Odsłon: 2078

 

Sprawię, że moje zalecenia będą bogobojne i użyteczne dla chorych na miarę moich możliwości i mojego sumienia; będę ich chronił przed krzywdą i samowolną niesprawiedliwością. (Z przysięgi Hipokratesa)



sztumski2017Od pewnego czasu z różnych powodów przeważa tendencja do traktowania pacjentów jak przedmiotów (rzeczy). To nie podoba się większości pacjentów i wielu lekarzom „starej daty”, którzy respektują tradycyjne systemy wartości etycznych i religijnych, a w szczególności przysięgę Hipokratesa. Postulują oni, żeby szanować godność pacjenta, traktować go podmiotowo jak osobę (w sensie personalizmu) i z pełną empatią.

Ten postulat trudno jest spełnić w kapitalizmie neoliberalnym, gdzie życie społeczne jest zdominowane przez akcelerację tempa życia i pracy, ideologię konsumpcjonizmu i kult kariery oraz pieniądza. W teraźniejszej rzeczywistości społecznej gabinety lekarskie zamieniają się w sklepy, placówki zdrowia w supermarkety, lekarze w ekspedientów, a pacjenci w klientów.
Wobec tak rewolucyjnej zmiany podejścia do pacjentów, lekarze stają wobec trudnego dylematu etycznego: przestrzegać przysięgi Hipokratesa w wersji klasycznej lub zmodernizowanej i dbać o dobro pacjentów czy o własne interesy. W rozwiązaniu go może w jakiejś mierze pomóc większa humanizacja studiów medycznych. Ale to nie wystarczy. Radykalna zmiana postawy lekarza w stosunku do pacjenta mogłaby nastąpić w wyniku zmiany systemu ekonomicznego, na co na razie nie zanosi się.

Relacja lekarz-pacjent

Stosunek lekarza do pacjenta rozpatruję na tle relacji między ludźmi w rzeczywistości faktycznej oraz in concreto, a nie w idealnej (pomyślanej lub życzeniowej) ani in abstracto. Na tę postawę wpływają czynniki subiektywne i obiektywne.
Do pierwszych należą czynniki osobowościowe (charakterologiczne, ambicjonalne), kultura osobista, wiedza profesjonalna i ogólna (w szczególności humanistyczna), postawa wobec pracy, doświadczenie zawodowe i życiowe, światopogląd i system wartości.
A do drugich - głównie czynniki ekonomiczne, a także ustrojowe (polityczne), socjologiczne, kulturowe i środowiskowe (w głównej mierze środowisko pracy). Postawę lekarza kształtują też panujące w danym społeczeństwie stereotypy zachowań w stosunku do pacjentów i na odwrót.
Na podstawie analizy relacji lekarz - pacjent i badań statystycznych wyróżnia się ich realne typy, zaś na podstawie analizy obowiązujących norm moralnych, etyki lekarskiej i dezyderatów pacjentów konstruuje się życzeniowe (idealne) modele tych relacji. Jeden z nich, najbardziej popularny, odzwierciedla treści zawarte po części w Prawie pacjenta i Kodeksie etyki lekarskiej. Jest rzeczą zrozumiałą, że ten model może być wdrażany tylko aproksymatywnie, w miarę doskonalenia rzeczywistości społecznej i przybliżania jej do ideału.

W literaturze podaje się następujące modele tej relacji: paternalistyczny (autorytarny), interpretacyjny, informacyjny, wspólnego naradzania się i partnerski. Nazywam je modelami jednoaspektowymi (jednowymiarowymi). Obecnie rzadko występują one w czystej postaci. Raczej mieszają się ze sobą i dlatego są wieloaspektowe, przy czym zazwyczaj jeden aspekt dominuje.

