Odsłon: 1230

Z okazji wydania najnowszej książki prof. Witolda Modzelewskiego Polska – Rosja. Rok 1919 – refleksje na minione stulecie, w hotelu Pałac Alexandrinum w Krubkach-Górkach odbyła się 25.11.19 debata zatytułowana „O stosunkach polsko-rosyjskich inaczej”.
Wstępem do niej było wystąpienie prof. Stanisława Bielenia, wybitnego politologa z Katedry Studiów Wschodnich Uniwersytetu Warszawskiego, który specjalizuje się m.in. w stosunkach polsko-rosyjskich. Poniżej przedstawiamy obszerne fragmenty tej wypowiedzi.

Wyróżnienia i śródtytuły pochodzą od Redakcji.

***

W ub. roku, roku obchodów 100-lecia Polski Odrodzonej wyraziłem nadzieję, że rocznica ta stanie się okazją do pogłębionej refleksji nad historią minionych dekad. Ostatnia książka prof. Witolda Modzelewskiego Polska-Rosja. Rok 1919 – refleksje na minione stulecie – jako jedna z nielicznych - wpisuje się w ten refleksyjny nurt rozważań. /…/

Zawierająca myśli nietuzinkowe, odważne, a nawet obrazoburcze, wpisuje się w oryginalny cykl publikacji, które rok temu określiłem, jako metodycznie zdejmujące fałszywe maski i komiksowe kostiumy, w które ubrano historię Polski, odzyskującej niepodległość po 123. latach zaborów. Wyraziłem wtedy życzenie, aby książki prof. Modzelewskiego choć w części przyczyniły się do zmiany fałszywej świadomości historycznej Polaków. Nie chodzi przy tym jedynie o poznanie faktów w imię prawdy historycznej, ale o zrozumienie późniejszych wydarzeń i procesów, które wydają się niedorzeczne lub wręcz zaskakujące.

Autor w obecnie wydanym szóstym tomie serii Polska - Rosja nawiązuje do tomów wcześniejszych, wskazując na istotne wydarzenia czy bohaterów, powiązanych ze sprawą niepodległości i stosunkami z największymi sąsiadami – Niemcami i Rosją. To ważny zabieg dla zrozumienia, dlaczego tak uporczywie czynniki oficjalne tkwią przy zmitologizowanej wersji historii ostatniego stulecia.

Pierwsze sprostowanie – data i granice

Na tom 6 składa się 49 szkiców, rozłożonych w czterech rozdziałach uporządkowanych chronologicznie i problemowo, pokazujących początki historii Polski Odrodzonej, dwudziestolecie międzywojenne, półwiecze totalitarnego zniewolenia i wreszcie ostatnie trzy dekady. Posłowie zawiera klucz do zrozumienia wielu żywotnych z punktu widzenia polskiego interesu narodowego kwestii. Książka ma z natury rzeczy charakter wielowątkowy, ale główną osią rozważań jest aberracyjny, czy wręcz patologiczny stosunek Polski do Rosji i wynikające z tego konsekwencje. /…/

Charakteryzując rok 1919 – jako punkt odniesienia do analizy minionego stulecia, Autor już we wstępie prowokuje intelektualną rewizję zastanego myślenia na temat daty odzyskania przez Polskę niepodległości. Wszyscy zresztą dobrze wiemy, że jesień 1918 r. była pełna chaosu i żaden fakt, ani świadomość ówczesnych świadków historii nie przemawiają za tym, co przyjęto uważać za początek Odrodzonej (w sensie symbolicznym, a nie empirycznym).

Otóż Autor podkreśla, że dopiero w 1919 r. „nastąpiło międzynarodowe uznanie państwa polskiego, zwłaszcza przez zwycięskie państwa Ententy; był to więc prawdziwy rok »Odrodzenia Polski« jako bytu międzynarodowego”. Jako prawnik, prof. Modzelewski doskonale zdaje sobie sprawę, że uznanie międzynarodowe nie ma charakteru konstytutywnego, lecz deklaratywny. W tym przypadku trzeba jednak przyznać mu rację, gdyż dopiero wprowadzenie Polski jako „bytu międzynarodowego” do obrotu i powszechnej świadomości oznaczało jej powrót na polityczną mapę świata.
Potwierdzeniem międzynarodowej podmiotowości Polski było podpisanie przez Ignacego Paderewskiego (premiera) i Romana Dmowskiego (szefa Komitetu Narodowego Polskiego) traktatu wersalskiego, który stał się jedną z najważniejszych podstaw ładu terytorialnego, tak w odniesieniu do polskich granic zachodnich (przyznanie większości ziem b. zaboru pruskiego), jak i - uwaga – granic wschodnich.
Profesor skrupulatnie odsłania treść punktu 13. orędzia prezydenta W. Wilsona, pokazując sukcesję prawną Kongresówki, czyli Królestwa Polskiego, jako „ziem zamieszkałych przez bezspornie polską ludność”. To Piłsudski jest twórcą mitu, że „Ententa decyduje »tylko« o polskich granicach zachodnich, a na wschodzie (jakoby) dano nam lub mamy wolną rękę”. Otóż nie dano, gdyż uznano ciągłość stanu posiadania po Królestwie Kongresowym.

