banner

 

                                                                                                                                   Kontrowersyjny Nobel (3)

 

 

Od czasu porozumienia w Camp David niewiele się tak naprawdę zmieniło na Bliskim Wschodzie. Może tylko to, że zostało otwarte przejście graniczne w Taba i  świątobliwi Żydzi znaleźli możliwość obejścia surowych izraelskich przepisów dotyczących hazardu i zaczęli korzystać z przygranicznego kasyna…

Nobliści - Menachem Begin i Anwar as-Sadat -  mieli swoje pięć minut, ale wkrótce  o nich zapomniano, a nawet pojawiły się głosy krytyczne, co do zasadności przyznania im Pokojowej Nagrody Nobla. 

 

Palestyńczycy i ich intifada raz po raz dawały dotkliwie znać o sobie niczym ropiejący wrzód, który trzeba było w końcu przeciąć.  Nad tym jak tego dokonać zastanawiali się zarówno premier Izraela Icchak Rabin (1922-1995) jak i jego zaufany minister spraw zagranicznych Szimon Peres (1923-2016). Mniej skłonny do rozwiązywania napiętych stosunków był przywódca Organizacji Wyzwolenia Palestyny Jasir Arafat (1929-2004), który musiał się liczyć z niechęcią fanatyków we własnym ugrupowaniu do jakichkolwiek rozmów z Żydami.

 

Szimon Peres (Szimon Perski)  przyszedł na świat w międzywojennej Polsce w Wiszniewie, małym miasteczku na Kresach Wschodnich, w którym leniwe życie kręciło się wokół małych interesów, plotek i synagogi, a na bazarze rozbrzmiewał śpiewny chór, w którym przeważał rosyjski, jidysz i hebrajski. Jego ojciec, Icchak Perski, był dość obrotnym handlarzem starzyzną, natomiast matka miejscową bibliotekarką, dzięki czemu wyniósł z dzieciństwa ogładę i pewne wykształcenie. Z kolei jego dziadek, rabin, wpoił mu surowe zasady religii mojżeszowej. Po latach przyszły prezydent Izraela wspominał, że choć rodzice nie byli zbyt religijni, on dzięki dziadkowi stał się heredi (ortodoksyjny)  i gdy pewnego razy przyłapał ich na słuchaniu radia w szabas zniszczył „siejący zgorszenie odbiornik”. 

Rodzinie nie wiodło się najlepiej. W 1932 Perski wyjechał do Mandatu Palestyny i po dwóch latach ściągnął do siebie rodzinę. Była to zapewne najmądrzejsza decyzja w jego życiu, gdyż pozostali w Polsce krewni padli ofiarą holokaustu.


W 1947 roku, jako żarliwemu syjoniście, powierzono mu funkcję „zaopatrzeniowca” paramilitarnej Hagany w broń, a już pięć lat później, w niepodległym Izraelu, został dyrektorem ministerstwa obrony odpowiedzialnym za zakup broni dla armii.

Od tego czasu prowadził niejasne interesy z Francją, która stała się duchem opiekuńczym młodego państwa żydowskiego, dostarczając mu czołgów, samolotów i innych akcesoriów, niezbędnych do prowadzenia wojny.

 

Skuteczny desant w Strefie Kanału Sueskiego wzmocnił pozycję Izraela jako lokalnego mocarstwa.

Zaufani członkowie sztabu armii izraelskiej zaczęli snuć fantastyczne marzenia o własnej broni nuklearnej, a Peres wydawał się człowiekiem zdolnym do ich urzeczywistnienia. W II połowie lat 50. udało mu się w tajemnicy zorganizować ośrodek badawczy na pustyni Negew, który oficjalnie był … fabryką włókienniczą, tyle, że bardzo pilnie strzeżoną. Po cichu zakupił od zaprzyjaźnionych Francuzów niewielki reaktor, a następnie, doprowadził do powstania  ściśle zakonspirowanego Naukowego Biura Łączności (Lakam), które przejęło od Mosadu (wywiadu cywilnego) i   Amanu (wywiadu wojskowego) kontrolę nad realizacją programu nuklearnego Izraela.