Bardziej pożądany przez pacjenta jest model partnerski - lekarz nie dyktuje pacjentowi, co ma robić, tylko przedstawia mu i analizuje komplet danych dotyczących jego choroby (wyników pomiarowych różnych badań) oraz proponuje optymalne sposoby terapii na podstawie swojej wiedzy teoretycznej i praktyki lekarskiej.
Poza tym preferuje się holistyczne podejście do pacjenta (nazywane też uniwersalnym), które łączy ze sobą dwa stanowiska - biomedyczne i biopsychosocjologiczne. Pacjenta postrzega się z wielu punktów widzenia, jak całość, na którą składa się jego ciało (w aspekcie anatomicznym i fizjologicznym) i psychika („dusza”), jak i w całokształcie jego interakcji ze środowiskiem społecznym i przyrodniczym. Taki sposób widzenia pacjenta zmniejsza liczbę błędów popełnianych przez lekarzy podczas diagnozowania choroby i leczenia jej.

Przedmiotowy pacjent

Z jednej strony, postęp ekonomii skutkuje m. in. wzrostem wpływu marketingu i korporacji na całokształt życia społecznego w skali globalnej, a z drugiej - minimalizacją roli i znaczenia jednostkowych podmiotów gospodarczych, co w konsekwencji pomniejsza stopniowo znaczenia jednostek ludzkich. One giną - rozpływają się w tłumie lub „plazmie społecznej”, stają się niezauważalne i niewarte uwagi. Za to rośnie wpływ coraz liczniejszych i dobrze zorganizowanych grup społecznych, z którymi trzeba się liczyć.
W związku z tym, cokolwiek się robi, to nie ze względu na dobro konkretnej jednostki, lecz anonimowego człowieka, lub ze względu na abstrakcyjne i bliżej nieokreślone grupy społeczne. Znajduje to odbicie w produkcji masowych towarów, tworzeniu światowej mody, standaryzacji, uniformizacji i homogenizacji społeczeństwa, a więc w tym wszystkim, co towarzyszy kroczącej globalizacji.

Polityków też nie obchodzą konkretni ludzie, tylko abstrakcyjny ogół ludzi, naród, społeczeństwo czy ludzkość. Dlatego usuwa się jednostki z pola widzenia i myślenia, gdyż one jakby przeszkadzają w postępie gospodarczym i w działaniach polityków. Z tej racji nie uwzględnia się ich interesów osobistych. To odzwierciedla się w postawach, zachowaniach i działaniach codziennych tych, którzy decydują o losach jednostek. Z kolei podporządkowanie się naciskowi ekonomizacji ukierunkowało wytwórców i usługodawców na to, by łatwo, szybko i opłacalnie sprzedawać swoje produkty i usługi.
Czy w takim świecie lekarz-usługodawca i producent lekarstw mogą na przekór tym faktom i tendencjom wyróżniać się empatią, dobrocią oraz szacunkiem dla interesów jednostek? Przecież naraziliby się na ostracyzm lub pośmiewisko. W dobie szalejącego bandyckiego kapitalizmu i bezpardonowej walki konkurencyjnej nie ma miejsca na Judymów i „dobrych wujków”.

Dawniej przeważało podmiotowe podejście lekarzy do pacjenta. Widzieli w nim przede wszystkim cierpiącego człowieka, któremu na miarę swych możliwości trzeba współczuć, pomóc i zadbać o jego dobro. Niestety, od połowy XX wieku to się zmieniło. W konsekwencji postępu wiedzy, techniki, ekonomii, ideologii konsumpcjonizmu i utowarowienia wszystkiego szerzy się pragmatyczna tendencja do przedmiotowego odnoszenia się lekarza do pacjenta.

Po pierwsze, przyczynił się do tego postęp wiedzy. Im bardziej jest ona rozwinięta, tym więcej staje się zmatematyzowana (ilościowa) i bardzo podatna na upragmatycznienie. Dotyczy to także nauk medycznych, w szczególności farmakologii i aparatury medycznej. Postęp medycyny wymaga zatrudniania coraz liczniejszych interdyscyplinarnych zespołów badawczych, w związku z tym koszty leczenia wykorzystującego nowe odkrycia i technologie rosną wykładniczo. Tym samym czynnik ekonomiczny stał się najważniejszym determinantem zachowań lekarzy i pacjentów.