Autor we wstępie zwraca też uwagę na fakt „wykluczenia” Rosji z powodu zwycięstwa bolszewików w dawnym państwie carów. Słusznie konstatuje, że ten stan utrzymuje się przez całe stulecie. I choć od prawie 30 lat nie istnieje państwo będące następstwem zwycięstwa bolszewików, to jednak w odbiorze zewnętrznym Rosję celowo utożsamia się z dawnym sowieckim imperium. Jest to wygodne i dla celów politycznych, i z powodów barier poznawczych. Przecież bez większego wysiłku intelektualnego można traktować Rosję przez pryzmat „imperium zła”, które nie wymaga definicji, ani nowej identyfikacji.

Jednocześnie prof. Modzelewski stawia tezę, że rok 1919 był kto wie, czy nie najważniejszym rokiem XX wieku, z punktu widzenia decyzji, jakie dotyczyły „architektury” polityczno-społecznej Europy Środkowej. To wtedy „usadowiono” Polskę w środku Europy między Niemcami a Rosją, a ta ostatnia w mutacji radzieckiej zdecydowała następnie w wyniku II wojny światowej o „pacyfikacji regionu”, przeciw Niemcom.
Może się to komuś podobać lub nie, ale taki stan rzeczy trwa do dzisiaj, mimo że zmienił się ustrój i samej Rosji, i Polski, a Niemcy uległy zjednoczeniu. Autor zauważa jednak, że ten „antyniemiecki” rodowód granic Polski z nadania mocarstw i po I, i po II wojnie światowej oznacza, że państwo polskie „jest w stanie strukturalnej sprzeczności z zachodnim sąsiadem, chyba że nasz sąsiad ulegnie podziałom lub będzie miał dostatecznie dużo własnych problemów (wyludnienie, konflikty etniczne)”.

W tej myśli Profesora dostrzegam pewną przestrogę, aby ze zmiennej geopolityki i geohistorii wyciągać odpowiednie wnioski, gdyż nic nie jest dane raz na zawsze. W tym kontekście autor przypomina o znaczeniu idei samostanowienia narodów, która wtedy – w 1919 r. – odegrała ważną rolę w demontowaniu pokonanych państw centralnych i porządkowaniu schedy po imperiach, ale która jest ciągle żywa i może doprowadzić jeszcze do wielu niespodziewanych zmian na politycznej mapie Starej Europy. Być może Katalonia jest tego zapowiedzią, ale w kolejce stoją także Szkoci, Walijczycy czy Flamandowie.

Sprostowanie drugie – Piłsudski, bolszewicy i błędne rachuby

Prof. Modzelewski powraca do niezwykle frapującego wątku tajnego rozejmu między Naczelnikiem Państwa a bolszewikami, który umożliwił tym ostatnim pokonanie przeciwników wewnętrznych, przede wszystkim Armii Ochotniczej gen. Antona Denikina. Ten zamierzony udział w zniszczeniu Rosji okazał się fatalny w skutkach. Polska zamiast stanąć po stronie Ententy i wspierać wojska „białej” Rosji w wojnie z Armią Czerwoną, w istocie wpisała się w plan działania niemieckiej agentury, czego najbardziej spektakularnym przejawem było przewiezienie ze Szwajcarii w zaplombowanym wagonie Lenina i bolszewików do Piotrogrodu w 1917 r.
Autor ma rację, stwierdzając, że do dzisiaj Polacy nie uporali się z tym problemem, nie mając odwagi przyznać, iż działania Piłsudskiego były w istocie antypolskie, były działaniami na własną szkodę. W literaturze historycznej nazywane jest to „zapomnianym appeasementem” (A. Nowak, Pierwsza zdrada Zachodu. 1920 – zapomniany appeasement).

Rok 1919 przyniósł identyfikację narodową Ukraińców, Litwinów i Białorusinów, których elity polityczne, wykreowane przy udziale czynników zewnętrznych, postawiły w budowie nowej tożsamości na wrogość wobec Polski. To wtedy wzięła w łeb tzw. idea federacyjna, która była nie tylko niemożliwa do zrealizowania, ale także była szkodliwa dla Polski (w takiej strukturze Polska byłaby tylko częścią państwa, a nie suwerenem).

Autor obnaża też klęskę tzw. restauracjonizmu. Odrodzenie Polski w przekonaniu rodzimych polityków miało bowiem polegać na odtworzeniu Rzeczypospolitej Obojga Narodów sprzed 1772 r., podczas gdy i Ameryka, i Ententa, i wreszcie zainteresowane poza Polską elity Litwy, Łotwy, Ukrainy i Białorusi – stawiały na samostanowienie narodowe w granicach etnicznych.
To kolejny przykład nieprzystosowalności polskiego myślenia politycznego do zmieniających się realiów. Pokazując anachroniczność pomysłów o przywróceniu granic sprzed 1772 r., prof. Modzelewski odsłania nie tylko narodziny nowych świadomości narodowych, ale także koszty i ryzyka ewentualnej asymilacji, czyli w istocie językowego spolszczenia mniejszości narodowych w II RP, stanowiących 30% obywateli.

