Odsłon: 1508

Zawsze, gdy system międzynarodowy znajduje się w fazie gwałtownych i nieprzewidywalnych przemian, powraca kwestia rewizjonizmu i obrony status quo w stosunkach międzynarodowych. Jednym państwom przypisuje się tendencje zachowawcze, obronę stanu posiadania i nastawienie propokojowe, innym natomiast determinację na rzecz zmian i zachowania prowojenne.


Klasyczni realiści polityczni na czele z Hansem Morgenthau’em uważali, że obrońcami status quo są te państwa, którym zależy na maksymalizacji bezpieczeństwa, natomiast rewizjonistami stają się państwa dążące do maksymalizacji potęgi. Najczęściej określa się je imperialistycznymi. Szkopuł w tym, że w praktyce bardzo trudno jest odróżnić jedne od drugich. Bezpieczeństwo i potęga nawzajem się warunkują i nie wiadomo do końca, czy można być naprawdę bezpiecznym bez powiększania atrybutów potęgi.

Rewizjoniści, konserwatyści i ci trzeci

Gwoli ścisłości, ten dychotomiczny podział na rewizjonistów i obrońców status quo nie wyczerpuje wszystkich zjawisk z rzeczywistości międzynarodowej. Większości państw nie stać na aktywny udział w grze sił międzynarodowych. Są to państwa „wycofane” czy raczej „wyobcowane”, obojętne wobec najważniejszych tendencji w świecie. Ich po prostu nie stać na to, aby zainwestować jakieś środki w światową dystrybucję rozmaitych wartości, poza własną obroną, która często i tak przedstawia wiele do życzenia.

Przedmiotem rywalizacji między państwami są takie wartości, jak terytorium, status, rynki ekonomiczne, ideologie oraz wpływ na regulacje prawne i instytucje międzynarodowe. Jeśli państwo na przykład akceptuje istniejący podział ideologiczny i ustrojowy, to broni status quo. Gdy jednak usiłuje „nawrócić” innych na swoją ideologię lub obalić czyjś porządek ustrojowy, z pewnością staje się źródłem rewizjonizmu.

Pewien problem rodzi się na tle rozbieżności między deklarowanymi celami a rzeczywistą ich implementacją. Otóż w historii istniało wiele państw, które zachowywały się rewolucyjnie jedynie poprzez swoje manifesty i deklaracje, nie mając środków na ich wdrożenie. W praktyce określa się to „czczą gadaniną”, gdy za słowami nie idą czyny. W Chinach już dawno temu wymyślono określenie „papierowych tygrysów”, które w retoryce Mao Zedonga ironicznie obnażało bezsilność amerykańskich imperialistów wobec rewolucyjnych przemian na kontynencie azjatyckim.
Po przykład współczesny nie musimy sięgać zbyt daleko od Chin. Od lat obserwujemy deklarowane poparcie ze strony kolejnych rządów Indii dla religijnego i świeckiego przywódcy Tybetu Dalajlamy XIV. Za żądaniami maksymalnej niezależności Tybetu nie idą jednak żadne kroki, które naruszyłyby dość stabilną równowagę między Indiami a Chinami.

Tendencje rewizjonistyczne i zachowawcze w praktyce przeplatają się ze sobą. Na dodatek państwa mogą jednocześnie uprawiać politykę obrony status quo, domagając się rewizji porządku w jakimś jednym sektorze. Na przykład, dzisiejsza Japonia w odróżnieniu od imperialnego Nipponu nie dąży do zmian w ładzie terytorialnym Azji, ale domaga się przywrócenia suwerenności nad tzw. Terytoriami Północnymi, czyli Wyspami Kurylskimi. Rosja z kolei uważa, że poprzez aneksję Krymu wcale nie stała się państwem rewizjonistycznym w stosunku do całości ładu międzynarodowego.
Amerykański „realista ofensywny” John J. Mearsheimer, ostatnio często wygłaszający swoje opinie w Polsce, dowodzi, że faktycznie wszystkie państwa mają skłonności rewizjonistyczne. Dążą bowiem do wzmocnienia swojej siły, co sprzyja zwiększeniu ich bezpieczeństwa. To, kiedy sięgają one do polityki rewizjonistycznej, zależy od konkretnego układu sił i od okoliczności.

