banner

Wydanie: 2008 /11-12 - Jest o co walczyć
Różne Polski

Autor: Krystyna Hanyga 2008-11-29

Z Janem Herbstem, doktorantem w Instytucie Socjologii UW, współpracownikiem zespołu badawczego Stowarzyszenia Klon/Jawor, laureatem nagrody im. Znanieckiego, rozmawia Krystyna Hanyga.

Mieszkańcy wsi dystansują się od spraw publicznych, są jeszcze mniej „obywatelscy” niż pozostali Polacy. Zamykają się w wąskich rodzinno-sąsiedzkich kręgach i trwają przy tradycyjnych organizacjach. To prawdziwy obraz polskiej wsi?

Polska wieś jest bardzo zróżnicowana. Mamy tereny typowo rolnicze –głównie we wschodniej i południowej Polsce – i tereny bardziej zurbanizowane – to głównie część zachodnia. Jest wyraźna zależność między odsetkiem ludności zatrudnionej w rolnictwie a dominującym typem aktywności, natężeniem życia stowarzyszeniowego, mierzonym liczbą organizacji w przeliczeniu na 10 tys. mieszkańców. Co jednak nie znaczy, że obszary rolnicze to obszary „obywatelskiej próżni”. Polską wieś cechuje dystans do tzw. wielkiej polityki, dziejącej się poza horyzontem własnej gminy czy powiatu.

Czy przyczyną owej niechęci do polityki, do angażowania się w działalność społeczną nie jest marginalizacja ludności wiejskiej? Wieś nie wyszła dobrze na transformacji, pogłębił się jej dystans cywilizacyjny do miasta…

To można powiedzieć o części obszarów Polski północnej i zachodniej, które były w największym stopniu spegeeryzowane. Reforma była nieprzygotowana, okazała się całkowitą klapą. Zlikwidowanie PGR-ów, wokół których było skoncentrowane całe życie na tych terenach, bez żadnej propozycji alternatywnej, w dużym stopniu odbiło się na wszelkiej aktywności ludzi, także pozazawodowej. Tam rzeczywiście ustrojowy przewrót i marginalizacja ludności doprowadziły do załamania w sferze aktywności społecznej. Mam jednak wrażenie, że gdzie indziej ten przewrót niewiele zmienił. Np. we wsiach dawnej Galicji życie toczy się tak, jak się toczyło zawsze - powstało stosunkowo mało organizacji i niewiele też zmieniło się w dominujących formach życia zbiorowego. Jest kilka podstawowych instytucji, wokół których toczy się życie społeczne, one działają, jak działały…

Wiele z tych tradycyjnych organizacji wiejskich upadło lub przestano wspierać ich działalność. Niektóre zaczynają się odradzać. Gdzie obecnie skupia się aktywność społeczna mieszkańców wsi?

Wymienię cztery kluczowe dla wsi instytucje. Najpierw kościół i straż pożarna, która robi bardzo wiele różnych rzeczy, łącznie z budowaniem internetowych świetlic. To są chyba podstawowe instytucje, w których ludzie dobrowolnie coś robią, tam uczą się wolontariatu, a nie w organizacjach. Trzecią instytucją jest samorząd gospodarczy, bardzo charakterystyczny dla polskiej wsi, mający ciągłość historyczną. Ludzie go rozumieją, choć oczywiście jest on bardzo zorientowany na sprawy ekonomiczne, ale jeśli mówimy o kapitale społecznym, umiejętności dogadywania się ludzi ze sobą, koordynowania działań, dotrzymywania umów, to samorząd gospodarczy jest bardzo ważny. Czwarta instytucja to są szkoły, gdzie dużo dzieje się poza lekcjami i biblioteki, które powoli będą się odradzać.

Z danych European Social Survey (Europejskiego Sondażu Społecznego), przytoczonych w Raporcie „Polska wieś 2008”, wynika, że niewielki procent mieszkańców wsi interesuje się tematyką społeczno-polityczną w prasie i telewizji. Zajmujemy pod tym względem 19 miejsce wśród społeczeństw objętych badaniem. Jest powszechne poczucie wyalienowania z polityki, a taka postawa zwiększa podatność na manipulacje.

