banner

Linearność i cykliczność (2)

Człowiek powinien skupić swoje wysiłki na wypełnianiu roli społecznej jaka mu przypadła, na rozwoju moralnym i działaniu ku pożytkowi innych.
Konfucjusz

Czarnecki do zajawkiWspółczesne pojmowanie linearności czasu i rozwoju cywilizacyjnego (a co za tym idzie – takie samo spojrzenie na ludzki, indywidualny los) na Zachodzie wiąże się przede wszystkim z epoką Oświecenia. Wtedy to za naczelną zasadę naszego gatunku uznano rozwój i postęp przynależny człowiekowi. Oczywiście, miało to dotyczyć wyłącznie rasy białej, kulturalnego obywatela Zachodu.

Misyjność Zachodu oraz duch zdobyczy – licząc od I Wyprawy Krzyżowej z ostatniej dekady XI wieku – mimo odcięcia się od tradycji religijnej Średniowiecza (judeochrześcijańskiej) przez Renesans i Oświecenie (zwłaszcza francuskie), właśnie w epoce kolonialnej święciła swe największe triumfy.
To koncepcja chrześcijańskiej misji, ale w innym wymiarze. Gra tu rolę zarówno echo religijnej misyjności (choć bez chrześcijańskiej retoryki), jak i wywodzący się z przedchrześcijańskich źródeł duch plemion germańskich (agresja i podbój).
Misyjność religijną zastąpiono misyjnością cywilizacyjną (choć kościoły chrześcijańskie doskonale wpisały się w ów trend). Misyjność białego człowieka, mimo wielowiekowego wdrukowywania nauk Jezusa w umysły Europejczyków, utrwaliła malowniczy mit barbarzyństwa plemiennego, kwitnący pełnym blaskiem u szczytu epoki kolonialnej. „Czyńcie Ziemię sobie poddaną” rzekł Pan do swego wybranego ludu.

To zupełnie inna misyjność niż buddyjska czy hinduistyczna, która zawsze pozostawała podróżą „do wnętrza” jednostki, kładąc nacisk na ascezę, kontemplację, wycofanie. Ruch mniszy ze Wschodu nie wydał z siebie takiego tworu jak rycerz-mnich z mieczem nawracający pogan na „jedyną, prawdziwą” wiarę, pozostając symbolem owego myślenia w kategoriach podboju przy użyciu siły.
Świat zachodnich idei i wartości miał pęcznieć, rozszerzać się na zewnątrz. Nie przewidywano powrotu do źródła, skurczenia się. Owym pęcznieniem cywilizacji Zachodu są dzieje i rozwój, a także dążenie do hegemoni Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej (w mniejszym stopniu – Australii, Nowej Zelandii czy Kanady).
Prawda według tradycji judeochrześcijańskiej głoszona przez duchowieństwo – zwłaszcza po sakralizacji władzy papiestwa i ustanowienia jej jako nadrzędnej nad władzą doczesną – uchodzi za jedyną, absolutną i niepodważalną.

W azjatyckich systemach religijno-filozoficznych  stanowiących podstawę porządku społecznego jest odwrotnie. Doktryna religijna – każda – jest sama w sobie ortodoksyjną, ale nie jest jednocześnie obligatoryjną. Jest to właśnie ten specyficzny dla hinduizmu czy konfucjanizmu nurt tolerancyjny, gdyż religia została sprowadzona z jednej strony do rytuałów, a z drugiej – do uwolnienia porządku publicznego, spokoju społecznego, uwolnienia polityki od emocji związanych z rytuałami i religijnymi dogmatami.
Monizm świata chrześcijańskiego - gdyż Bóg, nasz Pan, jest jedyną prawdą, bytem idealnym i wszechogarniającym , jak mówi Pismo Święte - jest diametralnie różnym projektem. I daje diametralnie różne wyniki.

Oświecenie w butach diabła

Liberalna demokracja w stylu zachodnim to efekt historii i procesów społecznych w tej części świata: przecież pokój utrzymuje się w demokracjach nie tyle dzięki władzy, co wskutek równowagi sił w społeczeństwie. Ustrój w państwie jest taki lub inny i ma to sens o tyle, o ile zapewniony zostaje pokój wewnętrzny oraz ład społeczny.
W ostatnich 3-4 dekadach, kiedy Zachód przyjął bezkrytycznie zasady neoliberalizmu, turbokapitalizm z preferencją sektora bankowo-finansowego i zachłysnął się upadkiem muru berlińskiego oraz dekompozycją obozu radzieckiego, zupełnie zarzucił uniwersalistyczne idee Oświecenia, kłamliwie i nieudolnie powtarzane przy okazji kolonialnych podbojów.

