Odsłon: 1694

jank.3 1Większość opisanych we wcześniejszych odcinkach działań w instytucie miało miejsce w czasie sprawowania funkcji dyrektora Instytutu przez dr. Zygmunta Łuczyńskiego. Funkcję dyrektora ITME dr Z. Łuczyński przejął od prof. Wiesława Marciniaka w roku 1994 i pełnił do końca roku 2014.
Był pierwszym dyrektorem, który awansował na to stanowisko spośród pracowników instytutu (pracował w Instytucie już przeszło dziesięć lat, w tym pięć lat na stanowisku kierownika Zakładu Technologii Monokryształów Tlenkowych). Nie miał habilitacji i o ile wiem, mimo posiadanego dorobku naukowego, z pewnymi problemami uzyskał aprobatę swojej kandydatury u przewodniczącego Rady Naukowej instytutu, którym był wtedy znany mi także z pracy w WAT prof. Bohdan Ciszewski. Prof. B. Ciszewski był zdania, że funkcję dyrektora takiego instytutu powinien pełnić tytularny profesor, lub co najmniej doktor habilitowany.

Zgodnie z obowiązującymi wtedy przepisami (wiele z nich sięgało roku 1981, gdy w okresie „karnawału Solidarności”, władze zgodziły się na znaczny stopień samorządności w nauce), przy wyborze dyrektora głos decydujący miała Rada Naukowa instytutu. Warto podkreślić, że w tym czasie wszyscy członkowie Rady Naukowej, także niezatrudnieni w Instytucie, pochodzili z wyboru przez pracowników Instytutu. W ten sposób pracownicy instytutów uzyskiwali mandat do decydowania o swoich najważniejszych sprawach. Jednocześnie zwracano bardzo wielką uwagę na kwalifikacje kandydatów na dyrektorów instytutu.

Po zakończeniu każdej, trwającej 5 lat kadencji dr Łuczyński przystępował do kolejnych konkursów, które bez problemu wygrywał. Powodem, jak się wydaje, był fakt, że Instytut szybko przestał mieć problemy finansowe (roczne bilanse finansowe były dodatnie).
Na dodatek merytorycznie Instytut osiągał coraz wyższą pozycję. Na liście krajowych instytucji oceniających (KBN, Min. Nauki, Komitet Ewaluacji Jednostek Naukowych) zajmował nieprzerwanie kategorię A. Nie stwarzał tym samym żadnych problemów nadrzędnej jednostce zarządzającej, tj. ministerstwu gospodarki.

15 listopada 2014 roku kończył się dla dr. Z. Łuczyńskiego kolejny pięcioletni okres sprawowania funkcji dyrektora. Słyszałem, że zamierza podobno wystąpić jeszcze o jedną kadencję, w czasie której zajmie się znalezieniem swojego następcy.

Postępowanie konkursowe przy powoływaniu dyrektora instytutu badawczego uległo w międzyczasie modyfikacji. Nowością w obecnej procedurze jest to, że ministrowi przedstawia się tylko opinię Rady Naukowej o kandydacie na dyrektora, która już nie jest dla ministra wiążąca. Nie uchwała Rady Naukowej stanowi o wyborze dyrektora, a decyzja ministra. Rada Naukowa tylko opiniuje kandydata. Jednak Rada Naukowa (nie minister) może podjąć uchwałę o unieważnieniu konkursu w dwóch przypadkach:
1. gdy postępowanie konkursowe narusza przepisy ww. rozporządzenia ministra nauki i szkolnictwa wyższego,
2. gdy warunki formalne przystąpienia do konkursu spełniło mniej niż dwóch kandydatów.

Dr Z. Łuczyński przeszedł przez obydwa etapy i Komisja Konkursowa uchwałą z dn. 17.10.2014 r. podpisaną przez przewodniczącego Komisji Henryka Nastalskiego przestawiła jego osobę ministrowi gospodarki jako wybranego kandydata na stanowisko dyrektora ITME. Tymczasem Minister Gospodarki Janusz Piechociński poinformował o odmowie powołania dr. Zygmunta Łuczyńskiego na stanowisko dyrektora ITME. Formalnym powodem odmowy było, że „komisja konkursowa dokonała oceny wiedzy i predyspozycji tylko jednego kandydata do kierowania instytutem”.

To był szok i tak był odebrany wśród instytutowej społeczności. Widać było, że minister posłużył się pretekstem, który był:
1. nieprawdziwy; był kandydat, który odpadł na skutek niedostatecznej znajomości języka obcego,,
2. niezgodny z prawem; to Rada Naukowa Instytutu, a nie minister, mogła unieważnić konkurs.

