banner



Widmo krąży po planecie – widmo Internetu. Wszystkie potęgi starego świata połączyły się do świętej nagonki przeciw temu widmu.

 

Ziemia

 

W najbliższych dziesięcioleciach, globalizacja może się rozgrywać tylko poprzez Amerykę, albo przeciw Ameryce. Bez uwzględnienia USA w ogóle nie da się ogarnąć planetarnej skali. O pokonaniu zbrojnym Stanów też nie ma co myśleć. Dominacja militarna jest tu tak wielka, że łatwiej byłoby przechwycić nad nimi kontrolę, niż je frontalnie pokonać.

Ameryka ma dziesięć pływających archipelagów z lotniskowcami pośrodku i dwadzieścia latających czarnych duchów. Do tego kilkadziesiąt atomowych lewiatanów zaczajonych gdzieś w głębinach, setki satelitów czuwających na orbicie i tysiące ładunków nuklearnych, zdolnych w pół godziny w każdym mieście globu zrobić Hiroszimę. Ameryka jest w stanie zniszczyć bezkarnie, przynajmniej w sensie militarnym, praktycznie każde państwo, może poza kilkoma nuklearnymi. Panuje na oceanach, w powietrzu, przestrzeni kosmicznej, całkowicie kontroluje swój macierzysty kontynent.
 

Ale przecież nie inaczej było w 2001 roku, kiedy to według jej własnej, oficjalnej, wersji,  Amerykę napadło i dotkliwie poraniło dziewiętnastu uzbrojonych w noże, ledwo przeszkolonych partyzantów. Wyrządzone przez nich szkody, obejmujące wydatki na operacje odwetowe, oszacowano po 10 latach na około 2-3 biliony dolarów, podczas gdy koszty samego zamachu określono jako pół miliona dolarów, parę milionów razy mniej.

O ileż potężniejszy, a przy tym jeszcze tańszy, mógłby być atak informatyczny na USA, podobnie zresztą jak na każdy inny zaawansowany technicznie kraj? Kto byłby w stanie dziś zapewnić, że właśnie teraz, w tej chwili, gdzieś w Egipcie, na Syberii, albo w Kalifornii, jakiś genialny informatyk nie projektuje już programu, który poprzez sieć mógłby sparaliżować giełdy, ruch lotniczy lub system energetyczny? Albo odwrotnie - że w Ameryce czy w Europie jakiś niedouczony informatyk nie robi właśnie błędu o podobnych skutkach? Tu asymetria przyczyn i skutków byłaby, w każdym obliczalnym sensie, jeszcze większa.


Na razie Internet nie może być rozważany w oderwaniu od Ameryki. Jest dziełem USA i ciągle pozostaje z USA kontrolowany. Tam skupiają się interesy tych, którzy próbują Internet eksploatować ekonomicznie, tam lokują się funkcje policyjne i szpiegowskie, tam też powstają sieciowe utopie i zapewne stamtąd przyjdą rewolucje.

Co do bliskiego rozwoju sieci, panuje dziś raczej pesymizm. Nie są już formułowane programy tak entuzjastyczne, jak cyberkomunizm Richarda Barbrooka lub wolny od chorób i niedostatków wirtualny Eden Pierre'a Leviego. Ale podobne wizje, narysowane kiedyś, wciąż istnieją i tworzą dramatyczny kontrast z praktykami ostatnich lat, zarówno tymi demaskowanymi przez Juliana Assange'a i Edwarda Snowdena, jak z i tymi lansowanymi i lobbowanymi przez biznes, próbujący kontrolować sieć.
 

W pierwszym przypadku obserwujemy rakowaty rozrost międzynarodówki służb specjalnych, spiskującej i współpracującej przeciw całej reszcie świata, nie wyłączając zresztą własnych państw. W drugim przypadku widzimy rozwój monopolistycznego cyberkapitalizmu, zawłaszczającego kulturę, naukę, reglamentującego edukację i międzyludzką komunikację. Są to zresztą procesy dawno przewidziane i opisane, na przykład w dystopii Williama Gibsona i przestrodze Roberto Verzoli, a zatem dość łatwo dostrzegalne i tym łatwiej budzące sprzeciw.
 

