Politologia (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1243
Koniec świata (3)
Polska, wchodząc do Unii Europejskiej, powinna dbać głównie o dobre stosunki z Niemcami, a także nie próbować odgrywać roli klina wbitego między Niemcy i Rosję.
prof. Andrzej Walicki (politolog, filozof idei)
Krakowskie Stowarzyszenie „Kuźnica” to monument w każdym wymiarze na intelektualnej mapie Polski. Wydawany przez nią periodyk „Zdanie” zawsze był wysoko ceniony za swój profesjonalizm, obiektywizm, wyważenie sądów i pluralizm w podejściu do prezentowanych zagadnień.
W maju 2016 roku „Kużnica” zorganizowała doroczne sympozjum poświęcone polskiej racji stanu. Panelistami byli wybitni przedstawiciele polskiej elity intelektualnej o lewicowej, bądź lewicująco-liberalnej proweniencji: profesorowie Andrzej Walicki, Bronisław Łagowski, Andrzej Romanowski oraz polityk, Włodzimierz Cimoszewicz.
Otwarcia dokonał dr Andrzej Kurz, szef Stowarzyszenia „Kuźnica”, odczytując posłanie b. prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego do uczestników sympozjum. Wystąpieniom panelistów, a zwłaszcza prof. Andrzeja Walickiego, wybitnego znawcy kultury rosyjskiej oraz polityki elit rosyjskich w ostatnich stuleciach, warto poświęcić więcej uwagi.
Świat, w którym przez te 3-4 dekady nastąpiło diametralne przewartościowanie wszystkiego, czego doświadczaliśmy w trakcie powojennego ładu w Europie i na świecie, ulega dematerializacji. Upadek Związku Radzieckiego, zburzenie muru berlińskiego, zjednoczenie Niemiec, a tym samym dekompozycja pojałtańskiego porządku i zwycięstwo – jak twierdził Francis Fukuyama - demoliberalnego kapitalizmu „po wsze czasy” (de facto chodziło o neoliberalny, korporacyjny, nowo imperialny projekt ekspansji kapitału w wymiarze globalnym) miało nas prowadzić tylko do dobrobytu, spokoju i stale poprawiającej się jakości życia. W wymiarze materialnym i duchowym.
Zachwyt polskiego mainstreamu czasami rządów w Rosji Borysa Jelcyna – przeciwstawianymi epoce Putina – przedstawianych jako wzór demokracji, wolności, otwarcia, (ale też zdaniem Rosjan kolejnej w historii tego kraju „wielkiej smuty”, „razkołu” i „razwału”), jest nie tylko, moim zdaniem, nieszczery i faryzejski. W tej admiracji Jelcyna i jego rządów tkwi bowiem ziarno paternalizmu i wyższości (mającej dawne, jeszcze przedrozbiorowe korzenie kontrreformacyjnego pochodzenia), jakimi elity polskie raczą – wbrew swoim prowolnościowym i prodemokratycznym deklaracjom – w zasadzie każdego Innego.
1. Tutaj dotyczy to akurat prawosławnego, przywykłego od zawsze do „knuta ruskiego” bojara, który mimo, że był panem, podlegał bezwzględnie carowi czy imperatorowi (jak to w monarchiach absolutnych było na całym świecie, oprócz I RP), nie to co polski „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie” (te echa złotej wolności oraz kolonialnych zapędów w kierunku wschodnim ciągle tlą się w umysłach nadwiślańskiej inteligencji o postszlacheckiej proweniencji, podobnie jak emocjonalny kult niezwykłości I RP).
2. Poglądy części inteligencji rosyjskiej (zwłaszcza z Moskwy czy Petersburga) na Rosję są niesłychanie podobne do polskich, gdyż w swej nienawiści do przymusu państwowego, opacznym rozumieniu państwa jako omnipotentnej siły opresyjnej (a nie jako struktury porządkującej rzeczywistość, zapewniającej tym samym poczucie bezpieczeństwa ludowi) podziela ona postszlachecką i anarchistyczną de facto wizję części nadwiślańskiej inteligencji.
3. Co do chłopa pańszczyźnianego czy wschodnioeuropejskiego „mużyka” - pogarda przejawiana w tym względzie miała zawsze irracjonalne i emocjonalne korzenie, a współcześnie przeniesiona została na całą populację „Ruskich”, łącząc się z genetycznym (ponoć) w polskiej mentalności „antykomunizmem”.
Polska obecność w Unii Europejskiej nie wyrwała nas z zaklętego kręgu miotania się między poczuciem niższości i wyższości, które przeradza się w narodową cechę: wiecznej szarpaniny między Wschodem a Zachodem. W jednym z listów Jacquesa Maritaina do Józefa Czapskiego (jednego z twórców paryskiej „Kultury”) można znaleźć takie stwierdzenie francuskiego filozofa katolickiej proweniencji: „Twierdzicie, że jesteście przedmurzem chrześcijańskim, a z drugiej strony uważacie Rosjan za półludzi, macie do nich głęboką pogardę". Maria Janion („Niesamowita Słowiańszczyzna”, 2007) uważa to zdanie w dzisiejszej rzeczywistości jednoczącego się świata za nadal aktualne.
Najlepszą egzemplifikacją takiej opinii jest ocena Rosji i Rosjan dokonana przez Wacława Radziwinowicza, dziennikarza opiniotwórczej Gazety Wyborczej (przeznaczonej dla polskiego inteligenta): to kraj, w którym „na jednym końcu, choćby w Kaliningradzie, jeszcze piją, a na drugim, choćby na Czukotce, już leczą kaca”. To tak, jakby szlagwort Szwejka: „Na dworcach kradło się zawsze i będzie się kradło dalej. Inaczej nie można” odnieść do Polski i Polaków, uznając takie powierzchowne opinie o nas w wielu krajach Zachodu za obiektywne i prawdziwe.
Na tę polską, genetyczną w niektórych środowiskach i elitach, rusofobię, będącą przykładem irracjonalizmu oraz oderwania od rzeczywistości, zwraca uwagę prof. Andrzej Walicki. Przywołuje wydanie almanachu zawierającego wypowiedzi, analizy, tezy i wnioski polskich opozycjonistów z lat 1976-89 odnoszących się do relacji politycznych suwerennej Polski wobec Wschodu Europy (urzędujący prezydent Bronisław Komorowski objął tę publikację swoim patronatem, niejako sakralizując krytykowany przez Walickiego ogólny wymiar tych rozważań). Ten dokument pokazuje trwałość – co jest wybitnie szkodliwym rysem polskiej polityki i wizji na przyszłość – XIX-wiecznego poglądu o nieuchronności i nieusuwalności źródeł polsko-rosyjskich konfliktów. Sądzi się – i jest to negatywnie zaopiniowane przez Walickiego – iż polskie interesy nigdy nie mogą zejść się z interesami rosyjskimi.
Samo założenie „nigdy” jest a priori sprzeczne z podstawowymi zasadami dyplomacji i polityki. Stąd wynika wniosek, że polskim podstawowym zadaniem w Unii Europejskiej jest w tych koncepcjach blokowanie europeizacji Rosji. Bo taki rozwój sytuacji na wschodzie Starego Kontynentu zapobiegnie wzrostowi jej prestiżu i gospodarczej potęgi. Powszechne są – cytowane z wymienionego almanachu przez Walickiego – wypowiedzi polskich opozycjonistów mówiące, iż w przypadku ewentualnego upadku ZSRR „nie możemy dopuścić, by w jakiejkolwiek formie powstała Federacja Rosyjska”, a naszym podstawowym zadaniem, Polski i Polaków, jest „odepchniecie Rosji raz na zawsze od Europy i ograniczenie jej obszarów do ziem etnicznych, przynajmniej z naszej strony Uralu”. Cytaty pochodzą od współpracowników KOR - Jana Waszkiewicza i Jerzego Targalskiego (co potwierdzają również rozważania Wojciecha Maziarskiego, komentatora i publicysty Gazety Wyborczej).
Prof. Walicki wyciąga stąd wnioski, iż polska elita mianowała siebie liderem (i to już dawno) antyrosyjskiej opozycji, uważając iż tylko wtedy może być wiarygodnym partnerem Zachodu - przede wszystkim USA. Nic bardziej mylnego i anachronicznego w globalizującym się świecie. To typowy przykład antynomicznej wizji świata i rzeczywistości, nie poszukującej w żadnym przypadku kompromisów i wspólnych płaszczyzn dialogu. Irracjonalizm, uprzedzenia, rusofobia.
Czy nie jest to w jakimś stopniu marzenie polskich megalomanów, kontynuatorów myślenia kontrreformacyjnych przedsięwzięć, mających misjonarską wizję rekatolicyzacji Rosji i umieszczenia jej w obediencji papieskiej? Żyjących nadziejami na splendor w świecie chrześcijańskim – wedle mniemań XVII-XVIII wiecznych – z dokonania takiego czynu połączonego z XX-wiecznym, polskim antykomunizmem?
Czy wizja Brzezińskiego („Wielka szachownica”) o podziale Rosji – w interesie USA – na trzy oddzielne twory quasi-państwowe, zarządzane de facto przez amerykańskich plenipotentów politycznych, bądź przedstawicieli międzynarodowego kapitału (który ponoć nie ma barw narodowych) nie jest tu jakimś jej przedłużeniem? Tylko czy taka jest nasza racja stanu wobec gigantycznych zmian przebiegających we współczesnym świecie?
Prof. Bronisław Łagowski zwrócił z kolei uwagę na szkodliwość forsowanej „heroiczności koncepcji państwa”, która odwołując się do specyficznej cnoty odwagi oderwanej od jakiejkolwiek skuteczności i racjonalności tego pojęcia, prowadzi permanentnie nasz naród na manowce. „Klęski narodowe są idealizowane z powodu odwagi, jaką ponoć wykazali zabici, trzeba mieć odwagę lądowania we mgle, trzeba zachęcać sojuszników do polityki wojowniczej wiedząc, że własny kraj stałby się pierwszą ofiarą wymiany ciosów rakietowych (…). Tak jak wiara chrześcijańska utrzymywała się po części dzięki pragnieniu zemsty za ukrzyżowanie Chrystusa, tak szowinizm polski trwa w dobrym stanie dzięki rozpamiętywaniu Katynia i innych zbrodni z przeszłości”.