Sprostowanie trzecie – mit zasług Piłsudskiego


W przypadku kreowania każdej władzy państwowej pojawia się problem jej legitymizacji (prawowitości) normatywnej (prawnej) i ideologicznej (rozumianej jako akceptacja społeczna wewnątrz i na zewnątrz). Zarówno władza marionetkowej Tymczasowej Rady Stanu, Rady Regencyjnej, jak i Tymczasowy Naczelnik Państwa oraz rząd powołany przez te organy zostały umocowane przez niemieckich zaborców. Pisze śmiało prof. Modzelewski: „Jedyną rzeczywistą siłą polityczną, której zawdzięczamy reaktywację Państwa Polskiego, był Komitet Narodowy Polski. Nieuznawane przez Zachód rządy tworzone przez nominatów niemieckich - Radę Regencyjną, a potem przez Piłsudskiego nie miały w Wersalu żadnego znaczenia”.

Warto dodać, że piłsudczycy po 1926 r. napisali taką wersję historii, która wszystkie zasługi składała w ręce Piłsudskiego, a czyn zbrojny pod sztandarami państw centralnych, a więc pokonanych w I wojnie światowej wyniesiony został na piedestał wbrew prawdzie historycznej.
Najgorsze jest to, że ta mistyfikacja została przyjęta po wojnie (także w PRL) i jest kultywowana do dzisiaj przez bezkrytycznie myślące koła rządzące i kręgi medialne. Autor nie szczędzi mocnych słów, przywołując uporczywe, acz groteskowe nawiązywanie do sanacji w dzisiejszych rekonstrukcjach historycznych. „Narzucanie nam tezy, że nasz kraj ze Szczecinem, Wrocławiem, Olsztynem i Zieloną Górą jest i może być jakąkolwiek kontynuacją epoki sanacyjnej, jest nie tylko absurdalne, lecz wręcz infantylne”.

Na pytanie, czyje interesy reprezentował Józef Piłsudski w latach 1918-1920, prof. Modzelewski jednoznacznie wskazuje, że „wiernie służył interesom niemieckim, nie ukrywał tego i sabotował naruszenie niemieckiego stanu posiadania na wschodzie. (...) Bez żenady przyznał, że wysyłając jako dowódcę wojsk Powstania Wielkopolskiego rosyjskiego generała Józefa Dowbor-Muśnickiego, chciał zdezorganizować jego dowodzenie, bo sądził (błędnie), że byli pruscy szeregowcy i podoficerowie nie będą chcieli się słuchać zruszczonego safanduły”. Muśnicki okazał się świetnym dowódcą, a powstanie zakończyło się sukcesem.

W książce czytamy, że „już czas, aby bezstronnie spojrzeć na polityczną rolę Piłsudskiego”. Warszawska misja hrabiego von Kesslera, mającego dopilnować, aby „Polska nie przeszła do obozu Ententy, a (w najgorszym dla Niemiec) wariancie pozostała państwem neutralnym, nieroszczącym sobie żadnych praw do ziem polskich pod niemiecką władzą” jest doskonałym dowodem na to, czyim podwładnym i wykonawcą czyjej woli politycznej był sławny Komendant i Marszałek.
W grudniu 1918 r., pod naciskiem demonstracji organizowanych przez endecję, rząd Moraczewskiego „przerwał” („nie zerwał”!) stosunki dyplomatyczne z Berlinem. Polska wracała do łask państw zwycięskich. Największa zasługa w tym procesie przypada Paderewskiemu i Dmowskiemu. Na późniejszych rządach sanacyjnych i na winowajcach klęski wrześniowej autor nie pozostawia suchej nitki.


Sprostowanie czwarte – ocena sąsiadów

W tym kontekście pojawia się ukształtowana w dobie romantycznej relatywizacja rzeczywistej wagi dwóch wpływających historycznie na Polskę sąsiadów. Otóż źródłem wszelkich antypatii jest Moskwa, a źródłem sympatii Berlin. „Polska niepodległa jest wtedy, gdy wyzwoli się spod wpływów rosyjskich i będzie w pełni uległa wobec rządów niemieckich”. Profesor słusznie zauważa, że ucieczka dzisiejszych elit w stronę protekcji amerykańskiej jest próbą przełamania tego dramatycznego schematu. Ale proamerykańska Polska wcale nie musi być antyrosyjska! Jak jednak przełamać tę geopolityczną kwadraturę, nikt nie wie.

