banner

Z prof. Ewą Bieńkowską, specjalistką w dziedzinie wiktymologii, rozmawia Anna Leszkowska  

 

- Na konferencji dotyczącej pomocy ofiarom przestępstw, jaka odbyła się w Trybunale Konstytucyjnym w lutym 2014, mówiła pani, że prawo karne bardziej skupia się na prawach sprawcy niż ofiary. Z czego to wynika i czy zawsze tak było?  

-  Tak było zawsze. Patrząc historycznie na rozwój państwa – w początkowym okresie przestępstwo było konfliktem między ofiarą i jej rodziną  a sprawcą i jego rodziną. Sprawę załatwiało się prywatnie. W miarę jak państwo nabierało siły, przejmowało również władzę decydowania i zajmowania się przestępstwami. Odbierało ofierze jej prawa, ale odbierało również i prawa sprawcy.

W szczytowym momencie rozwoju systemu procesowego - modelu inkwizycyjnym, zapoczątkowanym w kościele katolickim jako proces przeciwko heretykom - nie było ofiary bezpośredniej, a sędzią, oskarżycielem i obrońcą  była jedna osoba – inkwizytor. Przestępca nie miał żadnych praw – z góry był uważany za winnego. Jeżeli się nie przyznawał, torturowano go. Czyli zniknęła tu ofiara, ale nie było również sprawcy.

W wieku XVIII włoski prawnik i pisarz polityczny Cesare Beccaria, (a także inne osoby z tej epoki), żądając zmiany prawa karnego twierdził, że nie można człowieka pozbawiać godności i że proces karny musi wyglądać inaczej. Zaczęła się batalia o prawa sprawców przestępstw. Doszła do głosu idea humanitaryzmu, że człowiek oskarżony musi być podmiotem, nie przedmiotem postępowania.

Dziś się z tym zgadzamy – nie może być sytuacji, że ktoś nie może się bronić. Ta batalia przełożyła się na dokumenty międzynarodowe, w tym – na uniwersalne prawa człowieka, takie jak domniemanie niewinności, prawo do obrony, sądu, do rzetelnego procesu, zakaz stosowania tortur. To są zapisy, które znalazły się w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, Międzynarodowym Pakcie Praw Politycznych i Społecznych, w Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i w Karcie Praw Podstawowych. W tych dokumentach ujęto zatem prawo procesowe sprawców przestępstw. Współczesne systemy prawa karnego uwzględniają te zapisy o prawach człowieka, a co więcej – takie zapisy zawierają już konstytucje wielu państw.

Walka  o prawa ofiar przestępstw ma krótszą historię - to jest dopiero początek lat 70., czyli nie upłynęło nawet 50 lat od początku tej kampanii.  Nie chodzi w niej o to, żeby ofiara stała się nagle główną postacią procesu, ale o to, aby zrównoważyć jej sytuację procesową z sytuacją  sprawcy. Czyli ofiara winna mieć takie same prawa jak sprawca.

W przyjętej przez ONZ w 1985 r. Deklaracji o podstawowych zasadach sprawiedliwości dla ofiar przestępstw i nadużyć władzy powiedziano  wyraźnie, jakie prawa ma mieć ofiara: poszanowanie godności, odpowiednie traktowanie, aktywny udział i ochrona interesów w postępowaniu karnym, uzyskanie odszkodowania od sprawcy, kompensaty od państwa (jeśli z innego źródła nie jest możliwa), pomocy i wsparcia. I w tych kierunkach poszły dalsze działania.

W Polsce początki niesienia ofiarom pomocy, czy członkom rodzin ofiar, które w wyniku przestępstwa zginęły, pojawiły się we wczesnych latach 90. Zaczęto wówczas myśleć o tym, że ofiara przestępstwa potrzebuje wsparcia choćby psychologicznego, żeby przeżyć niesłychanie traumatyczną sytuację.

-   Wydaje się to oczywiste, że ofiara, jako pokrzywdzona winna mieć nawet większe prawa niż sprawca.

