banner

Toczą się spory o to, czy w epoce cyfrowej będziemy mieć do czynienia z nową ekonomią polityczną polegającą na społecznym tworzeniu dóbr w sferze publicznej, czy też regulowaniem niemal wszystkiego przez prawa rynku, strumienie finansowe, stale przepływające po całym globie, a w coraz większym stopniu także w cyberprzestrzeni wciągające w swe wiry wszystko, czego wartość da się skwantyfikować.

Zwolennicy poglądu o nowej ekonomii politycznej mają o tyle rację, że to, co się kreuje poza rynkiem i korporacjami w sferze obywatelskiej samoorganizacji i twórczości, z mniejszym lub większym wsparciem państwa stanowi główny nurt zasobów infrastrukturalnych i niematerialnych: wiedza, edukacja, instytucje, więzi społeczne, wsparcie i in. bez których to zasobów nie byłoby społeczeństwa, w ogóle w tym także społeczeństwa jako podmiotu gospodarującego.
W ten sposób konsoliduje się sfera publiczna i odradza się kultura daru (gift giving), którą komercjalizacja znacznie zubożyła. Technologie kooperacji mogą wszystko przekształcić w przestrzeń sieciowania. Dar łączenia ludzi (gift of connecting people) staje się jednym z najważniejszych psychologicznych predestynatów aktywnego i twórczego życia. Nadzieje na społeczną reprodukcje wiedzy zderzają się jednak z komodyfikacją całego środowiska społecznego.

Wszechrynek

W najnowszym nurcie liberalnym nie brak wizjonerów, którzy wieszczą, że świat epoki cyfrowej zmierza ku wszechwładzy rynku. Rynek istniał od zarania kultury, od kiedy po raz pierwszy zaczęto się wymieniać dobrami na skrzyżowaniu dróg, ale w żadnej epoce nie eksperymentowano z rynkiem totalnym w przeciwieństwie do totalitaryzmów ideologicznych czy teokratycznych, których było bez liku. Nie próbowano budować utopii, bo rynek to z samej swej natury Praxis, zasadzająca się na racjonalnym działaniu, a nie wcielanej odgórnie wizji, która mówiąc słowami Karla Poppera ma przychylić ludziom nieba, a zazwyczaj sprowadza piekło.

Wizję utopii rynkowej znaleźć można w fikcji literackiej. Przykładem jest książka Australijczyka, Maxa Barry’ego „Logoland”, w której autor maluje świat bezwzględnego terroru konsumpcyjnego opanowany przez kilka koncernów. Urynkowienie poszło tak daleko, że np. policja ściga przestępców dopiero wtedy, gdy ofiara zapłaci.

Jeszcze dalej idzie Terence Ball w eseju „Marketopia”, w którym nie stroni od surrealistycznego kolorytu. Jednakże surrealizm zmienia się wraz z epokami; to co wczoraj wydawało się ludziom surrealistyczne, dziś jest jak najbardziej realistyczne.

Z tej fantazji wyłania się wizja świata jako rynku ostatecznego (który być może zastąpi Sąd Ostateczny); market uniqeness – jedyność rynku jako systemu regulacji. Nie ma dla hiperkapitalizmu rzeczy niefunkcjonalnych, wchłonie każdy, nawet wrogi dlań dyskurs. Warto sięgnąć do A. Gramsciego konceptu hegemonizmu czy prac Michela Foucault by się dowiedzieć, jak się utrzymuje władzę – nie przez spychanie buntu i kontestacji w niebyt, a przez włączanie dyskursów mniejszościowych w główny, komercyjny, nurt. Przykład: seksualność człowieka – długo wypychana z obiegu kultury jako coś intymnego, wstydliwego - dziś wszędzie jej pełno – bo popędy łatwo się komercjalizuje, a także wprzęga do polityki (o czym my, tu, nad Wisłą możemy wiele ostatnio powiedzieć).


Bunt niepotrzebny

 

Nie jesteśmy jeszcze w stanie ogarnąć myślą, co oznacza to wchłanianie rzeczywistości cyfrowej przez kapitalizm. Przede wszystkim stwarza to niesamowite możliwości eksperymentowania, społecznego tworzenia rzeczywistości. Jest to znakomita forma rozpowszechniania wirtualnej koncepcji pracy i własności. Rozciągniecie obrotu na dobra cyfrowe znakomicie poszerza zakres usług i produktów powodując tym nową ekspansję kapitalizmu. Większość z tych dóbr, to samoreferencyjne cyfrowe kopie tych, które istnieją w realnej rzeczywistości społecznej. To jakby podwaja ofertę rynkową. Te kopie to także nowe zawody i zajęcia o różnych profilach – wszelkiego rodzaju pośrednicy, notariusze, wolne zawody.
W świecie wirtualnym mamy ofertę usług, które nie są kopią – są „urodzone w wirtualu” – Web-native. Taką usługą jest wskrzeszanie zmarłych, wynajęcie rakiety kosmicznej, która powiezie młodożeńców w podróż poślubną. A oprócz tego jest wiele dobrych i złych rzeczy: handel klonami awatarów będących kopiami statusowych przedmiotów (np. samochodów). Hiperkapitalizm kreuje Second Life i przekształca je w rynek.