Najbardziej interesujący jest przypadek Stanów Zjednoczonych, których potęga relatywnie słabnie w kontekście wzrostu siły Chin i Rosji. Z tego względu wcale nie prowadzą one polityki skierowanej wyłącznie na obronę status quo. Przeciwnie, w kolejnych administracjach prezydenckich występują „wojownicy nowej zimnej wojny”, tj. zwolennicy konfrontacji z innymi państwami na tle ideologicznym. Nawet, gdy obecny gospodarz Białego Domu zachowuje się powściągliwie, jeśli chodzi o angażowanie się w nowe wojny, to jednak jego neokonserwatywni doradcy John Bolton (ds. bezpieczeństwa narodowego), czy Mike Pompeo (sekretarz stanu) nie ukrywają, iż marzy im się zmiana wielu reżimów na świecie, nie tylko w Iranie. Broniąc swojego statusu hegemonicznego, USA są gotowe do wszczynania rozmaitych awantur, co bynajmniej nie świadczy o ich jednoznacznej postawie w obronie status quo.

Motywacje do zmian status quo

Nastawienie państw do ładu międzynarodowego wynika ze źródeł wewnętrznych i zewnętrznych. Charakter rządów, zwłaszcza stopień ich ideologizacji, wpływa na to, że państwa stają się bardziej radykalne w poszukiwaniu pożądanych zmian. Ekspansjonizm, misyjność, posłannictwo dziejowe, przypisywanie sobie wyjątkowości, a także zwyczajne dążenie do podniesienia pozycji i prestiżu – to przejawy takich zachowań. Rozbudzenie postaw nacjonalistycznych wzmacnia ich motywacje. Towarzyszy temu niezadowolenie z dotychczasowych osiągnięć czy niespełnionych aspiracji.

Do powyższych należy dodać jeszcze jedną motywację, wynikającą z niesprawiedliwych rozwiązań, narzuconych zazwyczaj państwom pokonanym przez zwycięzców w wojnie. I tak doznanie upokorzeń z powodu surowych warunków traktatu wersalskiego, narzuconych Niemcom po I wojnie światowej, stało się powodem rewanżyzmu, na którego gruncie wyrósł rewizjonizm hitlerowskiej III Rzeszy. Brak sprzeciwu wobec żądań Hitlera (appeasement) doprowadził do wybuchu największej z wojen.

Przy okazji tego przykładu przychodzi na myśl niezwykle istotny problem legitymizacji (prawowitości) ładu międzynarodowego, ustanawianego przez wielkie potęgi. Czy ich dyktat jest prawomocny jedynie z tego względu, że dysponują większą siłą, czy też uzasadnia go prawo międzynarodowe? Czy w sytuacji pojawienia się pewnej „próżni siły”, czyli braku mocarstw rozgrywających, możliwe jest utrzymanie stabilności w systemie międzynarodowym? Powszechnie bowiem wiadomo, że gdy brakuje wielkich graczy, okoliczności sprzyjają pokusie dokonania zmian z korzyścią dla siebie. Tendencje te znane są od czasów Tukidydesa, który motywy rywalizujących ze sobą poleis pokazał w Historii wojny peloponeskiej.

Z kolei motywy zewnętrzne zawsze są związane z takimi wartościami koegzystencji jak powiększanie zakresu swobody decyzyjnej (autonomii) i poczucia bezpieczeństwa. Jest więc oczywiste, że państwa rosnące w siłę wywołują niepokój ze względu na swoje aspiracje związane z maksymalizacją tych wartości, a państwa słabnące koncentrują się na zachowaniu stanu posiadania. Należy przy tym mieć na uwadze swoistą koincydencję między rozmaitymi czynnikami wewnętrznymi i zewnętrznymi a okolicznościami, które je pobudzają. Wzrost napięć międzynarodowych, rosnące poczucie zagrożenia, czy presja ze strony silniejszego sojusznika dynamizują postawy roszczeniowe i rewizjonistyczne.