-   Powinna mieć większe, ale tu chodziło w pierwszym rzędzie o zrównoważenie praw. O to, żeby nie odbierać sprawcom tego, co już mają, ale dodać ofiarom odpowiednie uprawnienia, np. żeby ofiara mogła dochodzić roszczeń cywilnych w procesie karnym, żeby mogła powiedzieć, jakie są skutki przestępstwa, żeby mogła powołać świadków, jeśli chce coś udowodnić. Proces karny powinien gwarantować równość broni, czyli równość stron. Jest to zasada wywodząca się z prawa międzynarodowego.

Współczesne procesy karne uwzględniają wszystkie elementy, które są w dokumentach o prawach człowieka, ale w odniesieniu tylko do sprawców. I dopóki prawa ofiar nie będą mieć takiej samej rangi, to prawa sprawców zawsze będą górą. Bo jeśli konstytucja wsparta dokumentami międzynarodowymi mówi,  że oskarżony ma prawo do obrony, to przyznanie jakiegoś prawa ofierze może świadczyć, że ograniczamy prawo do obrony. Tymczasem nie możemy ograniczać praw konstytucyjnych, czy praw człowieka, stąd nie ma równości.

Europejski Trybunał Praw Człowieka początkowo uważał, że prawo do rzetelnego procesu, w którym mieści się też prawo do obrony, jest prawem przysługującym tylko podejrzanym i oskarżonym. Dopiero w latach 90., właśnie pod wpływem idei wiktymologii, czyli tej dyscypliny, która zainicjowała walkę o prawa ofiar, zwrócił uwagę i na ich prawa. Co prawda,  art. 6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka nie mówi wyraźnie o jakimś prawie ofiary, ale jednak to prawo winno przysługiwać z uwagi na zasadę równości stron.

W końcu ETPCz uznał, iż prawo do rzetelnego procesu przysługuje też ofiarom, ale tylko tym, które uzyskują jakieś rozstrzygnięcie w swojej sprawie w całym procesie karnym. Czyli ofiarom, które są powodami cywilnymi, uzyskują orzeczenie o roszczeniach cywilnych oraz tym ofiarom, które wnoszą prywatny akt oskarżenia.

W różnych systemach prawnych większość przestępstw jest ściganych z urzędu przez oskarżyciela publicznego i przez ofiary, jeżeli dotyka to tylko ich interesu, np. zniesławienia. Zdaniem ETSCz, w takich przypadkach prawo do rzetelnego procesu przysługuje tak ofierze, jak i sprawcy.

Z drugiej strony, ofiara doznaje nie tylko tych bezpośrednich skutków przestępstwa – urazów fizycznych, psychicznych, ekonomicznych, emocjonalnych, ale i dalszych. Te dalsze to niewłaściwe traktowanie ofiar przestępstw – zwłaszcza przez najbliższe otoczenie i policję, wymiar sprawiedliwości.
Klasycznym przykładem była ofiara zgwałcenia. Od tego się zaczęła walka o prawa ofiar. Feministki amerykańskie, które utworzyły pierwsze centra interwencji kryzysowej dla ofiar zgwałceń utworzyły je dlatego, że ofiary były na policji piętnowane, uznawane za winne np. z powodu prowokacyjnego ubioru, czy spożywania alkoholu. Jednak zadaniem policji nie jest ocena zachowania ofiary. To, że ktoś się upił lub źle ubrał nie znaczy, że sprawca nie popełnił przestępstwa. Tak się zaczęła walka o upodmiotowienie ofiary.

