banner

Antropopresja jest pojęciem bardzo młodym. Upowszechniło się ono w ostatnich 30 latach. Potocznie oznacza wszelkie oddziaływanie człowieka na środowisko. Zazwyczaj jego wydźwięk jest pejoratywny i kojarzy się z degradacją przyrody.

Współcześni uczeni są dość zgodni, że antropopresja została zapoczątkowana wraz z pierwszymi dokonaniami cywilizacji. Spór między nimi dotyczy jedynie kwestii, czy o antropopresji można mówić również w odniesieniu do czasów, gdy gatunek ludzki niczym nie wyróżniał się z otoczenia i nic nie wskazywało na jego przyszłą dominację.

Mit Arkadii

Dość długo panowało przekonanie, że pierwotne grupy łowiecko-zbierackie w harmonijny sposób współistniały z innymi gatunkami. Były niezbyt liczne i ze środowiska brały jedynie to, co było im niezbędne do przeżycia. Tak również czynią zwierzęta. Zresztą w minionych epokach człowiek niejednokrotnie sam padał ofiarą dzikich bestii, stanowiąc dla nich pożywienie.
Można więc przyjąć, ze początkowo istniał pewien stan równowagi. Wydaje się jednak, że nie trwała ona zbyt długo. Kiedy mówimy o pierwszych ludziach, mamy najczęściej na myśli istoty, które opanowały przynajmniej niektóre technologie produkcji narzędzi, a więc uzyskały nad zwierzętami wyraźną przewagę. Ponadto silnie rozwinięty mózg, binokularne widzenie i dwunożny typ lokomocji pozwalały na sprawne poruszanie się w różnych środowiskach, budowanie pułapek na potencjalne ofiary i skuteczne zabijanie. Presja człowieka na otaczającą przyrodę nie ograniczała się zresztą tylko do zaspakajania głodu. Mniej więcej od dolnego paleolitu wznosił on prymitywne schronienia, a umiejętność wyrabiania coraz doskonalszych narzędzi skutkowała pozyskiwaniem i przetwarzaniem coraz większej liczby surowców.

Prawdziwym skokiem jakościowym w rozwoju człowieka była rewolucja neolityczna pomiędzy VIII a V tys. p.n.e. Porzucił on wówczas swój dawny koczowniczy tryb życia, zaczął wznosić trwałe osady, podjął trud uprawy ziemi i rozpoczął hodowlę zwierząt na wielką skalę. Środowisko doznało wówczas pierwszego wielkiego uszczerbku- ofiarą neolitycznych rolników stały się lasy, które karczowano, aby uzyskać pola pod uprawę. Ta sytuacja stała się groźna, gdy ludzka populacja zaczęła gwałtownie wzrastać.

Na przełomie XVIII i XIX wieku angielski ekonomista Thomas Robert Malthus stwierdził, że ilość żywności rośnie w postępie arytmetycznym, a liczba ludności - w geometrycznym. Oznaczało to, że nadmierny przyrost naturalny musi doprowadzić do powszechnego głodu. Jednak wielu myślicieli Oświecenia miało odmienny pogląd na kondycję ludzkiego gatunku.

Francuz Jean-Jacques Rousseau głosił pochwałę życia zgodnego z naturą, przy czym rozumiał je podobnie, jak twórcy antycznych sielanek - w wiejskim zaciszu, z dala od zgiełku wielkich miast i „dobrodziejstw cywilizacji”. Tym samym przyczynił się do utrwalenia jednego z najbardziej fałszywych mitów, potocznie określanego jako mit Arkadii. Przez wiele lat po Rousseau ludzie ulegali złudzeniu, że życie na łonie natury jest lepsze i jedynie ludy pierwotne w puszczach Ameryki, Afryki czy Australii są w stanie jeszcze je prowadzić. Jednak stopniowe odkrywanie tajemnic owych zagadkowych ludów ukazywało światu ponurą prawdę o „sprawiedliwych dzikich”.