Kapitalizm w poprzednim wcieleniu, przemysłowym, był wrażliwy na bunt, czego dowiodła kontrkultura lat 60. Dzisiejszy wyrósł z tego buntu – zagospodarował go. Gilles Lipovetsky, autor “Ery pustki” stwierdza, że ze swoją ideologią wolności wyboru (“żyjcie bez martwych punktów”, “bierzcie marzenia za rzeczywistość”, “zakazuje się zakazywać” itp.) kontrkultura lat 60. była niby przeciw kapitalizmowi, ale tak naprawdę utorowała drogę dzisiejszej jego kulturze permisywizmu: czyli kulturowego liberalizmu, który doskonale współgra z globalizacją, jest jej produktem, ale też toruje jej drogę. Była to hiperideologizacja połączona ze zrywem aspiracji indywidualistycznych. Od strony ideologii ta rewolucja kulturowa poniosła porażkę, ale też odniosła sukces w postaci liberalizmu kulturowego, który został przejęty przez globalizm. Maj’68 uwolnił Zachód od balastu konwencji, których neokapitalizm już nie potrzebował, społeczeństwo konsumpcyjne pozbyło się krępujących nawyków.

Hiperkapitalizm nie potrzebuje już z nikim prowadzić walki ideologicznej, zniszczył swego głównego wroga - socjalizm i bawi się jego resztkami, przekształcając je w przemysł kultury dostarczający mocnych doznań (np. za odpowiednią opłatą można na byłej granicy międzyniemieckiej poddać się stresującej kontroli granicznej).

 

Jak magnes

 

Rynek jest kreatorem i konektorem, a strumienie finansowe najsilniejszym atraktorem, za którym idą kultura, polityka, media, nauka jak opiłki żelaza za biegunem magnesu. Pieniądz jako metamedium jest tkaczem sieci oplatających ludzi, organizuje nasze życie, neutralizuje antyciała, zagospodaruje zarówno potrzebę gromadzenia dóbr, jak i potrzeby postmaterialne, nastawione na jakość życia. Jest to najdoskonalszy ustrój w historii z punktu widzenia jego zdolności adaptacji. Żyje z kryzysów, które go umacniają i nie pozwalają zniszczyć. Prawa i instytucje formalnie ustanawiają państwa, ale są one coraz mocniej penetrowane przez potężne grupy interesu.

Rynek zawłaszcza inne systemy regulacji – pokrewieństwa, instytucje hierarchiczne (państwo, kościoły), instytucje totalne (zgromadzenia zakonne stają się podmiotami gospodarującymi, produkcja serów, win), sieci (marketing wirusowy), które są dlań doskonałym środowiskiem. Hiperkapitalizm przekształca państwa, organizacje, przestrzeń (miast), komercjalizuje religie, bezpieczeństwo, relacje międzyludzkie, nie ma dlań elementów dysfunkcjonalnych, wszystko może go wzmacniać, nawet terroryzm. Jeśli konsumpcjonizmu nie uznawać za ideologię to jest on postideologiczny, kapitalizm potrafi wyznaczyć przeciwnikowi płaszczyznę walki, tak jak komunizmowi narzucił dyskurs praw człowieka, dziś prawa człowieka są mniej istotne, dopóki reżimy są funkcjonalne, nie zamykają się przed globalizacją (Saddam Husejn by nie przeszkadzał, gdyby Irak był funkcjonalną częścią rynków globalnych).

Hiperkapitalizm produkuje wartości, które leczą z “dżihadu” chronią przed etnocentryzmami i nietolerancją, są przydatne w procesie adaptacji do rynku i społeczeństwa otwartego. W takiej kulturze widzi się walory terapeutyczne, ma ona przerabiać patriotów czy nacjonalistów na konsumentów, uczyć otwartości, życia bez blokad; rozbudzać potrzebę osiągnięć, patrzenia w przyszłość bez nieustannego nurzania się w historię. Słowem: hiperkapitalizm akcje protestacyjne wypuszcza na giełdę.
 