Ale nawet jeśli w kodeksie są przewidziane określone prawa dla ofiar, to często robi się wiele, żeby ofiara nie korzystała z tych praw, np. informuje się ją w taki sposób, aby nie wiedziała o co chodzi. Jeśli mówimy np. osobie okradzionej, że może być oskarżycielem posiłkowym to ona nie wie, co to znaczy. Informujemy w sposób niezrozumiały, czyli tak, jakbyśmy w ogóle nie informowali. Sprawca przestępstwa ma prawo do informacji, pomocy prawnej – czy to z urzędu, czy z wyboru. Ma wszelkie wsparcie. A ofiara – nie. Ona rzadko korzysta z pełnomocnika z wyboru, bo to kosztuje, rzadko korzysta z pomocy pełnomocnika z urzędu, bo albo nie wie, że może, albo dostaje odmowę. Tu jest cały czas ta nierównowaga sytuacji ofiary i sprawcy.

-   Od kiedy w Polsce w prawie karnym uwzględnia się prawa ofiar?

-  Polska w tym względzie pozytywnie odróżnia się od  innych państw. Już w kodeksie karnym z 1932 roku były zapisane prawa ofiar do uzyskania odszkodowania od sprawcy przestępstwa, a w Kodeksie Postępowania Karnego z 1928 przewidziano powoda cywilnego i oskarżyciela posiłkowego. Czyli już kodyfikacja międzywojenna wprowadzała różne możliwości dla pokrzywdzonego, żeby mógł uzyskać odszkodowanie i być stroną postępowania karnego. To nas wyróżniało przez dziesiątki lat w państwach obozu socjalistycznego. Te uprawnienia zostały jeszcze poszerzone w kodyfikacji karnej z 1969 r.

-  Ale praktyka, zwłaszcza od lat 90., w traktowaniu ofiary i sprawcy pokazuje, że mimo to, ciągle większe prawa ma sprawca niż ofiara... Czy to sprawa stosowania prawa, czy wyznawanych zasad moralnych i etycznych?

-  Regulacje prawne nie są złe, są porównywalne z innymi krajami. Problemem jest coś innego. Od czasu, kiedy główną ideą postępowania karnego stała się szybkość w rozstrzyganiu spraw, to tracą na tym prawa ofiar. Bo jeśli szybko, to znaczy jak najmniej wykorzystywać te prawa, ograniczać je.
Po drugie, żeby zmienić tego rodzaju postawy, czyli piętnowanie ofiar, to trzeba zmienić mentalność. Ale żeby zmienić mentalność, to nie wystarczy studentów uczyć przepisów, oni muszą znać całą ich otoczkę. Kształcenie przyszłych prawników – zwłaszcza prawa karnego, które najmocniej ingeruje w życie człowieka – bez uwzględnienia wiedzy kryminologicznej, już nie mówiąc o wiktymologicznej - a tak teraz jest – powoduje, że prawnicy nie rozumieją o co chodzi w procesie.

-  A co z empatią, którą ponoć każdy człowiek ma?

-   To jeszcze coś innego. Obecnie w Polsce na jednego sędziego, prokuratora, policjanta, przypada mnóstwo spraw. Oni zajmują się nimi na zasadzie byle szybciej, byle tylko procedura była zachowana. Np. od 1998 r. w Polsce są możliwe mediacje, ale okazuje się, że z tego narzędzia nie korzystamy, bo nie jest ważne, że ludzie mogą na tym zyskać, ale to, że postępowanie się wydłuży. Na Zachodzie jest taka bardzo modna koncepcja, że wymiar sprawiedliwości jest usługą dla ludności. Jeśli wykonuję władzę sądowniczą, to jednocześnie wykonuję pewną usługę, żeby społeczność nie była skonfliktowana, żeby łagodzić napięcia i spory.

-   U nas sąd to coś wzniosłego – raczej: Bóg – honor - ojczyzna...

-   Właśnie o to chodzi, że u nas jest wielki sędzia i maleńki pokrzywdzony oraz świadkowie, którzy muszą się absolutnie podporządkować władzy sędziego. A ten potrafi ją pokazać dosadnie, każąc np. kobiecie w zaawansowanej ciąży stać podczas składania długich zeznań.

-   Mówiąc o prawach ofiar, wspomniała pani o sieci pomocy ofiarom przestępstw. Takich placówek jest mnóstwo, tyle że nie udzielają one pomocy ofiarom...