Rzeczywiście, Polaków – to nie dotyczy tylko wsi – charakteryzuje ucieczka od polityki, odwrócenie się od świata spraw publicznych i debaty publicznej. W mieście jednak duże skupisko ludzi sprawia, że z natury rzeczy jest łatwiej o wymianę myśli. Natomiast porównanie polskiej wsi z tzw. wsią europejską wypada w statystykach ESS przerażająco. Odnoszę się jednak z pewną rezerwą do tych danych. Nie budzi dyskusji fakt, że w Polsce mamy do czynienia z kryzysem sfery publicznej, że ludzie nie mają poczucia, że polityka to jest coś, w czym mogą i powinni uczestniczyć. Natomiast nie sądzę, by ten dystans między wsiami był aż tak ogromny, jak sugerują to sondażowe porównania. To, że Polacy tak a nie inaczej odpowiadają w tych sondażach, ma dość skomplikowane podłoże.{mospagebreak}

W Polsce panuje przekonanie, podzielane zresztą przez dużą część badaczy, że wieś ze swoim tradycjonalizmem spowalnia rozwój kraju, że nie ma tam kapitału społecznego...

Nie ma tam kapitału społecznego, ale takiego, jakiego ci badacze poszukują, tzn. manifestującego się przez formy charakterystyczne dla miasta. Nie można powiedzieć, że mieszkańcy wsi w ogóle nie są społecznie aktywni, tylko że ich życie społeczne skupia się w znacznym stopniu wokół tradycyjnych instytucji i jest nastawione na innego typu więzi. Socjologowie rysują dychotomiczny podział: po jednej stronie mamy społeczeństwo posttradycyjne, nastawione na wartości uniwersalne, po drugiej - pragmatycznych chłopów, którzy twardo stąpają po ziemi, dbają o swój interes, potrafią się zmobilizować. Mamy tę aktywność obywatelską i aktywność typu mobilizacyjnego: zróbmy coś razem, ja tobie pomogę, ty mnie, sąsiad sąsiadowi. To jest ten kapitał społeczny charakterystyczny dla wsi.

To jest ten negatywny kapitał społeczny, wiążący, ale czy on musi być zły?

Przydawanie różnym typom kapitału społecznego etykietek, że ten jest dobry, a ten zły zaczęło się na początku lat 90., kiedy pojawiła się słynna książka R. Putnama „Making Democracy Work”. Putnam bardzo wyraźnie wykazał zależność między tradycjami o charakterze bardziej obywatelskim a sprawnością instytucji. To chyba jednak zbyt uproszczony obraz i pojawiają się teraz nieśmiałe próby pokazania, że także w Polsce nie jest to takie oczywiste. Z analiz sieci powiązań i efektywności w wykorzystaniu środków unijnych, pokazanych przez prof. P. Swianiewicza i jego zespół nie wynika wcale, że kapitał bliskich więzi jest tym złym kapitałem społecznym. On może łatwo przerodzić się w jakieś struktury typu mafijnego, ale nie jest powiedziane, że to musi się zdarzyć. Na wsi ten kapitał jest bardziej widoczny, zmiany tu są powolne i wyraźnie widać, jak historia wciąż oddziałuje na funkcjonowanie tych społeczności.
W tej chwili w Zachodniej Europie zmienia się język III sektora i sposób mówienia o organizacjach. Na poziomie społeczności lokalnych dużo się dzieje i ludzie dostrzegają, że nie wymaga to instytucjonalizacji. W Wielkiej Brytanii, modne jest hasło silnej społeczności lokalnej. Rozmaite inicjatywy, począwszy od prawnych lewarów, które mają wymuszać współpracę między władzami samorządowymi a obywatelami, po programy związane z dotowaniem różnych przedsięwzięć, koncentrują się już nie tylko na oficjalnie istniejącym sektorze pozarządowym, ale także na nieformalnych, oddolnych i podejmowanych ad hoc inicjatywach. Tak jak ludzie, którzy te inicjatywy podejmują, tak architekci programów publicznych dostrzegają, że w dobie Internetu, komunikacji cyfrowej, podpisów elektronicznych instytucjonalna tożsamość organizacji przestaje być wyznacznikiem jej wiarygodności, a staje się powoli obciążeniem spowalniającym działania obywatelskie, odbiera im impet. Programy publiczne nie są już adresowane tylko do organizacji, ale nastawione na animowanie potencjału oddolnej aktywności.

W Polsce wieś zawsze była symbolem pewnych tradycyjnych wartości, które przeciwstawiano niszczącej cywilizacji i zgniliźnie życia miejskiego. Obecne ucieczki z miasta też odbywają się pod podobnymi hasłami, choć może odnoszącymi się do bardziej współczesnych zagrożeń..