I postawił Profesor niezwykle zasadnicze pytanie: kto i dlaczego wywołuje w Polsce nastroje wojownicze, prowojenne, prowokacyjne?
Prof. Andrzej Romanowski w swych rozważaniach nad polską polityką wschodnią ostatniej dekady podkreślił – wskazując na rysy rusofobiczne w mentalności polskich elit (rządzących od ponad dwóch dekad Polską) – iż potępieniu rosyjskiej agresji na Gruzję w 2008 roku towarzyszyło jednocześnie „milczenie na temat awanturniczej, bez wątpienia prowokacyjnej i antyrosyjskiej polityki ówczesnego prezydenta Gruzji”. Później było jego zdaniem tylko gorzej: wyszły z naszej strony właśnie fobie, uprzedzenia, kompleksy i wspomniany paternalizm.
Łączenie Smoleńska z Katyniem, wg Romanowskiego w sposób bezkrytyczny, ignorancki i czasami wręcz nienawistny (rządząca Platforma Obywatelska grała tymi emocjami w sposób cyniczny i haniebny, kokietując skrajnie prawicowo-nacjonalistyczny elektorat PiS-u) oraz wypowiedź Grzegorza Schetyny na temat wyzwolenia KL Auschwitz czy Jerzego Targalskiego o „marszu na Moskwę” wraz z ukraińskimi nacjonalistami i faszystami dopełniają smutnego, irracjonalnego i konfrontacyjnego sposobu myślenia wielkiej części polskich elit wobec wschodu Europy.
I właśnie ten świat dla nas, Polaków, się kończy. Wizja Rosji (i przez to Rosjan), która właśnie w okresie rządów Władimira Putina wraca do roli mocarstwa ponadregionalnego – lepiej lub gorzej (zresztą z Rosją jest tak zawsze, że nie jest ona taka mocarna jak jej się wydaje, ale też nie jest taka słaba jak oceniają jej wrogowie) – mąci niesłychanie imaginacje rojące się gdzieś w zakamarkach mentalności nadwiślańskich elit o powrocie „imperium jagiellońskiego” czy jakiegoś mitycznego „Międzymorza”.
Radosław S. Czarnecki
- Autor: Zbigniew Sabak
- Odsłon: 1587
Bić się potrafi każdy głupi.
Jak, kiedy, z kim i o co się bić – rozumieją nieliczni.
Konrad Rękas
W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że czynnikiem wyróżniającym naród i państwo w środowisku społeczności światowej jest jego tożsamość kulturowa ukształtowana historycznie. O zachowaniu państwa w środowisku międzynarodowym, mającym na celu jego bezpieczeństwo, tj. sposobie prowadzenia polityki zagranicznej, postrzegania szans, wyzwań, zagrożeń i ryzyka oraz sposobów wykorzystania w polityce siły militarnej - decyduje kultura strategiczna. Także ukształtowana historycznie.
Jak poprzez te czynniki jesteśmy postrzegani i jakie z tego płyną wnioski?
Za podstawę do odpowiedzi na pierwszą część pytania mogą posłużyć słowa J. Le Carre’a, oficera wywiadu brytyjskiego i pisarza, pełniącego służbę w latach pięćdziesiątych, który stwierdził: „Nigdy nie zrozumiałem, dlaczego tylu Polaków ma do nas słabość. Zdradziliśmy ich kraj w sposób haniebny tyle razy, że gdybym był Polakiem, spluwałbym za każdym przechodzącym Brytyjczykiem, nieważne, czy cierpiałbym pod jarzmem hitlerowców czy sowietów. Brytyjczycy w swoim czasie zostawili biednych Polaków na pastwę jednych i drugich. Mimo to, moja służba szczyciła się nieprawdopodobnymi wręcz sukcesami w Polsce, gdzie niemal żenująca liczba Polaków i Polek ze słynną polską brawurą narażała życie swoje i swoich najbliższych, żeby szpiegować dla Anglii”.
Uogólniając, można dodać, że w historii niejeden raz wystawiono nas do wiatru, handlowano nami, używano jako narzędzia, jeszcze wyśmiewano i kpiono (nigdy i nikt nie chciał za Polskę umierać). My jednak jesteśmy bardzo odporni na naukę, wiedzę i praktyki prakseologiczne. Mimo, że wszystko jest budowane w oparciu o tzw. politykę historyczną, nie wyciągamy żadnych wniosków z historii. Natura postępowania zawsze jest taka sama, cele identyczne, metody porównywalne – skutki analogiczne.
Z porażek i klęsk robimy zwycięstwa (Polska wyspecjalizowała się w składaniu laurów przegranym) i w oparciu o taką filozofię budujemy przyszłość. Wobec powyższego wniosek może być jeden: nie da się zrozumieć naiwności Polaków, polskiej dyplomacji, polskiej polityki wyrażanej każdorazowo niemal w podobnym ujęciu poprzez rację stanu i interes narodowy oraz strategię bezpieczeństwa. Po prostu brak tu głębszej racjonalności.
Wiara we własną propagandę
Widać, że także obecne siły polityczne w kraju widzą w Polsce wzorzec funkcjonowania i rozwoju osadzony w przeszłości, silnie warunkowany przez tradycje i religię, który – jak uważają, wierząc we własną propagandę – powinien być zastosowany przez najbliższe subregionalne otoczenie, a także całą jednoczącą się Europę (Unię Europejską).
Specyficznym tego przejawem jest motywowanie swojej polityki koniecznością obrony „jedynie słusznych zasad” („podstawowych wartości cywilizacyjnych” – „prawdy”, „uczciwości” i „sprawiedliwości”), co w praktyce oznacza łamanie obowiązujących powszechnie norm, lub brak zasad. Sprawiło to, że w UE termin Polska nie jest już tożsamy z rządem w Warszawie.
Stopień przeświadczenia o słuszności swojej ideologii wydaje się być chorobliwy, a nawet paranoiczny. Tu mają zastosowanie słowa Ch. Mackaye’a, który powiedział: „Zdarza się, że całe społeczności ogarnia nagle obsesja na jakimś punkcie i szaleją, żeby swój upragniony cel osiągnąć. Miliony ludzi zostają jednocześnie dotknięte jednym złudzeniem i za nim podążają, dopóki ich uwagi nie zaprzątnie nowe szaleństwo, jeszcze bardziej urzekające niż poprzednie”.
Szczególnym polem, które w naszym kraju jest wykorzystywane do spełniania osobistych ambicji i prowadzenia konfrontacyjnej polityki jest obszar bezpieczeństwa - wyjątkowo delikatny, m.in. ze względu na geopolityczne położenie Polski, co pokazały doświadczenia historyczne. Delikatność problemu jest potęgowana poprzez skomplikowaną sytuację międzynarodową, w tym - eskalację napięcia w postaci coraz bardziej jawnego demonstrowania gotowości użycia potencjałów militarnych do obrony lub przeforsowania swoich racji i interesów przez głównych aktorów polityki światowej. Tych, którzy są gotowi (bo wszystko na to wskazuje) na kolejny konflikt zbrojny, wojnę pośrednią, tzn. prowadzoną cudzymi rękoma na obcym terytorium.
Jednocześnie z wielu faktów można wnioskować, że może to być wojna z ograniczonym użyciem broni masowego rażenia, prowadząca do totalnego resetu, co będzie miało katastrofalne skutki dla terytoriów państw, gdzie ona się rozegra.
Mimo to, Polska (prawie wszystkie liczące się siły polityczne) bezkrytycznie i entuzjastycznie opowiada się za utrzymaniem dotychczasowego ładu polityki światowej. Tym samym wpisuje się w procesy obrony i ekspansji jednobiegunowego świata, którego obrońcą są Stany Zjednoczone, a w szerszym rozumieniu Zachód - opierający swoją politykę na ciągłym poszukiwaniu wroga, „zarządzaniu światem” przez kryzysy, konflikty i wojny.
F. Wheen w tej kwestii pisał: /…/ „po upadku komunizmu „przeżyliśmy ciężkie czasy, szukając odpowiedniego wroga”. Znamienne, że argumentacja w tej sprawie została przeprowadzona na zorganizowanym przez Amerykańskie Stowarzyszenie Psychiatrów seminarium na temat nowego ładu światowego”.
W tym miejscu warto stwierdzić, że co do sprawności kreowania wroga, Polskę można traktować jak niedościgniony wzór do naśladowania. Biorąc pod uwagę doświadczenia historyczne oraz narrację wynikającą z ideologicznych założeń prowadzonej polityki bezpieczeństwa (prób kształtowania starego/nowego romantycznego modelu „Polaka patrioty”, zdolnego w przypadku sprowokowanego konfliktu do bezmyślnego uczestniczenia w wyniszczającej naród i kraj, nie mającej sensu, wojnie) proroczymi mogą być słowa cytowanego już Ch. Mackaye’a, który konstatował: „Widzimy, jak jeden naród, od wyżyn do nizin społecznych, ogarnia żarliwe pragnienie wojennej sławy, inny niespodziewanie dostaje szału na punkcie zasad religijnych, i ani jeden, ani drugi nie otrzeźwieje, póki nie przeleje całych rzek krwi i nie pozostawi potomnym gorzkiego siewu łez i cierpień”.
Obie wymienione w cytacie cechy (pragnienie wojennej sławy i szał na punkcie zasad religijnych) dotyczą w całej rozciągłości naszego kraju, a ich synergia, jak pokazuje historia, może być wyjątkowo niebezpieczna w warunkach, gdy wciąż jesteśmy zdolni kopiować historyczne błędy. Dziś, jak nigdy wcześniej, partykularne interesy przesłaniają istotne sprawy, w tym konstruktywne myślenie nad przyszłością.