Negatywną rolę odegrał też nurt intelektualny zwany postmodernizmem, a zwłaszcza towarzysząca mu tzw. dekonstrukcja z właściwym jej bezpłodnym, bezideowym sceptycyzmem. To wszystko ograniczyło przestrzeń wolności i swobody do tego, co Barber nazwał „zakupizmem”, czyli niepohamowanym konsumpcjonizmem.

Już w XIX wieku niektórzy klasycy liberalizmu głosili idee, podjęte przez twórców ortodoksyjnego neoliberalizmu i dogmatycznego monetaryzmu jak Ludwik H.E. von Mises czy Friedrich von Hayek, a także przez Miltona Friedmana. Oddaje tę mentalność sentencja klasyka liberalizmu, Johna S. Milla: „Jedyną swobodą zasługującą na to miano jest swoboda dążenia do własnego dobra na swój własny sposób, o ile nie usiłujemy pozbawić innych ich dobra lub przeszkodzić im w jego osiągnięciu”(p. John S. Mill, Utylitaryzm. O wolności).

Oczywiście, dotyczyć to może jedynie jednostek, które my, światli Europejczycy, chrześcijanie, uznamy za ludzi (tu kłania się idea narodu wybranego, nowego Izraela, niosąca dobro, pokój, jedynie słuszne wartości, demokrację itd.). Bo dziesięć przykazań Mojżesza – ze sławnym „nie zabijaj” - przeznaczone było dla swego plemienia. Przecież zaraz potem Izraelici, gdy tylko Mojżesz objawił im tablice z przykazaniami boskimi, w brutalny sposób zdobyli Kanaan, mordując totalnie autochtonów. Podobnie rzecz się miała w historii chrześcijaństwa.
Wszystkie wytwory zachodniej kultury są – mówiąc Heglem – ukąszone tymi religijnymi konotacjami, judeochrześcijańskim myśleniem i interpretacją rzeczywistości. Także Oświecenie nie ustrzegło się tego ukąszenia, wchodząc w buty judeochrześcijańskiej tradycji. Dziś to widać wyraźnie. Nie na darmo Bóg chadza często w butach diabła, o czym pisał K. H. Deschner w „Kryminalnej historii chrześcijaństwa”.

Ten uniwersalny prąd myślenia, jakim było Oświecenie, pomimo antyreligijnej i antychrześcijańskiej często narracji doznał też owego ukąszenia przez tradycję judeochrześcijańską, wchodząc „w buty diabła”.
Oświeceniowy antyklerykalizm nie oznacza bowiem zerwania z religijną czy quasi-religijną mentalnością, z dogmatyzmem mającym źródła w abrahamowych religiach, wyzwoleniem od myślenia wedle kanonów wiary. Nie oznacza automatycznego przejścia na stronę mocy racji rozumowych, empiryzmu.

Echa tego dziedzictwa to dążność za wszelką cenę do zbawienia (świata, Innego człowieka), misjonizm i poczucie wybrania. To także myślenie w kategoriach wyższości kultury tzw. białego człowieka (czyli także wszelkich wytworów materialnych i duchowych) nad innymi rasami, ludami, kulturami.
Takie pojęcia jak: wolność, wybory wartości, indywidualizm, liberalna demokracja traktuje się podobnie jak religijną wiarę w wiekach średnich i epoce kolonializmu, a to na tej glebie wyrosły przecież takie zjawiska jak rasizm, eugenika, kolonializm, czysto utylitarne podboje uzasadniane wartościami wyższymi (duchowymi).

Nienawiść i miłość

Dwoistość kultury Zachodu to jednocześnie antynomia między uznaniem siebie za ów naród wybrany, niosący wartości tej kultury uznane jako clou rozwoju ludzkości, przy jednoczesnym szermowaniu uniwersalistycznymi hasłami rodem z Oświecenia (i taką też tradycją). To zarówno samouznanie, jak i wykluczanie Innego. Taki cierń po owym wybraniu (nadziemskiego pochodzenia) pochodzący zarówno z judaizmu (koncepcja niezwykle ekskluzywna), jak i chrystianizmu wg św. Pawła.
Stąd rodzi się podążanie ku doskonałości po linii prostej, ciągły ruch do przodu i przekonanie, iż tę doskonałość osiągniemy narzucając całemu światu nasze wartości, sądy, idee.

Euroatlantyckie myślenie judeochrześcijańskie (bo tak trzeba współcześnie ujmować Zachód - obojętnie, czy myślimy o Pax Christiana z czasów pontyfikatu Innocentego III stanowiącego szczyt papo-cezaryzmu, czy o Hiszpanii Izabeli i Ferdynanda, Imperium Brytyjskim Wiktorii, czy NATO) zafundowało i funduje nadal jako pierwsze w historii gatunku ludzkiego wojny i podboje w imię prawd myślowych, w imię idei (choć gospodarcza hegemonia zawsze szła w parze ze wzniosłymi hasłami o ideach, wartościach, demokracji etc.). Pierwszym tego typu przedsięwzięciem militarnym na masową skalę w imię idei były krucjaty w XI-XIII wieku.

