/2010, nr 69).

Badania opinii publicznej wskazują na to, że Amerykanie nie są do końca zadowoleni z przebiegu prac nad reformą opieki zdrowotnej. Mimo to, są przekonani, że reforma służby zdrowia jest potrzebna i zauważają jej pozytywne strony. „Według sondaży reforma ma w USA więcej przeciwników niż zwolenników, ale niektóre jej przepisy są popularne, np. zakaz odmowy ubezpieczeń dla osób już chorych” (M. Bosacki, Atak na zdrowie Obamy, 24/03/2010, nr 70).

Niejedni z nas zadają sobie pytanie, dlaczego amerykańskie media tyle uwagi poświęcały reformie służby zdrowia Baracka Obamy? Amerykańscy prezydenci od niemal wieku starali się zmienić system opieki zdrowotnej, którego struktura przyczyniała się do tego, że wielu ludzi umierało, gdyż nie było ich stać na zakup polisy.

O powszechne ubezpieczenie zdrowotne starali się różni prezydenci od 100 lat” (M. Bosacki, Obama ma zdrowie, 23/03/2010, nr 69).


>Ekologia


>

Jednym z głównych założeń programowych Baracka Obamy (obok gospodarki i reformy zdrowia) jest dbałość o środowisko naturalne. Sam Obama, o czym świadczą słowa jego współpracowników, od wielu lat stawał po stronie ekologii. Pozostaje więc przekonać amerykańską społeczność do ochrony dóbr natury. A to nie będzie takie proste, ponieważ podstawowym problemem Amerykanów jest brak umiaru w korzystaniu z zasobów naturalnych.

Amerykanie znajdują się w czołówce, jeśli chodzi o wykorzystywanie energii elektrycznej, w związku z czym ich rachunki za prąd należą do najwyższych na świecie. Chociaż nie da się ich zupełnie ograniczyć, to nie znaczy, że idea „zielonej energetyki” nie może się rozwijać. Sposobem promowania nowoczesności, a zarazem postępu ekologicznego, jest dla amerykańskiego prezydenta m. in. produkcja samochodów z napędem elektrycznym.


W przeciwieństwie do swojego poprzednika - George'a Busha jr., który prowadził mało rygorystyczną politykę ekologiczną - Barack Obama opowiada się za zaostrzeniem przepisów. „Barack Obama w kolejnej dziedzinie zerwał wczoraj ze spuścizną George'a Busha. Tym razem podjął decyzję o zaostrzeniu przepisów o ochronie środowiska” (M. Bosacki, Obama stawia na ekologię, 27/01/2009, nr 22).


Wraz z rozpoczęciem prezydentury przedstawił bardzo ambitne plany, mające na celu ratowanie naszej planety. Aczkolwiek wielu ekspertów uważa, że zaproponowany przez niego projekt, mimo szlachetnych założeń, jest niemożliwy do zrealizowania w przeciągu zaledwie kilku lat. Do głównych przedsięwzięć Obamy miało należeć przede wszystkim ocieplenie budynków rządowych, założenie tzw. inteligentnych liczników oraz pozyskiwanie energii ze źródeł odnawialnych. „Obama podpisał wczoraj także inne przepisy o ochronie środowiska. Nowy rząd USA chce ocieplić 70 proc. budynków rządowych i zmniejszyć w nich dzięki temu zużycie energii, co ma dać 2 mld dol. oszczędności rocznie. Chce też w 40 mln domów założyć inteligentne liczniki energii pozwalające na bieżąco śledzić, jakie urządzenia zużywają jej najwięcej. Obama ma też plan podwojenia w trzy lata produkcji energii ze źródeł odnawialnych i utworzenia tam 460 tys. nowych miejsc pracy. Niektórzy specjaliści uważają ten plan za zbyt ambitny, a nawet nierealny w tak krótkim czasie(M. Bosacki, Obama stawia na ekologię, 27/01/2009, nr 22).

Barack Obama nie wahał się podjąć działań mających na celu ograniczenie emisji gazów cieplarnianych na terytorium Stanów Zjednoczonych. Od wielu lat Amerykanie i Chińczycy przodują w produkcji tych szkodliwych substancji. Zdaniem prezydenta, nadmiar dwutlenku węgla może mieć negatywny wpływ na ludzkie samopoczucie, jak również może stać się zagrożeniem dla przyszłych pokoleń. Dlatego też zależało Obamie na jak najszybszym uchwaleniu ustawy odnośnie redukcji CO2. „W kampanii Obama opowiadał się za tym, żeby od razu sprzedawać 100 proc. zezwoleń na emisję CO2. McCain proponował stopniowe dochodzenie do tego celu. Dziś nie wiem, jaki będzie ostateczny kształt amerykańskiego systemu, ale jego wprowadzenie będzie jednym z priorytetów dla nowej administracji” (K. Niklewicz, Ameryka wchodzi do gry o klimat, 15/11/2008, nr 267).


Barack Obama skutecznie skorzystał z hasła wyborczego Johna McCaina, podejmując decyzję o wznowieniu - po długoletniej przerwie - budowy elektrowni atomowych. Ten gest Obamy jest odczytywany jako ukłon w stronę republikanów. Jednakże nie do końca bezinteresowny, gdyż prezydent oczekuje w zamian od prawicy poparcia jego projektu dotyczącego zielonej energetyki. Dodatkowym argumentem przemawiającym za tym, że droga, na którą wszedł Obama jest właściwa, świadczą wysokie ceny ropy i benzyny.

Obama chciałby, w zamian za rozwój energii jądrowej, uzyskać od republikanów poparcie dla swej wielkiej ustawy o zielonej energetyce wprowadzającej w USA, wzorem Europy, system sprzedaży i wymiany zanieczyszczeń. Ustawa jest już w Kongresie prawie rok, jej poparcie przez choćby część prawicy, a nawet centrowych senatorów demokratów jest jednak bardzo niepewne” (M. Bosacki, USA wracają do atomu w imię „zielonej" energetyki, 18/02/2010, nr 41).


Amerykański prezydent, mając wzgląd na środowisko, rozważa przeprowadzenie zmian w przemyśle motoryzacyjnym. Amerykanie nigdy nie oszczędzali pieniędzy na duże i wygodne samochody, ale przecież nie chodziło Obamie o zaniechanie komfortu, tylko o ekologię i dobro ludzkości. Zmiana upodobań Amerykanów z pewnością nie będzie łatwym zadaniem, ale w imię czystego powietrza bez wątpienia warto podjąć ten trud.

W ciągu sześciu lat amerykański przemysł motoryzacyjny czeka rewolucja. Teraz ostrzejsze normy spełnia mniej niż 50 aut (prawie wszystkie hybrydowe) spośród ponad tysiąca modeli sprzedawanych w USA”. (M. Bosacki, A. Kublik, Obama gra w zielone, 20/05/2009, nr 117).

Matylda Łazarczyk


>Jest to fragment pracy magisterskiej autorki pt. „Droga do Białego Domu. Fenomen przywództwa Baracka Obamy z perspektywy „Gazety Wyborczej” w przedziale czasowym od 1 sierpnia 2008 r. do 31 marca 2010 r.