banner

Czarnecki do zajawkiOd ponad 40 lat, a na pewno po upadku muru berlińskiego, kolapsu Związku Radzieckiego i całego obozu realnego socjalizmu, obserwujemy jak konserwatyzm, tradycjonalizm, fanatyzm i chaos wdzierają się w porządek współczesnego świata, zawłaszczając kolejne przestrzenie zarezerwowane zdałoby się dla postępu, rozwoju i racjonalności. Tego, co zwiemy człowieczeństwem. 

Oświecenie w humanistycznym, demokratycznym, wymiarze przegrywa z wsobnością, nacjo-szowinizmem, religijnym fundamentalizmem, a przede wszystkim – z konsumpcyjnym hedonizmem i wszechpotężną zyskownością.

Przynieśliśmy Irakijczykom wolność, a wolność niesie ze sobą również wolność do czynienia zła.
Donald Rumsfeld (Sekretarz Obrony USA w latach 2001-06)

Czym się różnią konserwatyzm od tradycjonalizmu? Konserwatyzm to postawa akcentująca przywiązanie do istniejącego stanu rzeczy, a zarazem związana z nią ideologia uznająca ów stan za naczelne dobro społeczne. Konserwatysta jest jednak za ciągłością dziejów państwa, narodu, społeczeństwa, rozumiejącym wybory naszych przodków w określonych warunkach społecznych, historycznych, politycznych i kulturowych.
Tradycjonalizm natomiast jest terminem obejmującym zespół nawyków, poglądów, mentalności identyfikowanych z określoną wizją świata, tworzących specyficzną doktrynę obejmującą sfery: polityczną, religijną, kulturową, społeczną itd. Można go rozpatrywać w szerszym obrębie – w ramach pojęcia konserwatyzmu – lecz wyłącznie w kontekście rozumienia antynomii słów: tradycja i ewolucja, gdzie dla ewolucji zostawia się wyłącznie margines.

Zwrot ku tradycjonalizmowi

Źródłem współczesnego zwrotu licznych społeczności ku tradycjonalizmowi, w wielu przypadkach bliskiego trybalizmowi plemienno-klanowemu, szowinizmowi i ksenofobii jest zarówno wykluczenie mas z beneficjentów postępu, ich rosnące rozwarstwienie, ale także chaos, brak poczucia stabilizacji i niepewność jutra. Wskutek tego, do coraz szerszych rzesz ludzi „mrugają przyjaznym okiem”- jak to ujmuje Z. Bauman - tradycja, parafiańszczyzna, zaścianek, kołtun.

Demokracja, mająca w XXI wieku zwyciężyć we wszystkich dziedzinach życia, uszczęśliwiając ludzkość, stała się jak mówi m.in. prof. Adam Karpiński, demokraturą. Jej uwiąd i rachityczność widzimy dziś na wielu płaszczyznach życia - tak lokalnego jak i globalnego. Niszczy ją unilateralizm Zachodu (zwłaszcza USA), narastający protekcjonizm, odżywanie kolonialnej mentalności i paternalizmu kulturowego, postępujący militaryzm, a przede wszystkim – powszechna komercjalizacja i kult zyskowności.

Inwazja mechanizmów rynkowych w sferę wartości uniwersalnych, w przestrzeń immanentną humanizmowi i człowieczeństwu zaczyna się zawsze od zwyrodnienia i korupcji języka. Tworzenia nowomowy, w której enigmatyczne określenia zajmują miejsce osoby ludzkiej, jednostki, człowieka. Człowiek staje się „zasobem” lub „kapitałem” ludzkim, uczeń w szkole – „klientem”, placówki służby zdrowia – „podmiotami gospodarczymi”. Język rodem z handlu, sfery kupna i sprzedaży, generuje takie też zachowania, stosunki międzyludzkie.

Dehumanizacja współczesnego życia i owych stosunków postępuje zarówno z racji pogłębiających się podziałów na bogatych i biednych, przewagą kapitału nad pracą, jak i pogłębiających się różnic między decydentami a rządzonymi. Ci drudzy coraz mniej mogą – zarówno na rynku jak i wedle dotychczas pojmowanych pryncypiów demokracji. Bo co np. zmieniają kolejne wybory w sensie rozwoju ekonomicznego, gospodarczego, wizji rozwoju?

Władza i sposób jej sprawowania to niezwykle istotny czynnik tych procesów. Jak zauważył w kontekście związków dehumanizacji i komercjalizacji Salman Rushdie – „Stopniowo odkrywane są na nowo walki gladiatorskie. Telewizor jest Koloseum, a zawodnicy są jednocześnie gladiatorami i lwami. Ich zadaniem jest pożerać się nawzajem, aż tylko jeden zostanie przy życiu. Ile czasu będzie potrzebowała nasza znudzona kultura, by wprowadzić realne lwy, prawdziwe niebezpieczeństwa na te przeróżne fikcyjne wyspy, by zaspokoić nasze pragnienie, aby więcej było akcji, bólu i doznawanego pośrednio dreszczyku emocji” (Dobrze być złym, Gazeta Wyborcza, 16-17.06.01).