Zaniepokojony prezydent USA przestrzegł w 1960 państwo Izrael przed podjęciem prób budowy własnego potencjału śmiercionośnej broni, co stało się powodem rezygnacji legendarnego przywódcy i premiera Izraela Dawida Ben Guriona.

 

Peres  nie dawał jednak za wygraną i z pokerową miną zaprzeczał, aby rząd Izraela miał zamiar stworzyć własny potencjał atomowy. Miał jednak pewien problem. Jego agenci  nie mogli oficjalnie zakupić uranu, a bez niego marzenia o własnej bombie były mrzonką. Zatrudnił zatem bystrego chłopaka  Rafiego  Eitana, który wcześniej zyskał uznanie jako dowódca porywaczy Adolfa Eichmanna z Argentyny.  Powierzył mu zdobycie cennego materiału, nie informując o tym nawet szefa Mosadu Issera Harela.
Bystry chłopak stanął na wysokości zadania. Od szemranej amerykańskiej firmy NUMEC z Pensylwanii nabył cenny surowiec, a kiedy rządy i organizacje międzynarodowe zaczęły zadawać niewygodne pytania, Izrael bez zaproszenia wszedł tylnymi drzwiami do „klubu atomowego”.             

Nie obyło się przy tym bez przykrości. Dość boleśnie odczuli skutki działań izraelskich Amerykanie, gdy wyszło na jaw, iż pewien oficer wywiadu marynarki USA Jonathan Pollard szpiegował na rzecz ich bliskowschodniego sojusznika. W 1986 LAKAM został rozwiązany, ale Izrael osiągnął już status jedynego mocarstwa w regionie.

 

Poufne rozmowy z Mahmudem Abbasem w sierpniu 1993 roku w Oslo, zaowocowały podpisanym w Waszyngtonie rok później porozumieniem w obecności prezydenta Billa Clintona. Izrael reprezentowali premier Icchak Rabin i szef dyplomacji Szimon Peres, a stronę palestyńską Jasir Arafat.

W Izraelu jednak zawrzało, gdyż wiele środowisk uznało je za akt zdrady, o czym wkrótce przekonał się Rabin zastrzelony przez fanatycznego studenta Yigala Amina.

 

Jego śmierć otworzyła natomiast Peresowi drogę do stanowiska szefa rządu.  Premier Peres kontynuował politykę swego poprzednika. W 1996  w ramach operacji „Grona gniewu” zbombardował obozy Hezbollahu w Libanie, ale nie zlikwidował zagrożenia zamachami terrorystycznymi ze strony tej organizacji.

W 2008, już czasie swojej prezydentury, otrzymał od brytyjskiej królowej Elżbiety II order św. Michała i św. Jerzego.

 

Porozumienie z Oslo, Pokojowa Nagroda Nobla, a następnie poufne rokowania z przedstawicielami syryjskiego dyktatora al-Asada, których owocem miała być ewakuacja wojsk izraelskich ze Wzgórz Golan wzbudziły nienawiść skrajnych żydowskich nacjonalistów do Rabina. Zginął od kul zamachowca podczas wiecu na Placu Królów Izraela w Tel Awiwie w pewien jesienny wieczór 1995 roku.

Ani wojskowa kariera, ani afera z jego żoną Leą, która złamała prawo, otwierając „ciche” kontro zagraniczne, nie zaszkodziły wizerunkowi Rabina. Po jego śmierci wiele ulic i szkół zostało nazwanych jego imieniem, a dzień zamachu stał się dniem pamięci narodowej.

 

Jasir Arafat przeszedł zupełnie inną drogę bojową.  Pochodził z kupieckiej rodziny, ale w młodości czasem cierpiał biedę, więc jego ojciec oddał go na wychowanie do egipskiej gałęzi rodziny swojej żony. Z Egiptem jego związki były bardzo silne. Tutaj zdobywał pierwsze konspiracyjne szlify jako przemytnik broni dla rozmaitych ugrupowań arabskich, tu rozpoczął studia na inżynierii lądowej, a w 1948 pospieszył w szeregi koalicyjnych wojsk muzułmańskich, które chciały w zarodku zdusić rodzące się państwo Izrael.

