Odsłon: 5918

sztumski nowyEtos rozumiem tak, jak Max Weber, tzn. jako sposób życia – postępowania i zachowywania się grup społecznych, które działają w godziwych celach. 

Refleksję nad etosem ograniczam do wybranych grup zawodowych, powszechnie cieszących się najwyższym szacunkiem i zaufaniem. W szczególności należą do nich kapłani, naukowcy, nauczyciele, lekarze i dziennikarze.


Niestety, w ostatnich dekadach postępują zmiany na niekorzyść, ponieważ coraz bardziej słabnie zaufanie społeczne do tych grup zawodowych, obniża się ich autorytet (chociaż wciąż jeszcze cieszą się stosunkowo dużym prestiżem) i zanika ich etos.
Przyczyn deflacji etosu tych grup można dopatrywać się w obiektywnych warunkach funkcjonowania we współczesnym społeczeństwie, ale także - w nie mniejszym stopniu - w czynnikach subiektywnych, osobowościowych.

Wśród pierwszych największą rolę odgrywa system ekonomiczny i polityczny, a w drugich – cechy osobowościowe, jakkolwiek kształtują się one pod wpływem uwarunkowań zewnętrznych.

Nie ulega wątpliwości, że system społeczny liberalno-demokratyczny  - w złym rozumieniu demokracji – wraz z ideologią konsumpcjonizmu stanowi dobrą pożywkę dla rozwijania się różnych patologii społecznych, a nawet wymusza je w jakimś stopniu. Tam, gdzie pieniądz i władzę czci się jak bogów, trudno opierać się pokusie  zdobywania ich za wszelką cenę – również za cenę szmacenia się lub prostytuowania i - w konsekwencji - utraty godności i zaufania ze strony społeczeństwa.
Czy to usprawiedliwia i czy należy zwalać winę za to na tzw. czynniki obiektywne? Chyba nie do końca, chociaż dla wielu ludzi jest to wygodne. To uwalnia ich od odpowiedzialności i nie budzi wyrzutów sumienia.

A swoją drogą, w społeczeństwie – w odróżnieniu od przyrody – nie ma niczego obiektywnego w sensie „niezależnego od czynnika ludzkiego”; tu wszystko jest subiektywne, albo intersubiektywne, bo staje się i dzieje za sprawą ludzi – jednostek lub grup. Jeśli ktoś ma dobrze ukształtowany kręgosłup moralny i kieruje się odpowiednim systemem wartości, to jest odporny na ingerencję quasi-obiektywnych zewnętrznych czynników społecznych i na wpływy demoralizatorów.

Niestety, takich ludzi jest coraz mniej. Ani rodzina (obojętnie czy normalna, rozbita, patologiczna czy partnerska), ani szkoła, ani mass media, ani społeczeństwo nie realizują funkcji wychowawczej w zakresie wpajania trwałych i pozytywnych postaw moralnych. Głównie dlatego, że żyjemy w czasach relatywizmu etycznego i szybko zmieniających się hierarchii wartości etycznych oraz rosnącego zobojętnienia obyczajowego. A także dlatego, że młode pokolenia wychowywane bezstresowo – czytaj: „bezkarnie” – są coraz bardziej odporne na nauki i uwagi starszych – rodziców, nauczycieli i pozostałych edukatorów. Mając przewagę nad starszymi w zakresie posługiwania się najnowszymi technologiami  informatycznymi są przekonani o tym, że są na tyle mądrzy, iż nie muszą słuchać starszych – na ogół wystarcza im wiedza  czerpana z Internetu, portali społecznościowych i od kolegów równie mądrych, jak oni.
Otwarte jest pytanie, czy to wina systemu społecznego, czy tych, którzy dopuścili do takiego stanu rzeczy.

Tak czy inaczej, ludzie, zwłaszcza rozpoczynający karierę, wykazują coraz słabsze morale i są coraz bardziej podatni na złe wpływy środowiska społecznego. A w nim rolę przywódczą pełnią nieroby, alfonsi, recydywiści, dealerzy, przestępcy itp., którzy bez wysiłku szybko się bogacą i z tej racji są „godnymi” przykładami do naśladowania.
I znowu nasuwa się pytanie, czy w tym systemie społecznym muszą oni uchodzić za idoli, albo bohaterów, czy mogą i powinni być traktowani jak wyrzutki, które piętnuje się i którymi się gardzi.