W 2017 r. wartość rynku medycznego w Polsce wynosiła ponad 80 mld zł, a farmaceutycznego około 40 mld zł. (W 2011 r. światowy rynek farmaceutyczny szacowano na 897 mld USD). W 2017 r. wydatki na ochronę zdrowia w świecie wyniosły 6,5 bln USD. (W 2011 r. wydatki na ochronę zdrowia w Polsce wyniosły ponad 100 mld zł. – p. R. Bielicki, T. Ciesielski, „Strategiczna karta wyników jako narzędzie poprawy konkurencyjności jednostek medycznych”, w: Studia i prace Wydziału Nauk Ekonomicznych i Zarządzania, Nr 25, 2012).
Wartość rynku chirurgii plastycznej w 2014 r. szacuje się u nas na blisko 1 mld zł, gdyż tyle Polacy wydali wtedy na te zabiegi, a przyrost roczny - na 16-20%. Według szacunków firmy badawczo-konsultingowej PMR w 2016 r. wartość rynku prywatnej opieki zdrowotnej w Polsce przekroczy 40 mld zł. Według danych opublikowanych przez ESPICOM w 2013 r. wartość polskiego rynku wyrobów medycznych przekroczyła 6,5 mld zł.

W 2013 r. rynek usług dentystycznych w Polsce był wart ok. 10 mld zł. W 2017 r. całkowita wartość rynku farmaceutycznego (segmenty: apteczny Rx i CH, szpitalny oraz sprzedaże wysyłkowe e-aptek), liczona w cenach detalicznych, wyniosła 38,3 mld zł.
Firma badawcza Grand View Research oszacowała wartość globalnego rynku rozwiązań VR i AR w medycynie na 568,7 mln USD. A współczynnik rocznego wzrostu (CAGR) został określony na poziomie 29,1% (do 2025 roku rynek ten ma być wart ponad 5 mld USD.)
Są to rynki stabilne, odporne na kryzysy i mało ryzykowne. W przeciwieństwie do innych rynków, wzrost konkurencji i masowa produkcja nie skutkują obniżką cen usług medycznych ani leków. Koncerny farmaceutyczne prześcigają się w produkcji coraz droższych leków alternatywnych pro corpore i pro psyche także ze względu na atrakcyjne (szokujące) opakowania i reklamy.

Po drugie, przyczyną przedmiotowego traktowania człowieka jest postęp techniczny, ponieważ:

• Umożliwia penetrację obiektów badań w skalach mikro-, nano-, atto- itd., a więc coraz mniejszych od makroskopowej, (porównywalnej z gabarytami człowieka i dostępnej dla zmysłów niewspomaganych urządzeniami technicznymi);

• Uprzedmiotawia obserwacje i pomiary w wyniku zastępowania naturalnego obserwatora, (człowieka), przez sztucznego (odpowiednie urządzenie techniczne);

• Tworzy statyczne i dynamiczne modele techniczne istot żywych (również ich narządów), w szczególności człowieka, coraz bardziej adekwatne żywym osobnikom i zdeterminowane za pomocą zbioru parametrów i funkcji. To implikuje postrzeganie pacjenta jak artefaktu, a badanie lekarskie sprowadza do pomiaru odpowiednich parametrów fizyko-chemicznych za pomocą obserwatora sztucznego.

Im więcej lekarz korzysta z takich pomiarów dla ustalenia diagnozy, bardziej zawierza im i porównuje je ze średnimi normami ustalanymi przez WHO dla średniego pacjenta (bytu abstrakcyjnego i statystycznego), tym mniejszą uwagę zwraca na indywidualność i podmiotowość swego konkretnego pacjenta. (Dzisiaj badanie za pomocą wzroku, stetoskopu i opukiwania palcami już nie wystarcza.) A jednocześnie ceduje swoją odpowiedzialność za mylną diagnozę na innych ludzi (np. laborantów, analityków itp.) i różne urządzenia techniczne - tym sposobem ogranicza ją i nawet uwalnia się od niej.