-   To prawda. Dam tu przykład Centrum Praw Kobiet - niezwykle prężnej organizacji, która rzeczywiście udziela pomocy kobietom. I takich organizacji jest wiele. Ale Centrum Praw Kobiet powstało oddolnie, wyrosło z potrzeb ludzi. Obecnie Ministerstwo Sprawiedliwości  organizuje sieć ośrodków pomocy ofiarom przestępstw. Jest ich 16, po jednym w każdym województwie, niektóre mają filie. Ale tę sieć tworzą takie placówki jak Caritas, centra rozwiązywania problemów alkoholowych, problemów rodzinnych, przystosowania do życia. Już z nazw widać, że ci ludzie są przygotowani do zajmowania się zupełnie czymś innym. Jeżeli ta sieć ma tak wyglądać, to oczywiście nie o to nam chodzi.

Podobne działania są w sprawie kompensaty ofiarom przestępstw. Zgodnie z Deklaracją Narodów Zjednoczonych z 1985 r.,  powstała u nas Fundacja Pomocy Ofiarom Przestępstw. Pełni ona rolę quasi-funduszu kompensacyjnego, na który nie znaleziono pieniędzy w budżecie państwa. Na początku była wspierana organizacyjnie przez Ministerstwo Sprawiedliwości, ale w 1990 r., fundacja poszła na własny garnuszek i dalej działa jako quasi-fundusz kompensacyjny – w miarę szybko wypłaca odszkodowania ofiarom różnych przestępstw, nie tylko przeciwko życiu i zdrowiu.
Z drugiej strony, w myśl ustawy z 2005 r., utworzono system kompensacyjny, implementując dyrektywę unijną z kilkuletnim opóźnieniem. Jednak ustawa nie jest zgodna z wymogami dyrektywy, a w praktyce działa fatalnie.

-   Na czym to polega?

-   Przewidziano w niej, że sprawy kompensacyjne rozpoznaje się w nieprocesowym postępowaniu cywilnym, czyli niespornym. Oznacza to, że ofiara przedstawia dokumenty, składa oświadczenia, otrzymuje pokrycie pewnych wydatków, jak koszty pogrzebu, leczenia, rehabilitacji, wyrównanie utraconych zarobków, itp. W sumie - nie więcej jak 12 tys. zł. Ale jeśli w procesie karnym sprawca został uniewinniony, to  tę rekompensatę ofiara musi zwrócić. Wyrok uniewinniający nie oznacza jednak, że nie było przestępstwa, tylko że np. sprawcą była inna osoba. Sędziowie, mimo że ustawa przewiduje, iż uczestnikiem postępowania jest tylko pokrzywdzony i prokurator, (którego rola jest tu zagadkowa), uważają, że jak w każdej sprawie cywilnej i tutaj można sprawców poprosić na rozprawę i spytać, czy będą uprzejmi zapłacić odszkodowanie ofierze.

W Polsce informowaniem ofiar przestępstw o przysługujących im prawach kompensacyjnych zajmuje się prokurator okręgowy. Rzecz w tym, że ofiara zgłasza się na policję, ale nie do prokuratora okręgowego, który jest dla niej postacią mityczną. Zatem w praktyce tej informacji ofiara w ogóle nie otrzymuje. Co prawda, na druku pouczenia dla pokrzywdzonego o uprawnieniach zapisano, iż może się on ubiegać o kompensatę na podstawie określonej ustawy, ale czy każdy wie, co to oznacza, gdzie tego szukać? Trzeba mieć dużą wiedzę, żeby rozumieć żargon prawniczy.

-   Bo u nas wszystko jest nastawione na to, żeby obywatelowi maksymalnie utrudnić życie. Dlatego zapytałam o empatię – czego u Polaków nie widać, nie widać jej też w wymiarze sprawiedliwości.