Wodzu, prowadź!, czyli polska polityka wojenna
J. Kirschner, analizując możliwości osiągania zwycięstw bez walki, bez agresji, zauważa, że żyjemy „w czasach, gdy na każdym rogu czają się ludzie chcący włączyć nas do swoich planów i sprawić, abyśmy walczyli za nich, większość z nich nie ma pojęcia o tym, czym są prawdziwe zwycięstwa”. Odpieranie agresji – wojna sprawiedliwa - jest niezwykle szlachetną, patriotyczną i konieczną czynnością państwa. Czym innym jest jednak demonstracyjne wpisywanie się w politykę prowokowania i stymulowania przez wielkie mocarstwa kolejnej wojny leżącej tylko w ich interesie („Wielkie państwa mają skłonność do prowadzenia wojen, w ich polityce rodzą się wielkie ambicje i zamiłowanie do wojny”).
W ostatnim czasie można było usłyszeć z ust wpływowych ludzi dwie niepokojące informacje - dalekie od racjonalnego myślenia i realizmu politycznego, nie biorące pod uwagę możliwych konsekwencji. W pierwszej nawoływano do otwartej wojny przeciwko jednemu z sąsiednich państw. W drugiej akcentowano potrzebę (w ramach „odstraszania”) wyposażenia naszych sił zbrojnych w broń jądrową.
Pomysły takie w warunkach realizacji obecnej polityki światowej, której stan jest określany jako „tląca się III Wojna Światowa”, mogąca w każdej chwili przejść w katastrofalną nuklearną fazę, są ze względu na możliwe skutki dla kraju, głęboko nie na miejscu. A jednocześnie wpisują się w historyczną logikę polskiej polityki nie liczącej się z zasadą, że w polityce nie uruchamia się procedur i działań, jeżeli nie da się przewidzieć możliwych skutków (rzeczywistość nie może wyprzedzać wyobraźni).
Wszystko wskazuje, że żadne kalkulacje w tym względzie nie były prowadzone. Do działań daleko, ale słowa padły. Jakie więc w aktualnej sytuacji geopolitycznej mogą być skutki takiego rozwoju sytuacji?
Problem pierwszy jest ściśle związany z naszą fobią wobec państwa, które jest uznawane za odwiecznego wroga, a w sytuacji gdy stało się jednym z ostatnich podmiotów na drodze do celu, który nazywa się „Nowy porządek świata”, wpisuje się idealnie w ten megatrend. Ludzka natura ma ciemną stronę.
„Nienawiść jest rzeczą ludzką. /…/ Wrogowie są niezbędni, bo zapewniają nam autoafirmację i dostarczają motywacji. /…/ Rozwiązanie jednego konfliktu i zniknięcie jednego wroga rodzi siły psychiczne, społeczne i polityczne, które stwarzają nowych” - twierdzi S. Huntington. My mamy ciągle jednego wroga - wszystkie opcje polityczne licytują się w nienawiści do niego. Był, jest i będzie. Dlaczego? – bo tak być musi, więc najważniejszym celem jest szkodzenie mu za wszelką cenę, nawet cenę ewentualnej własnej zagłady.
Nikt nie zważa, że jedną z najniebezpieczniejszych opcji budowania bezpieczeństwa jest obsesja, która całkowicie wypacza rozsądek myślenia. W naszym przypadku w celu usunięcia „zagrożenia” prowadzi się agresywną politykę i nawołuje do wojny. Politycy odpowiedzialni za bezpieczeństwo naiwnie twierdzą - bez kalkulacji operacyjnych oraz analizy rzeczywistej sytuacji strategicznej - że w każdej chwili grozi nam agresja i trzeba przygotowywać się do wojny. Jednak taka ocena może wynikać z interesów i strategii innych - prezydent bowiem publicznie usłyszał słowa: „Myślę, że jednym z krajów, który zostanie poddany pewnej presji, jest pański”.
Wciągnięcie Polski i jej terytorium (w pewnym sensie na własne życzenie) w kolejną kontrolowaną wojnę pośrednią wpisującą się w ciąg sterowanych konfliktów i „rewolucji” mających na celu ukształtowanie nowego ładu światowego, jest niebezpiecznym precedensem. Niestety, realnym.
Trzeba zaznaczyć, że niekoniecznie chodzi tutaj wyłącznie o wojnę z zewnętrznym podmiotem, czy uczynienie z nas pola bitwy dla potęg nuklearnych, które nie są skłonne do konfrontacji (mogącej skończyć się obopólną zagładą) na własnym terytorium. Jak pokazują doświadczenia ostatnich lat, strategią „rozwiązywania” geopolitycznych problemów w wybranych regionach są sterowane konflikty wewnętrzne, które kończą się fatalnymi bezpośrednimi konsekwencjami dla tych państw. W Polsce wojna domowa wszystkich ze wszystkimi nie jest nierealna. Polityczna sytuacja wewnętrzna temu sprzyja.
Prowokowanie do wojny
Jednym z najczęściej używanych pojęć w narracji na temat bezpieczeństwa jest „odstraszanie”, które jest mylnie rozumiane i interpretowane i wymagałoby dookreślenia. Zwiększanie wydatków na zbrojenia, tworzenie nowych sił, wyposażanie ich w nową broń winno wynikać ze strategicznych kalkulacji operacyjnych.
Aktualnie mamy taką sytuację, że NATO, które ma nawet kilkunastokrotną przewagę nad każdym innym podmiotem polityki światowej i nie jest przez nikogo zagrożone, aby „zmniejszyć ryzyko bycia zaatakowanym” rozbudowuje swój potencjał militarny, dyslokuje swoje siły w nowych regionach, stymuluje też nastroje społeczne w kierunku niepewności. Tym samym w oczach innych zwiększa swoje możliwości ataku na podmioty uznane prze tę organizację za stanowiące zagrożenie.
Taka polityka nie ma nic wspólnego z odstraszaniem, jest wręcz zastraszaniem i prowokowaniem do wojny, bo odstraszanie staje się czynnością ofensywną. Polska, wpisując się w tę politykę, jest automatycznie postrzegana jako źródło zagrożenia i daje powód do uczynienia z nas pola bitwy dla wojsk państw trzecich.
Specyficzną formą tego mechanizmu jest „odstraszanie nuklearne”. My, w przypadku wejścia w posiadanie broni jądrowej (co zadeklarowaliśmy) lub udzielenia pozwolenia na jej rozmieszczenie u nas przez inne państwo, automatycznie stajemy się celem potencjalnego ataku. Jakie to pociąga za sobą konsekwencje?
Broń jądrowa ze względu na możliwości rażenia ma szczególny statut moralny. Ani użycia tej broni, ani nawet groźby jej użycia w uprawnionych celach nie da się usprawiedliwić – jej skutki są wszystkim znane. Już pobieżna analiza pozwala sformułować konkluzję, iż Polska z geopolitycznego punktu widzenia to miejsce „zgniotu”. Jako obszar konfliktu militarnego, z góry skazana jest na potworne zniszczenia, a w przypadku globalnej wojny z użyciem broni atomowej, na unicestwienie. Musimy zrobić wszystko, żeby nasze terytorium lub terytorium subregionu nie zamieniło się nawet przez przypadek, w jądrowy teatr działań wojennych. Z punktu widzenia możliwych skutków nie ma znaczenia, czyja broń jądrowa będzie eksplodować na naszej ziemi – następstwa będą jednakowe.
I jeszcze jeden argument. Arsenały broni masowego rażenia wymagają kontroli w postaci logiki i zdrowego rozsądku, twierdzi S. Hawking. Z tego względu powierzenie jej Polsce wydaje się mało prawdopodobne.
Problem odpowiedzialności, czyli granice szaleństwa
Wspominany Ch. Mackay w kontekście bezmyślnego prowadzenia wojen powiedział: „szaleństwo ogarnia całe tłumy, rozum zaś ludzie odzyskują powoli, i pojedynczo”. W dzisiejszym świecie, gdzie „wszystkim” przyświeca jeden cel – bezpieczeństwo zbiorowe (czyli pokój), na co dzień prowadzone są bardzo okrutne wojny.
W warunkach globalizacji, każdy podmiot prawa międzynarodowego jest w mniejszym lub większym stopniu w te wojny zaangażowany i w konsekwencji staje się ich, przynajmniej pośrednią, stroną. Musi realizować politykę wpisującą się w scenariusze pisane przez głównych aktorów polityki światowej. Dotyczy to także Polski. Należy jednak wziąć pod uwagę, że takim jak my, entuzjastycznym (świadomym, podświadomym lub nieświadomym) podwykonawcom czyichś interesów, zgodnie ze słowami T. Nagela, „świat może zgotować (a może już zgotował – ZS) sytuacje, w których nie da się obrać uczciwego czy moralnego kierunku działania, wolnego od winy i odpowiedzialności za zło”.
Władze polskie, mające aspiracje do bycia elitą intelektualną, z trudnością znoszące prawdę o swojej omylności, mimo wszystko muszą pamiętać, że gdzieś są granice każdego szaleństwa. Bo „są takie rozstrzygnięcia, których musimy unikać za wszelką cenę i są takie koszta, na które nie wolno się godzić”. Sytuacja geopolityczna Polski jest taka, jaka jest. Trzeba nauczyć się żyć z tym, co nam dano i pamiętać, że zwyciężają ci, którzy wiedzą, kiedy walczyć, a kiedy nie. Prawda jest bezlitosna, ale logiczna i racjonalna.
Zbigniew Sabak
dr hab. Zbigniew Sabak jest profesorem Państwowej Szkoły Wyższej w Białej Podlaskiej
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1499
„Prewencyjna wojna nuklearna”: historyczna bitwa o pokój i demokrację. Trzecia wojna światowa zagraża przyszłości ludzkości – to pełen tytuł artykułu antyestablishmentowego intelektualisty, pisarza i ekonomisty prof. Michela Chossudovsky’ego, em. profesora ekonomii na uniwersytecie w Ottawie, prezesa i dyrektora Centrum Badań nad Globalizacją, które prowadzi portal globalresearch.ca
Wstęp
W żadnym momencie, odkąd pierwsza bomba atomowa została zrzucona na Hiroszimę 6 sierpnia 1945 roku, ludzkość nie była bliżej tego, co nie do pomyślenia. Wszystkie zabezpieczenia z czasów zimnej wojny, które klasyfikowały bombę atomową jako „broń ostatniej szansy”, zostały zlikwidowane.