Ku czemu zmierza postęp medycyny?

Wspomagany komputerowo postęp nanotechnologii, materiałoznawstwa i elektroniki przyspiesza rozwój farmakologii, a aplikacje 3D, VR (virtual reality, czyli rzeczywistości wirtualnej) i AR (augmented reality, czyli rzeczywistości rozszerzonej) przyspiesza postęp diagnostyki i terapii w sposób niewyobrażalny kilkanaście lat temu. Chirurdzy wykonują niezwykle precyzyjne operacje, stosuje się inteligentne protezy z coraz trwalszych materiałów, a sztuczne tkanki i organy prawie w pełni zastępują uszkodzone narządy. Wszczepia się także nanochipy, które przekazują dane o zdrowiu pacjenta na odległość, kontrolują funkcje fizjologiczne i dozują lekarstwa. Niewiele pozostało też organów, których nie da się jeszcze przeszczepiać. Wspaniale rozwija się chirurgia prenatalna.
Dzięki stosowaniu leków najnowszych generacji, które działają szybko i skutecznie, można utrzymywać organizm w granicach normalnych wartości parametrów. Zapewne, jest to powód do dumy, ale czy również do radości? Do udzielenia odpowiedzi przeczącej zmuszają co najmniej dwa skutki postępu medycznego: niedostępność wspaniałych osiągnięć medycyny dla mas oraz deflacja biologicznej zasady doboru naturalnego.

Z jednej strony, w przeciwieństwie do drastycznie rosnących cen lekarstw tylko w nieznacznym stopniu rosną realne zarobki ludzi. Według danych GUS z 2016 r., w Polsce było ponad 7 mln osób żyjących w ubóstwie, z czego w skrajnym - 1,9 mln. Bank Światowy szacuje liczbę ludzi biednych w świecie na około 4 mld, przy czym liczba biednych wzrasta, a bogatych maleje. Wynika z tego, że coraz mniej ludzi w Polsce i na świecie będzie stać na korzystanie z najnowszych osiągnięć postępu medycyny.
Coraz trudniejszy będzie też dostęp do specjalistów w instytucjach powszechnych ubezpieczeń zdrowotnych, ponieważ jest ich tam coraz mniej, z kolei usługi w placówkach prywatnych są bardzo drogie.

Oprócz tego lawinowo wzrasta popyt na usługi medyczne z uwagi na wzrost chorób cywilizacyjnych spowodowanych zanieczyszczeniem środowiska naturalnego, degradacją środowiska społecznego, akceleracją tempa pracy i życia, wzrostem czynników stresogennych, niewłaściwym odżywianiem się, itd. Cierpią na nie niemal wszyscy ludzie w świecie i to nie na jedną z takich chorób, lecz na kilka na raz.
Zjawisko wielochorobowości nie będzie nękać tylko ludzi starych, których zresztą też będzie przybywać za sprawą postępu medycznego. Przewiduje się, że w 2100 r. będzie ich tyle, ile wynosiła populacja świata w 1960 r., tj. 3,04 mld osób.
Negatywnym skutkiem postępu medycznego jest osłabianie naturalnego układu immunologicznego ludzi; zastępuje go odporność sztucznie kreowana lekami, szczepionkami. Będziemy coraz bardziej uzależniać się od nich, proporcjonalnie do postępu cywilizacji.

Popyt na usługi medyczne i medykamenty rośnie też z powodu czynników subiektywnych - każdy chce być jak najdłużej zdrowy, młody i piękny. W związku z tym gwałtownie rozwija się medycyna estetyczna (chirurgia plastyczna) i lekomania.