W książce już na samym początku znajdujemy doskonałą diagnozę stanu polskich umysłów, jeśli chodzi o oficjalnie zadekretowaną rusofobię. Ostentacyjna wrogość wobec Rosji – pisze autor - oznacza brak jakichkolwiek kompromisów – „nie wolno wręcz wypowiedzieć się (myśleć?) pozytywnie o tym państwie, jego politykach, gospodarce lub nawet kulturze. Śmiałkowie, którzy przekroczą obowiązujące tu granice, są natychmiast piętnowani jako »sojusznicy Putina«, »wrogowie Ameryki«, »przeciwnicy Zachodu«, w najlepszym razie »agenci wpływu«”.
To, co jest paradoksem – zdaniem autora - to rywalizacja opozycji z rządzącymi, kto jest bardziej antyrosyjski. To licytowanie się, kto jest bardziej wierny raz obranemu kursowi. Nie liczą się ani rzeczowe argumenty, ani jakakolwiek racjonalizacja zachowań.

Najciekawsze jest to, że polskie elity polityczne same sobie ograniczają możliwe pole prowadzenia elastycznej polityki przez irracjonalną bezkompromisowość (choćby w kwestii „aneksji Krymu”, choć przecież na anszlus NRD do drugiego państwa niemieckiego wyrażono entuzjastycznie zgodę!) i zadufanie, ale także kompleks prowincji. Autor słusznie przewiduje, że prędzej czy później skończy się to katastrofą wepchnięcia Polski w ramiona niemieckie. Bo czasowo w amerykańskich już jesteśmy.

Jednocześnie prof. Modzelewski pokazuje paradoks zagrożenia rosyjską agresją, które traktujemy „jako część niegroźnego folkloru środowiska klasy politycznej. Musimy mieć jakiegoś niegroźnego wroga, a do tej roli świetnie nadaje się prezydent Putin, bo jest to »swój wróg«, a przecież »lepszy swój wróg niż cudzy« – tę niezapomnianą i w sumie mądrą tezę znamy z filmu Sami swoi”. „Wróg ma nas połączyć. Jest groźny i podstępny. Zdradziecko czyha na naszą »wolność«, szczerzy kły i pręży muskuły” – ironizuje.

Jaka jest anatomia polskiej rusofobii? Profesor wskazuje przede wszystkim na paradoks łączenia współczesnej Rosji z bolszewizmem i dziedzictwem sowietyzmu, co oznaczałoby tym samym odrzucenie czy sprzeniewierzenie się „myśli Marszałka”, który w bolszewikach widział sprzymierzeńców w walce z Rosją.
Możliwa jest też odwrotna interpretacja, że państwo rządzone przez Putina jest tą prawdziwą Rosją, nie mającą już nic wspólnego z imperium sowieckim, a zatem tym bardziej należy je zwalczać.

Bez szczególnych zabiegów analitycznych widzimy, że polska rzeczywistość polityczna sama redukuje ad absurdum pojmowanie współczesnej Rosji. Autor przywołuje starą prawdę, która napawa, mimo wszystko, nadzieją: „jeżeli danym państwem rządzą ludzie, którzy wierzą, że im zagraża ich sąsiad, można albo powoli staczać się w kierunku konfrontacji, a nawet wojny, której nikt nie chce, albo zmienić »rządzących« na tych, którzy umieją zażegnać zagrożenie”. Szkopuł w tym, gdzie znaleźć ową zdrową „partię pokoju”, jeśli wszystkie istniejące są zainfekowane tą samą „antyrosyjską chorobą”.

Sprostowanie piąte – niepodległość nie naszą zasługą

W istocie legendy i mity założycielskie przesłaniają te prawdy, że Polacy nie wywalczyli swojej niepodległości z bronią w ręku, lecz spadła ona na nich w wyniku splotu wydarzeń, które doprowadziły jednocześnie do upadku trzech zaborczych imperiów. Udział polskiego wojska w wojnie światowej był raczej symboliczny, a gwoli prawdy Polacy walczyli głównie po złej, przegranej stronie. O odtworzeniu państwa polskiego zdecydowano w Paryżu, gwarantem niepodległości tego państwa miała być Francja, a Polska miała być państwem antyniemieckim.

Przesadą jest twierdzenie, że „sprawę polską” uznawano za jakiś priorytet w grze międzymocarstwowej. Przez cały wiek XIX była uznawana za wewnętrzną sprawę Imperium Rosyjskiego. Po I wojnie światowej powrócono do rozgrywania sprawy polskiej na zasadzie „bożego igrzyska”, co Stalin dopiero podporządkował jednemu, antyniemieckiemu kursowi. Kształt granic Polski – zarówno po I jak i II wojnie światowej był rezultatem decyzji mocarstw, a nie własnego czynu i własnych decyzji.

Profesor daje popis historycznej wirtuozerii, wskazując na rolę lorda George’a Curzona, (z którego nieco podkpiwa), w wykreśleniu polskiej granicy wschodniej. To nie Stalin, ale Brytyjczycy wnieśli największy wkład w ograniczenie Polski na wschodzie wedle kryteriów etnograficznych. Pisze Profesor: „Gdy rząd Polski prosił o pośrednictwo Ententy w zawarciu pokoju z bolszewikami w 1920 r., linia ta została narzucona premierowi Władysławowi Grabskiemu w czasie konferencji w Spa i uzyskała jego formalną aprobatę”.