Jeśli w tym systemie nie jest się w stanie  odpowiednio i zdecydowanie odnosić do bohaterów negatywnych, ani zepchnąć ich na margines, (zamiast nadawać im rangę celebrytów), jeśli nie da się wyraźnie oddzielić dobra od zła, to taki system trzeba czym prędzej zmienić. W przeciwnym razie pojęcie etosu trzeba będzie umieścić na śmietniku historii, a morale kształtować na podstawie antywartości etycznych.

Mam świadomość, że spotka mnie zarzut natury metodologicznej: przesadnego uogólniania przypadków jednostkowych lub szczegółowych. Nie wszyscy są źli i postępują niegodnie. To prawda, wszędzie trafiają się wyjątki. Niemniej jednak, obserwacja i doświadczenie pokazują, że erozja etosu jest na tyle widoczna i odczuwana, że stała się już zjawiskiem społecznym, nad którym nie wolno przechodzić do porządku dziennego i które musi wywołać oburzenie mas oraz reakcję ludzi reprezentujących zawody cieszące się od wieków zaufaniem społeczeństwa.


Etos nauczyciela i naukowca

 

Teraz można sobie tylko powspominać „stare, dobre czasy”, kiedy nauczyciele wszystkich szczebli - od szkolnych po akademickie - cieszyli się ogromnym, niepodważalnym i w pełni zasłużonym autorytetem, i tęsknić za nimi. Był on rzeczywiście autentyczny, ponieważ wyrastał z etosu, jaki w zdecydowanej większości prezentowała ta grupa zawodowa. Etos nauczycieli wyrażał się w wielkiej prawości i – jak by powiedział Tadeusz Kotarbiński – w ich spolegliwości. Wyrastał z głębokiego i niepodważalnego przekonania tych ludzi o wielkiej roli i misji edukacyjnej, jaką spełniają w społeczeństwie.

Na ten etos składały się odwieczne cnoty etyczne, takie jak: prawdomówność, uczciwość, bezinteresowność, stałość poglądów i przekonań, empatia, gotowość niesienia pomocy innym i służenia im radą, nieprzekupność, nienaganne maniery i zachowanie oraz ponadprzeciętna wiedza fachowa i chęć dzielenia się nią z innymi.  Jednym słowem: nauczyciel to był „ktoś”, kogo szanowano i podziwiano.

Niestety, w naszych czasach etos ten został zniszczony, a autorytet nauczyciela zdeptany. Można wskazać kilka przyczyn, które do tego doprowadziły. Jedną z nich jest masowa edukacja oraz powszechny dostęp do wiedzy, w wyniku czego nauczyciel przestał być jedynym jej źródłem. Im więcej jest dostępnych zasobów wiedzy, czasami większej od tej, jaką posiadają nauczyciele, tym mniejszą rolę edukacyjną odgrywają oni i z tego względu stają się coraz mniej potrzebni.
Pożytek z nauczycieli jest coraz mniejszy również z tego powodu, że  wciąż bardziej zawodzą oni jako wychowawcy. W czasach panowania pajdokracji zostali bowiem pozbawieni wszelkich radykalnych środków dyscyplinujących uczniów i wychowanków i z trudem radzą sobie z ich nagannym zachowaniem.

Praca nauczycieli stała się przysłowiowym dopustem bożym, odbywa się w środowisku szkodliwym dla zdrowia (hałas, napięcie nerwowe itp.), nie satysfakcjonuje ich, nie zadowala uczniów ani rodziców. Trudno dziwić się, że pracują z musu, z konieczność utrzymania rodziny, a nie dla przyjemności. Toteż nie wykonują jej z entuzjazmem wynikającym z powołania, lecz odnoszą się do niej z niechęcią i unikają jak zarazy.
W przyszłości szkoły w ich dotychczasowym sposobie funkcjonowania okażą się chyba niepotrzebne, ponieważ nie spełniają swych podstawowych ról i oczekiwań społecznych jako placówki edukacyjne i wychowawcze; z powodzeniem będzie można zastąpić je instytucjami zdalnie kształcącymi w trybie online.


Drugą przyczyną jest wciąż utrzymująca się pauperyzacja nauczycieli, których zarobki - nawet w bogatych krajach - kształtują się poniżej przeciętnych i o wiele niżej w porównaniu z zarobkami innych grup zawodowych. To, a także powszechna chęć bogacenia się - efekt ideologii konsumpcjonizmu - sprawia, że są oni podatni na oferty korupcyjne wbrew swemu etosowi.