To właśnie oni, a nie kto inny, zniszczyli lasy na Wyspie Wielkanocnej, wytrzebili ptaki Moa w Nowej Zelandii, czy leniwce olbrzymie na preriach Ameryki Południowej. I uporali się z tym, zanim pierwszy Europejczyk postawił stopę na ich ziemi. Mówiąc zatem o odpowiedzialności za stopniową degradację naszej planety nie wolno zapominać, że udział w tym mają wszyscy. Tyle, że w różnym stopniu.

Mit postępu

Za twórców nauki często uważa się Greków. Wprawdzie mędrcy istnieli przed nimi, ale począwszy od Talesa to właśnie oni zaczęli tworzyć rozmaite teorie i podjęli trud opisu cudu natury. Greków cechowała ciekawość świata i chęć udoskonalania wszelkich nowinek technicznych, których w większości byli twórcami. Ich dziełem były wielkie machiny poruszane wodą, a Heron z Aleksandrii opracował nawet projekt turbiny parowej. O ile inne ludy cechował technologiczny konserwatyzm, Grecy, a później Rzymianie, stali się prawdziwymi wyznawcami idei postępu. Można zaryzykować twierdzenie, ze jedyną siłą, która powstrzymywała ich przed zrewolucjonizowaniem świata byli niewolnicy- darmowa siła robocza.

Upadek świata antycznego nie zahamował postępu.
Średniowiecze przejęło wiele innowacji technicznych, jak młyny, czy żarna mechaniczne, choć w powszechnej opinii utarło się uważać je za czasy „ciemnoty”. Ideolodzy średniowiecza dość dosłownie rozumieli biblijne przyzwolenie, „aby zaludnili Ziemię i uczynili ją sobie poddaną” i nie przejmowali się zbytnio środowiskiem. W dodatku, w odróżnieniu od starożytnych, nie przejmowali się również higieną. Miasta średniowieczne wyczuwano z dużych odległości, bowiem miejskie ścieki płynęły poboczami ulic rowami kloacznymi, których nikt nawet nie zakrywał. Ponadto ciasna zabudowa miast sprzyjała pożarom i epidemiom, więc dość prędko stały się one siedliskiem chorób, które błyskawicznie przenosiły się na prowincję. Tylko w latach 1348-52 epidemia dżumy, popularnie zwanej „czarną śmiercią” pochłonęła trzecią część całej ludności Europy.
Choć dostrzegano zagrożenia płynące z brudnej wody i obawiano się „morowego” powietrza, nikt nie traktował tego jako konsekwencji cywilizacji.

Idea postępu technicznego odżyła w epoce renesansu, a następnie w oświeceniu, które zapoczątkowało rewolucję techniczną. Pojawiły się wielkie fabryki, huty dymiące kominami, a miasta zaludniły się milionami ludzi. Stłoczeni w ciasnych dzielnicach nędzy, umierali tak, jak w średniowieczu. Postęp oznaczał wprawdzie korzyści, ale jednocześnie spadek wartości życia ludzkiego. Wysoka śmiertelność nie miała zresztą wielkiego wpływu na ograniczenie przyrostu naturalnego. Dzieci rodziło się coraz więcej, tyle, że wiele z nich przychodziło na świat martwych.

Wiek XIX okazał się wiekiem wojen. Pozytywiści, którzy w drugiej połowie tegoż stulecia stworzyli nowożytną wersję idei postępu, doszli do wniosku, że wiek XX będzie wiekiem pokoju, a nauka rozwiąże wszystkie bolączki ludzkości. Tak się jednak nie stało. Wiek XX przyniósł najstraszliwsze w dziejach wojny. Wojna okazała się jednak motorem postępu.
W ciągu 55 lat, pomiędzy 1914 a 1969, człowiek dokonał największego skoku technologicznego w dziejach. Od pierwszych samolotów i powolnych samochodów doszedł do bomby atomowej i lądowania na Księżycu. Jednocześnie poczynił ogromny krok naprzód w dziedzinie przekazu informacji - od pierwszych aparatów Marconiego do prototypów komputerów.

Pomimo ogromnej liczby ofiar, jakie pochłonęły i nadal pochłaniają wojny, liczba ludności tylko w ostatnim stuleciu wzrosła 4-krotnie: z ok. 2 mld w roku 1917 do przeszło 7 mld w 2017. Eksplozji demograficznej towarzyszyła eksplozja przemysłowa i coraz większa intensyfikacja rolnictwa, opartego na sztucznym nawożeniu.
Jeśli doliczyć do tego wycinanie największych skupisk leśnych, to za kilkadziesiąt lat grozi nam wyjałowienie wielkich obszarów w Ameryce Południowej, Afryce i Azji Południowo-Wschodniej.