Sprostowanie szóste – ocena powojennych porządków


Z lekcji roku 1919 wynika jeszcze jedna przestroga. Otóż istnieje ogromna przepaść między państwami Zachodu a Polską w pojmowaniu antyrosyjskości. Stolice zachodnich mocarstw nie popierały bolszewizmu, ale liczyły na powrót Rosji do grona wielkich potęg, dla zachowania równowagi systemowej. Obecnie szczególnie Niemcy stawiają na pokojowe układanie się z Rosją, co pokazuje nowe wyzwania. Niekoniecznie zgadzam się z Autorem, że z toczącego się sporu musi wyjść ktoś wygrany i ktoś przegrany. Myślę, że szykuje się raczej system kondominialny, oparty na pokojowej koegzystencji protektorów. Jak na tym wyjdzie Polska, to inna sprawa. Profesor nawołuje bowiem do zrewidowania proniemieckiego kursu polityki III RP („bo jesteśmy z istoty geopolitycznym tworem antyniemieckim”), ale kto miałby stabilizować ten układ geopolityczny, oparty na wrogości i do Rosji, i do Niemiec? Nie wierzę, aby na dłuższą metę skutecznie czynili to Amerykanie.

Prof. Modzelewski z troską odnosi się do delegitymizacji powojennych porządków na ziemiach polskich, wyzwolonych przez Armię Radziecką. Bezrozumne burzenie pomników chwały sowieckiego oręża i przywracanie na ich miejsce niemieckich symboli jest absolutnie szkodliwym działaniem. Pisze: „Skrzętnie usuwa się wszelkie ślady przypominające o niechlubnej klęsce wojsk niemieckich z rąk »bolszewickich hord«, doznanej na naszych ziemiach, bo przecież „nie stawia się pomników nowym okupantom”.
Polska głupota polega na podeptaniu wrażliwości współczesnych Rosjan i innych narodowości, których przedstawiciele ginęli w zmaganiach z faszyzmem w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej lat 1941-1945, „pohańbieniu pamięci, niszczeniu pamiątek, co nie czyni nas lepszymi, a jednocześnie mnoży nam nieprzyjaciół. Ale przede wszystkim tworzy fałszywą świadomość historyczną i upowszechnia przekłamany obraz przeszłości”./…/

Sprostowanie siódme – jakość klasy politycznej

W ramach świadomej demitologizacji historii jak dotrzeć do szerszego odbiorcy na temat agenturalnych wersji naszej państwowości? Pozostawiając na boku sanację i PRL, sprawa dotyczy całkiem współczesnych zjawisk: „wokół (...) posierpniowych rządów w naszym kraju jest wiele niedomówień, bo zbyt jednoznaczne oceny mogą się zakończyć procesami sądowymi”. Tabuizacja wpływu obcych służb na polskie prawodawstwo jest chorobą toczącą cały system polityczny. Profesor pisze bez ogródek: „W kraju, w którym nie ukrywa się wpływu pewnej pani ambasador na działania polskich władz skarbowych w stosunku do firm z jej kraju, nadęte słowa o »odzyskaniu niepodległości« i »demokratycznym państwie prawa« brzmią żałośnie i mało wiarygodnie” .

Diagnoza współczesnej klasy politycznej jest druzgocąca: Symbolem jej jest „trzy razy nie”: nieudacznictwa, niedasizmu i niekompetencji. „Widzimy głównie zacietrzewionych lub pierdołowatych polityków, zajadle i brutalnie zwalczających swoich (rzeczywistych i wymyślonych) przeciwników, organy władzy i funkcjonariuszy publicznych (urzędników, sędziów) uwikłanych w meandrach długotrwałych i z reguły jałowych procedur, które niczego nie rozwiązują, oraz kompromitujący brak wiedzy tych, których powinno powoływać się na określone stanowiska według klucza kompetencji”. To porażająca diagnoza polskiej indolencji. Jej dopełnieniem jest szkic, w którym Autor porównuje klasę rządzącą w przekroju europejskim i dziejowym, dowodząc, że nasza klasa rządząca nie jest ani lepsza, ani gorsza. Pytanie, na ile jest „nasza”?

Sprostowanie ósme – wiedza polskich historyków

Książki prof. Modzelewskiego, choć napisane w formie lekkich felietonów, stanowią ważne wyzwanie dla piśmiennictwa historycznego w naszym kraju. Dlaczego silnie rozwinięta historiografia pomija wiele kwestii, jak choćby ów agenturalny i kolaboracyjny charakter władztwa Piłsudskiego, wsparcie finansowe (osobliwy fundusz gadzinowy) ze strony Niemiec (hrabiego Harry von Kesslera w wysokości 20 mln marek niemieckich, czy wstydliwe kontakty władz II Rzeczypospolitej z bolszewikami (z którymi można byłoby wynegocjować o wiele korzystniejszą granicę na wschodzie niż granica ryska, ustalona po nieszczęsnej, kosztownej i agresywnej wyprawie na Kijów i wojnie z bolszewikami)? Profesor bezlitośnie obnaża klęskę wyprawy kijowskiej.