W czasach kultu pieniądza bez żenady traci się cnoty nauczycielskie i tym samym deprecjonuje się etos nauczyciela. Czynniki ekonomiczne jak i stosunkowo łatwe studia pedagogiczne sprawiają, że w większości do zawodu nauczycielskiego trafiają ludzie z pewnością wcale nie z powołania, a uczelnie nie przygotowują  należycie do praktykowania tego zawodu.

 

Podobnie ma się sprawa z naukowcami lub nauczycielami akademickimi. Tu też dość szybko postępuje deflacja ich etosu. W odróżnieniu od nauczycieli szkół niższych szczebli, ich zarobki – wprawdzie też nie adekwatne do ich pracy i wysiłku intelektualnego – nie powinny przyczyniać się do nierespektowania wartości  etycznych. Niemniej jednak wzrasta liczba naukowców, którzy ulegają maksymom konsumpcjonizmu i wszechobecnej korupcji. Dlatego rośnie liczba nieprawdziwych ekspertyz, nierzetelnych recenzji, ocen, plagiatów itp., co skutkuje spadkiem autorytetu i ucieczką od etosu.

Ludzie często przekonują się, że opinie i wypowiedzi ludzi nauki są nieprawdziwe, albo tendencyjne. Obniża się również jakość nauczania, ponieważ do zajęć dydaktycznych nie przykłada się dużej wagi. Zawyżane pensum oraz liczebność grup wykładowych, ćwiczeniowych i seminaryjnych z przyczyn ekonomicznych - redukcji wydatków w ramach skromnych budżetów uczelni państwowych i oszczędzania na czym się da w uczelniach prywatnych - powodują niechęć do zajęć ze studentami, co dobrze odzwierciedla powiedzenie „na uczelni dobrze by się pracowało, gdyby w ogóle nie było studentów”. Lepiej opłaci się robić badania i ekspertyzy zamawiane przez różne firmy (zwłaszcza reklamowe), czy polityków i przy sposobności szmacić się.

 

Etos lekarza
 

Od niedawna obniża się etos lekarzy w miarę komercjalizacji służby zdrowia i traktowania pacjentów przedmiotowo, zwłaszcza w publicznych zakładach opieki zdrowotnej. Do takiego podejścia do pacjentów zmusza przekształcanie szpitali w organizacje usługowe, które mają przede wszystkim być rentowne, tzn. co najmniej zarabiać na siebie, ale lepiej żeby przynosiły zysk.
Ten cel można osiągnąć przez obniżanie kosztów utrzymania tych organizacji na różne sposoby, m.in. przez wzrost liczby leczonych (raczej obsługiwanych) pacjentów (raczej petentów).

Obniżanie kosztów utrzymania wiąże się też ze stosowaniem przestarzałej aparatury, tanich leków i zaniżaniem standardów leczenia, a także z byle jakim żywieniem pacjentów. Wzrost przepustowości placówek zdrowia dokonuje się przez skracanie czasu badania pacjenta - średnio czas wizyty u lekarza w przychodniach wynosi około 10-15 minut i wykazuje tendencję malejącą. (Z tego 80% zajmuje wypełnianie dokumentów, co mogliby robić pracownicy administracji i wypisanie recepty).

Nie sposób w tak krótkim czasie dociec przyczyny schorzenia, ani postawić właściwej diagnozy. Dlatego lekarze coraz częściej popełniają błędy w tym zakresie i faktycznie nie  ponoszą za to odpowiedzialności, choć formalnie powinni. (W ich środowisku panuje fałszywa solidarność: w przypadku popełnienia błędu jeden drugiego kryje przed odpowiedzialnością prawną i etyczną co też świadczy o erozji ich etosu).
Oczywiście jest tak, ponieważ lekarze obsługują (świadomie używam tego słowa, bo ich praca przypomina pracę ekspedienta) w ciągu tygodnia ileś przychodni i szpitali, pracując na kilku etatach i pełniąc wiele dobrze płatnych dyżurów, by powiększyć swoje zarobki. I stale im mało! Bo przecież oni muszą godziwie (!) zarabiać. Natomiast pacjenci nie muszą być godziwie przyjmowani i leczeni, ani mieć godziwej opieki.