Głód, energia i woda

Rewolucja informatyczna i powstanie globalnej wioski wcale nie usunęły najważniejszych problemów cywilizacyjnych. Wprawdzie „zimna wojna” pozornie zakończyła się w latach 90., ale napięcia polityczne między Wschodem, a Zachodem cały czas dają znać o sobie na linii Rosja - Zachód (np. sprawa wschodniej Ukrainy i aneksja Krymu), czy Chiny - Zachód (kwestia statusu Morza Południowochińskiego, konflikt chińsko- indyjski o Pendżab i Kaszmir), nie mówiąc o niesnaskach pomiędzy wielkimi mocarstwami (spór Chin z Rosją o wielkie połacie terenów położonych na północ od Amuru).

Jedna piąta ludności świata cierpi z powodu niedożywienia (prawdziwą skalę głodu można jedynie oszacować, gdyż z krajów tzw. trzeciego świata nie mamy pełnych danych, nawet tych zawartych w raportach FAO czy WHO). Bogata północ, czyli Europa Zachodnia, USA, Kanada i Japonia wprawdzie udzielają im pomocy, ale po pierwsze - niewystarczającej, a po drugie - za słabo skoordynowanej w skali globalnej. Ciągle bowiem przeważa interes polityczny i walka o dominację na świecie.

Głód z kolei sprzyja epidemiom, które w każdej chwili mogą wymknąć się spod kontroli i z pierwotnych ognisk w Afryce czy Azji dotrzeć w błyskawicznym tempie do innych kontynentów. Tak było z wirusem HIV, opisanym w 1981 roku, który w ciągu niespełna dekady pojawił się na całym świecie i po dziś dzień nie ma na niego skutecznego lekarstwa.

Niepojącym zjawiskiem są choroby, o których mówiło się tylko w kontekście historycznym, a ich widmo pojawiło znów w wielu miejscach, w których nikt się tego nie spodziewał. Tak samo jest z wirusem ebola, ptasiej grypy i wielu innymi, które wprawdzie są kojarzone z „gorszym światem”, ale nikt nie gwarantuje, że nie pojawią się gdzie indziej. Przykładem może być epidemia cholery na Ukrainie w latach 90.

Kolejnym problemem jest energia. W 1973 roku wojna Yom Kippur i kryzys bliskowschodni stały się złowrogim zwiastunem tego, co może nastąpić. Gwałtowana podwyżka cen ropy naftowej, na której oparta jest nadal lwia część energetyki, dotknęła nawet takie giganty jak USA czy Wielką Brytanię. A więc kraje, które system reglamentacji benzyny znały jedynie z czasów II wojny światowej.
Tu też nie ma spójnej polityki ogólnoświatowej i najwięksi gracze, USA, Chiny, Rosja, Japonia oraz trzon UE (Niemcy i Francja) prowadzą własną politykę w tej dziedzinie.

Podobnie jest z emisją substancji szkodliwych do atmosfery czy zatruwaniem wód. I na nic zdają się konferencje ekologiczne w Rio de Janeiro (Szczyt Ziemi w 1992), Kioto (1997) czy Warszawie (2013), skoro najwięksi truciciele - USA i Chiny - nie przyjmują do wiadomości narzuconych terminów ograniczenia emisji dwutlenku węgla, związków azotu, siarki, fenoli czy wielu innych…
Poza energią atomową, która mogłaby zastąpić węgiel, ropę naftową i gaz ziemny, nie ma, niestety, innych, alternatywnych źródeł energii, gdyż hydroelektrownie, elektrownie wiatrowe czy słoneczne nie są w stanie zaspokoić dzisiejszego zapotrzebowania na prąd i ciepło.
Jako przykład mogą posłużyć kolektory słoneczne. Aby mogły przejąć funkcję tradycyjnych elektrowni, trzeba byłoby nimi pokryć całą Afrykę, a więc 30 mln km2.
Z kolei atom nie zawsze da się okiełznać, czego dowiodły, niezbyt częste, ale zawsze groźne awarie w elektrowniach jądrowych, jak w Czarnobylu w 1986 czy w 2011 w Japonii, w Fukushimie.