Manewry Polski

Wydaje się, że Polska pod rządami Prawa i Sprawiedliwości zasługuje na analizę z tej właśnie perspektywy. Z jednej strony, rządzący ciągle podkreślają zaniepokojenie stanem bezpieczeństwa państwa, narastaniem napięć i zagrożeń ze strony Rosji, a z drugiej pretendują do zwiększenia swojego udziału w procesach decyzyjnych wspólnot integracyjnych Unii Europejskiej i obronnych NATO.
Przyjęcie strategii bandwagoning w stosunku do Stanów Zjednoczonych, czyli oparcia własnej strategii obronnej na „parasolu ochronnym” Ameryki pozwala zakreślić pole manewru (a nawet dystans) wobec tradycyjnych potęg europejskich – Niemiec i Francji oraz zwiększyć asertywność wobec Rosji.

Podniesienie rangi Polski w strategii amerykańskiej jest wynikiem jej szczególnego położenia geopolitycznego. Jak pisał George Friedman w Następnej dekadzie, „Stany Zjednoczone bardzo potrzebują Polski, ponieważ nie mają alternatywnej strategii równoważenia sojuszu Rosji z Niemcami”. Z punktu widzenia Ameryki, Polska powinna być zagrożeniem dla obu sąsiadujących potęg, aby w ten sposób nie dopuścić, by któraś z nich poczuła się bezpieczna: „utrzymanie silnego klina, wbitego pomiędzy Niemcy a Rosję, to jeden z żywotnych interesów Ameryki”.
Mamy więc prostą wykładnię planu, jak z Polski uczynić klucz do nowego układu sił. Rewizjonizm polskiej polityki jest w tym przypadku wyrazem determinacji politycznej rządzących, ale i silnej presji ze strony mocarstwa hegemonicznego. Wzmacniając mit o mocarstwowości Polski, amerykańscy propagandyści bez żadnych zahamowań przyznają, że chodzi o wykorzystanie państwa polskiego do blokowania ekspansji Rosji. Ponieważ gospodarka niemiecka jest zbyt silnie powiązana z rosyjską, zatem należy postawić na wykreowanie Polski jako ważnego buforu, będącego jednocześnie bazą dla amerykańskiego operowania w tej części globu.

Gorliwe manifestowanie proamerykańskości przez polskie rządy jest rezultatem rozmaitych kompleksów i słabości, a w jeszcze większym stopniu politycznej dezorientacji, wynikającej z braku doświadczenia w polityce międzynarodowej. Nie bez znaczenia jest irracjonalna dogmatyzacja wyborów politycznych i traktowanie ich w kategoriach bezalternatywności. Wszelkie próby krytyki na temat realizowanej polityki rządzący odbierają w kategoriach zagrożenia, ataku czy nieuprawnionego wtrącania się w nie swoje sprawy. Propagandowe zacietrzewienie prowadzi do okopywania się na własnych pozycjach, wyobcowania i utraty kontaktu z rzeczywistością.

Europejskie próby sił

W historycznych starciach Austrii i Francji, czy Francji i Anglii, zawsze ich motywem była rewizja dotychczasowego stanu posiadania. Chodziło przede wszystkim o kontrolę i zabór terytoriów. Apogeum tego zjawiska wystąpiło w końcu XVIII wieku. Wszystkie podręczniki do historii na świecie wskazują na szczególną zmowę trzech mocarstw rewizjonistycznych – Austrii, Prus i Rosji wobec Polski.
Skrajne przejawy rewizjonizmu wystąpiły także po rewolucji francuskiej. Podboje Napoleona były kontynuacją rewolucyjnego rewizjonizmu Francji.