Jeśli władza Ameryki nad cyberprzestrzenią będzie nadal tak źle używana jak ostatnio, zacznie być coraz bardziej kwestionowana, co powinno skłaniać świat do poszukiwania alternatyw. Mogą powstać równoległe do Internetu sieci komercyjne i państwowe, rozwiną się też bezprzewodowe i nie wymagające specjalnej infrastruktury sieci społeczne, działające w oparciu o technologię peer to peer. Docelowo raczej trudno będzie kontrolować cyberprzestrzeń z jednego ośrodka.

Prędzej zderzenie z Internetem, niż z jakimkolwiek państwem, może zagrozić amerykańskiej dominacji, a co najmniej przyśpieszyć jej koniec. Właściwie, w perspektywie tego półwiecza, można by to uznać za główne zagrożenie dla tej dominacji.

 

Sieć

 

Współczesny świat jest zdominowany przez kilka, może kilkanaście globalnych karteli: finansowych, surowcowych, zbrojeniowych, żywnościowych, farmaceutycznych, medialnych, zlokalizowanych w większości w USA. Wszystkie służą egoistycznym interesom swoich właścicieli, których oczywistym dążeniem jest stabilizacja własnych przywilejów i monopolistyczna eksploatacja wszelkich dostępnych dziedzin i obszarów życia.

Metody ich działania w stosunku do nowo otwierających się obszarów są już jako tako rozpoznane. Podstawowa strategia to najpierw utworzenie monopolu poprzez nacjonalizację, a potem przyjęcie go w drodze prywatyzacji. Zamiast nacjonalizacji można zastosować reglamentację lub silną regulację, z kolei zamiast prywatyzacji można ustanowić kontrolę normatywną lub koncesyjną, oczywiście własną. Tak zwykle przechwytywano nowe zasoby naturalne, a także dobra kultury i nauki, kiedy już je zekonomizowano. Podobnie zawłaszczano rzeczy tak abstrakcyjne jak eter i ta sama strategia może być przewidywana w stosunku do cyberprzestrzeni.
 

Sytuacja jest jednak naprawdę nowa i zdaje się wymagać nowego podejścia. Nie istnieje wspólna płaszczyzna pojęciowa dla świata materii i świata wirtualnego. Wiele słów z jednej strony ma inne znaczenie po drugiej, a niektóre nie mają go wcale. Nie da się przetransponować atomów na bity, a współrzędnych geograficznych na adresy IP. Świat Ziemi i świat Sieci rządzą się innymi prawami, podobnie jak świat ducha oraz świat materii. Aby je pogodzić, trzeba by wyjść poza nie i zrozumieć oba. Na razie jednak zanosi się na trywialny konflikt.
 

Gdyby globalni plutokraci byli rozsądni, nie walczyliby ze społeczeństwem Sieci, nie próbowaliby kolonizować cyberprzestrzeni, narzucać jej swoich praw, często w jej świecie absurdalnych, ale raczej tak by popodłączali do Sieci swoje macki i przyssawki, aby eksploatować ją dyskretnie i bez zadawania gwałtu. Mogliby nawet Sieci oraz ludziom w Sieci pozostawić pełną wolność, nie reglamentować w tym świecie niczego, a swoje interesy lokować na jego granicach, przy zaopatrzeniu w energię, żywność, komputery, schronienie, opiekę medyczną itd. W tych dziedzinach monopole już istnieją i są nawet dobrze tolerowane.


W krótkiej perspektywie, główne zagrożenie może stwarzać intelektualna nieelastyczność globalnej plutokracji, niezrozumienie przez nią natury tego nowego świata, traktowanie go jako części biznesu medialnego, telekomunikacyjnego, przesyłowego, reklamowego, rozrywkowego czy szpiegowskiego, walka z jego odmiennością od tych nietrafnie dobranych modeli biznesowych i w końcu sprowokowanie buntu.


Ważne warunki brzegowe stwarzają globalne interesy Chin oraz ich prawdopodobna niestabilność w bliskiej przyszłości. Dynastia komunistyczna, w trakcie trwającego obecnie drugiego wielkiego skoku, odbudowała chińską kastę mandarynów, bardzo mentalnie odmiennych od plutokratów naszej cywilizacji. Ci nasi są wychowani dla misji czynienia sobie świata poddanym. Tamci nie, oni nie odczuwają żadnej wspólnoty z barbarzyńcami. Jest im obojętne co my tu jemy, pijemy, myślimy, z kim kładziemy się do łóżka, do jakich się modlimy bogów. Dla barbarzyńcy i tak nie istnieje osobista ścieżka awansu na Chińczyka. A skoro cywilizować się go nie da, można go tylko eksploatować. Taki szczególny racjonalizm powinien sprzyjać odmiennej, może nawet pod wieloma względami rozsądniejszej postawie w stosunku do sieci, przynajmniej jeśli chodzi o sieć barbarzyńców.