Atak na Oświecenie

Idee oświeceniowe - wolność, równość, sprawiedliwość, solidarność, swoboda myśli – zastąpiono po upadku komunizmu jednowymiarowym opisem i interpretacją świata. Pluralizm zastąpiła hegemonia jednej, neoliberalnej idei, dogmatyzacja dyskursu publicznego i doktrynerskie podejście do podstawowych zasad demokracji. Kanonizacja narracji, z jaką elita zwraca się do „ludu” prędzej czy później prowadzić musi do marazmu intelektualnego i ideowej inercji.
Faktem jest, że obecność konkurencyjnego obozu socjalistycznego wymusiła wewnętrzne przeobrażenia i zmiany sposobów myślenia wśród elit krajów demokratycznego Zachodu. Stąd m.in. pojawia się idea New Deal Johna M. Keynesa, zwolennika planowania centralnego i interwencji państwa w gospodarkę i dynamiczny rozwój po II wojnie światowej państwa dobrobytu. Stąd też postępy demokracji i swobód obywatelskich.

Neoliberalizm – głosząc pochwałę egoizmu, cynizmu, prywaty, partykularyzmu i egocentryzmu - wszystko to zniszczył: solidarność, więzy społeczne, empatię. Spowodował destrukcję społeczeństwa. Dobrze to pokazuje film „Wall Street” Olivera Stone’a, egzemplifikujący mentalność neokonserwatystów (czyli neoliberałów) ze słynnym już cytatem - „Chciwość jest dobra”.
Jednak uwielbienie, jakim darzy się w naszym kraju ową filozofię graniczy niekiedy z idolatrią i ma niewątpliwe cechy kultu religijnego. Widać to np. po popularności, jaką cieszy się ciągle Margaret Thatcher – guru (obok Ronalda Reagana) neoliberalizmu, autorka słynnego powiedzenia, iż „coś takiego jak społeczeństwo nie istnieje. Istnieją tylko pojedyncze, wolne i przedsiębiorcze jednostki”.
Ćwierć wieku temu, u progu przyśpieszonej globalizacji, rosnącej roli korporacji ponadnarodowych, niekontrolowanego przepływu kapitału i konsumpcyjnych igrzysk, nowozelandzki historyk prof. John Pocock na łamach Queen’s Qurterly w artykule „The Ideal of Citizenship Since Classic Times” zadawał pytanie: „Czy podporządkowanie suwerennej wspólnoty obywateli globalnej działalności postindustrialnych sił rynkowych stanowi złe czy dobre posunięcie w architekturze postnowoczesnej polityki?” .

Natomiast w początku XXI wieku Zygmunt Bauman, pisząc o Europie (Ponowoczesność jako źródło cierpień) - synonimie demokracji, stabilności, wolności i swobód obywatelskich – zauważał, iż jest ona: „niezdolna już, a więc i niechętna, do naprawiania środkami politycznymi błędów i wypaczeń nieokiełznanej gry rynkowej.
Czy jednak współczesne globalne zmiany, przede wszystkim w sferze kulturowo-cywilizacyjnej mamy traktować jako wypadkową wielu lokalnych systemów, czy też może wywodzą się one ze skompromitowanej idei imperializmu, będącej zaprzeczeniem epoki pluralizmu, demokracji i liberalizmu światopoglądowego?
Zachód jednak, po raz kolejny w dziejach, przedstawiając reszcie ludzkości ideę, religię itd. uważa ją za niepodważalnie uniwersalną, najlepszą i jedynie słuszną.

Rola mediów

Tu dochodzimy do roli mediów korporacyjnych w zglobalizowanym świecie. One dawno przestały być – z różnych zresztą przyczyn – niezależną, tzw. czwartą władzą. Przede wszystkim z tytułu wprzęgnięcia w neoliberalny, nastawiony wyłącznie na zysk, system sprawowania hegemonii przez mega-kapitał. Media stają się w takim systemie organizatorem coraz pokaźniejszej grupy konsumentów, nieświadomych manipulacji obywateli, mających przysparzać dochodów poprzez uczestnictwo w procesie zwanym „zakupizmem”. Bo konsument nie jest tożsamy z obywatelem.
Media też są odpowiedzialne za wzrost indywidualizmu oraz utowarowienie wszelkich sfer ludzkiej działalności. Zwrócił na to uwagę Jean Baudrillard w Rozmowach przed końcem, pisząc, że dziś „zacierają się wszystkie wolności, aby pozostała tylko jedna – wolność wymiany”.
Benjamin Barber, przywołując Bena Bagdikiana – amerykańskiego medioznawcę, obserwującego postępującą koncentrację i komercjalizację mediów w USA od lat 80. XX wieku – pisze, iż monopolizacja mediów przez wielkie koncerny prowadzi do rosnących lawinowo wpływów reklamy na formy i treści przekazywanych informacji.
Truizmem jest stwierdzenie, iż demokracja rozkwita wyłącznie dzięki niezależnym mediom, tymczasem na przełomie XX i XXI wieku ponad 80% amerykańskich mediów należało do zaledwie kilku korporacji ponadnarodowych. Dziś ten proces zapewne poszedł jeszcze dalej i dotyczy całego świata, a media i elity uczyniły z neoliberalizmu czy neokonserwatyzmu religię.