Powrót do polityki status quo nastąpił na kongresie wiedeńskim, kiedy na blisko sto lat ustanowiono trwałe zasady równoważenia sił w stosunkach międzynarodowych. Część tego okresu, mniej więcej do połowy XIX wieku opierała się na zgodzie (koncercie) wielkich potęg, aby bronić istniejącego status quo.
Wojna krymska rozpoczęła etap rozmaitych korekt w porządku międzynarodowym, które owocowały kolejnymi wojnami i powstawaniem nowych jednostek geopolitycznych.
Rewizjonizm odżył w okresie międzywojennym, kiedy Japonia, Niemcy i Włochy poprzez swój ekspansjonizm doprowadziły do wybuchu katastrofy wojennej na niespotykaną dotąd skalę.
Antyfaszystowska koalicja była w istocie sojuszem na rzecz przywrócenia porządku, opartego na nowym status quo. Porządek ten przetrwał pół wieku.
W powszechnej opinii Stany Zjednoczone były obrońcą ustalonego w wyniku decyzji zwycięzców podziału wpływów, natomiast stalinowski Związek Radziecki przy pomocy rewolucyjnej ideologii podważał ustalone reguły gry. Mało kto chce pamiętać, że obydwa mocarstwa hegemoniczne przy pomocy interwencji kontrolowały swoje strefy wpływów i dążyły do utrzymania stanu posiadania.

Prolog globalnych zmian

Wraz zakończeniem „zimnej wojny” na scenie międzynarodowej ideologiczne role USA i Rosji uległy odwróceniu. To Ameryka zaczęła dążyć do zmian, wywołując w wielu miejscach globu zamęt, prowadzący do przebudowy istniejącego ładu. Stało się to zwłaszcza po ataku terrorystycznym z 11 września 2001 roku na obiekty w Nowym Jorku i Waszyngtonie. Stany Zjednoczone przy poparciu tzw. społeczności międzynarodowej zaczęły rozprawiać się z wieloma reżimami, arbitralnie uznanymi przez Waszyngton za sprzymierzeńców terroryzmu (w Afganistanie, Iraku, następnie w Syrii i Libii).

Po aneksji Krymu przez Rosję w 2014 roku retoryka zasadniczo uległa zmianie. Niezależnie od tego, co Stany Zjednoczone czynią na Bliskim i Środkowym Wschodzie, to Rosji przypisuje się obecnie tendencje wojownicze i agresywne. Przede wszystkim dlatego, że neguje ona koncentrację sił w jednym mocarstwie hegemonicznym. Opowiadając się za „multipolarnością”, Rosja daje wyraz sprzeciwu wobec „monopolarnej” i proamerykańskiej globalizacji na rzecz mechanizmów wielostronnych, w których wszystkie państwa, w domyśle główne potęgi, miałyby równy i prawowity głos w rozstrzyganiu najważniejszych kwestii na świecie.
Prowadzenie wielowektorowej dyplomacji przy ograniczonych możliwościach okazało się jednak zbyt kosztowne. Rosjanie zrozumieli, że „wszechobecność” we współczesnym świecie jest nie do udźwignięcia, Rosja potrzebuje więc samoograniczenia. Pretensje Zachodu wobec Rosji wynikają nie tyle z poczucia zagrożenia ze strony tego państwa, ile z obaw przed utratą amerykańskiego „parasola ochronnego”. Zmiany w globalnym układzie sił są jednak nieuchronne, zatem ścieranie się ze sobą tych dwóch tendencji – rewizjonistycznej i zachowawczej - wpisuje się w złożoną dialektykę systemu międzynarodowego.