-   Bo jej nie ma. W wymiarze sprawiedliwości przepisy nie mogą być  tylko ścisłymi regułami – je trzeba przekładać na konkretną sytuację i konkretnego człowieka, nie mogą być zawieszone w próżni. Ale tego się nie robi, bo wymiar sprawiedliwości jest rozliczany ze statystyki. Umarzanie spraw jest źle widziane u przełożonych, podobnie jak dłuższy, wnikliwy proces. Najlepiej jest wydawać szybkie wyroki, bez zagłębiania się w meritum spraw.
Trzeba też pamiętać, że każdy sędzia nie pracuje dla idei, tylko liczy na awans, zatem zależy mu na dobrej ocenie jego pracy przez przełożonego. A ten ocenia pracę po liczbie zakończonych spraw. I dlatego dla empatii nie ma tu miejsca. Można to zmienić tylko poprzez odciążenie wymiaru sprawiedliwości od błahych spraw.

-   Czy to jest skutkiem bezrobocia, obawy, że można stracić pracę?

-   Może być, ale powiedziałabym, że raczej takiego ogólnego odczłowieczenia. Ludzie są zainteresowani tylko tym, co im osobiście przynosi korzyści. Nie dostrzegają tego, co jest obok nich (albo nie chcą). Tej postawy nauczyliśmy się i uczymy nadal – ona będzie trwać przez pokolenia. Przykłady zresztą dają nam same władze.

-   Jak można zmienić podejście do praw ofiary – czy poprzez tworzenie dobrego prawa, programu studiów prawniczych, zmianę organizacji pracy sądów, wyższą kulturę prawną, bezpłatne porady prawne i sieci wsparcia?

-   Wszystko razem.  Jeśli chodzi o prawa sprawców i prawa ofiar, musi istnieć pełna świadomość tego, że robi się coś dla człowieka, a nie dla samego robienia. Nawet, jeśli skazuje się kogoś, to uczy tym innych, przestrzega przed niewłaściwym postępowaniem, ale i pokazuje skazanemu, że coś zrobił źle i musi za ten czyn odpokutować. Z drugiej strony, prokurator, sędzia musi być świadomy tego, że  ofiara przestępstwa wymaga szczególnej uwagi, nie można nią pomiatać.

-   A jak utworzyć skuteczną sieć pomocy dla ludzi pokrzywdzonych?

-   Są państwa w Europie, gdzie takie sieci działają – wszystkie one powstawały oddolnie, wskutek potrzeb ludzi pokrzywdzonych. I u nas też wiele organizacji tak powstawało, tyle, że mają ograniczone możliwości działania, gdyż ich nikt nie wspiera.
Nie rozwiązuje sprawy jeden fundusz  pomocy pokrzywdzonym oraz pomocy penitencjarnej – uregulowany przepisami prawa karnego wykonawczego, jaki obecnie powołało Ministerstwo Sprawiedliwości (choć pomoc dla ofiar przestępstw nie leży w gestii prawa karnego, a na pewno nie wykonawczego). Dotowane z niego są bowiem wyłącznie – wbrew jego nazwie - organizacje wspierania ofiar (wyłaniane w konkursie).
Czyli działanie organizacji jest zależne od urzędnika, który akurat tym się zajmuje. Wiem, że nie ma tam specjalistów w tym zakresie, zatem decyzje podejmują ludzie niekompetentni.
Jeśli organizacje te mają być dotowane, to po to, żeby powoływały nowe, utrwalały te, które działają, upowszechniały dobre praktyki, ale nie po to, żeby je podporządkowywać urzędom. Organizacje bowiem udzielają wsparcia psychologicznego, doradzają, mogą towarzyszyć ofierze.

-   Czy prawnicy rozumieją potrzeby ofiar? Każdy nią przecież może być …

-   Niesienie pomocy to nie jest tylko sprawa prawników – to także zadanie dla psychologów, psychiatrów, pomocy społecznej, służb medycznych. Tu musi być współpraca – tutaj muszą współpracować ze sobą różne resorty: zdrowia, spraw wewnętrznych, pracy i polityki społecznej, sprawiedliwości.

Dziękuję za rozmowę.