Oświadczenie Władimira Putina z 21 lutego 2022 r. było odpowiedzią na groźby USA użycia broni jądrowej w celach prewencyjnych przeciwko Rosji, pomimo „zapewnienia” Joe Bidena, że USA nie będą uciekać się do ataku nuklearnego „pierwszego uderzenia” przeciwko wrogowi Ameryki:
„Pozwólcie mi [Putin] wyjaśnić, że dokumenty dotyczące planowania strategicznego USA zawierają możliwość tak zwanego uderzenia wyprzedzającego na systemy rakietowe wroga. A kto jest głównym wrogiem USA i NATO? To też wiemy. To Rosja. W dokumentach NATO nasz kraj jest oficjalnie i bezpośrednio deklarowany jako główne zagrożenie dla bezpieczeństwa północnoatlantyckiego. A Ukraina będzie odskocznią do uderzenia”. (Przemówienie Putina , 21 lutego 2022, podkreślenie dodane)
W lipcu 2021 r. administracja Bidena rozpoczęła przegląd stanu jądrowego 2021 (NPR) , który ma zostać ukończony i formalnie ogłoszony w 2022 r. NPR 2021 ma obejmować to, co określa się jako „politykę deklaracyjną Stanów Zjednoczonych w dziedzinie energii jądrowej”.
Jest mało prawdopodobne, że NPR 2021 zniesie opcje nuklearne administracji Obamy i Busha, które w dużej mierze opierają się na koncepcji wyprzedzającej wojny nuklearnej, podniesionej w przemówieniu prezydenta Putina.
Podstawowa doktryna nuklearna USA polega na przedstawianiu broni jądrowej jako środka „samoobrony” , a nie „broni masowego rażenia”.
Co więcej, za NPR stoją potężne interesy finansowe, które są powiązane z programem broni jądrowej o wartości 1,3 biliona dolarów, zainicjowanym za prezydenta Obamy.
Chociaż konflikt na Ukrainie ograniczał się do tej pory do broni konwencjonalnej połączonej z „wojną gospodarczą”, użycie szerokiej gamy wyrafinowanych broni masowego rażenia, w tym broni jądrowej, jest na desce kreślarskiej Pentagonu.
Według Federacji Amerykańskich Naukowców całkowita liczba głowic nuklearnych na całym świecie jest rzędu 13 000. Rosja i Stany Zjednoczone „każdy ma około 4000 głowic w swoich wojskowych zapasach”.
Niebezpieczeństwa wojny nuklearnej są realne. Nastawienie na zysk. Dwa biliony dolarów
Pod rządami Joe Bidena fundusze publiczne przeznaczone na broń jądrową mają wzrosnąć do 2 bilionów do 2030 r., rzekomo jako środek ochrony pokoju i bezpieczeństwa narodowego na koszt podatników. (Ile szkół i szpitali można by sfinansować za 2 biliony dolarów?):
Stany Zjednoczone posiadają arsenał około 1700 strategicznych głowic nuklearnych rozmieszczonych na międzykontynentalnych rakietach balistycznych (ICBM) i rakietach balistycznych wystrzeliwanych z łodzi podwodnych (SLBM) oraz w strategicznych bazach bombowych. Szacuje się , że w bazach bombowców w pięciu krajach europejskich znajduje się dodatkowo 100 niestrategicznych lub taktycznych broni jądrowych i około 2000 głowic nuklearnych w magazynach. (p. nasza analiza B61-11 i B61-12 poniżej).
Biuro Budżetowe Kongresu (CBO) oszacowało w maju 2021 r. , że Stany Zjednoczone wydadzą łącznie 634 miliardy dolarów w ciągu najbliższych 10 lat na utrzymanie i modernizację swojego arsenału nuklearnego. (Kontrola zbrojeń)
W tym artykule najpierw skupię się na zmianach postzimnowojennych w amerykańskiej doktrynie nuklearnej, a następnie przedstawię krótki przegląd historii broni jądrowej, począwszy od Projektu Manhattan, zainicjowanego w 1939 r. z udziałem zarówno Kanady, jak i Wielkiej Brytanii.
Notatka z historii stosunków amerykańsko-rosyjskich. Zapomniana wojna 1918 r.
Z historycznego punktu widzenia Stany Zjednoczone i ich sojusznicy grozili Rosji od ponad 104 lat, począwszy od I wojny światowej, rozmieszczeniem sił amerykańskich i alianckich przeciwko Rosji Sowieckiej 12 stycznia 1918 r. (w ramach wsparcia Armii Cesarskiej Rosji).
Inwazja aliantów amerykańsko-brytyjskich na Rosję w 1918 r. jest punktem zwrotnym w historii Rosji, często błędnie przedstawiana jako część wojny domowej.
Trwało to ponad dwa lata i obejmowało rozmieszczenie ponad 200 000 żołnierzy, z czego 11 000 pochodziło z USA, 59 000 z Wielkiej Brytanii. Japonia, która była sojusznikiem Wielkiej Brytanii i Ameryki podczas I wojny światowej, wysłała 70 000 żołnierzy.
Zagrożenie wojną nuklearną
Zagrożenie USA wojną nuklearną przeciwko Rosji zostało sformułowane ponad 76 lat temu, we wrześniu 1945 roku, kiedy USA i Związek Radziecki były sojusznikami. Składał się z „planu III wojny światowej” wojny nuklearnej przeciwko ZSRR, wymierzonej w 66 miast z ponad 200 bombami atomowymi. Ten diaboliczny projekt w ramach Projektu Manhattan odegrał kluczową rolę w wywołaniu zimnej wojny i wyścigu zbrojeń nuklearnych. (p. analiza poniżej).
Chronologia
1918-1920: Pierwsze siły amerykańskie i sojusznicze prowadziły wojnę z Rosją Sowiecką, a ponad 10 krajów wysyłało wojska do walki u boku białej imperialnej armii rosyjskiej. Stało się to dokładnie dwa miesiące po rewolucji październikowej, 12 stycznia 1918 roku i trwało do początku lat dwudziestych.
Projekt Manhattan zainicjowany w 1939 roku z udziałem Wielkiej Brytanii i Kanady. Rozwój bomby atomowej.
Operacja Barbarossa, czerwiec 1941. Nazistowska inwazja na Związek Radziecki. Standard Oil z New Jersey sprzedawał ropę nazistowskim Niemcom.
Luty 1945: Konferencja w Jałcie. Spotkanie Roosevelta, Churchilla i Stalina.
„Operacja nie do pomyślenia”: Tajny plan ataku na Związek Radziecki sformułowany przez Winstona Churchilla bezpośrednio po konferencji w Jałcie. Został unieważniony w czerwcu 1945 roku.
12 kwietnia 1945: Konferencja Poczdamska. Prezydent Harry Truman i premier Winston Churchill zatwierdzają bombardowanie atomowe Japonii.
15 września 1945: Scenariusz III wojny światowej sformułowany przez Departament Wojny Stanów Zjednoczonych: Plan zbombardowania 66 miast Związku Radzieckiego 204 bombami atomowymi, kiedy USA i ZSRR były sojusznikami. Tajny plan (odtajniony) sformułowany podczas II wojny światowej został wydany niecałe dwa tygodnie po oficjalnym zakończeniu II wojny światowej 2 września 1945 r.
1949: Związek Radziecki ogłasza testowanie swojej bomby atomowej.
Doktryna po zimnej wojnie: „Prewencyjna wojna nuklearna”
Doktryna gwarantowanego wzajemnego zniszczenia (MAD) z epoki zimnej wojny już nie obowiązuje. Została zastąpiona na początku administracji George'a W. Busha Doktryną Prewencyjnej Wojny Nuklearnej, a mianowicie użycia broni jądrowej jako środka „samoobrony” zarówno przeciwko państwom nuklearnym, jak i nienuklearnym.
Na początku 2002 r. wyciekł już tekst Przeglądu postawy nuklearnej George'a W. Busha, kilka miesięcy przed opublikowaniem Narodowej Strategii Bezpieczeństwa (NSS) z września 2002 r. , w której „wywłaszczanie” zdefiniowano jako:
„przewidujące użycie siły w obliczu nieuchronnego ataku”.
Mianowicie jako akt wojny na gruncie samoobrony.
Doktryna MAD została odrzucona. Przegląd postawy nuklearnej z 2001 r. nie tylko przedefiniował użycie broni jądrowej, tak zwaną taktyczną broń jądrową, czyli bomby burzące bunkry (mini-bomby nuklearne) mogły być odtąd używane w konwencjonalnym teatrze działań wojennych bez zgody Naczelnego Wodza, czyli Prezydenta Stanów Zjednoczonych.
W NPR z 2001 r. (przyjętym w 2002 r.) zidentyfikowano siedem krajów jako potencjalne cele prewencyjnego ataku nuklearnego.
Omawiając „wymagania dotyczące zdolności do ataku nuklearnego”, raport wymienia Iran, Irak, Libię, Koreę Północną i Syrię „wśród krajów, które mogą być zaangażowane w natychmiastowe, potencjalne lub nieoczekiwane sytuacje”. …
Trzy z tych krajów (Irak, Libia i Syria) są od tego czasu przedmiotem wojen prowadzonych przez USA. NPR z 2002 r. potwierdził również dalsze przygotowania do wojny nuklearnej przeciwko Chinom i Rosji.
„Przegląd Busha wskazuje również, że Stany Zjednoczone powinny być przygotowane do użycia broni jądrowej przeciwko Chinom, powołując się na „połączenie wciąż rozwijających się celów strategicznych Chin z trwającą modernizacją ich sił nuklearnych i niejądrowych”.
„Na koniec, chociaż przegląd powtarza twierdzenia administracji Busha, że Rosja nie jest już wrogiem, stwierdza, że Stany Zjednoczone muszą być przygotowane na nieprzewidziane wypadki nuklearne z Rosją i zauważa, że jeśli „stosunki USA z Rosją znacznie się pogorszą w przyszłości, USA mogą zrewidować swoje poziomy siły jądrowej i postawę”. Ostatecznie przegląd stwierdza, że konflikt nuklearny z Rosją jest „wiarygodny”, ale „nieoczekiwany”. ( Kontrola zbrojeń ) dodano podkreślenie.