Niespodziewane wejście Chin

Coraz więcej podejrzeń o sięgnięcie do polityki rewizjonizmu koncentruje się wokół Chińskiej Republiki Ludowej, która rosnąc w siłę, nie zamierza odgradzać się od świata, jak czynili to dawni cesarze chińscy. Nie trzeba sięgać do odległej historii, kiedy na początku XX stulecia niemiecki kajzer ostrzegał ostatniego rosyjskiego cara przed „żółtym niebezpieczeństwem”.
Dzisiejsze apokaliptyczne wizje zdominowania świata przez Chiny nie są już wyłącznie futurystyczną fantasmagorią. Istnieje bowiem wiele powodów, aby uznać Chiny za mocarstwo hegemoniczne XXI wieku. Najludniejsze państwo świata, silnie scentralizowane i prawie monoetniczne, o dynamicznie rozwijającej się gospodarce i rosnącym potencjale militarnym opartym na nowoczesnej podstawie technologicznej, mające jedną z najsprawniejszych dyplomacji i poparcie ze strony najliczniejszej na świecie diaspory, jest w stanie dokonać zmian o nieobliczalnych konsekwencjach.

W tym myśleniu tkwi jednak pułapka prymitywnej ekstrapolacji i zniewolenia imperialną filozofią Zachodu. Chiny bowiem nie zamierzają dokonywać drastycznego skoku, przypominającego ekspansję imperiów zachodnich. Ich ekspansja to raczej eskalacja wpływów, z pragmatycznym poszanowaniem interesów innych potęg. Tak więc na przykład, mimo że w Azji Środkowej po rozpadzie ZSRR pojawiła się ogromna próżnia siły, Chiny nie wkroczyły tam (jak zapewne zrobiłyby klasyczne imperia Zachodu), respektując priorytet interesów Rosji na tym obszarze. W rezultacie wpływy chińskie przyczyniają się do utrzymywania równowagi między Rosją, państwami Zachodu a światem islamu w tej części świata. Rola przeciwważąca, a nawet rozstrzygająca jest korzystniejsza dla władz w Pekinie niż bezpośrednia ekspansja.

W Azji Północno-Wschodniej cele Chin skierowane są na osłabianie partnerstwa japońsko-amerykańskiego i wykorzystanie obu państw koreańskich w grze z USA i Rosją. Zjednoczenie Korei na warunkach chińskich dałoby Chinom dodatkowe atuty w przeciwważeniu Japonii. Już dziś widać, że przywódcom chińskim udało się nakłonić Koreę Północną do powolnej zmiany kursu w stronę zjednoczenia. Liczą się z tym faktem Stany Zjednoczone, prowadząc dialog atomowy z dyktatorem północnokoreańskim.

Najbardziej newralgicznym obszarem z punktu widzenia zagrożeń dla status quo jest strefa żywotnych interesów Chin w Azji Południowo-Wschodniej. To w tym regionie, gdzie grupują się potężne kapitały i nowoczesne technologie, rozstrzyga się odpowiedź na pytanie: quo vadis Sina? Tam przede wszystkim rozegra się proces „jednoczenia ojczyzny” przez przyłączenie Tajwanu. To wydarzenie spędza sen z oczu wielu obserwatorów, gdyż zdecyduje ono o przejściu mocarstwowych Chin od dyplomatycznej perswazji w obronie stanu posiadania do rewizjonistycznego skoku w nieznane.
Wiele zależeć będzie od tego, jakie grupy interesu – skupione wokół biznesu międzynarodowego i podbijania rynków światowych, czy wokół kompleksu wojskowo-przemysłowego – wezmą górę w najbliższej perspektywie. Póki co, w Chinach brakuje sił politycznych, które dążyłyby przy pomocy wszelkich środków do zjednoczenia. Elity chińskie są skupione na wielkim dziele odzyskania „niekwestionowanej i należnej” pozycji pierwszego mocarstwa globu, o czym pisze w książce Wielki renesans. Chińska transformacja i jej konsekwencje wybitny polski politolog i sinolog Bogdan Góralczyk.

