Odsłon: 748

ModzelewskiNie, tym przegranym nie było państwo bolszewickie. Prawda: przegrało kampanię z Polską trwającą raptem niecałe dwa miesiące (od połowy sierpnia do końca września 1920 roku, którą jednak poprzedzały prawie trzy miesiące sukcesów zapoczątkowanych odzyskaniem Kijowa i rajdem aż pod Warszawę: o taką zdolność ofensywną obolałej, źle zaopatrzonej i również fatalnie dowodzonej Armii Czerwonej nikt nie podejrzewał). Dwie przegrane bitwy – Warszawska i niemeńska były gorzką pigułką po chwilowym sukcesie, ale nie odebrały bolszewikom największego sukcesu, który dały mu zwycięstwa nad Polską z czerwca i lipca tamtego roku: dwa najważniejsze mocarstwa Ententy – Francja i Wielka Brytania - z naszej zresztą inicjatywy - podjęły dialog z bolszewicką Moskwą, upodmiotowiły ją oferując pośrednictwo najpierw w zakończenia wojny z Polską, a później w zawarciu pokoju.

Dziś już dobrze wiemy, że zarówno Paryż jak i Londyn do sierpnia 1920 rok zabraniały Polsce zawarcia pokoju z bolszewikami, zresztą podobnie jak prowadzenia z nimi wojny. Z perspektywy zachodnich stolic, które wciąż nie uznawały rewolucyjnych rządów w Moskwie, bolszewicy byli uzurpatorami niereprezentującymi Moskwy. Przypomnę, że przez cały 1919 rok i pierwszą część roku 1920 Ententa wspierała - nie szczędząc grosza - wojska rosyjskie w walce z bolszewikami. W połowie roku definitywnie porzucono te plany. Rada Komisarzy Ludowych podjęła z inicjatywy Paryża i Londynu rozmowy z Polską, stając się jeszcze nierównoprawną, ale pośrednio uznaną prawnomiędzynarodową stroną wojny, którą Zachód chciał tym samym zakończyć.

Kto więc był więc tym największym przegranym tego roku? Oczywiście była nim Rosja, która utraciła już wsparcie Zachodu. Więcej: bitwa niemeńska zakończyła się szybkim zawieszeniem broni: walki na polskim froncie ustały, a siły podbitej, lecz wciąż istniejącej Armii Czerwonej zostały przerzucone na południe Rosji, aby pokonać ostatni bastion militarnego oporu Rosji, czyli wojska generała Piotra Wrangla, które stacjonowały na Krymie. Tu nastąpiła powtórka roku 1919, gdy wielomiesięczny rozejm na froncie polsko-bolszewickim pozwolił uwolnić jednostki Armii Czerwonej użyte następnie do pokonania wojsk generała Antona Denikina.
Jesień 1920 roku zakończyła historię tamtej Rosji. Na długo: aż do początku lat dziewięćdziesiątych zeszłego wieku. Warto przypomnieć, że bolszewicy bardzo umiejętnie wykorzystali wyprawę kijowską, aby legitymizować swoje rządy w oczach Rosjan nawołując, zresztą dość skutecznie, pod swoje (czerwone) sztandary rosyjskich patriotów, a przede wszystkim dziesiątki tysięcy oficerów rosyjskich „w obronie Rosji przed Polską agresją”.

Drugim pokonanym był ówczesny Naczelnik Państwa i Naczelny Wódz Józef Piłsudski, który w kluczowym momencie, tuż przed kontrofensywą wojsk polskich podał się do dymisji, opuścił Warszawę. Upadek jego autorytetu był oczywisty: mimo sukcesu militarnego był politycznym trupem. Najpierw utracił wpływ na obsadę dowództw wielkich jednostek operacyjnych sztabu generalnego: tu rządzili (i wygrali) generałowie i pułkownicy armii carskiej i C.K armii mający co najmniej krytyczny stosunek do kompetencji dowodzących Naczelnego Wodza. Przypomnę, że nawet nie używali - również w późniejszych wspomnieniach - tytułu „Pierwszego Marszałka Polski”, którym posługiwał się wówczas Józef Piłsudski, bo nie był to formalny stopień wojskowy, tylko tytuł, który sobie sam nadał.
Rola Naczelnika Państwa została również kompletnie zmarginalizowana w Polsce międzynarodowej: nie miał on jakiegokolwiek wpływu na rokowania prowadzone w Rydze, gdzie polscy posłowie wręcz z satysfakcją utrącali wszystkie koncepcje Piłsudskiego, poczynając od całkowitego porzucenia jego sojusznika – atamana Symona Petlury wraz z jego Ukraińską Republiką Ludową. Wręcz odwrotnie - podjęto rozmowy z „socjalistami”, czyli bolszewicką wersją zarówno państwa ukraińskiego, jak i białoruskiego.

A czy Polska, zwycięska choć wyniszczona wojną, podpisująca z trzema państwami bolszewickimi traktat pokojowy odniosła historyczny sukces? Otrzymaliśmy ziemie według układu prusko-rosyjskiego z 1796 roku, tracąc ostatecznie i definitywne ziemie pierwszego i drugiego rozbioru rosyjskiego, czyli na wschodzie i wróciliśmy do stanu sejmu grodzieńskiego z 1793 roku. Bolszewicy chcieli nam dać więcej, oferując nawet Mińsk białoruski i przez chwilę na południu Kamieniec Podolski, ale sami zrezygnowaliśmy z tych ziem.
Czy przekreśliliśmy więc (jak się to często powtarza) skutki rozbiorów Polski na wschodzie, mimo że nasz partner negocjacji pokojowych formalnie unieważnił traktaty rozbiorowe? Raczej nie. Ale nawet ziemie trzeciego zaboru rosyjskiego i większość pierwszego i trzeciego zaboru austriackiego (w drugim rozbiorze Polski Austria nie uczestniczyła – była w stanie wojny z drugim naszym zaborcą – Prusami) okazały się przez następne osiemnaście lat miejscem konfliktów narodowych, graniczących niekiedy wręcz z wojną domową, lecz przede wszystkim źródłem słabości naszego państwa.
Nasze optymistyczne przekonanie o umiejętności asymilacji ludności żydowskiej i Rusińskiej, stanowiących większość Kresów Wschodnich, okazało się mrzonką. Wręcz odwrotnie: polonizacja części tamtych społeczności, a zwłaszcza pokolenia wychowanego w międzywojniu, okazała się jednym z największych błędów: ludzie ci mówili po polsku i tym językiem złorzeczyli Polsce, do cna nienawidząc jej. Nie było tu miejsca na jakikolwiek kompromis, czego doświadczaliśmy od 1939 roku, gdy zlikwidowano naszą państwowość - nie tylko zresztą na tych terenach.

Ale nawet nie to jest najważniejsze. W 1920 roku pokonaliśmy militarnie, a jednocześnie uznaliśmy politycznie i prawnie, państwa bolszewickie, które za dwa lata utworzą federację: Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich (Sowieckich), którzy nas zmiażdży w 1939 roku i odbierze nam nawet wszystko to, co odzyskaliśmy w 1920 roku. Tym razem definitywnie i na zawsze. Ziemie trzeciego zaboru rosyjskiego utracili na rzecz tego państwa, które rozwiązując się we 1991 r. oddało je Ukrainie, Białorusi, Litwie i Łotwie. Czy możemy mówić o geopolitycznym sukcesie? Nie liczyliśmy się w tym nowym podziale świata i nikt nie upomniał się nawet o prawa ludności polskiej zamieszkującej tamte ziemie.
Witold Modzelewski