Fakty te nijak nie pasują do obowiązującej mitologii. Trzeba w takim razie publicznie zapytać, po co nam historycy, jeśli zamiast rzetelnej wiedzy o faktach historycznych ciągle panuje tchórzliwa poprawność polityczna i klajstrowanie historii mitami? Profesor apeluje: „Może ktoś wreszcie zbada nasze, a zwłaszcza bolszewickie archiwa i pozna rzeczywiste przyczyny wyprawy kijowskiej. Warto, bo nasza współczesna polityka ukraińska jest równie niemądra, jak ta sprzed stu lat. Czy dziś bierzemy pod uwagę – pyta autor – że obecne państwo ukraińskie zakończy swoją historię, bo jego obywatele będą mieli dość pomajdanowych rządów, czyli kolejnych wcieleń ludzi pokroju atamana Petlury? Nasza druga »wyprawa kijowska« – prorokuje – (tym razem wyłącznie o politycznym a nie zbrojnym charakterze) też raczej skończy się klęską”.
Szkic pt. Żegnamy Ukrainę, witamy Małorosję traktuję jako swoiste epitafium dla dzisiejszej Ukrainy. Czy wszyscy bezkrytyczni ukrainofile są w stanie cokolwiek zrozumieć z tej przestrogi? Autor jest bezlitosny w ocenie nadwiślańskich znawców problemów ukraińskich.

Sprostowanie dziewiąte – kto przyjaciel, kto wróg

Prezentowana książka stanowi też poważne wyzwanie dla politologów, tak chętnie rozpisujących się o amerykańskiej strategii bandwagoning, czyli skupianiu pod parasolem ochronnym Ameryki „sierot” po dawnym bloku wschodnim i po samym ZSRR. Otóż Prof. Modzelewski z rozbrajającą szczerością pokazuje mechanizm tzw. cywilizowania narodów „niezdolnych do samodzielnego rządzenia”, a wywód na temat amerykańskich roszczeń w imieniu lobby żydowskiego w sprawie tzw. mienia bezspadkowego powinien być obowiązkową lekturą dla polskich polityków, którzy biedni nie wiedzą, że są jedynie środkami do celu. Jeśli ten cel zostanie zrealizowany, nikomu wraz z ograbioną Polską nie będą potrzebni.
„Symboliczna obecność militarna USA w Polsce będzie służyć głównie jako karta przetargowa w wymuszaniu naszych ustępstw co do tych roszczeń”. Profesor dodaje, iż „wiara w (jakoby) antyrosyjski parasol rozpostarty nad nami przez Stany Zjednoczone jest tak naiwna, że chyba nikt szczerze jej nie podziela”.

Prof. Modzelewski pokazuje też, czym w istocie było zwycięstwo Armii Radzieckiej nad hitlerowskimi Niemcami i dlaczego dzisiejsze opowiadanie o tzw. drugiej okupacji, a tym bardziej trwaniu II wojny światowej do 1989 r. nie ma nic wspólnego z prawdą historyczną. Przypomina, że Polska w sensie prawnym od 1939 r. nie była w stanie wojny ze Związkiem Radzieckim, co otworzyło jej drogę do udziału w zwycięskiej koalicji antyhitlerowskiej.

W latach 1944-1945 ofensywa radziecka faktycznie przyniosła wyzwolenie spod okupacji niemieckiej (a także ocalenie) i „nikt, kto wówczas liczył się w polityce, nie uznawał wyzwolenia od Niemców za jakąś »nową okupację«”.
Ostatnie zdanie Profesora w tym eseju uderza swoją jednoznacznością: „Dzięki temu istnieje do dziś Polska, a my mówimy i myślimy po polsku” . Profesor upomina się o uczciwe spojrzenie na okres Polski Ludowej pod kątem dokonanego awansu społecznego milionów ludzi, postępu kulturalnego i cywilizacyjnego. Na tle dominującej doktryny to bardzo odważne i trzeźwe spojrzenie.

Do tej konkluzji warto dodać wywód autora, dlaczego zdobycie ponad jednej trzeciej terytorium Niemiec przez wojska radzieckie pozwoliło na skuteczną pacyfikację ich politycznej i militarnej chęci rewanżu. „Miejmy nadzieję, że jeszcze na wiele lat”. „Wniosek jest dość oczywisty – nasze obecne granice i ponad siedemdziesiąt lat pokoju zawdzięczamy setkom tysięcy poległych w 1945 r. żołnierzy radzieckich (...), którzy pokonali wojska niemieckie, podbili połowę terytorium Niemiec, z czego oddano nam prawie jedną trzecią, i zlikwidowali – również dosłownie - hitlerowskie i nacjonalistyczne elity niemieckie na swoich terenach. (...) Dlatego warto pamiętać o cmentarzach...” .