A swoją drogą, dlaczego tylko lekarze i nieliczne inne uprzywilejowane grupy zawodowe (politycy, parlamentarzyści itp.) muszą zarabiać godziwie, tzn. tak, jak w bogatych krajach UE, a inni nie.  Inni też za swoją rzetelną i ciężką pracę chcieliby i powinni być godziwie wynagradzani.  Etos lekarzy upadł nagle pod wpływem ich pazerności. Dlatego, nie licząc się z niczym i kierując się wyjątkowym egoizmem, organizują strajki z odejściem od łóżek chorych, albo wymuszają kolejne nieuzasadnione podwyżki, szantażując masowymi zwolnieniami się z pracy.

Kto i na gruncie jakiej moralności zezwala na tego typu akcje protestacyjne tych, od których zależy zdrowie i życie wielu ludzi? Dlaczego nie wolno strajkować strażakom czy policjantom, którzy pozostają - tak jak lekarze - w nieustannej służbie społeczeństwu? Słusznie stwierdził w wywiadzie dla „Dziennika” kardynał Stanisław Dziwisz, że nie wszyscy mogą strajkować, że są grupy zawodowe, które nigdy nie powinny w ten sposób protestować. Należą do nich: służba zdrowia, nauczyciele i ci, którzy odpowiadają za bezpieczeństwo i podstawowe funkcjonowanie państwa, ponieważ szkody, jakie przynosi strajk tych grup są zawsze większe od spodziewanych efektów. Ale lekarze strajkują i nie wahają się czynić zakładnikami ludzi ciężko chorych. To chyba dostatecznie świadczy nie tylko u upadku ich etosu, ale o braku wszelkich skrupułów moralnych.
 

Jeśli dodać do tego korzystanie lekarzy z tzw. sponsoringu (czytaj: z różnego rodzaju łapówek) koncernów farmaceutycznych, które oferują niby lepsze, a z pewnością coraz droższe lekarstwa oraz afiszowanie się w jawnie oszukańczych, ale dobrze płatnych reklamach, to ma się pełny obraz etosu lekarzy dzisiaj. Również tych, którzy bardziej na pokaz niż faktycznie kierują się „klauzulą sumienia” i normami etyki chrześcijańskiej.
 

Etos kapłana
 

W ciągu wieków kapłani różnych wyznań cieszyli się ogromnym zaufaniem społecznym - byli powiernikami tajemnic, doradcami w różnych sprawach życiowych, pomocnikami, nauczycielami i wychowawcami. A to dlatego, że na ogół wykonywali wzorowo swoje obowiązki duszpasterskie i posiadali odpowiednie zalety charakteru oraz zasady moralne, a kapłaństwo wiązało się z prawdziwym powołaniem oraz nienaruszalnym etosem.
 

Jednak i tu postępuje niszczenie etosu, chyba bardziej w kościele katolickim, aniżeli w innych. Dzieje się tak, odkąd kościół katolicki jako instytucja społeczna, a także polityczna i państwowa (państwo Watykan), więcej uwagi zaczął przywiązywać do osiągania korzyści materialnych niż duchowych, szczególnie w czasach panowania ideologii konsumpcjonizmu i powszechnej komodyfikacji.

Wcześniej to też miało miejsce, np. w epoce imperialistycznych podbojów kolonii, kiedy na rozkaz Watykanu misjonarze pod płaszczykiem działalności misyjnej, czyli nawracania na siłę tzw. pogan, których traktowali jak podludzi (tylko dlatego, że wierzyli w innych bogów) łupili ich dobra w celu wzbogacenia siebie i Kościoła.
 

W ślad za instytucją poszli jej funkcjonariusze – księża. Im wyżej usytuowani w hierarchii kościelnej, tym bardziej łasi są na bogactwo i życie w luksusie. Powie ktoś: cóż, ksiądz to też człowiek, który ulega pokusom. To prawda. Ale mimo wszystko, w odróżnieniu od innych, on ma być maksymalnie odporny na pokusy z racji powinności (pobudek wewnętrznych, sumienia) oraz obowiązku wynikającego ze sprawowania funkcji kapłana. Tę odporność ma czerpać z etosu kapłana, a z drugiej strony ma dbać o ten etos, żeby mógł być jeszcze bardziej odpornym.

Tymczasem tworzy się błędne koło: ulega się pokusom, co intencjonalnie lub niecelowo osłabia etos, a zniszczony etos pomaga ulegać pokusom.
 

