Odsłon: 1001

Damnant quod non intelligunt (potępiają to, czego nie pojmują)
Institutio oratoria, Kwintylian

 

 

Czarnecki do zajawkiWielu widzi w Unii paralelę do franko-germańskiego imperium Karola. Jego tron w katedrze akwizgrańskiej poprzedzony jest monumentalnymi „wilczymi wrotami”. Wilk był w wierzeniach germańskich synonimem demona, szatana, złych mocy ale jednocześnie uchodził za strażnika wszelkiej świętości i towarzysza najważniejszych bóstw.
W szeroko rozumianej kulturze nordyckiej było to zwierzę święte.
Bóg Odyn – jedno z głównych bóstw tej mitologii - występował zawsze w towarzystwie pary wilków (Geri i Freki, czyli żarłoczny i łapczywy). Mitologiczni wojownicy Odyna – berserkowie - wpadali w szał przypisywany szamańskiej przemianie w zwierzę, najczęściej w wilka lub niedźwiedzia (przypuszczalnie na skutek odurzenia halucynogennymi napojami). Byli okrutni i bezwzględni, niewrażliwi na rany. Starożytni Germanie nazywali wilkami (ulfhedinn - ten, który nosi skórę wilka) najmężniejszych wojowników, którzy okrywali się płaszczami z wilczych skór.

Mircea Eliade w Historii wierzeń i idei religijnych zwraca uwagę na znaczenie olbrzymiego wilka Fenrira w całej mitologii i wierzeniach Germanów. Jak mocno ten stygmat zaciążył na całej kulturze germańskiej i postgermańskiej, jak silny wpływ wywiera po dziś dzień ów mit, wystarczy sięgnąć do współczesnej tematyki gier i filmów, sztuki i literatury.
Do tych legend i wizji nawiązywała również Trzecia Rzesza, kiedy to Heinrich Himmler, tworząc oddziały Werwolfu wpajał ich członkom ideologię identyczną z tą, którą wpajano berserkom: nie istnieje ktoś taki jak przyjaciel, a jeśli twoje zadanie zostało przez niego zagrożone, zwróć się przeciw niemu i w razie potrzeby go zabij!

Stempel tych wierzeń na chrześcijańskiej, białej, postfrankońsko-germańskiej kulturze liczącej 1500 lat (czyli spuściźnie Karola Wielkiego) widzimy w wielu pojęciach obecnych stale w języku, literaturze, sztuce, w pochodnych od terminu wilkołak, pół człowiek, pół wilk. Te konotacje o wyraźnym pejoratywnym, groźnym i szkodliwym znaczeniu spotykamy we wszystkich wierzeniach ludowych na obszarach sąsiadujących lub przenikających się z kulturą germańską czy postgermańską (Słowianie od Obodrytów, Wieletów, Łużyczan czy Polan po Czechów, Morawian, Serbów i Chorwatów, Litwini, mieszkańcy Pribałtyki itd.). Doskonale to widać na przykładzie przebadanych i opisanych mitologii Śląska i wierzeń ludowych Ślązaków (p. B. i A. Podgórscy, Mitologia Śląska, Wielka księga demonów polskich).

Paralele

Wojna, ekstaza, śmierć były naczelnymi wartościami tej mitologii, tych wierzeń i tej kultury. Nowotestamentowa Apokalipsa (bazująca na przekazach Starego Testamentu) doskonale się wpisała i poczęła funkcjonować na bazie germańskich mitów o końcu świata. Spokojny raj Walhalii, sławiąc śmierć w boju to idea podstawowa w myśleniu o wojskowych walczących ze złem, ginących na wojnie, w chwale. Walgind to wiecznie otwarta brama Walhalli, prowadząca do jej legendarnego wnętrza, którego ściany zdobią złote włócznie, a sufit złote tarcze. Ławy obłożone są zbrojami wojowników, wypełniającymi całą Walhallę. W dzień woje toczą nieustające bitwy, a wieczorem ucztują. Rycerze piją, jedzą i ćwiczą, aby w chwili końca świata stanąć do ostatecznej bitwy ze złem u boku Thora. Zło trzeba tylko wskazać, oznaczyć, nazwać.

Czyż nie taka mitologia, takie społeczne nastawienie i ekstaza nie towarzyszyły czasom, kiedy już zabrzmiał okrzyk Urbana II Deus lo volt wzywający i ogłaszający jednocześnie epokę wypraw krzyżowych? I czy taki klimat nie towarzyszył – przynajmniej na początku – krucjatom zarówno wśród możnych, rycerstwa i pospólstwa?
A jak to się ma do współczesnych misji zaprowadzenia na świecie zachodnich wartości: demokracji, liberalizmu, gospodarki opartej bezwzględnie o zysk i konkurencję wedle euroatlantyckich recept? Czy nie widać w tym wszystkich daleko idących, retrospektywnych paraleli?