Jest to również bardzo widoczne w dyskusji nad kapitałem społecznym. Jednym z jej nurtów jest stwierdzenie, że przecież liczy się nie tylko kapitał horyzontalnych więzi i nie chodzi nam tylko o wiążący, wertykalny kapitał społeczny, ale że potrzebna jest równowaga połączonych obu tych kapitałów. Na Zachodzie jest to bardzo mocno związane z dyskusją na temat migrantów i migracji oraz grupowych kapitałów społecznych. Putnam dowodzi, że choć w krótkiej perspektywie napływ przybyszów z zewnątrz może mieć negatywne konsekwencje dla spójności społeczności lokalnych, to w dłuższej perspektywie przyczynia się do ich rozwoju. Nie tylko ze względu na umiejętności, które ci ludzie przynoszą ze sobą, ale właśnie ze względu na ten kapitał, którego już obecnie brakuje w społecznościach Zachodu. W społecznościach wiejskich dokładnie widać, jak te wszystkie światy są blisko siebie, jak przenikają się i jak trudno o nich mówić posługując się teoretycznymi kategoriami – że tu mamy III sektor, organizacji społecznych, niezależny od państwa, tu mamy administrację…Na wsi jeden człowiek może być równocześnie społecznikiem, biznesmenem, być w radzie gminy.

Przed jakimi nowymi zjawiskami stanie polska wieś, jak będzie musiała się zmienić, by dogonić innych?

W sferze aktywności społecznej widzę dwa podstawowe wyzwania. Pierwsze, wyjść trochę poza tradycyjny kanon instytucji, służących organizowaniu się ludzi, bo one nie są przystosowane do korzystania z szans, jakie pojawiają się przed społecznościami wiejskimi w Polsce. Parafia nie będzie skutecznie aplikowała o środki europejskie, a straż pożarna jest na to zbyt scentralizowaną instytucją. Tak więc muszą powstać nowe organizacje. Ale jest i druga część tego wyzwania: nie wolno tracić tego, co staje się powoli unikalnym zasobem w Europie, to znaczy kapitału bliskich więzi - ja znam tę osobę, znam rodzinę, razem robimy coś od dawna, to jest mój sąsiad, ufam im. Oczywiście, mieszkańcy polskiej wsi, zresztą nie tylko wsi, zapytani, czy generalnie ufają innym ludziom, odpowiedzą, że nie. Natomiast, kiedy pytamy o konkretne osoby, odpowiedzi bywają zupełnie inne. Najważniejsze, żeby ufali tym sąsiadom, niekoniecznie generalnie ludziom, choć można się niepokoić, że to nas tak różni od mieszkańców innych krajów.
Podstawową sprawą jest też uczenie się, że samorząd za nas wszystkiego nie zrobi, że trzeba mu patrzeć na ręce, ale i współdziałać. Na przykład - referenda lokalne. Rzadko się zdarza, żeby frekwencja przekroczyła wymagane 30%. Dzieje się tak dlatego, że ludzie funkcjonują w tych swoich sieciach zależności i kontaktów codziennych i polityka nie jest im do tego potrzebna. Nawykli, że podział ról na lokalnej scenie jest dawno ustalony. W co trzeciej wiejskiej gminie wójtowie sprawują swój urząd co najmniej od pięciu kadencji. Trzeba ufać, że są dobrzy, sprawni, ale ta sytuacja świadczy, że ludzie nie rozumieją, jak powinien działać instrument wyborów. Konieczne jest zaangażowanie mieszkańców w zarządzanie publiczne. Z kolei samorządowcy muszą otworzyć się na lokalne inicjatywy, to jest dla nich element legitymizacji. Jest jeszcze trzecie wyzwanie - regionalistyczne. Kiedy mówimy o modernizowaniu się sfery aktywności społecznej - przechodzeniu od aktywności w tradycyjnych strukturach do aktywności w strukturach bardziej nowoczesnych, to rysuje nam się coraz wyraźniej dysonans między wschodnią i południową a zachodnią Polską. Konflikty, także o charakterze politycznym, te fundamentalne, dotyczące tego, co właściwie rozumiemy pod hasłem Polska, jak traktujemy kategorię narodu itp., rozgrywane potem przez polityków, są ugruntowane w różnych kulturach współdziałania na poziomie bardzo lokalnym. Im głębszy będzie więc ten dystans pomiędzy Polską nowoczesnych stowarzyszeń i Polską organizacji tradycyjnych, Polską NGO’sów i Polską parafii oraz OSP, tym większy będzie dystans pomiędzy Polakami, pomiędzy różnymi Polskami, które się nie rozumieją.

Dziękuję za rozmowę.

oem software