Jedyny ład globalny
 

Poważną wizję metarynku - rynku totalnego, czy też, jak to określa Bill Gates – ultimate market, kreśli francuski finansista, lewicujący liberał, Jacques Attali w swej najnowszej książce „Krótka historia przyszłości”(2006). Zdaniem autora ład handlowy będzie jedynym ładem globalnym opartym na technologii. Imperatywem tego ładu jest nieustanne poszukiwanie narzędzi, które przyspieszą produkcję, dystrybucję i konsumpcję dóbr, zwiększą wydajność, zmniejszą koszty i podniosą wartość czasu. Do tego potrzebne są coraz wydajniejsze i skuteczniejsze środki nadzoru. Prywatne firmy będą coraz skuteczniej zastępować państwowe służby w nadzorowaniu przepływu ludzi, przedmiotów i danych. Ich klientami będą firmy ubezpieczeniowe oraz przedsiębiorstwa produkcyjne i usługowe, które pragną wszystko wiedzieć o swych stakeholders - interesariuszach – pracownikach, udziałowcach, klientach, dostawcach, konkurentach. Jednocześnie pragną chronić swe zasoby i aktywa przed zagrożeniami. W coraz większym stopniu prywatne firmy będą wykonały usługi socjalne i administracyjne. Pojawią się zagrożenia dla równości obywateli wobec prawa. Kto zapłaci, ten szybciej uzyska decyzję administracyjną, podobnie jak dziś jeśli zapłaci więcej to uzyska lepsze usługi we wszystkich dziedzinach regulowanych komercyjnie: opiece medycznej, edukacji, turystyce, transporcie.
 

W miarę jak wzrasta ryzyko cywilizacyjne związane z przyrostem techniki, wzrastać będzie także rola sektora ubezpieczeń. Firmy ubezpieczeniowe będą dążyły do zmniejszenia ryzyka monitorując ludzi, czy postępują zgodnie z oczekiwaniami i normami narzucanymi przez pełnione role zawodowe. Wedle ustalonych norm karani będą ci, którzy nie mają dobrego projektu życiowego odpowiadającego wymogom hiperkapitalizmu: palacze, pijący alkohol, otyli i wszyscy inni nie dbający o siebie, narażający na ryzyko siebie i innych. Będzie to wręcz uważane za chorobę.
W tle tego wszystkiego jest oczywiście dbałość o produktywność ludzi, zmniejszenie ryzyka marnotrawstwa, zasobów ludzkich i materialnych. Ludzie będą czuli się zmuszeni do wyrażenia zgody na nadzór nad swym postępowaniem pod rygorem zmniejszenia szans życiowych. Biznes będzie to dyskontował przekonując, że nie chodzi o ograniczenie wolności, a o odpowiedzialność za jakość społeczeństwa. Rozkwitnie rynek wartości moralnych, na którym firmy będą się prześcigać w zapewnianiu, że dbają o powszechną szczęśliwość.

 

Panoptikon i synoptikon

 

W pierwszej fazie będzie to hipernadzór, swoisty Foucaultiański panoptikon, który pozwoli wszystkich obserwować, a taka zdolność do obserwowania to ważny element władzy. Decydującą rolę będą odgrywać technologie informacyjne, które pozwolą na łączenie wszystkiego ze wszystkim. Będzie niemal wszystko wiadomo o przemieszczaniu się ludzi a także pochodzeniu i ruchu przedmiotów. W sposób istotny zmieni to uwarunkowania bezpieczeństwa publicznego. Osobiste urządzenia nomadyczne będą stale aktualizować dane o ludziach i przedmiotach sprzedawane na rynku przez wyspecjalizowane firmy prywatnym agencjom (zwłaszcza ubezpieczeniowym) oraz państwowym policjom. Więzienie będzie zastępowane przez nadzór na odległość. Słowem – system rynkowy będzie instytucjonalnie obsługiwał się sam; wszystko będzie w stanie outsourcingu – z sądami i policją włącznie, a także stanowieniem praw. Mówiąc słowami Niklasa Luhmana, będzie systemem autopoietycznym – samotwórczym.

W dalszej perspektywie ów hipernadzór zewnętrzny będzie sukcesywnie zastępowany przez autonadzór. Coraz tańsze technologie, stacjonarne i nomadyczne, pozwolą każdemu monitorować siebie: oszczędności, własne zasoby, zdrowie, stan wiedzy in.. Strach przed utratą zdrowia, kompetencji i wiedzy będzie skłaniał ludzi do tego, że sami zaopatrzą się w te urządzenia, spersonalizują je i przystosują do nich. Samoeksploatacja nazywana „wyścigiem szczurów” stanie się uniwersalnym stylem życia jako model potrzeby osiągnięć tych, którzy chcą w tym systemie uczestniczyć i dać się mierzyć na jednej podziałce – produktywności.