Inaczej ocenia się postęp medyczny z punktu widzenia interesu jednostki w krótkiej perspektywie czasu, a inaczej a punktu widzenia ludzkości w czasie odległym. Pojedynczy człowiek ocenia go jako niezwykłe dobrodziejstwo, gdyż pozwala mu być zdrowym i zapewnia mu jak najdłuższe przetrwanie. (Dzięki temu postępowi wydłuża się średni wiek ludzi.)

Inaczej ocenia się postęp medyczny z punktu widzenia interesu gatunku ludzkiego, ponieważ stanowi on realne zagrożenie dla przetrwania tego gatunku. Jeśli kiedyś ludzkość zniknie - co zapewne nastąpi, bo co ma początek, musi mieć koniec - to z powodu choroby zwanej cywilizacją, tj. wskutek postępu wiedzy, techniki i - paradoksalnie - medycyny.
Zaistniała osobliwa sytuacja: z jednej strony mamy imponujące osiągnięcia medycyny, dzięki którym można długo utrzymywać ludzi przy życiu w dobrym zdrowiu, a z drugiej strony rosną przeszkody - głównie finansowe - które coraz większej liczbie ludzi uniemożliwiają korzystanie z tak wielkich osiągnięć.

Negatywnym skutkiem postępu medycyny jest ogromny wzrost liczby ludzi cherlawych lub ułomnych, czyli takich, którzy - z pozycji bioetyki lub biofilii i ze względu na rewerencję dla życia, ale poniekąd wbrew naturze - utrzymywani są sztucznie przy życiu za pomocą lekarstw, implantów, protez, rozruszników itp., począwszy od narodzin lub fazy prenatalnej.
W ciągu ubiegłego wieku, populacja ludzi wzrosła z 3,2 do 7,5 mld osób i nic nie wskazuje, że ta tendencja zostanie wyhamowana, choć stwarza to wiele problemów i zagrożeń dla ludzkości. Jednym z nich jest duża liczba ludzi chorych lub kalekich, czyli aktualnych i potencjalnych konsumentów wyrobów i usług medycznych. Niestety, przyszłe pokolenia będą coraz bardziej chorowite w aspekcie fizycznym, psychicznym, umysłowym, emocjonalnym i duchowym, choćby dlatego, że urodzenie się w zdegenerowanym środowisku zwiększa prawdopodobieństwo zapadalności na choroby, proporcjonalnie do stopnia jego degradacji. Wraz z postępem cywilizacji staje się ono coraz bardziej patogenne.

Po drugie, zgodnie z determinizmem genetycznym, chore pokolenia będą wydawać na świat jeszcze bardziej chore potomstwo. Do utrzymywania go przy życiu i w zdrowiu trzeba będzie wciąż więcej nowszych i kosztowniejszych leków, aparatów oraz usług medycznych. Odpowiednio do tempa wzrostu populacji będą zapełniać się poczekalnie w przychodniach zdrowia i wydłużać kolejki do specjalistów i szpitali, gdyż liczba lekarzy, specjalistów i łóżek szpitalnych nie nadąża za przyrostem demograficznym, a na rynku medycznym popyt będzie coraz bardziej przeważać nad podażą. Najskuteczniejszym środkiem likwidacji kolejek będzie najprawdopodobniej bariera finansowa.
Wcześniej, o przeżyciu ludzi decydowała selekcja naturalna – przeżywały tylko osobniki najzdrowsze i najsilniejsze, potem behawioralna –przeżywały osobniki najlepiej przystosowane do środowiska. Teraz, dzięki postępowi medycyny, może przeżyć nawet osobnik najsłabszy i najbardziej chorowity pod warunkiem, że będzie go stać na leczenie. O przeżyciu decyduje więc ekonomiczna zasada doboru nienaturalnego – przeżyje ten, kogo stać na leczenie. Reszta zginie przedwcześnie, mimo ogromnych osiągnięć współczesnej medycyny i wielkich ideałów humanizmu propagowanych przez różne ideologie, kościoły i cywilizacje.