Opisy przebiegu pierwszych wypraw krzyżowych – zwłaszcza tzw. ludowej pod wodzą Piotra z Amiens zwanego Piotrem Eremitą (lub Małym Piotrem) nie pozostawiają żadnych złudzeń co do pojmowania i materializacji owego złego, z którym ma walczyć rycerz Thora – teraz rycerz Chrystusa i Maryi.
Zarówno ta ludowa krucjata, jak i podążające za nią zasadnicze wojska krzyżowe pod wodzą czołowych możnowładców zachodnioeuropejskich: Ademara z Monteil (biskupa Le Puy), Gotfryda z Bouillon, Rajmunda z Tuluzy, Tankreda i Boemunda z Tarentu, Roberta z Flandrii, Emicha z Leisingen czy Roberta z Normandii naznaczały swą drogę do Palestyny pogromami i rzeziami wspólnot żydowskich. Kolonia, Reims, Spira, Wormacja, Moguncja, Neuss, Xanten, Ratyzbona, Praga i wiele innych miast leżących na trasach I krucjaty doświadczyły tych haniebnych i tragicznych wydarzeń (S. Runciman, Dzieje wypraw krzyżowych).
To jest pierwsza zapowiedź Holocaustu. Tu leżą jego źródła i głęboko jeszcze wówczas ukryte (co do skali zjawiska) przyczyny.

W tej perspektywie kim jest ów Europejczyk, do którego to pojęcia i związanego z nim systemu wartości wielu moich rodaków tak ochoczo i bezrefleksyjnie chce się zapisać? Czy mają tym decydującym elementem być owe wilcze wrota i parabola przeprowadzona od Akwizgranu do Brukseli, gdzie przed Parlamentem Europejskim stoi pomnik króla … Leopolda II? Tron Karola Wielkiego i pomnik tego bodajże największego zbrodniarza epoki kolonialnej, czasów, które pomnożyły niepomiernie dobrobyt białych Europejczyków to w znacznym stopniu esencja tego, co wypełnia pojęcie Europy i jej dokonań.
Te czasy, poczynając od Karola przez krzyżowe wyprawy, kolonizację świata z ludobójstwem w Kongu Leopolda - a w końcu dwie wojny światowe, jakie Europa zafundowała światu - zepchnęły resztę ziemskiej populacji w upodlenie, nędzę i poddaństwo. Warunki, w których często ludność tych regionów tkwi po dziś dzień, a jakość egzystencji miliardów ludzi pokazuje skutki kolonializmu, imperializmu Zachodu i eksploatacji w imię zysków, stanowiących sedno neoliberalnej gospodarki rynkowej.

I nawet Oświecenie, które w narracji jego twórców i filozofów-założycieli miało nieść wolność, swobody, godność i pełnię życia wszystkim ludziom, całej planecie, zostało spacyfikowane przez ten europejsko-chrześcijański mesjanizm. Misyjność chrześcijaństwa oraz opisany przez Karola Marksa kult przedsiębiorczości z zyskiem jako podstawowym kanonem działalności człowieka, musiały dać efekty w wymiarze imperialistycznych podbojów i bezwzględnej eksploatacji podporządkowanych terenów. Ta baza – religijna i klasowa – umożliwiła zachodnioeuropejskim kolonizatorom sprowadzić np. Państwo Środka do roli wielkiej palarni opium oraz folwarku, w którym liczne napisy przypominały Chińczykom, że: „psom i Chińczykom wstęp wzbroniony”. Czy Polakom nie przypomina to „Nur für Deutsche”?

Głoszenie wolności a wdrażanie jej w życie to jednak różne sprawy. Thomas Jefferson, jeden z ojców założycieli USA i autorów Deklaracji Niepodległości, żarliwy zwolennik Oświecenia i intelektualista był największym posiadaczem niewolników w rodzinnej Wirginii, a także (już na emeryturze, kiedy zajmował się doradzaniem swoim politycznym następcom) twórcą słynnej koncepcji prowadzenia amerykańskiej polityki znanej pod nazwą doktryny Monroe’a.

Inny oświeceniowiec, czynny rewolucjonista i jakobin, Jacques Nicolas Billaud-Varenne, który jako przedstawiciel Rewolucji z Paryżu wymuszał swego czasu na właścicielach latyfundiów w Gujanie Francuskiej i na Haiti uwolnienie czarnych niewolników, gdy osiadł w XIX wieku na Santo Domingo stał się jednym z najbogatszych plantatorów eksploatującym setki niewolników.