 

W 1949 powrócił na uczelnię i po siedmiu latach studiów otrzymał upragniony dyplom. Świeżo upieczony inżynier po raz kolejny wyruszył na wojnę - tym razem jako podporucznik armii egipskiej w obronie strefy Kanału Sueskiego, którą zajęli izraelscy komandosi. Na studiach poznaje dwóch późniejszych współpracowników Salaha Chalafa (Abu Ijada) i Chalila al-Wazira (Abu Dżihada), z którymi zakłada nielegalną, na poły terrorystyczną organizację Al-Fatah (Walka).  Obaj zresztą giną w zamachach, pierwszy z rąk swoich pobratymców myślących inaczej, drugi zastrzelony w Tunisie przez izraelskie komando.

Po kolejnej klęsce Arabów opuszcza Egipt i zaczyna prowadzić działalność polityczną w  Syrii. Ze względu bezpieczeństwa stale przenosi się z miejsca na miejsce,  tak więc  z tego okresu wzięło się powiedzenie, że „Arafat nigdy nie sypia w tym samym łóżku więcej niż jedną noc”.

W 1964 tworzy Organizację Wyzwolenia Palestyny (OWP) i już wtedy rozpoczyna intensywną działalność polityczną, stopniowo odchodząc od terroru na rzecz  bardziej cywilizowanych metod działania.

Mieszka i działa w Jordanii, ale wkrótce ją musi opuścić z powodu wmieszania się w wewnętrzne sprawy tego kraju. W Jordanii niemal milionowa mniejszość palestyńska tworzy prawdziwe państwo w państwie, okazując lekceważenie królowi i jego administracji. Członkowie jej milicji otwarcie noszą broń i nawołują do zniszczenia izraelskiego sąsiada, co spotyka się  jawnym sprzeciwem władz.

Arafat przenosi się do Libanu, ale tutaj akurat trwa wojna domowa i też nie jest zbyt chętnie widzianym gościem. Wrzesień 1970 roku przynosi wiele ofiar i sprawa palestyńska na jordańskiej ziemi wydaje się przegrana. Dla upamiętnienia tego wydarzenia fanatyczni aktywiści zakładają terrorystyczną organizację „Czarny Wrzesień”, który jest odpowiedzialny za masakrę izraelskich sportowców na igrzyskach olimpijskich w Monachium w 1972 roku. 

 

Jego zaangażowanie przynosi jednak pewne efekty. W 1974 roku OWP uzyskuje status obserwatora przy ONZ, a jej przywódca jako pierwszy przedstawiciel organizacji pozarządowej przemawia na forum Zgromadzenia Ogólnego.

W późniejszych latach prowadzi ożywioną działalność polityczną, choć liczne akty terroru ze strony różnych odłamów OWP nie wykluczają jego sprawstwa.  Ponownie na emigracji, tym razem w Tunezji, choć podróżuje po wielu krajach arabskich.  W 1988 ogłasza powstanie niepodległego Państwa Palestyńskiego i staje na jego czele jako prezydent. Jednocześnie rezygnuje z żądania przywrócenia Arabom Palestyny w granicach dawnego Mandatu Brytyjskiego, a więc uznaje istnienie Izraela.

 

Kolejnym potknięciem politycznym jest poparcie irackiej agresji na Kuwejt w 1991, kiedy to naraża się na  bojkot większości arabskich krajów, potępiających Saddama Husajna. Prowadzi jednak tajne rozmowy pokojowe z wysłannikami Izraela, w wyniku których zostaje podpisane porozumienie w Oslo, a on sam otrzymuje Pokojową Nagrodę Nobla…

W 1995 powraca do Strefy Gazy i zwycięża w wyborach prezydenckich w Autonomii Palestyńskiej. Umiera w 2004, niewykluczone, iż otruty polonem 210.

 

Przez całe swoje burzliwe życie wzbudzał skrajne emocje. Raz postrzegany był jako terrorysta, autor zamachów i porwań samolotów, innym razem jako mąż opatrznościowy i jeden z architektów pokoju na Bliskim Wschodzie. Nie jest do końca jasne za iloma stał zamachami, ani o ilu wiedział. Pokoju też nie udało mu się zbudować i jeszcze ta jego zagadkowa śmierć we francuskim  szpitalu wojskowym...         