Rozważana jest wojna nuklearna przeciwko Chinom i Rosji
Rosja jest oznaczona jako „wiarygodna”, ale „nieoczekiwana”. To było w 2002 roku. Dziś, w szczytowym momencie wojny ukraińskiej,
planowany jest przez Pentagon prewencyjny atak nuklearny na Rosję. Nie oznacza to jednak, że zostanie wdrożony.
Nie da się wygrać wojny nuklearnej?
Przypominamy historyczne oświadczenie Reagana: „Wojny nuklearnej nie można wygrać i nigdy nie można jej prowadzić. Jedyną wartością w naszych dwóch narodach posiadających broń nuklearną jest upewnienie się, że nigdy nie zostanie ona użyta. Niemniej jednak w amerykańskim establishmencie i administracji Bidena istnieją silne głosy i grupy lobbystów, które są przekonane, że „wojnę nuklearną można wygrać”.
Retrospekcja do II wojny światowej: „Operacja Barbarossa”
Istnieje wiele dowodów na to, że zarówno Stany Zjednoczone, jak i ich brytyjski sojusznik byli zdecydowani, aby nazistowskie Niemcy wygrały wojnę na froncie wschodnim z myślą o zniszczeniu Związku Radzieckiego:
„Narastające podejrzenia Stalina i jego świty, że mocarstwa anglo-amerykańskie miały nadzieję, że wojna niemiecko-sowiecka będzie trwać latami, były oparte na dobrze uzasadnionych obawach. To pragnienie zostało już częściowo wyrażone przez Harry'ego S. Trumana, przyszłego prezydenta USA, kilka godzin po inwazji Wehrmachtu na Związek Radziecki.
Truman, wówczas amerykański senator, powiedział, że chciałby, aby Sowieci i Niemcy „zabili jak najwięcej” między sobą, co później New York Times nazwał „twardą polityką”. The Times wcześniej publikował uwagi Trumana 24 czerwca 1941 r., w wyniku czego jego poglądy najprawdopodobniej nie umknęły uwadze Sowietów. ( Shane Quinn, Global Research, marzec 2022 )
Hitlerowska operacja Barbarossa, rozpoczęta w czerwcu 1941 roku, nie powiodłaby się od samego początku, gdyby nie wsparcie Standard Oil z New Jersey (własność Rockefellerów), która rutynowo dostarczała III Rzeszy duże ilości ropy. Chociaż Niemcy potrafiły przekształcić węgiel w paliwo, ta syntetyczna produkcja była niewystarczająca. Co więcej, rumuńskie zasoby ropy naftowej Ploesti (pod kontrolą nazistów do 1944 r.) były minimalne. Nazistowskie Niemcy w dużej mierze polegały na dostawach ropy z US Standard Oil.
Zakaz handlowania z wrogiem (1917), oficjalnie wprowadzony po przystąpieniu Ameryki do II wojny światowej, nie przeszkodził Standard Oil of New Jersey w sprzedaży ropy nazistowskim Niemcom.
Działo się tak, pomimo dochodzenia Senatu 1942 w sprawie US Standard Oil.
Podczas gdy bezpośrednie dostawy ropy naftowej do USA zostały ograniczone, Standard Oil mógł sprzedawać ropę z USA przez kraje trzecie. Ropa z USA była wysyłana do okupowanej Francji (oficjalnie przez Szwajcarię, a z Francji do Niemiec: „… Dostawy szły przez Hiszpanię, francuskie kolonie Vichy w Indiach Zachodnich i Szwajcarię”.
Bez tych dostaw ropy naftowej, których instrumentem był Standard Oil i Rockefellerowie, nazistowskie Niemcy nie byłyby w stanie zrealizować swojego programu wojskowego. Bez paliwa front wschodni III Rzeszy w ramach operacji Barbarossa najprawdopodobniej by się nie odbył, ratując miliony istnień ludzkich . Bez wątpienia ucierpiałby również front zachodni, w tym okupacja wojskowa Francji, Belgii i Holandii.
ZSRR faktycznie wygrał wojnę z nazistowskimi Niemcami, z 27 milionami zabitych, co częściowo wynikało z rażącego naruszenia zakazu handlu z wrogiem przez Standard Oil.
„Operacja nie do pomyślenia”: scenariusz III wojny światowej sformułowany podczas II wojny światowej
Scenariusz III wojny światowej przeciwko Związkowi Radzieckiemu był już przewidziany na początku 1945 roku, w ramach tak zwanej operacji nie do pomyślenia, która miała zostać uruchomiona przed oficjalnym zakończeniem II wojny światowej, 2 września 1945 roku.
Roosevelt, Churchill i Stalin spotkali się w Jałcie na początku lutego 1945 roku, głównie w celu wynegocjowania powojennej okupacji Niemiec i Japonii.
W międzyczasie, w następstwie konferencji w Jałcie, Winston Churchill rozważał tajny plan prowadzenia wojny przeciwko Związkowi Radzieckiemu:
„ Jeśli myślałeś, że zimna wojna między Wschodem a Zachodem osiągnęła apogeum w latach 50. i 60., to pomyśl jeszcze raz. 1945 był rokiem, w którym Europa była tyglem trzeciej wojny światowej.
Plan zakładał zmasowany atak aliantów 1 lipca 1945 r. przez siły brytyjskie, amerykańskie, polskie i niemieckie – tak niemieckie – przeciwko Armii Czerwonej. Chcieli wypchnąć ją z okupowanych przez Sowietów Niemiec Wschodnich i Polski, dać Stalinowi prztyczka w nos i zmusić go do ponownego rozważenia swojej dominacji w Europie Wschodniej. … W końcu w czerwcu 1945 doradcy wojskowi Churchilla ostrzegli go przed realizacją planu, ale nadal pozostał on planem trzeciej wojny światowej. … Amerykanie właśnie pomyślnie przetestowali bombę atomową, a teraz pojawiła się ostateczna pokusa unicestwienia sowieckich skupisk ludności”.
„Operacja nie do pomyślenia” Churchilla przeciwko siłom sowieckim w Europie Wschodniej (patrz wyżej) została porzucona w czerwcu 1945 roku.
Podczas sprawowania mandatu premiera (1940-45) Churchill wspierał Projekt Manhattan. Był protagonistą wojny nuklearnej przeciwko Związkowi Radzieckiemu, rozważanej w ramach projektu Manhattan już w 1942 roku, kiedy USA i Związek Radziecki były sojusznikami przeciwko nazistowskim Niemcom.
Plan Trzeciej Wojny Światowej z użyciem broni jądrowej przeciwko 66 głównym obszarom miejskim Związku Radzieckiego został oficjalnie sformułowany 15 września 1945 r. przez Departament Wojny Stanów Zjednoczonych (patrz sekcja poniżej).
Konferencja poczdamska
Wiceprezydent Harry S. Truman został zaprzysiężony na prezydenta Stanów Zjednoczonych 12 kwietnia 1945 roku, po śmierci Franklina D. Roosevelta, który zmarł niespodziewanie na krwotok mózgowy.
Na spotkaniach w Poczdamie prezydent Truman rozpoczął rozmowy (lipiec 1945) ze Stalinem i Churchillem. Dyskusje miały inny charakter niż te w Jałcie, szczególnie w odniesieniu do Trumana i Churchilla, którzy opowiadali się za wojną nuklearną:
„[Brytyjski] PM [Churchill] i ja jadłem sam. Omówiono Manhattan (to sukces). Postanowił powiedzieć o tym Stalinowi. Stalin powiedział premierowi [Churchillowi] o telegramie od cesarza Japonii z prośbą o pokój. Stalin również przeczytał mi swoją odpowiedź. To było zadowalające. Wierzcie, że Japończycy złożą się, zanim wejdzie Rosja. Jestem pewien, że tak się stanie, kiedy Manhattan pojawi się nad ich ojczyzną. Poinformuję o tym Stalina w dogodnym czasie. ( Dziennik Trumana , 17 lipca 1945, podkreślenie dodane).
To stwierdzenie z Dziennika Trumana potwierdza, że Japonia „złoży się” i podda Stanom Zjednoczonym „zanim wejdzie Rosja” . Ostatecznie taki był cel bomb atomowych zrzuconych na Hiroszimę i Nagasaki.
Podczas gdy Truman przypadkowo poinformował Stalina o Projekcie Manhattan w lipcu 1945 roku, źródła sugerują, że Związek Radziecki był świadomy Projektu Manhattan już w 1942 roku. Czy Truman powiedział Stalinowi, że bomba atomowa była przeznaczona dla Japonii?
„Spotkaliśmy się o 11:00. dzisiaj. [To znaczy Stalin, Churchill i prezydent USA].
Ale przedtem miałem najważniejszą sesję [bez Stalina?] z Lordem Mountbatten i generałem Marshallem (wspólnymi szefami sztabu USA). [To spotkanie nie było częścią oficjalnej agendy]. Odkryliśmy najstraszliwszą bombę w historii świata. Może to być zniszczenie przez ogień przepowiedziane w erze Doliny Eufratu, po Noem i jego bajecznej arce. W każdym razie uważamy, że znaleźliśmy sposób na spowodowanie rozpadu atomu. Eksperyment na pustyni w Nowym Meksyku był zaskakujący – delikatnie mówiąc. Trzynaście funtów materiału wybuchowego spowodowało powstanie krateru o głębokości sześciuset stóp i średnicy tysiąca dwustu stóp, przewracając stalową wieżę w odległości pół mili i strącając ludzi dziesięć tysięcy jardów dalej. Eksplozja była widoczna przez ponad dwieście mil i słyszalna przez czterdzieści mil i więcej.