Otworzy się gigantyczny rynek na te urządzenia, rosnąć będzie zapotrzebowanie na nowe produkty, co wymagać będzie nowych strategii biznesowych. Sami użytkownicy będą musieli udowadniać, że posługują się tymi narzędziami autonadzorczymi. Bez tego nie będzie się można ubezpieczyć od ryzyka utraty zdrowia, kompetencji, deskillingu i wielu innych ryzyk, które nie przychodzą nam nawet dzisiaj do głowy.
Oprócz urządzeń autonadzoru coraz większym popytem cieszyć się będą urządzenia samonaprawiające ludzi, przedmioty, oprogramowanie, a także wiedza w tym zakresie: dietetyki, gimnastyki, estetyki, przywracania formy, specyfiki prokognitywne, szczęściodajne i inne środki psychofarmakologiczne „uzdatniające” tożsamość. Związane to będzie ze starzeniem się społeczeństw rozwiniętych, co pociąga za sobą zwiększone wydatki na utrzymanie sprawności psychosomatycznej. Wyłania się z tego wizja stałego monitoringu wszystkiego, nie przez jakiegoś Matrixa a przez nas samych. Przywodzi to na myśl wizje inteligentnej powłoki (skóry) z rozmieszczonymi na niej czujnikami, które rejestrować będą wszystkie zmiany w nas i wokół nas.

Sieciokracja

 

Ponieważ od niemal każdego ryzyka ludzie będą we własnym interesie musieli się ubezpieczyć, to zapowiada to rosnącą władzę firm ubezpieczeniowych. To z kolei oznacza spadek znaczenia polityki społecznej nastawionej na ochronę słabszych grup. Rosnące ryzyko pociągnie za sobą to, że zwiększone wydatki firm ubezpieczeniowych w zakresie (auto)monitoringu będą rosnąć, co osłabi rolę państwa. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, czy zwiększy się obszar wykluczenia, ale z pewnością poszerzy wachlarz kryteriów wedle, których konkretnych ludzi zalicza się do wykluczonych, czy też nie, „skazanych na przemiał” – mówiąc za Z. Baumanem, czy przydatnych.

Pogłębiać się będzie kosmopolityzacja kreatywnych środowisk, dla których przestanie się liczyć coś takiego jak lojalność narodowa. W tej konstatacji nie ma nic nowego Już przed kilkunastu laty Rosabeth Kanter w książce World Class, - Thriving Locally in the Global Economy (Boston 1995) analizowała rodzenie się światowej klasy twórczej. Stwierdzała, że przyszłość należy do tych, którzy zechcą porzucić lojalność wobec swego narodu i wspólnoty. Kto grzęźnie w etnicznych lojalnościach, ten musi się pogodzić z tym, że zostanie w tyle w globalizującym się świecie.
Autorka spogląda nań z perspektywy Bostonu, który ze swymi kilkudziesięcioma koledżami (z Harvardem i MIT na czele), Autostradą 128, przy której zlokalizowano setki firm high-tech i biur projektowych, jest fabryką wiedzy, idei i symboli. Boston jest przykładem „koncepcyjnej zbiorowości” ludzi, która najlepiej sobie radzi w warunkach globalizacji. Członkowie tej klasy traktować będą pobyt w krajach swego pochodzenia jako indywidualny kontrakt. Będą tam, gdzie im się to będzie opłacać. Dotyczy to także central firm. Procesy, o których mowa, wymuszą redukowanie podatków, aby zachęcić do osiedlania się przedstawicieli globalnej klasy twórczej, co zmniejsza możliwości finansowe państw. Niemobilnymi pozostaną chorzy, starzy i dzieci. Najbardziej rozwiną się kraje, które będą potrafiły zapewnić sobie lojalność swych obywateli nagradzając ich indywidualne wkłady twórcze w rozwój społeczny, ekonomiczny i kulturalny.

Prognoza Jacquesa Attali jest poniekąd uszczegółowieniem Barda i Soderqvista (2006) konceptu Netocracy. W zarysowanej przez nich strukturze społecznej epoki informacjonalizmu (termin wprowadzony do obiegu przez M. Castellsa) sieciokracja jest klasą władzy i pieniądza, dysponująca władzą definiowania. Z analizy Attali wyłania się zaś obraz IT jako instrumentarium, które przejmuje funkcje cyfrowego stróża nocnego dbającego o bezpieczeństwo obywateli i obrotu gospodarczego. Oznacza to jednak zarazem, że państwo będzie tracić funkcje regulacyjne. Pojawia się zatem pytanie, kto ma budować instytucje; po co programy e-governement, skoro rynek ma przejmować funkcje (samo)regulacyjne. Być może Attali ma rację, jeśli odnosi to do małych i słabych państw, natomiast trudno sobie wyobrazić, by funkcji regulacyjnych pozbywały się rządy wielkich państw: USA, Chin, czy kompleksów integracyjnych, jak Unia Europejska.

Kazimierz Krzysztofek

*pełen tekst został opublikowany w czasopiśmie Transformacje 2007-2008