  

Obrońca środowiska

 

Albert Arnold Gore (ur. 1948) dowiódł, jak szeroko można rozumieć pojęcie „utrwalania pokoju i redukcji armii”. Urodzony w zamożnej rodzinie przez całe swoje życie realizował dwie pasje: polityczną i przyrodniczą.

Jego tatuś, Albert senior, był znanym politykiem ze stanu Tennessee, wieloletnim senatorem i kongresmanem z partii demokratów. Syn  kontynuował tę tradycję i, jak na dobrego Amerykanina przystało, odbył dwuletnią służbę w Wietnamie. Nie narażał się zbytnio na kule Wietkongu, gdyż jego bronią było… pióro, a „macierzystą jednostką” dział prasowy.

 

Ukończył studia na renomowanym Uniwersytecie Harvarda, broniąc pracy dyplomowej na temat wpływu telewizji na kampanie prezydenckie. Jako polityk należał do konserwatywnych demokratów. Ostro występował przeciwko liberalizacji prawa do aborcji, a także głośno zwalczał tych, którzy starali się ograniczyć prawo do posiadania broni.    

 

Po zdobyciu niezbędnych politycznych szlifów w Senacie, Kongresie i na stanowisku wiceprezydenta USA, w 2000 roku uzyskał upragnioną nominację demokratów na pretendenta do prezydenckiego fotela. Pech chciał, że jego kontrkandydatem był George Bush junior, syn popularnego prezydenta Georga Busha seniora. Kolejny pech, że obaj kandydaci prowadzili bardzo wyrównaną kampanię i na samym finiszu doszło do decydującego starcia o elektorskie głosy w stanie Floryda. Coś tam się nie zgadzało. Głosy należało przeliczyć ponownie, słowem - powstał galimatias. W sprawę wmieszał się gubernator stanu, a był nim … brat kandydata republikanów Jeb Bush.
W końcu Sąd Najwyższy rozstrzygnął wątpliwości na korzyść Busha juniora, mętnie tłumacząc swoją decyzją tym, iż prawo nie powinno działać wstecz. Utarło się wówczas powiedzenie, że można mieć mniej głosów i wygrać wybory, a prasa obnażyła słabość amerykańskiej ordynacji wyborczej.

 

Po porażce Gore poświęcił się swoim dociekaniom klimatycznym i w 2006 roku wydał książkę Niewygodna prawda o zagrożeniach czyhających na naszą planetę ze strony efektu cieplarnianego. Szybko została zekranizowana, a w 2007, 7 lipca, z inicjatywy niedoszłego prezydenta odbyły się na całym świecie koncerty  w ramach projektu Live Earth.  Z wielką pompą, z udziałem wybitnych artystów, wśród których znalazła się Madonna i jej, napisany specjalnie na tę okazję, przebój Hey You. Trzy miesiące później otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla.

 

Gore nie zapomniał również o Polsce. W innej książce Ziemia  na krawędzi umieścił wzruszającą opowieść o polskich dzieciach zwożonych  do kopalni w obawie przed skażeniem na … powierzchni naszego kraju. A kanarki, występujące w tej powiastce, miały jakoby swym świergotem ostrzegać przed plagą zanieczyszczeń…

I choć groteskowa wizja naszego kraju nijak się miała do rzeczywistości, dzieło „dyżurnego ekologa świata” trafiło na listę bestsellerów magazynu „New York Times”, a Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu przyznał jej autorowi doktorat honoris causa… 

 

Cud mniemany

 

Barack Hussein Obama (ur. 1961) pierwszy ciemnoskóry prezydent USA urodził się na Hawajach, choć fakt ten był wielokrotnie kwestionowany przez jego przeciwników. Jego ojciec, rodowity Kenijczyk, pochodził z plemienia Luo i przybył do USA na studia, matka zaś była rodowitą Amerykanką o angielsko- irlandzkich korzeniach z domieszką krwi  indiańskiej.

Rodzice niedługo tworzyli zgodne stadło. Rozwiedli się, gdy mały Barack był maleńki, a następnie wstąpili ponownie związki małżeńskie, dzięki czemu przyszły prezydent miał sporą gromadkę przyrodniego rodzeństwa. Przez kilka lat mieszkał w rodzinnym kraju ojczyma - Indonezji i nawet nauczył się tamtejszego j języka.