Ta broń ma być użyta przeciwko Japonii od teraz do 10 sierpnia. Powiedziałem sekretarzowi wojny, panu Stimsonowi, żeby użył jej tak, by celem były cele wojskowe, żołnierze i marynarze, a nie kobiety i dzieci. Nawet jeśli Japończycy są dzikusami, bezwzględnymi, bezlitosnymi i fanatycznymi, my jako przywódca świata dla dobra wspólnego nie możemy zrzucić tej strasznej bomby na starą lub nową stolicę. On i ja jesteśmy w zgodzie. Cel będzie czysto wojskowy i wydamy ostrzeżenie, prosząc Japończyków o poddanie się i ratowanie życia. Jestem pewien, że tego nie zrobią, ale damy im szansę. Z pewnością to dobrze dla świata, że hitlerowcy czy stalinowcy nie odkryli tej bomby atomowej. Wydaje się, że jest to najstraszniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek odkryto, ale można ją uczynić najbardziej użyteczną”. (Dziennik Trumana, spotkanie w Poczdamie 18 lipca 1945 r. )
Dyskusja na temat Projektu Manhattan nie pojawia się w oficjalnych protokołach spotkań.
Niesławny „plan III wojny światowej” dotyczący ataku nuklearnego na Związek Radziecki (15 września 1945 r.)
Zaledwie dwa tygodnie po oficjalnym zakończeniu II wojny światowej (2 września 1945 r.) Departament Wojny USA wydał zarządzenie (15 września 1945 r.) „Wymazać Związek Radziecki z mapy” (66 miast z 204 bombami atomowymi), kiedy USA i ZSRR były sojusznikami, co potwierdzają odtajnione dokumenty. (Dalsze szczegóły patrz Chossudovsky, 2017 )
Zgodnie z tajnym (odtajnionym) dokumentem z dnia 15 września 1945 r. „ Pentagon przewidywał wysadzenie Związku Radzieckiego w skoordynowany atak nuklearny skierowany na główne obszary miejskie.
Wszystkie główne miasta Związku Radzieckiego znalazły się na liście 66 „strategicznych” celów. Ironia polega na tym, że plan ten został wydany przez Departament Wojny przed rozpoczęciem zimnej wojny.
Era zimnej wojny
Wyścig zbrojeń nuklearnych był bezpośrednim rezultatem amerykańskiego planu „wysadzenia Związku Radzieckiego” z września 1945 r., sformułowanego przez Departament Wojny Stanów Zjednoczonych.
Związek Radziecki przetestował swoją pierwszą bombę atomową w 1949 roku. Bez Projektu Manhattan i „planu III wojny światowej” z 15 września 1945 roku Departamentu Wojny nie doszłoby do wyścigu zbrojeń.
Departament Wojny z 15 września 1945 r. przygotował grunt pod liczne plany wywołania III wojny światowej przeciwko Rosji i Chinom:
Lista 1200 miast objętych zimną wojną
Ta początkowa lista 66 miast z 1945 r. została zaktualizowana w trakcie zimnej wojny (1956), aby obejmowała około 1200 miast w ZSRR i krajach bloku sowieckiego Europy Wschodniej ( patrz odtajnione dokumenty poniżej) . Bomby przeznaczone do użycia były potężniejsze pod względem zdolności wybuchowych niż te zrzucone na Hiroszimę i Nagasaki.
„Zgodnie z planem z 1956 r. bomby wodorowe miały być używane przeciwko priorytetowym celom „siły powietrznej” w Związku Radzieckim, Chinach i Europie Wschodniej. Główne miasta w bloku sowieckim, w tym Berlin Wschodni, miały wysoki priorytet w „systematycznym niszczeniu” przez bombardowania atomowe. (William Burr, amerykańska lista celów ataków nuklearnych w czasie zimnej wojny 1200 miast bloku sowieckiego „Od NRD do Chin”, Elektroniczne Archiwum Bezpieczeństwa Narodowego nr 538 , grudzień 2015 r.
W okresie zimnej wojny dominowała doktryna wzajemnego gwarantowanego zniszczenia (MAD), zgodnie z którą użycie broni jądrowej skutkowałoby „zniszczeniem zarówno napastnika, jak i obrońcy”.
W epoce postzimnowojennej doktryna nuklearna USA została przedefiniowana. „Ofensywne” działania wojskowe z użyciem głowic nuklearnych są obecnie określane jako akty „samoobrony”.
Humanitarna wojna nuklearna pod Joe Bidenem
Interwencje wojskowe kierowane przez USA-NATO (Jugosławia, Afganistan, Irak, Libia, Syria, Jemen), które doprowadziły do milionów ofiar cywilnych, są ogłaszane jako wojny humanitarne, jako sposób na zapewnienie pokoju.
Taki też jest dyskurs leżący u podstaw interwencji USA–NATO na Ukrainie.
„Chcę tylko, abyście wiedzieli, że kiedy mówimy o wojnie, tak naprawdę mówimy o pokoju” – powiedział George W. Bush.
„Humanitarne bomby atomowe”.
Tego rodzaju dekoracja „humanitarnych bomb atomowych” jest nie tylko wpisana w agendę polityki zagranicznej Joe Bidena, ale stanowi ostoję amerykańskiej doktryny wojskowej, a mianowicie tak zwanego przeglądu postawy jądrowej, nie wspominając o zainicjowanym programie 1,2 biliona broni jądrowej podczas administracji Obamy.
Mini-atomówki B61 wdrożone w Europie Zachodniej
Najnowsza „mini bomba nuklearna” B61-12 ma zostać rozmieszczona w Europie Zachodniej, wycelowana w Rosję i Bliski Wschód (zastępując dotychczasowe bomby atomowe B61).
B-61-12 jest przedstawiana jako „bardziej użyteczna”, „niskowydajna”, „bomba humanitarna”, „nieszkodliwa dla ludności cywilnej”. To jest ideologia. Rzeczywistość to „Wzajemne gwarantowane zniszczenie” (MAD).
B61-12 ma maksymalną wydajność 50 kiloton, czyli ponad trzy razy więcej niż bomba z Hiroszimy (15 kiloton) , co spowodowało ponad 100 000 zgonów w ciągu kilku minut.
Jeśli powiódłby się atak wyprzedzający z użyciem tak zwanej mini broni nuklearnej, wymierzonej w Rosję lub Iran, mogłoby to potencjalnie doprowadzić ludzkość do scenariusza III wojny światowej. Oczywiście te szczegóły nie są podkreślane w mediach głównego nurtu.
Niskowydajne bomby nuklearne: wojna humanitarna idzie na żywo
A kiedy cechy tej „nieszkodliwej” bomby nuklearnej o niskiej wydajności zostaną umieszczone w podręcznikach wojskowych, „wojna humanitarna” zacznie działać: „To mało wydajna i bezpieczna dla cywilów, użyjmy jej” [parafraza].
Amerykański arsenał bomb nuklearnych B61 wymierzonych w Bliski Wschód znajduje się obecnie w bazach wojskowych 5 państw nieatomowych (Włochy, Niemcy, Holandia, Belgia, Turcja). Struktura dowodzenia dotycząca B61-12 nie została jeszcze potwierdzona. Niejasna jest sytuacja w odniesieniu do tureckiej bazy Incirlik.
Podtrzymywanie broni masowego rażenia jako narzędzia pokoju to niebezpieczna sztuczka
Na przestrzeni dziejów „błędy” odgrywały kluczową rolę.
Jesteśmy na niebezpiecznym rozdrożu. W zasięgu wzroku nie ma prawdziwego ruchu antywojennego.
Dlaczego? Bo wojna jest dobra dla biznesu!
A moce Wielkiego Pieniądza, które stoją za wojnami prowadzonymi przez USA-NATO, kontrolują zarówno ruch antywojenny, jak i relacje medialne z wojen prowadzonych przez USA. To nic nowego. Sięga ona do tak zwanej wojny sowiecko-afgańskiej (1979-), której przewodził doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA Zbigniew Brzeziński.
Poprzez swoje fundacje „filantropijne” (Ford, Rockefeller, Soros i in.) elity finansowe przez lata przeznaczały miliony dolarów na finansowanie tak zwanych „ruchów postępowych”, w tym Światowego Forum Społecznego (WSF).
Nazywa się to „Manufactured Dissent”(wyprodukowanym sprzeciwem): wielkie pieniądze są również odpowiedzialne za liczne zamachy stanu i kolorowe rewolucje.
Tymczasem ważne sektory lewicy, w tym zaangażowani działacze antywojenni, poparli mandaty Covida bez weryfikacji lub uznania faktów i historii tak zwanej pandemii.
Należy rozumieć, że polityka blokowania, jak również „szczepionka zabójcza” Covid-19 są integralną częścią „szerszego arsenału” elity finansowej. Są instrumentami uległości i tyranii.
Wielki Reset Światowego Forum Ekonomicznego jest integralną częścią scenariusza III wojny światowej, który polega na ustanowieniu za pomocą środków militarnych i niemilitarnych imperialnego systemu „globalnego zarządzania”.
Te same potężne interesy finansowe (Rockefeller, Rothschild, BlackRock, Vanguard i inni), które wspierają agendę wojskową USA-NATO, są zdecydowanie za „Opcją pandemiczną Covid”.
Prof. Michel Chossudovsky
Powyższy tekst jest maszynowym tłumaczeniem artykułu prof. M. Chossudowskiego, który (wraz z linkami, przypisami i zdjęciami) istnieje pod adresem:
https://www.globalresearch.ca/preemptive-nuclear-war-a-third-world-war-spells-the-end-of-humanity-as-we-know-it/5772695
- Autor: Matylda Łazarczyk
- Odsłon: 5007
>
U progu prezydentury, jednym z najważniejszych priorytetów Baracka Obamy stała się bez wątpienia gospodarka, a także kryzys klimatyczny oraz konieczność zreformowania służby zdrowia.
Warto dodać, że stan gospodarki ma ogromny wpływ na reelekcję (w sytuacji Obamy w roku 2012 r. wyborcy ocenią, czy sprostał walce z kryzysem), jak również dobra strategia ekonomiczna nowego kandydata może przyczynić się do jego wyborczego sukcesu. Od 2007 r. amerykańska gospodarka została dotknięta recesją, z którą początkowo przyszło się zmagać prezydentowi George’owi W. Bushowi, a od 2009 r. odpowiedzialność za stan gospodarki przejął 44 prezydent USA – Barack Obama.