Odpowiedzialność zbiorowa, skrucha zbiorowa, no i wina zbiorowa stają tym samym za depersonalizacją zła i niosą w sobie znamiona zemsty, nie sprawiedliwości i zadośćuczynienia. Odzierają jednostkę tym samym z godności, bo zabiera się jej subiektywność wyrzutów sumienia i skruchy. Jak pisze katolicka filozofka Chantal Delsol („Esej o człowieku późnej nowoczesności”), przed epoką hegemonii Zachodu (a więc mniej więcej od epoki wypraw krzyżowych, choć de facto trzeba to kojarzyć z odkryciem Ameryki przez Kolumba i rozpoczęciem czasów kolonializmu), prowadzono podboje w imię „prawd bytowych”.

Azjata, buddysta, konfucjanista, sikh czy hinduista nie czuje powołania prozelityzmu w imię swej wiary, prawdy.
Ale na samym początku prowadzonych wojen (rekonkwista czy krucjaty), przekonani o wyższości swej wiary Europejczycy, chrześcijanie rzymscy, poddani papieża, zobaczyli, iż stoją cywilizacyjnie i kulturowo niżej niż ich religijni przeciwnicy.
Pisze o tym Krzysztof Pomian („Europa i jej narody”): Arabowie czy prawosławni Bizantyjczycy. Szok, zdumienie, ale i złość, zazdrość oraz inne złe emocje towarzyszące fanatycznej wierze religijnej. Widać to w zderzeniu, jakiego doznaje kwiat zachodniego rycerstwa i wielmożów wchodzących podczas I wyprawy krzyżowej do Konstantynopola, podejmowanych na salonach cesarza Aleksego I, (vide: A. Komnena – „Aleksjada”, S. Runciman – „Dzieje wypraw krzyżowych”), a potem skonfrontowanych z kulturą muzułmańskich władców na Bliskim Wschodzie”.

Ta „wyższość Wschodu polegała nie tylko na jego ogładzonych obyczajach. Wschód to również rozległe ziemie, skąd pochodzą kruszce i kamienie szlachetne, korzenie, jedwabie i inne przedmioty zbytku”.
To był kolejny element wzmacniający pęd na Wschód -„Drang nach Osten”(tu też tkwią źródła niemieckiego parcia na Wschód przez kilka setek lat). Pęd do podboju.
Pragnienie zawładnięcia wszystkimi tymi skarbami pchało kolejne pokolenia Europejczyków poza ten „mały półwysep leżący na zachodnich krańcach” gigantycznego kontynentu azjatyckiego (tak Europę określił kiedyś I Sekretarz KPCh Mao Zedong w wywiadzie dla zachodnich dziennikarzy).

Wolność, ale na naszych warunkach

Dziś to nie jest już antynomia miłości i nienawiści. Nikogo się nie chce (przynajmniej oficjalnie i werbalnie) nienawidzić czy wykluczać. Ale odmawia się temu Innemu podmiotowości, człowieczeństwa, czyli tym samym dehumanizuje poprzez demonizację i chęć nawrócenia (Ch. Delsol, jw.). Afganistan, Somalia, Irak, Libia, Serbia / Kosowo, Syria są tego najlepszymi, klasycznymi dowodami.
I w tym tkwi owa perfidia politycznej praktyki powodująca degenerację uniwersalizmu postoświeceniowego: siłowe nawrócenie (czyli narzucenie temu Innemu wiary w nasze wartości) przy prowolnościowej, prodemokratycznej narracji, z prawami człowieka na ustach. Dawniej była to koncepcja religijno-teologiczna, dziś polityczno-ekonomiczna.

Totalizm nie pojawia się w chwili, gdy zauważamy, że wszystko wolno, ale wtedy, gdy podobnie jak religijni fanatycy i fundamentaliści stajemy się przekonani o swojej racji, o prawdziwości swojej prawdy (i jej wyższości nad innymi poglądami i sądami).
Doskonale ujmuje to hiszpański filozof Fernando Savater, mówiąc o Janie Pawle II i jego koncepcjach człowieka i świata, które są odzwierciedleniem mentalności Europejczyków: „Gdy Jan Paweł II przestrzega przed >kulturą śmierci< i >demokracją bez wartości<, gdy woła: >Brońcie Krzyża!<, dusza fundamentalisty zostaje ukojona. Myślę, że Papież jest na swój sposób fundamentalistą. /.../
Mówię o fundamentalizmie Papieża, gdyż on nie przyjmuje tego, że w demokracji mogą być uznawane także wartości nienależące do katalogu wartości chrześcijańskich. /.../ Prawa człowieka powstały i upowszechniły się wbrew papieżom i katolicyzmowi. /.../
Bardzo dobrze, że dzisiejszy Papież uznaje te wartości za dobre dla człowieka. Ale też są takie przejawy wolności, którym Papież mówi »nie « - np. wolność przerywania ciąży czy wolność do wychowania nienaznaczonego treściami religijnymi. To też są wartości demokracji, których trzeba bronić przed atakami - także Papieża, bo on je utożsamia właśnie z pogubieniem prawdziwych wartości” (F. Savater, „Czy papież jest fundamentalistą?”, Gazeta Wyborcza 17.10.2003).