Pozostaje także ciągle otwarty problem niedoboru wody. Wiele obszarów Azji czy Afryki ma ujemny bilans wodny i mimo wprowadzanych ograniczeń jej brak jest bardzo odczuwany przez zamieszkującą te kontynenty ludność.
Jako przykład może posłużyć Etiopia, która cierpi każdego roku z powodu suszy. Jej spalone słońcem płaskowyże przecina wprawdzie Nil Błękitny, główne źródło zasilania Nilu, ale brak zbiornika retencyjnego i wielkiej hydroelektrowni nie pozwala mieszkańcom tego kraju na korzystanie z zasobów tej rzeki. Projekt takiej inwestycji istnieje od lat i pewnie sponsorzy by się znaleźli, ale stanowczo sprzeciwia się temu Egipt, który straciłby podstawowe źródło zasilania swego odcinka Nilu i sztucznego zbiornika Jeziora Nasera z Wysoką Tamą Asuańską. Takich zapalnych miejsc na świecie, w których może wybuchnąć wojna o wodę jest znacznie więcej.

Antropopresja, czy autodestrukcja?

Od przeszło 20 lat naukowcy biją na alarm, że dalszy rozwój świata w obranym kierunku może zagrozić naszej egzystencji. W 1969 roku sekretarz generalny ONZ U Thant opublikował raport, w którym stwierdził, że zniszczenie środowiska naturalnego stało się przyczyną światowego kryzysu.
Przytoczone fakty na temat zanieczyszczeń, dewastacji gleb i lasów wstrząsnęły światową opinią, ale w niewielkim stopniu wpłynęły na poprawę sytuacji.
W 1974 dwaj chemicy z Kalifornii, Sherwood Rowland i Mario Molina, ogłosili wyniki swych badań na temat wpływu freonów na ozon znajdujący się w atmosferze. Niedługo potem zaczęły się pojawiać doniesienia o dziurze ozonowej, która może mieć dramatyczne skutki dla organizmów na Ziemi.

Jednocześnie badacze zaczęli alarmować w związku ze stale zwiększającą się emisją dwutlenku węgla, który powoduje ocieplenie się atmosfery. Tak zwany efekt cieplarniany może doprowadzić do trwałych zmian warunków klimatycznych na Ziemi i spowodować trudne do przewidzenia skutki.
Katastroficzne wizje ukazują np. roztopienie się lądolodów i zalanie nizinnych części kontynentów. Zamiast pól i lasów Ziemię pokryją pustynie i suche stepy, a głód pojawi się również w krajach zamożnych.
Poważne zagrożenia niesie energetyka jądrowa. W przypadku radioaktywnego wycieku skażenie terenu spowoduje niepowetowane straty środowiskowe i przyczyni się do śmierci milionów ludzi.

I „hit” ostatnich lat - cyberterroryzm, który może sparaliżować każdą gospodarkę, od systemu bankowego i zautomatyzowanych elektrowni, aż po wojskowe urządzenia obsługi broni masowego rażenia. Nie tak dawno, w 2001 i 2009, awaria komputerowego systemu zarządzania ogromnej hydroelektrowni Itaipu na Paranie w Brazylii pozbawiła prądu kilkadziesiąt milionów ludzi. A uległy jej tylko przeciążone linie przesyłowe i instalacja zabezpieczająca, która po zerwaniu linii wysokiego napięcia automatycznie wyłączyła generatory prądu.

Prognozy demograficzne przewidują, że jeśli liczba urodzin nie zostanie ograniczona to w drugiej połowie XXI wieku nasza populacja przekroczy 11 miliardów. A jeśli dodać do tego wzrost liczby samochodów, fabryk, nawozów wyrzucanych rokrocznie na pola i wyczerpywanie się kolejnych naturalnych złóż ropy naftowej, węgla i gazu, przy wzroście zapotrzebowania na nie, trudno patrzeć z optymizmem w przyszłość.
Leszek Stundis