Po obecnym wielkim skoku, pewnie przyjdzie nowa rewolucja kulturalna. Być może przyniesie ona koniec tej dynastii i formalną restytucję cesarstwa, a może przeciwnie – umocni obecnie rządzących, po prostu koronując ich i likwidując schizofreniczną rozbieżność ideologii z rzeczywistością. Tak czy owak, mandaryni będą raczej wzięci pod but i podporządkowani bardziej interesom imperium niż własnym. To znowu oznacza niekompatybilność z naszą plutokracją, która służy tylko sobie.


Wydaje się, że Chiny nigdy się w pełni nie włączą do takiego globalnego systemu, jaki próbują stworzyć sternicy naszej cywilizacji. Zaprowadzą system własny. Raczej nie będą mogły i zapewne nawet chciały narzucać go światu, lecz będą go bronić u siebie. A to już wystarczy, żeby uniemożliwić komukolwiek skuteczną kontrolę nad całością globalnej sieci. Przynajmniej w perspektywie tego stulecia.


Wszelkie biurokracje postrzegają społeczeństwo Sieci jako amorficzną masę
. Nikt go nie reprezentuje, nikt nim nie zarządza, nikt nawet nie wyraża jego interesów. Istnieją wprawdzie zorganizowani tradycyjnie, rzeczywiści czy rzekomi, ale uznani (po tej stronie) przedstawiciele społeczeństwa Sieci. Pozostając jednak zależni od finansowania przez różne budżety, muszą oni dostosować się do intelektualnej perspektywy biurokracji, a w niej sieć redukuje się do warstwy telekomunikacyjnej, medialnej czy rozrywkowej, a nawet kryminalnej: czarnorynkowej lub terrorystycznej. Tak ułomna epistemologia więcej zaciemnia, niż objaśnia.
 

Ziemskie instytucje nie dysponują wartościową wiedzą o tym, co się dzieje w Sieci, a ich działania w stosunku do Sieci są często absurdalne i przeciwskuteczne. Zresztą, cóż innego, jeśli nie bezradność, ukazuje skala rozrostu wokół Sieci wszelkich urzędów, policji i służb? Gdyby sobie już radziły, nie musiałyby nadal tak gwałtownie rosnąć.

Sieć sformułowała już dawno (dawno – w rozumieniu jej kalendarza) swoją Deklarację Niepodległości, autorstwa Johna Perry Barlowa, ale chyba na tym się skończyło i raczej nie nastąpiło po tym ustanowienie jakichś przedstawicieli. Przynajmniej nic o tym nie wiemy, bo całkiem wykluczyć też tego nie można: instytucje sieci, kiedy już powstaną, mogą być dla nas trudno dostrzegalne. Nie muszą mieć siedzib, statutów, budżetów, ani ustawowych upoważnień. Ich działania mogą przypominać procesy naturalne, jak breakdown czy rezonans, i dość łatwo można je stąd zbagatelizować.
 

Parlamenty, rządy, policje i armie, organizacje międzynarodowe, wielkie banki i korporacje, narodowe i ponadnarodowe instytucje lobbistyczne – poruszają się w Sieci po omacku, co i rusz się plącząc w splotach, które często same namotały lub boleśnie odbijając się od przeszkód, które też same poustawiały. Ta bezradność może przypominać sytuację monarchii francuskiej sprzed zwołaniem Stanów Generalnych. Podobnie jak wtedy, tak pewnie i teraz, władze, oportunistyczne wobec sił starego porządku, zanurzone w nim mentalnie, nie ulegną żadnym argumentom oprócz finansowych. Podejmą faktyczne działania dopiero wtedy, gdy przestaną spływać podatki, opłaty, łapówki. Najpierw musi zabraknąć funduszy na szalone inwestycje, potem na bieżące koszty, dalej na urzędników, a na końcu na policję. To zresztą nie wydaje się wcale tak odległe w czasie, gdy obserwujemy nakręcanie przez system finansowy kolejnych pętli dodatniego sprzężenia zwrotnego.