Nie sposób byłoby pominąć publikacji na temat najważniejszego osiągnięcia Baracka Obamy w polityce wewnętrznej – reformy opieki zdrowotnej. Wbrew wielu głosom krytyki, Obamie udało się osiągnąć to, czego przez wiele lat nie mógł dokonać żaden prezydent w USA. Nawet Bill Clinton, którego Amerykanie zawsze darzyli dużą sympatią (wciąż zajmuje jedno z czołowych miejsc w rankingu popularnych osobowości), nie był w stanie wprowadzić zmian w sposobie funkcjonowania służby zdrowia.
Ekologia, która obejmuje kilka artykułów pozwola nam zwrócić uwagę na problemy współczesnej polityki, z którymi Barack Obama radzi sobie całkiem dobrze. Ukazanie ekologii jako jednego z priorytetów świadczy o tym, że czyste powietrze jest dla Demokraty niemal tak samo ważne, jak wartość dolara. Barack Obama obiecał duże nakłady finansowe na inwestycje w rozwój nowych, zielonych technologii: energii wiatrowej, słonecznej, biopaliw, a także wsparcie dla koncernów samochodowych, by mogły znowu dominować na rynku.
U progu swojej prezydentury Barack Obama musiał się zmierzyć z recesją, a przede wszystkim z upadającymi bankami w Stanach Zjednoczonych. Pożyczki, jakich udzielił nowy prezydent bankom odbiły się, niestety na całej gospodarce. Zadłużenie kraju wzrosło. Fali bezrobocia także nie udało się powstrzymać. Jedynie w początkowym okresie prezydentury Obamy „coś drgnęło” i nastąpił niewielki spadek, ale niedługo później bezrobocie ponownie wzrosło. Jeśli Obamie nie uda się wyprowadzić gospodarki amerykańskiej z kryzysu, to jego reelekcja w 2012 r. będzie bardzo mało prawdopodobna. Obecnie dodatkowym utrudnieniem w wypracowaniu kompromisu co do walki z zadłużeniem jest zasiadająca większość polityków z Partii Republikańskiej w Izbie Reprezentantów od czasu jesiennych wyborów w 2010 r. Republikanie nie są przychylni Obamie. Od czasu, kiedy doszli do władzy skutecznie hamują jego projekty.
Barack Obama obdarzył kredytem zaufania upadające banki. Wspomógł je finansowo z pieniędzy publicznych, ale wsparcie, jakiego im udzielił nie jest bezzwrotne. W momencie, kiedy wielu bankom udało się wyjść na prostą, prezydent ogłosił wprowadzenie nowych podatków dla instytucji finansowych. Była to m. in. reakcja na niezadowolenie podatników obciążonych ratowaniem banków. Zdaniem Obamy, długofalowy nadzór nad finansami miałby polegać w dużej mierze na monitorowaniu „systemowego ryzyka” przez Fed. Z kolei ochroną kredytów i oszczędności miałaby się zająć nowo powołana agencja Consumer Financial Protection Agency (CFPA). "Obama zmusza firmy, by wybrały, czy chcą być bankami korzystającymi z przywilejów dawanych przez państwo (np. pożyczanie tańszego pieniądza z Fed), czy też chcą gonić za maksymalnymi zyskami" - pisze "Washington Post" (M. Bosacki, Barack Obama: Koniec bankowych molochów, 23/01/2010, nr 19).
Kluczowym punktem działań obecnego prezydenta USA było stworzenie planu restrukturyzacji amerykańskiego nadzoru finansowego, który miał na celu m. in. pobudzenie gospodarki dotkniętej recesją podobną do tej, jaka miała miejsce w latach 30. XX w. „Chcemy stworzyć ramy, w których rynki będą funkcjonowały na zasadach wolności i sprawiedliwości. Trzeba ograniczyć czynniki, które mogą prowadzić do ryzyka finansowej zapaści” - mówił amerykański prezydent, który za obecną sytuację gospodarki obwinił "kulturę nieodpowiedzialności" i nieefektywny system nadzoru jeszcze z czasów Wielkiego Kryzysu. - „Brak nadzoru doprowadził do powstania systematycznych i systemowych nadużyć” – skomentował. (MAPI, AFP, REUTERS, Obama chce więcej nadzoru nad bankami, 18/06/2009, nr 141).
Wielkie korporacje, korzystając z luk prawnych skutecznie uchylały się od odpowiedzialności płacenia podatków do momentu, kiedy Barack Obama (prawnik z wykształcenia) wziął ich pod swoją pieczę. Do takich firm należą m. in. Coca-Cola, Procter & Gamble, Intel, FedEx. Zwłaszcza w dobie kryzysu Ameryka nie może sobie pozwolić na „przymykanie oka” wobec nieuczciwych przedsiębiorców, gdyż koszty działań nierzetelnych biznesmenów spadłyby na zwykłych obywateli, dla których obecna sytuacja gospodarcza państwa i tak jest bardzo trudna. „Barack Obama wypowiedział wojnę rajom podatkowym, dzięki którym korporacje unikają podatków. Symbolem wojny uczynił Kajmany, a dokładniej - budynek Ugland House w stolicy kraju”. (M. Piotrowski, 19 tys. firm pod jednym dachem? Spokojnie, to tylko Kajmany, 07/05/2009, nr 106).
Dla obywateli zza Oceanu Atlantyckiego od lat (niezmiennie) nurtującym problemem jest gospodarka, co ma swoje potwierdzenie w sondażach. Wszystkie inne reformy schodzą na dalszy plan. Zazwyczaj wybór nowego prezydenta jest korzystny dla giełdowych maklerów. Taką tendencję mogliśmy również zaobserwować po wyborze Baracka Obamy na prezydenta USA i skompletowaniu przez niego rządu. Pierwszy rok prezydentury ciemnoskórego demokraty upłynął pod wpływem walki z bezrobociem oraz szukania sposobu zmniejszenia dziury budżetowej. „Dziś aż 58 proc. pytanych w sondażu CNN mówi, że najbardziej istotną kwestią przy podejmowaniu decyzji o wyborze prezydenta będzie właśnie gospodarka. Drugie miejsca zajmują na tej liście służba zdrowia i terroryzm (po 13 proc.), następnie wojna w Iraku (9 proc.) i nielegalna imigracja (5 proc.)” (T. Deptuła, Gospodarka, głupcze, 30/10/2008, nr 255).
Stopa bezrobocia stała się najwyższa od 1982 r., co napawało niepokojem nie tylko polityków, lecz zwłaszcza obywateli Stanów Zjednoczonych. W każdym sektorze gospodarczym można było zaobserwować utratę miejsc pracy. „Ekonomiści spodziewali się złych danych, ale rzeczywistość okazała się znacznie gorsza od prognoz. Liczyli, że poza rolnictwem zlikwidowano tylko 525 tys. miejsc pracy. Wynik 598 tys. oznacza, że styczeń tego roku jest najgorszym miesiącem od końcówki 1974 roku” (T. Prusek, Amerykanie na potęgę tracą pracę, 07/02/2009, nr 32).
Najważniejszą ustawą nowo wybranego prezydenta, obok reformy zdrowia okazał się pakiet stymulacyjny, którego wartość szacowana jest na 787 mln dolarów. Zawiera on listę wyszczególnionych kwot przeznaczonych m. in. na ulgi podatkowe dla osób samotnych i rodzin, zachowanie miejsc pracy dla nauczycieli, którym groziło zwolnienie, remonty dróg, mostów, rozwój energii wiatrowej i słonecznej. Krytycy pakietu zarzucają Obamie, że zbyt wiele pieniędzy, bowiem aż 9 mld dolarów, chce przekazać na dotacje dla ubogich w ramach publicznej służby zdrowia.
Najbardziej niezadowoloną grupą ze sposobu pobudzania gospodarki są bankowcy, którzy prawie zawsze mogli liczyć na należyte wsparcie materialne, a tymczasem Barack Obama woli wspomóc bidnych niż dokładać elitom finansowym. „Prezydent Barack Obama podpisał wczoraj uchwaloną przez Kongres ustawę mającą pomóc Ameryce w walce z bezrobociem. Pakiet wart jest 17,5 mld dol. Ekonomiści spierają się, czy ustawa znacząco obniży bezrobocie. Jednak Kongres pokazuje w ten sposób wyborcom, że zajmuje się najważniejszym według sondaży problemem Ameryki” (M. Bosacki, Ameryka pracuje nad bezrobociem, 19/03/2010, nr 66).
Recesja, która dotknęła Amerykę wraz z końcem 2007 r. stała się synonimem Wielkiej Depresji i drastycznych cięć wydatków przeciętnego Amerykanina. Obecnie Ameryka jest krajem, który nie radzi sobie z zadłużeniem, w przeciwieństwie do takich umacniających się potęg gospodarczych, jak Japonia czy Chiny. „Od początku recesji, czyli od grudnia 2007, ponad 7,2 miliona ludzi straciło zatrudnienie. To więcej niż liczba netto nowych miejsc pracy stworzonych w ciągu ostatnich dziewięciu lat. Mamy więc do czynienia z pierwszą recesją od czasów Wielkiej Depresji, która wymazała zdobycze wcześniejszej ekspansji”. (A. Lubowski, Ameryka w kółku ratunkowym, 03/08/2009, nr 180).