Faktem jest postępujące niszczenie etosu księży kościoła katolickiego i to głównie przez nich samych. Bo to oni nagminnie i z własnej nieprzymuszonej woli, uważając się za nietykalnych, bo namaszczonych olejem świętym, grzeszą ciężko przeciwko przykazaniom bożym, kościelnym, nakazom etyki świeckiej i normom obyczajowym  w dziedzinie współżycia społecznego. Nie na wiele zdadzą się apele papieża Franciszka, gdyż opór materii, tj. ogółu kleru, a zwłaszcza hierarchów, okazuje się większy od siły ducha papieskiego - nec Hercules contra plures.
 

O osłabieniu etosu księży można wnioskować z opinii parafian. Otóż na podstawie sondażu Grupy IQS dla „Newsweeka”, większość respondentów (53%) wyraża przekonanie, że kapłani są równie grzeszni co reszta Polaków, tylko 18%  uważa, że księża grzeszą mniej niż inni ludzie, a 16% sądzi wręcz, że duchowni grzeszą więcej niż ogół społeczeństwa.

A wierni oczekują, żeby ich przywódcy duchowi  byli wzorami do naśladowania przez całe społeczeństwo, a w szczególności  przez młodzież. Ale nie mogą oni spełnić tego oczekiwania, ponieważ zachowują się i postępują na przekór etosowi kapłana.


Jak zauważa prof. Józef Baniak, socjolog religii z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, księża „/…/ gorszą, zwłaszcza młodzież i dzieci, własnymi ekscesami, uwodzeniem dziewcząt i kobiet, zachłannością i pędem do luksusu, lekceważeniem ludzi, wtrącaniem się w politykę świecką i w życie seksualne czy nietolerancją wobec inaczej myślących”. Jego badania pokazały, że 60%  księży jest w związkach z kobietami, a 12 - 15%  ma z nimi dzieci.
 

Listę grzechów popełnianych przez księży trzeba uzupełnić grzechami pijaństwa, molestowania seksualnego, pedofilii, pornografii dziecięcej no i pychy, która jest proporcjonalna do stanowiska zajmowanego w hierarchii kościelnej.

Oni uważają się za ekspertów i niepodważalne autorytety w każdej dziedzinie – od kosmologii i polityki, aż do ginekologii i życia seksualnego. Swój autorytet w kwestiach wiary i moralności bezpodstawnie rozciągnęli na sfery nauki, kultury i życie ludzi. Nie uświadamiają sobie szkodliwości tego, bo jak ktoś zna się na wszystkim, to znaczy, że nie zna się na niczym.

Ale jak nie mają być pyszałkowaci, jeśli ich największy pan - bóg Jahwe - ukazał wyjątkową pychę, nakazując wszystkim okazywać chwałę wyłącznie sobie i tylko siebie uznawać za boga: „Nie będziesz miał cudzych bogów obok mnie”. Taki sługa, jaki jego pan.
A niby dlaczego nie wolno czcić innych bogów, czyżby byli gorsi? A może dlatego, że stanowią konkurencję i zagrożenie w walce o panowanie nad światem? Chyba nie są gorsi, jeśli wierzy w nich i czci ich o wiele więcej ludzi niż jest katolików.
Kwestia sprowadza się więc do walki konkurencyjnej nie tyle między bogami, co między ich wyznawcami. O co? O dobra doczesne: władzę i bogactwo.
 

Etos księży ulega niszczeniu wraz z postępującą komodyfikacją we współczesnej gospodarce i - w konsekwencji - w kościele. Tutaj przejawia się ona w zamianie na towary wszelkich przedmiotów kultu religijnego, wartości duchowych i sakramentów oraz kupczenie nimi, czyli w symonii uznawanej za grzech przez Kościół. Miejsca kultu religijnego przekształciły się w istne targowiska, a księża - w sprzedawców. W związku z tym etos kapłanów zamienia się w etos sprzedawców nastawionych na zysk.

 

Etos dziennikarza

 

Etos dziennikarzy jest na wiele sposobów skodyfikowany za pomocą kodeksów etycznych, kart i zasad. Wymaga się od nich przede wszystkim uczciwego dostarczania informacji prawdziwych i obiektywnych. W „Karcie Etycznej Mediów Polskich” podano zasady, jakich powinien przestrzegać dziennikarz: prawda, obiektywizm, oddzielanie informacji od komentarzy, uczciwość, szacunek i tolerancja, prymat dobra odbiorcy oraz wolności i odpowiedzialności.


Pewne wątpliwości nasuwają się odnośnie stosowania się do zasad prawdy i obiektywizmu. W pierwszym przypadku chodzi o to, że w rzeczywistości kreowanej przez mass media funkcjonuje tzw. prawda medialna. Nie jest, a przynajmniej nie musi być ona związana z faktami. Może nią być informacja wyssana z palca, fikcyjna.