W książce znajdujemy jednoznacznie negatywną ocenę panującej dzisiaj poprawnościowej doktryny o manichejskim podziale między złą Rosją a dobrą Polską. „Doktryna ta jest nie tylko ahistoryczna, niezgodna z faktami i głupia – pisze prof. Modzelewski – lecz przede wszystkim szkodliwa gospodarczo i politycznie. Co szczególnie istotne – powoduje ona izolację polityczną i osłabienie nas w relacjach z każdym państwem, które może ponad naszymi głowami się dogadać, oczywiście również naszym kosztem, właśnie z Rosją”.

Autor nie szczędzi gorzkich słów krytyki pod adresem kosztów polskiej transformacji i pseudoliberalnej deprawacji, a także ograbienia Polski już niepodległej po 1989 r. Obrazoburczo brzmi postulat, aby „kiedyś opracować, jakie straty Polska poniosła w latach 1944-1989, i porównać z kosztami »odzyskanej niepodległości« poniesionymi po tej dacie”.

Refleksje po lekturze książki:

- o mniejszościach narodowych

Cenię szczególnie odwagę prof. Modzelewskiego, zwłaszcza że obserwuję od pewnego czasu, jakie skutki przyniosło zastraszanie i ograniczanie swobody wypowiedzi. W którą stronę ten zainfekowany strachem świat zmierza, jeśli wystarczy napisać na Facebooku, że ktoś jest „ruskim agentem”, aby wykluczyć go poza krąg normalności? Jak wyjść z tej krainy absurdu? /…/

Na koniec chcę postawić parę pytań, które sprowokowane lekturą, wymagają dalszego zastanowienia. Czy poprzez masową imigrację Ukraińców do Polski nie ulega przypadkiem zaprzepaszczeniu to, co autor zalicza do zjawisk pozytywnych po II wojnie światowej? Choć były to w istocie okrutne wypędzenia z ziemi rodzinnej: Polaków do Polski, Niemców do Niemiec, Ukraińców na Ukrainę – zapewniły one na kilkadziesiąt lat „wewnętrzny spokój”.

Swój esej na ten temat kończy zdaniem: „i nie mieszajmy w tym kotle”. Czy rzeczywiście już w nim nie zamieszano? Czy obecne władze Rzeczypospolitej mają na temat diaspory ukraińskiej w Polsce jakąś sensowną strategię i wyobraźnię polityczną? Co będzie, jeśli z czasem przekształci się ona w najsilniejszą roszczeniową mniejszość narodową? Kto właściwie w dzisiejszej Polsce odpowiada za następstwa takich procesów migracyjnych?

Autor pisze, że: „Nasza współczesna zdolność asymilacji przybyszów jest o niebo większa niż w czasie międzywojennym, bo nie chcemy tego robić na siłę, ostrożnie dawkujemy napływ imigrantów, dla których nie jesteśmy państwem wrogim, lecz ich »ziemią obiecaną«”.
Nie podzielam tego entuzjazmu i optymizmu. Renesans złowrogich nacjonalizmów we współczesnym świecie, to nie tylko zły sen. W tym kontekście przywołuję niepokój wyrażony w książce Przemysława Załuski (21 milionów. Dwie drogi dla Polski).

- o suwerenności intelektualnej


Gdy czytam kolejne tomy rozważań i inspiracji prof. Modzelewskiego, zachodzę w głowę, jak to możliwe, że tzw. elity intelektualne Polski, od czasów I Rzeczypospolitej, nie potrafiły nie tyle obronić polskiej niezależności, ile przede wszystkim swojej suwerenności intelektualnej. Dlaczego w każdym niemal pokoleniu odradza się ten „zależnościowy” (by nie powiedzieć agenturalny i kompradorski) związek polskiej wyobraźni politycznej z interesami obcych – a to Niemców, a to Francuzów, a to Rosjan, a to Amerykanów.

Dlaczego Polska daje się ustawiać czy to w roli antyrosyjskiej forpoczty Niemiec, czy komiwojażera i dywersanta mocarstw anglosaskich? Skąd po wielu negatywnych doświadczeniach ten porażający brak analitycznej refleksji i kojarzenia dość podstawowych faktów? Skąd tyle naiwności w polityce, która przecież w wydaniu państw zachodnich, ale i Rosji zawsze opiera się na kupieckiej kalkulacji i egoistycznym wyrachowaniu, a nie na bezpodstawnych nadziejach i upajaniu się własną oryginalnością (raczej dziwacznością)? W tym kontekście polecam szczególnie lekturę szkicu o bezsensownych diagnozach i tragicznych w skutkach decyzjach o wybuchu i przebiegu powstania warszawskiego.
I jeszcze jedno pytanie: co można zrobić, żeby rządzący Polską zaczęli czytać takie lektury, jak choćby szkice pokazujące okrutną prawdę o charakterze dyktatury sanacyjnej, nieudolności samego Piłsudskiego i kompromitacji w 1939 r.