Homo avarus

Rozwojowi kapitalizmu towarzyszy postępujące utowarowienie nie tylko produktów i usług materialnych, ale i uczuć, postaw etycznych, moralności, światopoglądu, także zdrowia. W czasach globalnego kultu Boga Mamona niczego nie jest się w stanie posiąść ani zrobić bez pieniędzy. O wszystkim decyduje rynek i to tym bardziej, im więcej jest wart. Ludzie uganiają się za pieniędzmi i zdobywają je coraz częściej nieuczciwie. W konsekwencji tego cechą dominującą naszego gatunku stała się pazerność - homo sapiens przekształcił się w homo avarus (człowiek rozumny stał się człowiekiem pazernym). A stopień pazerności rośnie proporcjonalnie do wzrostu bogactwa. Przeto nie dziwi już fakt przekształcenia się gabinetów lekarskich i szpitali w swego rodzaju sklepy, w których kupuje się zdrowie za coraz większe pieniądze. To oburza ludzi starszych wychowanych w duchu innej etyki i hierarchii wartości.

Lekarze też ulegają trendowi do stałego i szybkiego bogacenia się i pogoni za pieniędzmi. Na stosunek lekarza do pacjenta (i na odwrót), jak w ogóle na stosunki interpersonalne, wpływają w niepomiernie wyższym stopniu czynniki ekonomiczne aniżeli etyczne, humanistyczne lub humanitarne. Postawa humanitaryzmu wyrażającego się we współczuciu szybko ulega atrofii, ponieważ nie przystaje do naszych czasów i uchodzi za niemodną, mimo nawoływania do niej przez różne organizacje oraz świeckie i kościelne „akcje humanitarne".
Toteż coraz rzadziej spotyka się lekarza bezinteresownego (w sensie ekonomicznym), altruistę, czy społecznika. Tacy lekarze są „gatunkiem na wymarciu".
W konsekwencji szybko postępującej merkantylizacji oraz komodyfikacji usług medycznych empatia występująca jeszcze u części lekarzy jest coraz skuteczniej wypierana przez kalkulację (rachunek ekonomiczny) i indyferentyzm moralny.

Lekarze zaczęli być sprzedawcami swojej wiedzy, umiejętności praktycznych i usług medycznych zamienionych na towary. Pacjenci są ich klientami, o których lekarze dbają tym bardziej, im więcej płacą. Sferą usług medycznych zaczęły rządzić twarde i bezduszne prawa ekonomii - rynku, konkurencji i kalkulacji. Każda usługa jest zmonetaryzowana i ma swoją ściśle określoną cenę ustalaną przez ministerstwa zdrowia, kasy chorych i lekarzy-handlarzy.

Ceny usług medycznych i lekarstw z reguły rosną - zarówno z przyczyn subiektywnych (pazerności lekarzy i koncernów farmaceutycznych), jak i obiektywnych (wysokie koszty studiów medycznych, rosnące zarobki personelu medycznego, coraz droższy sprzęt medyczny i coraz kosztowniejsze badania nad nowymi lekami).

Medyczni robotnicy

Postępująca ekonomizacja medycyny doprowadziła do tego, że pracę lekarzy zaczęto oceniać przede wszystkim ze względu na wydajność, tak jak w zakładach produkcyjnych i usługowych. Doszło do tego, że w szpitalach USA wprowadza się już system maksymalizacji wydajności pracy Fredericka Winslowa Taylora. W 2014 r. np. Wydział Zdrowia Publicznego w San Francisco przeznaczył 1,3 mln USD na chronometraż pracy chirurgów w San Francisco General Hospital, czyli system stosowany w automatycznej produkcji samochodów Toyota. Nie bierze się pod uwagę tego, że proporcjonalnie do pośpiechu rośnie ryzyko popełnienia błędu.