 

Deficyt idei

 

Już Marshall McLuhan, badacz mediów sprzed Ery Sieci, utrzymywał, że ewolucja mediów i ewolucja ludzkości to praktycznie ten sam proces. Przez całą znaną historię, ludzie pozostają biologicznie tacy sami, ewoluuje tylko kultura rozwijająca się w warstwie międzyludzkiej, rozpinanej właśnie przez media. Główne epoki w rozwoju kultury można oznaczać wielkimi mutacjami mediów: mową, pismem, drukiem, mediami elektronicznymi i w końcu cyberprzestrzenią.

Ten jakościowy obraz uzupełniają dość wymowne miary. Poniższa tabela przedstawia historyczny rozwój informacyjnego potencjału spójnych ludzkich grup, mierzonego łącznym pasmem międzyludzkiego ruchu informacji, obejmującego również artefakty:

 

Epoka

dziejów

Lata temu

[~ do dziś]

Pasmo

[~ Mb/s]

Informacyjne odpowiedniki

ludzki

zwierzęcy

techniczny

łowiecka

...-10000

1

2-mies płód

owad

rakieta Cruise

rolnicza

10000-5000

100

 

ryba

 

antyczna

5000-500

10000

 

gad

komputer PC

nowożytna

500-50

1000000

noworodek

ssak

superkomputer

współczesna

50-0

100000000

dorosły

człowiek

ogół sieci cyfrowych

cyfrowa

0-...

10000000000...

 

 

 


Tabela 1. Informacyjny rozwój spójnych ludzkich grup

Źródło: http://chlebus.eco.pl/CYBER/OverMind.pdf


Jak widać, zmiany następują coraz szybciej i na coraz większą skalę. Zważywszy na charakter zmian poprzednich, można by się spodziewać, że skok między tą epoką, która się właśnie kończy, a tą, która nadchodzi, będzie miał wymiar więcej niż polityczny i nawet więcej niż historyczny, najprędzej dziejowy. Żadne przepisy, żadne rozwiązania instytucjonalne czy ustrojowe, żadne centra władzy, żadne dynastie, przywileje ani monopole – nie podlegają przy takich przemianach ochronie. Zmienić się może prawie wszystko.
 

Nie znaczy to, że nie można w ogóle myśleć o przyszłości, ale z pewnością nie warto o niej myśleć inaczej niż śmiało. Program „umiarkowanego postępu w granicach prawa” jest dzisiaj tak samo groteskowy, jak był w czasach poprzedniego fin de siècle, gdy go ogłaszał szyderczy ideolog Haszek, kpiący z gnijącego za fasadą falban i orderów starego reżimu.

Nigdy w historii nie było tylu wykształconych ludzi, mających tak łatwy dostęp do wiedzy i kultury, tak mało przytłoczonych walką o przetrwanie. Równocześnie chyba nigdy, a co najmniej od naprawdę dawna, tak bardzo nie brakowało ludzkiej samowiedzy i namysłu nad urządzeniem świata. A czas byłby po temu wielki.
 

Dobrze byłoby sformułować jakieś pomysły dla poszerzającej się teraz cyberprzestrzeni. Nie chodzi oczywiście o nagłaśniane i nawet wdrażane dziś projekty biznesu, urzędów czy policji, bo te należą do cyfrowej kontrrewolucji i jeśliby mogły być pomocne w ogarnięciu przyszłości, to raczej brane à rebours. Tę ich reakcję trzeba po prostu przeczekać, nawet nie warto z nią polemizować, a tym bardziej walczyć; wypali się sama, na dłuższą metę nikt nie wygra z prawami natury czy matematyki.
 

Myślenie na zapas jest zazwyczaj frustrujące, a bywa i groźne. Locke musiał uciekać z Anglii, a Monteskiusz znalazł się na indeksach Kościoła i Sorbony. Jednak dziesiątki lat później i tysiące kilometrów dalej, ich dzieła skutecznie zainspirowały twórców nowego ładu, kiedy otwierała się dla niego przestrzeń w Ameryce, która właśnie oddzielała się od Europy.

Przydałoby się i teraz mieć coś w szufladzie, a jeszcze lepiej rozsiać to po wielu, by było pod ręką, gdy najnowszy Nowy Świat, cyberprzestrzeń, będzie się odłączał się od macierzystej Ameryki.

Marek Chlebuś

 
 

Artykuł w formacie pdf, poszerzony o literaturę, jest dostępny na stronie autora: http://chlebus.eco.pl/CYBER/KoniecEpoki.pdf

 

Wyróżnienia w tekście pochodzą od Redakcji.