Narzędzia imperializacji globu

Aneksja Krymu w 2014 roku przez Rosję przekreśliła naiwną wiarę konstruktywistów, że w okresie pozimnowojennym nastąpiła silna internalizacja przez państwa norm zakazujących dokonywania gwałtownych zmian w statusie terytorialnym różnych jednostek geopolitycznych. Okazuje się, że prawo międzynarodowe ze swoimi zakazami naruszenia integralności terytorialnej, nieingerencji w sprawy wewnętrzne i zakazu użycia siły lub groźby jej użycia, nawet gdy jest bardziej skuteczne i lepiej umocowane w sensie instytucjonalnym niż w okresie międzywojennym, nie jest wystarczającym środkiem, aby ograniczać tendencje rewizjonistyczne.

Współczesny rewizjonizm nie musi zresztą polegać na zbrojnej ekspansji terytorialnej. Żadne normy nie zapobiegną dokonywaniu przez państwa, zwłaszcza wielkie potęgi, redystrybucji różnych wartości, od dóbr ekonomicznych i uzbrojenia, po treści kulturalne i ideologiczne. Doświadczenie pokazuje, że wyrafinowane oddziaływanie na świadomość ludzką, kształtowanie stylu życia i wzorców kulturowych, manipulowanie innymi, w tym technologicznymi i finansowymi komponentami potęgi państw prowadzi do opanowania sfery symbolicznej, dzięki czemu można narzucać pożądaną, zgodną z czyimiś partykularnymi interesami wizję świata. Na tym zjawisku w dużej mierze opiera się współczesna imperializacja globu, przed którą mogą obronić się jedynie najsilniejsi, stawiający na ochronę własnej tożsamości i suwerenności.

Przypadek krymski pokazał jeszcze jedną rzecz. Mianowicie, uzbrojona w broń jądrową Rosja odważyła się dokonać rewizji terytorialnego status quo, nie obawiając się z niczyjej strony nuklearnego odwetu. Ta sytuacja dowodzi, że broń jądrowa, na której opiera się odstraszanie między największymi potęgami, dzięki czemu nie dochodzi między nimi do bezpośredniego starcia, nie zapobiega pokusom rewizjonistycznym poza „klubem mocarstw jądrowych”.

Dialektyczne ścieranie się tendencji zachowawczych i rewizjonistycznych jest immanentną cechą systemu międzynarodowego. Póki państwa jako najważniejsze jednostki geopolityczne będą zabiegać o maksymalizację swojej potęgi, bezpieczeństwa i autonomii, póty będą wykorzystywać sprzyjające dla nich okoliczności wewnętrzne i zewnętrzne, aby z redystrybucji rozmaitych dóbr i wartości wynosić jak największe korzyści. Dokonujące się zmiany w czasie i przestrzeni są tak radykalne, że dotykają najżywotniejszych kwestii roli państwa, jego suwerenności i tożsamości, a także uniformizacji wzorów zachowań.
Ze względu na rewolucję technologiczną w sferze komunikowania i transportu świat ulega deterytorializacji, maleje znaczenie dystansów geograficznych, wzrasta szybkość przepływów idei, wizerunków i wartości, zmniejsza się zaś znaczenie granic, a raczej rośnie ich przepuszczalność i transparentność. Wszystko to nakazuje dostrzegać kształtującą się na naszych oczach nową organizację stosunków między państwami, podział ról oraz sprawowanie władztwa.

Rewizjonizm wyraża się w przebudowie ogólnoświatowej stratyfikacji, polegającej na hierarchii wpływów i nierównym rozwoju. Hierarchia ta odsłania asymetrie w tworzeniu, zarządzaniu i dostępie do dóbr i wartości, których jedne państwa są beneficjentami, a inne ponoszą straty. Trwa proces politycznego programowania nowych imperialnych zależności. Niestety, skutkują one narastającą kontrolą, ograniczeniami czy wymuszeniami ze strony największych potęg wobec państw słabszych. Ale to przecież nihil novi sub sole.
Stanisław Bieleń


Od Redakcji: powyższy tekst ukazał się w czasopiśmie „Opcja na prawo” nr 2/155/2019

Tytuł, śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji SN.