- o stosunku do przeszłości


Autor ma rację, pisząc, że „nie zbudujemy demokracji w Polsce (...) bez pozbycia się sanacyjnych mitów”. Czy jednak dzisiejsza władza, łącznie z dzisiejszym „Naczelnikiem Państwa” rzeczywiście odcięła się od sanacyjnej tradycji? Czy wiele pokus autorytarnych nie znajduje oparcia właśnie w tamtej epoce, tak jednostronnie pokazywanej w historiografii, ale i w bieżącej narracji politycznej?
Prof. Modzelewski optymistycznie spogląda na współczesną tożsamość narodową Polaków. Wyraża przede wszystkim przekonanie, że stosunek do przeszłości nie determinuje postaw i zachowań tak, jak kiedyś, „ważne jest to, co jest dziś i będzie jutro, a przeszłość – nawet ta niezbyt odległa – nie rodzi sporów, gdyż jest mało istotna. To politycy »odgrzewają« usilnie antyrosyjskie i antyniemieckie fobie, które dla większości nie mają żadnego znaczenia”.

No dobrze, ale jak ma się do tego trwałe pęknięcie między PiS-em i antyPiS-em, a zatem „wojna plemienna”, która doskonale wykorzystuje owe fobie i resentymenty? Esej o zapominaniu przeszłości, czyli powrocie do normalności jest mądrą wykładnią polskiej tożsamości, tak mocno uzależnionej od historii.
Dobrze, że autor dostrzega klasowy spór między biednymi i bogatymi. Jakie to dzisiaj niemodne i anachroniczne. A jednak prawdziwe. W tym tkwi zresztą sens sukcesu Prawa i Sprawiedliwości. „Jeśli biedna większość narodu ma perspektywę lepszego życia, to chyba sprawy toczą się w dobrą stronę” – pisze.

Mimo takiego optymizmu, rodzą się jednak rozmaite wątpliwości. Na przykład, autor pyta: „Czy podniesienie problemu niemieckich reparacji otworzy również problem wciąż niedokończonego – w świetle konstytucji niemieckiej – »zjednoczenia Niemiec«”? Niemcy w swojej doktrynie nigdy nie uznali zmian własnościowych na polskich Ziemiach Zachodnich (Odzyskanych), mimo uznania granicy na Odrze i Nysie. Kto z polityków zdaje sobie naprawdę sprawę z konsekwencji roszczeń reparacyjnych, które „prędzej czy później oficjalnie wysuniemy pod adresem Niemiec”?

Prof. Modzelewski jednoznacznie sugeruje, aby rząd Polski wydał – tak w przypadku pseudoroszczeń żydowskich, jak i niemieckich – „identyczną deklarację o pełnej suwerenności państwa polskiego i nieodwracalności zmian własnościowych, które nastąpiły na całym obecnym terytorium Polski”. Postuluje powołanie zespołu kompetentnych i zaufanych prawników, którzy czuwaliby nad strategicznymi interesami prawnymi Polski i jej obywateli. Obecny rząd, a zwłaszcza MSZ, nie ma takiego zaplecza. Polski Instytut Spraw Międzynarodowych jest tylko bladym cieniem dawnego zespołu analityków, którzy w słusznie minionym ustroju zajmowali się fachowo prawem międzynarodowym (od Juliana Makowskiego, przez Remigiusza Bierzanka po Janusza Symonidesa). Zauważa, że środowiska eksperckie i akademickie są w dzisiejszych czasach szczególnie narażone na korupcję moralną i materialną (na dodatek legalną).

- o mądrości i jej braku

Podzielam opinię Prof. Modzelewskiego o deficycie, a nawet uwiądzie polskiej myśli politycznej. Jak ją jednak ożywić czy pobudzić, jeśli strach zagląda w oczy wielu nawet utytułowanym akademikom?
Podoba mi się też stwierdzenie w kontekście tendencji odśrodkowych w państwach Starej Europy, że „z sympatią powinniśmy wspierać wszelkie ruchy niepodległościowe i „prawo narodów do samostanowienia”. Jest sporo w tej materii do ugrania, ale trzeba mieć zmysł realnopolityczny, a nie naiwnie przyzwalać, jak ten świat rozgrywają silniejsi, choćby Niemcy podczas rozbicia Jugosławii.
Wreszcie podzielam sceptycyzm Autora książki co do wartości sojuszu z „partnerami strategicznymi” z Zachodu. Szkic o kolejnej „zdradzie Zachodu” powinien być czytany z „ambon politycznych” w całym kraju. Mamy tu do czynienia z przenikliwą analizą amerykańskiej obłudy i cynizmu.
Jednocześnie Profesor uświadamia, czyje interesy biorą górę we współczesnym świecie. Zdolność układania się USA i Rosji, w celu przeciwstawienia się ekonomicznej supremacji Chin ciągle nie dociera do polskich polityków. Przewiduje, że „będziemy – jak to często bywało – ofiarą polityki zbliżenia amerykańsko-rosyjskiego, co oczywiście nazwiemy »trzecią zdradą Zachodu«”.
Czy możliwa jest jednak jakakolwiek rewizja antyrosyjskiej retoryki i polityki? Zdaniem autora, „musimy już dziś odbudować relacje z Moskwą po to, aby Amerykanie nie musieli nas zdradzić”. To „musimy” odbieram jednak jako pewną życzeniowość, a nie istniejącą zdolność do realizacji./…/
Stanisław Bieleń