banner


ModzelewskiDziś już wiemy, że antysystemowe, lewicowe partie w Kongresówce przełomu XIX i XX wieku, zwane ówcześnie socjalistycznymi lub socjaldemokratycznymi, były finansowane przez niemiecki, austriacki, a nawet japoński wywiad, zajmowały się szpiegostwem i sabotażem dla swoich mocodawców.

Dokumenty potwierdzające te związki zostały opublikowane, a wielu czołowych działaczy ówczesnej lewicy, zarówno tej, która sama siebie nazywała „niepodległościową”, jak i tej internacjonalistycznej (SDKPiL), było jednocześnie konfidentami jednego z zaborców, który szkodził drugiemu z nich. Najwięcej oczywiście szkodził nam, Polakom, bo jak zawsze zwykli ludzie płacą rachunki wszelkich działań dywersyjnych.

Znane i przez niektórych wciąż szanowane pisemko „Robotnik”, będące organem polskich socjalistów, publikowało instrukcje szpiegowskie i metody sabotażu, który był adresowany przeciwko rosyjskiemu zaborcy. Dziś należy ono w pełni do „skarbnicy czynu niepodległościowego”, bo przecież służba na rzecz zachodnich zaborców, a zwłaszcza Niemiec, była, jest i będzie dowodem głębokiego patriotyzmu.

Po co Niemcy finansowali wtedy lewicowych wywrotowców? Przypomnę, że na przełomie XIX i XX wieku Berlin porzucił prorosyjską politykę, bo wiedział, że może z Rosją przegrać na niwie gospodarczej. Rosyjski przemysł był nowocześniejszy, wydajniejszy i jeszcze bardziej dochodowy. Trzeba było go zniszczyć od wewnątrz; głównie przez robotniczą rewoltę („ulica i zagranica”). To wtedy powstał powielany później po wielekroć scenariusz: „wyzyskiwani” pracownicy podejmują walkę z pracodawcami, pokonują ich, a potem stają się bezrobotnymi, czyli niszczą nie tylko konkurencyjny przemysł, ale również swoje źródło utrzymania.

Czy się udało? Nie tylko u nas. W całej Rosji podburzony przez bolszewików motłoch zniszczył gospodarkę. Rozbito od wewnątrz ten kraj, podzielono na wiele „niepodległych” państw, przez co zniszczono jego największy atut – wielki rynek zbytu. Powstałe na jego gruzach małe państwa były zbyt biedne, aby przemysł tworzony na miarę rynku rosyjskiego mógł u nich przetrwać.

Po raz drugi w naszym kraju powtórzono ten scenariusz dopiero w czasach Polski Ludowej. Robotniczy bunt przeciwko podwyżkom cen zyskał tylko pozornie nieoczekiwanych zwolenników, których wsparcie okazało się bardzo bogate i wyjątkowo hojne. Obrończynią polskich „wolnych związków zawodowych” okazała się m.in. ówczesna premier Wielkiej Brytanii, która skutecznie zniszczyła brytyjski ruch związkowy.

I tym razem udało się podtrzymać robotniczą rewoltę, która wyniosła do władzy różnych Balcerowiczów, będących już tylko ostatecznymi wykonawcami dzieła zniszczenia. Polski przemysł po raz drugi rozsadzono od wewnątrz, „otworzono” rynek wewnętrzny dla importu po to, aby dużo droższe towary zachodnich firm nie miały już tu miejscowej konkurencji.

I tak jest do dziś. Raczej powtórki scenariusza nie będzie, bo już nie ma polskiego, konkurencyjnego dla Zachodu przemysłu. Ów „Zachód” nam wyznaczył rolę wyłącznie podwykonawcy. Nasza gospodarka jest podporządkowana cudzym interesom, a banki i fiskus dbają o to, aby nikt nie urósł. I nie urośnie. W końcu ostatecznie zrealizowano plan Mitteleuropy, czyli „przestrzeni życiowej” dla niemieckiej gospodarki.

Nie wiemy, jaki będzie koniec tej epoki. Prawdopodobnie upadek metropolii nastąpi w wyniku eksplozji demograficznej imigrantów, którzy utworzą tam nowy kalifat. Może tym razem wybijemy się wreszcie na niepodległość?
Witold Modzelewski