Jeszcze wcześniej w niemieckich szpitalach reglamentowano wydatki personelu (lekarzy, pielęgniarek i terapeutów) na jednostkę czasu (z dokładnością do jednej minuty) na pacjenta. Tymczasem jakość opieki medycznej zależy od tego, jak wiele czasu dla pacjenta ma personel medyczny. Tam, podobnie jak u nas, coraz mniej czasu poświęca się pacjentowi, coraz mniej rozmawia się z nim.
W artykule „Ich bin Patient, ich hab bezahlt, mach mich gesund!“ (Jestem pacjentem, zapłaciłem, uczyń mnie zdrowym) napisano: „Naturopaci i homeopaci często godzinami słuchają swoich pacjentów, by lepiej ich poznać i leczyć. Lekarz rodzinny ma 10 minut na jednego pacjenta. Jeśli zainwestowano by więcej pieniędzy na rozmowy z pacjentami, można by wielu z nich uchronić od mylnych diagnoz, złego traktowania przez lekarzy i nadmiernej terapii. Gdyby dać zwykłemu lekarzowi rodzinnemu choćby godzinę czasu na przezwyciężenie poważnej choroby, można by uniknąć wielu nieszczęść.

… i sprzedawcy

„W naszym systemie opieki zdrowotnej wydaje się mnóstwo pieniędzy na diagnostykę aparaturową, niepotrzebne operacje lub niezwykle kosztowne immunoterapie u 95-latków” – podaje Welt am Sonntag (12.3.19). W takich warunkach relacja lekarz-pacjent nie może być inna niż przedmiotowa. Pacjent-klient jest tyle wart, ile zysku przysparza lekarzom-sprzedawcom, przychodniom zdrowia, zakładom leczniczym (szpitalom), aptekom, zakładom produkującym sprzęt medyczny i instytucjom zarządzającym służbą zdrowia.
Klienci w „sklepach zdrowia” - gabinetach lekarzy i zakładach leczniczych - różnią się na niekorzyść od klientów innych sklepów z następujących powodów:

• Relacja lekarz (sprzedawca) - pacjent (kupujący) jest asymetryczna, gdyż pacjent zależy od lekarza w o wiele większym stopniu niż lekarz od pacjenta;

• W przeciwieństwie do klienta zwykłego sklepu, który może wybrać sklep dowolny, pacjent-klient nie ma możliwości wyboru. W przypadku publicznej służby zdrowia jest on przypisany do lekarza rodzinnego, specjalisty przychodni i dyżurującego w danym dniu szpitala. Teoretycznie może zmieniać lekarzy, ale praktycznie nic mu to nie da. Jest bowiem mało prawdopodobne, by inny lekarz okazał się lepszym od poprzedniego. A w ogóle zmiana lekarza nie jest możliwa w małych miejscowościach, gdzie często specjalistów brakuje;

• Towar zakupiony w sklepie objęty jest rękojmią albo gwarancją, w przeciwieństwie do towaru zakupionego u lekarza. Lekarz może co najwyżej gwarantować pacjentowi życie „aż do samej śmierci", która nie wiadomo kiedy nastąpi;

• Kupując towar w sklepie można grymasić, a u lekarza zazwyczaj nie ma miejsca na jakiekolwiek wybrzydzanie. Trzeba dziękować losowi i lekarzowi za to, co mu sprzedał i przepisał i mieć nadzieję, że to pomoże;

• Postawa klienta w zwykłym sklepie może być roszczeniowa, ale nie w gabinecie lekarskim. Chociaż pacjenci coraz częściej odwołują się do Karty Praw Pacjenta i domagają się dobrej usługi za dobre pieniądze, to różnie z tym bywa.

Relacja lekarz-pacjent będzie tak długo asymetryczna, dopóki liczba lekarzy nie osiągnie wartości, powyżej której podaż usług medycznych będzie znacznie przewyższać popyt na nie. Ale na to raczej się nie zanosi.
Wiesław Sztumski