W istocie, na rzeczywistość medialną składa się coraz więcej takich „prawd”.  Prawda medialna w odróżnieniu od materialnej budzi większe zainteresowanie odbiorców, szokuje, denerwuje, pobudza do reakcji i dlatego zawiera większy potencjał oddziaływania na nich a tym samym wpływa na większą poczytność lub oglądalność. A o to przecież chodzi dziennikarzom.

W drugim przypadku chodzi o to, że informacje przekazywane przez dziennikarzy z natury rzeczy nie mogą być obiektywne, ponieważ są oni uwikłani w różne „układy” lub grupy nacisku (muszą służyć temu, kto płaci). Poza tym, dziennikarz to nie bezduszny i indyferentny robot - postrzega dany fakt przez pryzmat swojego światopoglądu, swojej ideologii i własnych przekonań politycznych. Dlatego zawsze przekazuje informacje z dużą domieszką subiektywizmu i komentuje je na swój sposób.


To usprawiedliwia w pewnym stopniu nierespektowanie nakazów zamieszczonych we wspomnianej „Karcie”. Ale nie do końca, ponieważ coraz częściej dziennikarze z różnych pobudek – komercyjnych, politycznych, wyznaniowych, itd. -  łamią te zasady nawet wtedy, gdy nie muszą. W ten sposób świadomie, choć może nie celowo, niszczą swój etos.
Trudno mówić o obiektywizmie dziennikarzy w przypadku, gdy mass media są własnością różnych partii politycznych lub organizacji wyznaniowych i mimo braku oficjalnej cenzury są skrycie cenzurowane. Dziennikarze muszą podporządkować się redaktorom naczelnym, dyrektorom wydawnictw oraz stacji radiowych i telewizyjnych.

Termin „niezależne media” jest zwykłym pustosłowiem i służy tylko oszukiwaniu naiwnych czytelników, słuchaczy i telewidzów. Tak więc zatraca się obiektywność, będąca podstawą etosu dziennikarza.

 

Od pewnego czasu postępuje transformacja dziennikarzy nie tyle w żurnalistów (nie wiadomo, dlaczego jest to termin pejoratywny), co w lada jakich pismaków i przekaźników informacji. Mało który wysila się, by swoją pracę wykonywać rzetelnie, albo dokształcać się. Większość nie potrafi poprawnie sklecić zdań w ojczystym języku, ani formułować swych myśli w sposób logiczny. Nagminnie  popełniają błędy stylistyczne polegające na przestawianiu szyku zdań (podmiotu z dopełnieniem) i braku ciągłości wynikania jednego zdania z drugiego. Wskutek tego, ich wypowiedzi w dyskusjach i wywiadach są zwykłym bełkotem. Powszechnie i celowo dopuszczają się tzw. nadużyć semantycznych, żeby być „poprawnymi politycznie” w oczach swoich mocodawców. Polegają one na relatywizacji znaczeń słów (dotyczy to np. takich słów, jak „misja”, „mord”, bohaterstwo”,  itd.), albo na używaniu słów w innych znaczeniach niż normalne, czyli ukształtowane na gruncie tradycji językowej. Są też twórcami, albo propagatorami tzw. nowomowy -  specyficznego żargonu polityków i dziennikarzy, zawierającego kuriozalne wręcz wyrażenia, jak np. „bombardowanie humanitarne”.


Inni terroryzują swoich interlokutorów i nachalnie domagają się od nich potwierdzenia swoich stronniczych opinii, sądów oraz poglądów, ingerują w wypowiedzi, albo przerywają je. W związku z tym wielu ludzi nie chce już udzielać wywiadów, ani uczestniczyć w debatach publicznych. Tym bardziej, że te debaty, prowadzone nawet przez świetnych dziennikarzy, coraz częściej wymykają się im spod kontroli, zamieniają się w „rozmowę w maglu”, nic nowego, ani ciekawego nie wnoszą i niczemu nie służą. Można by całkiem dobrze obyć się bez nich.
Tak jest w przypadku zapraszania do debaty osób o diametralnie różnych poglądach i z natury kłótliwych. Być może robi się to celowo, by zamiast dyskusji pokazywać cyrk, bo to zwiększa liczbę odbiorców i oglądalność. A od tego zależy być albo nie być danego programu i jego autora - dziennikarza.
Wiesław Sztumski

16 października 2014