banner

Za granicą spędziłam 5 lat, podczas których najpierw przez 4 lata robiłam doktorat na Katolickim Uniwersytecie w Leuven w Belgii, a potem przez rok pracowałam w przemysłowym ośrodku badawczym DSM Research na południu Holandii. Taki początek kariery naukowej jest bardzo popularny na zachodzie Europy, gdzie młodemu naukowcowi bardzo ciężko jest rozwijać swoją karierę naukową na tym samym uniwersytecie, na którym się doktoryzował nie odbywszy uprzednio przynajmniej jednego stażu po-doktorskiego w innym ośrodku naukowym, najlepiej zagranicznym. Bardzo cenione są osoby powracające z doświadczeniem zdobytym w przemyśle.

Jednak powrót na uniwersytet nie od razu wiąże się z uzyskaniem stałego zatrudnienia. Zwykle kontrakty przedłuża się co 2 - 3 lata na podstawie aktualnego dorobku naukowego. Dopiero po dwu - trzykrotnym przedłużeniu, w drodze konkursu, można ubiegać się o stałe zatrudnienie. Taki model kariery naukowej, znany mi z Belgii i z Holandii, bardzo kontrastuje z obyczajami panującym w większości ośrodków naukowych w Polsce. Nie jest on zły, ale też nie do końca wzorcowy, ponieważ w ocenie dorobku nie można kierować się kryteriami wyłącznie ilościowymi, a więc liczbą publikacji w czasopismach z tzw. listy filadelfijskiej, a tak najczęściej się robi. Zapewne nie jestem odosobniona w poglądzie, iż taka sytuacja prowadzi do spadku jakości publikacji. Wiele artykułów w renomowanych czasopismach nie wnosi do nauki nic nowego, ponieważ same badania są podobne do siebie.

Po powrocie do kraju największą przeszkodą, na jaką natrafiłam była konieczność nostryfikacji dyplomu. Nim rozpoczęto postępowanie nostryfikacyjne, musiałam złożyć plik odpowiednich dokumentów, których skompletowanie zajęło sporo czasu, jak np. pisanie obszernego polskojęzycznego streszczenia dysertacji. Ponadto całe postępowanie wiązało się z nakładami finansowymi, które na szczęście pokrył ośrodek obecnie mnie zatrudniający. Z całą pewnością obowiązek nostryfikacji dyplomów z uniwersytetów zachodnioeuropejskich powinien odejść do historii.

Truizmem jest stwierdzenie, że nasza nauka jest niedofinansowana. Jednakże brak pieniędzy nie może usprawiedliwiać grzecznościowych recenzji, tolerancji banałów i wtórności w badaniach, przymykania oczu na nierzetelność. Może, wzorem np. Belgii, należałoby u nas wprowadzić wymóg, aby przynajmniej jeden recenzent pracy doktorskiej pochodził z zagranicznego ośrodka naukowego. Oczywiście, wiązałoby się to z pisaniem pracy w języku angielskim. Może wówczas niektórzy promotorzy, bojąc się światowej kompromitacji, nie przepychaliby słabych doktoratów, których jest zdecydowanie za dużo. Poważnym problemem polskiego środowiska naukowego jest nepotyzm. Najwyraźniej w procedurach kwalifikacyjnych trzeba zacząć uwzględniać w nich nie tylko dorobek naukowy, ale także osobowość, postawę intelektualną i etyczną kandydata do stopnia czy też tytułu.

Nie możemy jednak ciągle narzekać i trwać w letargu ogarnięci niemocą. W naszych ośrodkach naukowych mamy całkiem spory potencjał aparaturowy, a jeszcze większy ludzki i nie można tego zmarnować. Kierując się zasadami dobrego rzemiosła i dobrej praktyki naukowej, trzeba zabrać się do rzetelnej pracy, zatrzymać degenerujący zanik kryteriów jakościowych i etycznych i naprawiać patologiczne pozostałości poprzedniego ustroju politycznego. Nauka związana jest nierozerwalnie z uczciwością, a o naukowej jakości danego ośrodka naukowego wcale nie decyduje liczba osób z tytułem profesora przypadająca na jednostkę powierzchni.

Monika Basiura