Krytyczny racjonalizm podpowiada, że oczywiście wszystko jest możliwe, bo nieograniczone są możliwości ludzkiej kreacji. Ale nie zawsze, gdyż poznanie jest procesem, jest stawaniem się człowieka bardziej ludzkim. I to jest także jeden z przejawów owej linearności kultury Zachodu.
Mówienie i ocenianie minionych satrapii na podstawie aksjologii wygodnej i zbieżnej z naszym systemem wartości, nie prowadzi do uniknięcia podobnych sytuacji, jeśli oskarżenia wobec naszych przodków stają się tylko zemstą (podszytą pogardą), odreagowaniem złych emocji czy pospolitym koniunkturalizmem.
Kiedy brak jest przede wszystkim refleksji nad przyczynami historycznych faktów i chęci zrozumienia wyborów ludzi wtedy żyjących - nic to nie da i rządy satrapii, autorytaryzmu czy totalitaryzmu powrócą.

Milenaryzm judeochrześcijański zakaził kulturę Zachodu z jednej strony tym podążaniem ku transcendentnemu Bogu, który jest Absolutem i ostatecznością, a z drugiej - nieusuwalnością grzechu pierworodnego, który niczym stygmat zmusza do ciągłego podążania do doskonałości.
Zaraził też spojrzeniem na Oświecenie jako na świecką religię i to jest pieczęć judeochrześcijańskich koncepcji w wielu płaszczyznach. I ta wiara w jedynego transcendentnego Boga, związana z ideą zbawienia, wzmacnia niesłychanie ową linearność myślenia utwierdzaną cały czas przez dążenie do nieskończoności, czyli życia wiecznego.

Pycha kroczy przed upadkiem

„Ludzie Zachodu, w tym Europejczycy, są w istocie znacznie bardziej przekonani o swej cywilizacyjnej wyższości, niż dają temu wyraz, zwłaszcza publicznie. Potwierdzają to podejmowane przez nich starania, by wartości uznawane przez ich cywilizację zyskały rzeczywiście ważność powszechną” (K. Pomian, jw.). I to jest też zarówno efekt myślenia linearnego, absolutyzującego siebie i swoje wartości, jak i echo idei narodu wybranego o religijnej proweniencji. Wszystko jednak w podtekście sprowadza się do władzy i zysków, będących naczelną zasadą gospodarki rynkowej, a narracja ma sprawiać wrażenie, że chodzi o coś innego.

Epoka władzy neoliberalnych dogmatów zintensyfikowała indywidualizację, ale nie w kierunku upodmiotowienia jednostki jako części kolektywu, społeczeństwa, lecz jako apologię i triumf egoizmu, egocentryzmu i zachłanności. A także towarzyszących im niechęci, separacji, pogardy dla Innych: dla mniej zamożnych, gorzej sytuowanych, niemodnie ubranych, ubogich, nie dających sobie rady w wyścigu szczurów etc.
Ten problem ma załatwić – też judeochrześcijańskiej proweniencji – jałmużna. Jałmużna, która nie jest solidarnością, nie wiedzie ją empatia czy humanizm, ale jest wyrzutem i zarazem uspokojeniem chrześcijańskiego sumienia (religia odzwierciedla tu stosunki społeczne, zaś instytucja ją reprezentująca - władzę kapitału i rządzącej klasy). „Dawno temu człowiek wiedział, że potrzebuje innych ludzi do ochrony swoich osobistych praw: dołączał do partii politycznych i brał udział w strajkach. Dziś człowiek albo uznaje swe wolności za dane i oczywiste, albo sądzi, że jest w stanie ochronić się sam - czy to klikając myszką, czy pozywając władze do sądu” (I. Krastew, „Demokracja nieufnych”).

Dwie koncepcje, dwa sposoby myślenia, dwie różne cywilizacje. Czy starcie jest nieuchronne? Nie sądzę. Huntington się mylił w prognozach, choć jego opis źródeł tego problemu, genezy konfliktów, zasługuje na szacunek i uwagę.
Radosław S. Czarnecki