My, Polacy, też mamy swój kolonialny, ekspansywny i niechlubny epizod w historii: „Drang nach Osten”, czyli podbój a potem brutalna kolonialna eksploatacja (oparta także o klasową stratyfikację i religijną segregację) olbrzymich terenów Europy Wschodniej. To dzieje I RP jako oligarchii magnacko-szlacheckiej, jej działania na Podolu, Wołyniu, Ukrainie, Dzikich Polach itd. W tym przypadku jest jednak pewien szkopuł: to jedyny bodajże wypadek w historii, kiedy naród i państwo z kolonizatora stały się kolonizowanymi (rozbiory i potem ponad 120 lat bez państwowości). I RP to był kraj także skolonizowany wewnętrznie: klasa magnacko-szlachecka była „narodem wybranym” z państwowej zbiorowości, kolonizującym resztę populacji zamieszkującej I RP.


Osiągnięcia euroatlantyckiej cywilizacji


Wielu autorów wywodzi nazistowską hekatombę I połowy XX wieku (oraz profaszystowskie sympatie na Starym Kontynencie) właśnie z tych europejskich, imperialistycznych i postjudeochrześcijańskich wartości. I Holocaust – takich aktów masowego ludobójstwa Europejczycy dokonywali wielokrotnie w historii – nie był anomalią obcą tej cywilizacji. Odwrotnie, takie wydarzenia tkwią w jej naturze, a Holocaust był zwieńczeniem procesów zaczynających się pewnie u tronu Karola Wielkiego.

Dziedzictwo dokonań Karola oraz Leopolda spina klamrą i zamyka sporą część europejskich wartości, tradycji, praktyk, a ideologia Adolfa Hitlera jest niczym wisienka na tym cywilizacyjnym torcie „osiągnięć” euroatlantyckiej cywilizacji.
Należy do nich m.in. zdobycie Jerozolimy w 1099 r. przez I wyprawę krzyżową, rzeź dokonana przez krzyżowców w Konstantynopolu w 1204 (IV krucjata), Armagedon uczyniony autochtonom w Nowym Świecie zarówno przez katolików jak i protestantów, wytępienie miejscowej ludności na Kanarach (Guanczowie), Tasmanii (lud Palawah) czy Australii, kolonizacja Afryki (np. bitwa pod Omdurmanem, Wielki Trek Burów itd.), powstanie sipajów w Indiach czy bokserów w Chinach, podbój dzisiejszej Namibii przez Niemców (pacyfikacja Namów i Herero przez wojska von Trothy) i dziesiątki, setki podobnych wydarzeń. Handel niewolnikami i te 20-30 mln (?) ludzi wywiezionych z Czarnego Lądu do Nowego Świata, gdzie docierało tylko 50-60% tych nieszczęśników - to następne niezbyt świetlane oblicze terminu Europejczyk.

Ci, którzy nie przeżyli morderczych warunków transportu przez Atlantyk stłoczeni w lukach statków, stawali się pożywieniem dla ryb oceanicznych. Zresztą ubezpieczenia tego procederu – i to dość wysokie z racji niebezpieczeństw czyhających ze strony piratów – skłaniały często załogi statków niewolniczych do zatapiania jednostek razem z żywym ładunkiem i uzyskiwania w ten sposób wysokich odszkodowań od towarzystw ubezpieczeniowych.

Ostatnim echem euroatlantyckiego, imperialistycznego paternalizmu były jeszcze w latach 60. i 70. XX wieku praktyki przymusowego odbierania dzieci Aborygenom w Australii czy Inuitom i Indianom w Kanadzie. Wychowywano ich na cywilizowanych, kulturalnych białych ludzi, gdyż kultury nieeuropejskich narodów i społeczności uważano a priori za gorsze, nadające się do zniszczenia i wyrugowania.
Nie bez przyczyny w 1994 r. ówczesny premier kraju klonowego liścia, Stephen Harper, kajając się przed obywatelami Kanady nieeuropejskiego pochodzenia, powiedział: „Od końca XIX wieku do 1969 roku ponad 150 tys. dzieci odebrano rodzicom i umieszczono w przyzakonnych sierocińcach, gdzie poddawane były psychicznej i seksualnej przemocy”.
W Australii, tej enklawie cywilizacji białego człowiek na Antypodach (dziś autochtoni australijscy to resztki pierwotnych mieszkańców szóstego kontynentu żyjący na absolutnym marginesie), do owych praktyk dodawano przymusową sterylizację, bądź kastrację dzieci aborygeńskich tak, aby nie było przyrostu naturalnego wśród rdzennej ludności.