Kartezjusz na przemiał

Krytyce i deprecjacji poddali neoliberałowie i konserwatyści oraz ich akolici (wyhodowani na doktrynie Friedricha von Hayeka i Miltona Friedmana) samo Oświecenie. Zaatakowali je i wartości z nim utożsamiane, będące podstawą „złotego wieku Zachodu” z pozycji antyetatystycznych, skrajnie antysocjalnych, rynkowego fundamentalizmu, z mocną nutą kulturowego imperializmu sięgającego korzeniami epoki kolonialnej.

Drugą grupą atakujących (i to od 150 lat) wolnościowe i humanistyczne idee oświeceniowe są środowiska religijnych fanatyków i fundamentalistów różnych denominacji. Tu różnic między islamem, katolicyzmem, judaizmem, prawosławiem czy protestantyzmem („pas rdzy” na południu USA był zawsze matecznikiem religijnego purytanizmu, ortodoksji i kołtuńskiego rozumienia świata) nie widać żadnych.
Media zafascynowane neokonserwatywnymi ideami podjęły skuteczny wysiłek, aby te rozproszone niegdyś wspólnoty religijnych fanatyków i fundamentalistów egzystujące na peryferiach nowoczesnego świata, weszły na salony, stając się obowiązkowym składnikiem telewizyjnych programów stacji publicznych i komercyjnych.

Tym samym „w ciągu ostatnich dziesiątek lat religia niepostrzeżenie wślizgnęła się w otaczający nas świat. Zarówno w Paryżu, Nowym Jorku, Bejrucie, Bagdadzie, Stambule, Moskwie, jak i New Delhi, albo Dżakarcie nagłówki gazet i magazynów, stacji radiowych i telewizyjnych, przypominają nam nieustannie o religii” – zauważa Georges Corm (Religia i polityka XXI wieku).
A religia (zwłaszcza monoteizmy) zawsze niesie ziarna konserwatyzmu i tradycjonalizmu.

Krytykujący Oświecenie i zarazem Rewolucję Francuską jednocześnie atakują także podstawy filozofii kartezjańskiej, a tym samym -nowoczesność, modernizm, demokrację itd. To uderzenie w zasadnicze źródła myśli i tradycji lewicy europejskiej, ale i zaprzeczenie całego dorobku cywilizacji zachodniej, w tym - desakralizacji przestrzeni publicznej i dyskursu politycznego.
Takie podejście do problemu sprzyja siłom „ciemnym”, demonicznym, wstecznym, a w efekcie groźnym dla pryncypiów cywilizacyjno-kulturowych. Nie jest to „etyczna nieporadność” – jak uważa Johann B. Metz (Teologia polityczna), ale próba zatrzymania i odwrócenia biegu dziejów oraz rozwoju myśli ludzkiej.

Umożliwienie powrotu religii – zwłaszcza tych monoteistycznych – do przestrzeni publicznej i politycznej, religii, które niosą w sobie wiele pamięci o cierpieniach Innego, o deptaniu godności drugiego człowieka, o ludobójstwie i nieszczęściach milionów ludzi w historii stało się tym samym mimowolnym handicapem współczesnych liberałów (otwartych jedynie na rynek i jego pozytywne przymioty) danym na tacy fundamentalistom i fanatykom. Czyli stało się tak, jak zauważył Zygmunt Bauman: życie jednostkowe i zbiorowe szeregu wspólnot i społeczności zostało po prostu skierowane „na przemiał”.

Pozostawienie zagadnień społecznych poza zainteresowaniem elit politycznych i mainstreamu, masowe wykluczenie i degradacja środowiska przez rabunkową działalność mega-kapitału (maksymalizacja zysku przy minimalizacji kosztów pracy), wywoływanie wojen i konfliktów w imię demokracji organizowanej na zachodnią modłę, rzuciły miliony ludzi różnych ras, języków, kultur, wierzeń, z różnych regionów świta w objęcia religijnych szarlatanów, pospolitych demagogów i złowrogich fundamentalistów.
Radosław S. Czarnecki


Jest to pierwsza część eseju zatytułowanego „Źródła triumfu tradycjonalizmu”. Kolejną jego część opublikujemy w nr 12/18 SN.