 

Podczas studiów prawniczych na Harvardzie został pierwszym czarnoskórym redaktorem naczelnym renomowanego pisma „Harvard Law Review”, a od 1993 do 2004 wykładał prawo konstytucyjne na uniwersytecie prawniczym w Chicago.

Polityczną karierę rozpoczął w 2004 udanym startem do Senatu USA. Już wtedy jego obsesją stała się reforma służby zdrowia, która gwarantowałaby ubezpieczenie i opiekę medyczną każdemu obywatelowi USA oraz zmiana systemu podatkowego, korzystnego dla najbogatszych. Także polityka imigracyjna wymagała, jego zdaniem, zmian.

 

Pierwszym aktem prawnym, za który był odpowiedzialny była Ustawa o odciążeniu, bezpieczeństwie i promocji demokracji w Demokratycznej Republice Kongo. Ujawnił się wtedy jego talent do owijania istoty sprawy w gładkie i niewiele znaczące ogólniki.

Obama zresztą interesował się światem, o czym mogły świadczyć jego liczne podróże do Europy Wschodniej, Afryki i na Bliski Wschód, kiedy jeszcze uczestniczył w pracach senackiej komisji spraw zagranicznych.  Podczas spotkań towarzyszyli mu agenci Secret Service, gdyż obawiano się, że kolorowy polityk padnie ofiarą zamachu.

 

Kampania prezydencka w 2008 nie obyła się bez skandali. Największy z nich dotyczył przyjaźni Baracka Obamy z kontrowersyjnym pastorem Zjednoczonego Kościoła w Chrystusie Jeremiahem Wrightem, który publicznie głosił, że Ameryka zasłużyła na zamachy terrorystyczne z 11 września 2001 roku oraz śpiewał „Boże, przeklnij Amerykę”. Jego pogląd, że biali rzymscy żołnierze ukrzyżowali czarnego Jezusa również nie przysparzał sympatii kolorowemu kandydatowi do fotela w Białym Domu, toteż nominat szybko rozstał się z tą  podejrzaną kongregacją.

 

W polityce zagranicznej nowy prezydent kontynuował politykę swoich poprzedników divide et impera (dziel i rządź), a nawet zaostrzył jej kurs, jeśli zgodzić się z poglądem o znaczącym amerykańskim udziale w Arabskiej Wiośnie Ludów i w konsekwencji  powstaniu Państwa Islamskiego.

„Demokratyczny” Obama nie zlikwidował więzienia w bazie Guantanamo na Kubie, w której przetrzymywani są nie tylko terroryści, ale nawet osoby podejrzane o kontakty z nimi bez żadnego wyroku sądowego, w uwłaczających warunkach, nawet po kilkanaście lat. Czyste bezprawie.

Odmówił podpisania Traktatu ottawskiego o zakazie stosowania min przeciwpiechotnych, za to zwiększył wydatki na armię. Jego myśliwce i drony zabijają nie tylko fanatycznych bojowników, ale także, a może przede wszystkim, ludność cywilną, w tym kobiety i dzieci.

W stosunku do Rosji prowadzi dość pokrętną grę pozorów, mając na uwadze tylko interes swego kraju. Nic więc dziwnego, że nie interesuje go tacza antyrakietowa w Polsce czy krajach bałtyckich.

A jednak w 2009 roku „za wysiłki w celu ograniczenia światowych arsenałów nuklearnych  i pracę na rzecz pokoju na świecie” został uhonorowany Pokojową Nagrodą Nobla.

Żart? Nie, ponura prawda.

 

Kto następny?

 

Komu w najbliższych latach zostaną wręczone medal, dyplom i pokaźna sumka pieniędzy za ratowanie rodzaju ludzkiego przed samym sobą?  Nawiedzonemu przywódcy religijnemu, stetryczałemu politykowi czy zagorzałemu obrońcy mniejszości seksualnych? A może którejś z organizacji terrorystycznych, jeśli łaskawie zwolni zakładników, zniesie niewolnictwo, albo poniecha jakże widowiskowej praktyki ścinania głów.  Poczekamy, zobaczymy…

Leszek Stundis