Takie oto twarze pokazuje pozaeuropejskim kulturom zachodnia cywilizacja, o czym się dziwnie milczy. A to też przecież jest lwia część tożsamości europejskiej.

Współczesną formą kolonializmu (oprócz gospodarczego uzależnienia) jest też szerzenie zasad demokracji, wolności i praw człowieka w imię prawdy oraz europocentrycznie pojmowanego uniwersalizmu. Szerzenie siłą militarną lub/i przy pomocy wyrafinowanych technik, zachodnich korporacji, asymetrycznego prawa międzynarodowego.

Państwo Karola Wielkiego od samego początku było prawdziwym grabieżcą. Potem cały Zachód po prostu kontynuował te tradycje. Dlatego dziś przemilczanie tych faktów i praktyk jest niczym innym jak kolejną wersją kolonializmu. To współczesna kolonizacja historii świata w eurocentrycznej lub dziś euroatlantyckiej wersji. Kolonizacja pamięci, świadomości i tożsamości.


Droga dla Europy


Długie trwanie to termin opracowany przez Fernanda Braudela (przypomniany ostatnio w naszym kraju m.in. przez Jana Sowę i Andrzeja Ledera) oznaczający perspektywę czasową, w której dokonują się przemiany cywilizacyjne i religijne.
Z perspektywy długiego trwania większość wydarzeń politycznych jest nieistotna, a wręcz niezauważalna. W tej koncepcji wydarzenia polityczne, militarne, symboliczne stanowią najpłytszą warstwę historii, którą najłatwiej usunąć. Na głębszym poziomie znajdują się procesy gospodarcze. Natomiast przemiany cywilizacyjne i religijne budują poziom najgłębszy, będący zarazem najważniejszym dla zrozumienia całości dziejów. Mają one najważniejsze znaczenie tak dla tożsamości, jak i systemu wartości panującego w danej zbiorowości. I którym to wartościom jej członkowie hołdują.

Ten tekst nie ma na celu obalania idei zjednoczonej Europy. Jako euro-entuzjasta jestem za scalaniem się Starego Kontynentu. Ale raczej bym był za integracją w ramach megakontynentu jakim jest Eurazja. Bo Europa, w wymiarze imperium Karola Wielkiego (i tak ją postrzegają elity z Londynu, Paryża, Berlina, Hagi, Brukseli, Monachium czy Wiednia) pozostaje zachodnim skrajem, półwyspem (geograficznie) tego olbrzymiego obszaru rozciągającego się od Pacyfiku po Atlantyk.
W tym tkwi szansa utopienia tych europejskich snów o hegemonii białej rasy, chrześcijaństwie jako religii stanowiącej clou rozwoju duchowego ludzkości, demokracji liberalnej w stylu anglosaskim (zachodnioeuropejskim) jako metrze z Sevres porządku światowego. I traktowanie wszystkiego co jest poza obszarami dawnego imperium karolińskiego jako peryferii czy terenów do kolonizacji: gospodarczej, politycznej, kulturowej itd. Prawa człowieka, humanizm, internacjonalizm – tak, ale na zasadach równoprawnego partnerstwa i balansu wszystkich wartości.

Yohendra Yadova z indyjskiego Instytutu Demokracji Porównawczej występując podczas Forum na Recz Demokracji w Warszawie (czerwiec 2000) powiedział: „Przyszłość nie może być jednokierunkową ulicą. Nie można się zgodzić na to, żebyśmy przyjęli dokument, który napisaliście w Nowym Jorku. W nowojorskiej optyce, wyrażając nowojorskie wartości. My też mamy coś do dodania”.

W tej też optyce należy rozpatrywać takie projekty czy pomysły na przyszłość jak chiński Nowy Jedwabny Szlak (ze wszystkimi mutacjami) czy wizję prof. Siergieja Karaganowa o Związku Gospodarczym Unii i Rosji. Czyli po pierwsze – rezygnacja z zachodnio-eurocentryzmu, po drugie – porzucenie imperializmu i militaryzmu, po trzecie – Eurazja nie Ameryka oraz po czwarte - wyzbycie się narodowo-rasistowskiego kulturowego paternalizmu. Czyli tylko internacjonalizm jest drogą dla Europy jak również dla świata – jak mówi prof. Bruno Drweski z Sorbony.
Radosław S. Czarnecki

Jest to druga, ostatnia część eseju Co znaczy być Europejczykiem. Pierwszą zamieściliśmy w numerze 11/19 SN.