Końcówka marca 2010 r. okazała się być szczęśliwa dla administracji Obamy. Dzięki większości demokratów zasiadających w Kongresie w pierwszych 100 dniach prezydentury 44 prezydenta USA, udało się uchwalić kluczową reformę, o którą demokraci walczyli od lat. W momencie, kiedy ustawa weszła w życie pojawiły się głosy krytyki w kręgach konserwatywnych. Reforma opieki zdrowotnej Baracka Obamy wciąż wzbudza wiele negatywnych emocji, zwłaszcza wśród republikanów. Niemniej nie ulega wątpliwości, że jest ona niepodważalnym triumfem ciemnoskórego prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Barack Obama zdawał sobie sprawę z tego, że do uchwalenia zmian w systemie opieki zdrowotnej potrzebne jest szybkie i zdecydowane działanie z jego strony. W momencie przejęcia władzy przez Obamę, demokraci byli w komfortowej sytuacji, ponieważ stanowili większość w Izbie Reprezentantów i Senacie. Dlatego też 44 prezydent USA nie mógł nie skorzystać z tego dogodnego układu, bowiem było wiadomo, że republikanie nie poprą sztandarowej reformy prezydenta USA. Demokraci na przegłosowanie ustawy mieli czas do jesiennych wyborów 2010 r. Na szczęście, owe rozporządzenie udało się uchwalić kilka miesięcy wcześniej. „W amerykańskiej polityce to był najbardziej nerwowy tydzień od wyborów półtora roku temu. Bo też stawka była olbrzymia - ustawa o systemie zdrowia, która, jeśli zostanie uchwalona, nieodwracalnie zmieni USA” (M. Bosacki, Zdrowotny tydzień Obamy, 22/03/2010, nr 68).
>
Sztandarowa reforma systemu zdrowia w USA spotkała się z nieprzychylnym nastawieniem nie tylko prawicy. Obama musiał podjąć morderczą walkę o głosy początkowo negatywnie nastawionych do jego projektu niektórych demokratów.
Barack Obama nawoływał do poparcia swojej ustawy m. in. powołując się na przykłady ludzi, których niespodziewanie dopadła choroba i nie byli w stanie opłacić wysokich kosztów opieki medycznej. Media w ożywiony sposób relacjonowały zmagania prezydenta z reformą zdrowia. „W Ohio prezydent opowiedział historię Natomy Canfield, która napisała mu o swym zaleczonym raku i o tym, że w tym roku musiała zrezygnować z ubezpieczenia, bo składka zbyt mocno rosła. - Natomy tu nie ma - mówił Obama - bo w ubiegłym tygodniu nagle upadła, zdiagnozowano u niej białaczkę. Leży w szpitalu, ale nie wie, jak za niego zapłaci...Gdy tłum zaczął do Kucinicha krzyczeć: "Głosuj tak!", prezydent zwrócił się bezpośrednio do niego: "Słyszysz to, Dennis?!". Kongresmen nie powiedział jednak jasno, czy ustawę poprze” (M. Bosacki, Ofensywa zdrowotna prezydenta Obamy, 17/03/2010, nr 64).
Celem reformy służby zdrowia jest umożliwienie leczenia osobom, które do tej pory nie mogły sobie pozwolić (z przyczyn finansowych) na zakup ubezpieczenia. Barack Obama chciał, aby przede wszystkim dzieci zostały objęte tą reformą. Z kolei Amerykanie dość ambiwalentnie podchodzą do wprowadzanych zmian, ponieważ od wielu lat mieli możliwość samostanowienia, chociażby w kwestii wyboru ubezpieczenia, zaś obecnie prawo to zostało im zabrane. Teraz wykup polisy dla najbogatszych będzie narzucony z góry, a koszty leczenia najuboższych ma pokryć państwo. To przedsięwzięcie stanowi duże ograniczenie dla koncernów farmaceutycznych.
Republikanie obawiają się, że budżet państwa zostanie mocno nadszarpnięty, a jest wiele innych wydatków bardziej naglących niż zapewnienie państwowego ubezpieczenia. Nie brakuje także krytycznych opinii wśród pacjentów na temat tego, że jakość usług medycznych pogorszy się. „Prawica ma zdanie dokładnie odwrotne. Jak pisze "National Review", reforma podniesie podatki (dla osób zarabiających powyżej 200 tys. dol. rocznie i rodzin o dochodach 250 tys.), ceny polis, dług narodowy, obniży za to wzrost gospodarczy, liczbę miejsc pracy w USA oraz jakość usług zdrowotnych (przez przycięcie hojnych wydatków dla seniorów)" (M. Bosacki, Obama ma zdrowie, 23/03/2010, nr 69).
Badania opinii publicznej wskazują na to, że Amerykanie nie są do końca zadowoleni z przebiegu prac nad reformą opieki zdrowotnej. Mimo to, są przekonani, że reforma służby zdrowia jest potrzebna i zauważają jej pozytywne strony. „Według sondaży reforma ma w USA więcej przeciwników niż zwolenników, ale niektóre jej przepisy są popularne, np. zakaz odmowy ubezpieczeń dla osób już chorych” (M. Bosacki, Atak na zdrowie Obamy, 24/03/2010, nr 70).
Niejedni z nas zadają sobie pytanie, dlaczego amerykańskie media tyle uwagi poświęcały reformie służby zdrowia Baracka Obamy? Amerykańscy prezydenci od niemal wieku starali się zmienić system opieki zdrowotnej, którego struktura przyczyniała się do tego, że wielu ludzi umierało, gdyż nie było ich stać na zakup polisy.
„O powszechne ubezpieczenie zdrowotne starali się różni prezydenci od 100 lat” (M. Bosacki, Obama ma zdrowie, 23/03/2010, nr 69).>Ekologia
>
Jednym z głównych założeń programowych Baracka Obamy (obok gospodarki i reformy zdrowia) jest dbałość o środowisko naturalne. Sam Obama, o czym świadczą słowa jego współpracowników, od wielu lat stawał po stronie ekologii. Pozostaje więc przekonać amerykańską społeczność do ochrony dóbr natury. A to nie będzie takie proste, ponieważ podstawowym problemem Amerykanów jest brak umiaru w korzystaniu z zasobów naturalnych.
Amerykanie znajdują się w czołówce, jeśli chodzi o wykorzystywanie energii elektrycznej, w związku z czym ich rachunki za prąd należą do najwyższych na świecie. Chociaż nie da się ich zupełnie ograniczyć, to nie znaczy, że idea „zielonej energetyki” nie może się rozwijać. Sposobem promowania nowoczesności, a zarazem postępu ekologicznego, jest dla amerykańskiego prezydenta m. in. produkcja samochodów z napędem elektrycznym.
W przeciwieństwie do swojego poprzednika - George'a Busha jr., który prowadził mało rygorystyczną politykę ekologiczną - Barack Obama opowiada się za zaostrzeniem przepisów. „Barack Obama w kolejnej dziedzinie zerwał wczoraj ze spuścizną George'a Busha. Tym razem podjął decyzję o zaostrzeniu przepisów o ochronie środowiska” (M. Bosacki, Obama stawia na ekologię, 27/01/2009, nr 22).
Wraz z rozpoczęciem prezydentury przedstawił bardzo ambitne plany, mające na celu ratowanie naszej planety. Aczkolwiek wielu ekspertów uważa, że zaproponowany przez niego projekt, mimo szlachetnych założeń, jest niemożliwy do zrealizowania w przeciągu zaledwie kilku lat. Do głównych przedsięwzięć Obamy miało należeć przede wszystkim ocieplenie budynków rządowych, założenie tzw. inteligentnych liczników oraz pozyskiwanie energii ze źródeł odnawialnych. „Obama podpisał wczoraj także inne przepisy o ochronie środowiska. Nowy rząd USA chce ocieplić 70 proc. budynków rządowych i zmniejszyć w nich dzięki temu zużycie energii, co ma dać 2 mld dol. oszczędności rocznie. Chce też w 40 mln domów założyć inteligentne liczniki energii pozwalające na bieżąco śledzić, jakie urządzenia zużywają jej najwięcej. Obama ma też plan podwojenia w trzy lata produkcji energii ze źródeł odnawialnych i utworzenia tam 460 tys. nowych miejsc pracy. Niektórzy specjaliści uważają ten plan za zbyt ambitny, a nawet nierealny w tak krótkim czasie” (M. Bosacki, Obama stawia na ekologię, 27/01/2009, nr 22).
Barack Obama nie wahał się podjąć działań mających na celu ograniczenie emisji gazów cieplarnianych na terytorium Stanów Zjednoczonych. Od wielu lat Amerykanie i Chińczycy przodują w produkcji tych szkodliwych substancji. Zdaniem prezydenta, nadmiar dwutlenku węgla może mieć negatywny wpływ na ludzkie samopoczucie, jak również może stać się zagrożeniem dla przyszłych pokoleń. Dlatego też zależało Obamie na jak najszybszym uchwaleniu ustawy odnośnie redukcji CO2. „W kampanii Obama opowiadał się za tym, żeby od razu sprzedawać 100 proc. zezwoleń na emisję CO2. McCain proponował stopniowe dochodzenie do tego celu. Dziś nie wiem, jaki będzie ostateczny kształt amerykańskiego systemu, ale jego wprowadzenie będzie jednym z priorytetów dla nowej administracji” (K. Niklewicz, Ameryka wchodzi do gry o klimat, 15/11/2008, nr 267).
Barack Obama skutecznie skorzystał z hasła wyborczego Johna McCaina, podejmując decyzję o wznowieniu - po długoletniej przerwie - budowy elektrowni atomowych. Ten gest Obamy jest odczytywany jako ukłon w stronę republikanów. Jednakże nie do końca bezinteresowny, gdyż prezydent oczekuje w zamian od prawicy poparcia jego projektu dotyczącego zielonej energetyki. Dodatkowym argumentem przemawiającym za tym, że droga, na którą wszedł Obama jest właściwa, świadczą wysokie ceny ropy i benzyny.
Amerykański prezydent, mając wzgląd na środowisko, rozważa przeprowadzenie zmian w przemyśle motoryzacyjnym. Amerykanie nigdy nie oszczędzali pieniędzy na duże i wygodne samochody, ale przecież nie chodziło Obamie o zaniechanie komfortu, tylko o ekologię i dobro ludzkości. Zmiana upodobań Amerykanów z pewnością nie będzie łatwym zadaniem, ale w imię czystego powietrza bez wątpienia warto podjąć ten trud.
>Jest to fragment pracy magisterskiej autorki pt. „Droga do Białego Domu. Fenomen przywództwa Baracka Obamy z perspektywy „Gazety Wyborczej” w przedziale czasowym od 1 sierpnia 2008 r. do 31 marca 2010 r.