Tajemnica zmiany

Każda zmiana nie może, ale powinna być korzystna dla kierowanej instytucji. Jeżeli tego nie zapewniamy, to nie ma sensu dokonywać zmian. Przy obsadzaniu stanowiska kierowniczego jakiejkolwiek organizacji jej dobro powinno być zasadą naczelną.
W szczególności powinno to dotyczyć instytucji naukowej takiej jak ITME, wyposażonej w wielkiej wartości aparaturę technologiczną i pomiarową.
Na tej robocie trochę się znam i mogę zabierać głos. Gabinet dyrektora instytutu naukowego to nie miejsce pracy dla dowolnie wybranej osoby. Dyrektor powinien być fachowcem przynajmniej w jednej z dziedzin, w której instytut się specjalizuje. Najważniejsze, by zdawał sobie sprawę, w jakich zagadnieniach pracownicy instytutu uzbrojeni w posiadaną aparaturę mają kompetencje do rozwiązywania problemów badawczych. Wybór tych problemów to najważniejsze zadanie, jakie przed nim stoi.
Przede wszystkim dobrze jest, gdy istnieje odbiorca oczekujący na wyniki podejmowanych badań. Jeżeli takowego nie ma, jego (dyrektora) rola jest jeszcze bardziej odpowiedzialna. Powinien zaproponować lub zaakceptować propozycje tematów dla poszczególnych zespołów dostatecznie nośnych naukowo, a ponadto przydatnych praktycznie i to najlepiej biorąc pod uwagę realne, miejscowe warunki gospodarcze.
To nie zajmowanie etatu, a sprawowanie pewnej misji.

Na ministrze powołującym na to stanowisko kandydata spoczywa nie mniejsza, a moim zdaniem większa odpowiedzialność. Musi wiedzieć, że w instytucji tej pracuje czasem znaczna liczba osób i spoczywają na niej określone zadania. Na wyznaczonego przez siebie dyrektora nakłada liczne obowiązki. Do podjęcia ich potrzebna jest nie tylko „chęć szczera”, ale przede wszystkim wiedza i predyspozycje. Te powinny być skrzętnie sprawdzone. Do tego celu ma być pomocna powoływana komisja konkursowa. Nie zdejmuje ona z ministra odpowiedzialności za osobowość nominowanego dyrektora. Więcej, uważam, że to on w głównej mierze za wybór odpowiada. Nic dziwnego, jest przecież bezpośrednim przełożonym powoływanego dyrektora. Ten ma zarządzać (jak w przypadku ITME) dużą i ważną organizacją naukową, dodatkowo wyposażoną w aparaturę technologiczną i pomiarową o ogromnej wartości. Ta powinna być z pożytkiem wykorzystywana. Nie może, nie powinna ona marnować się brakiem właściwego wykorzystywania.

Przypadek, którego byłem świadkiem w ITME, wskazuje, że w mechanizmie powoływania dyrektora zaistniała jakaś skaza. Brak zrozumienia pomiędzy zwierzchnią władzą w ministerstwie a załogą podległej instytucji.
Nie należy się dziwić, że niezatwierdzenie przez ministra wyboru dyrektora wywołało wśród pracowników „trzęsienie ziemi”.
Pierwsza zareagowała Rada Naukowa instytutu i wystąpiła do ministra o reasumpcję decyzji o odmowie powołania wybranego dyrektora. Do tego stanowiska dołączyła Rada Główna Instytutów Badawczych, która poparła argumenty Rady Naukowej Instytutu. Wkrótce załoga Instytutu w liście otwartym do wicepremiera J. Piechocińskiego podpisanym przez 160 pracowników ponowiła prośbę o reasumpcję odmownej decyzji w przedmiotowej sprawie. Na próżno. Min. Janusz Piechociński podtrzymał swoje stanowisko.

Zwykły szeregowy pracownik instytutu taki jak ja, zastanawiał się, dlaczego z taką determinacją minister stara się zmienić dyrektora jednego z podległych mu instytutów? Posunął się przecież do kroków niezgodnych z obowiązującymi wtedy przepisami.

Starałem się dociec racji ministra. W ogłoszonym ponownym konkursie wystartował nowy kandydat, absolwent Politechniki Warszawskiej, chemik, dr Ireneusz Marciniak. Czyżby to był ów godny zastąpienia obecnego dyrektora kandydat?
W konkursie zdecydował się ponownie wystartować ustępujący dyrektor, dr Z. Łuczyński. Tym razem zadbano jednak, by jego szanse zminimalizować. Technologia, jaką w takich razach się stosuje, jest powszechnie znana. Wykonawców też nietrudno znaleźć. Uparty dr. Z. Łuczyński był bez szans, chociaż wtedy jeszcze pewno o tym nie wiedział.

W Komisji Konkursowej pojawiły się nowe osoby zarówno z zewnątrz, jak i z wewnątrz instytutu. Z członków Rady Naukowej w skład Komisji weszła osoba mająca ambicje bycia zastępcą dyrektora ds. naukowych i rzeczywiście po wyborze nowego dyrektora (dr. Ireneusza Marciniaka) i objęciu przez niego z dniem 1 lipca 2015 r. stanowiska dyrektora ITME do pełnienia tej funkcji została powołana.
Było jeszcze inne znamienne zdarzenie. W protokole pokontrolnym z marca 2017 r. Ministerstwa Rozwoju (nazwa ministerstwa uległa w międzyczasie zmianie), zarzucono dyrektorowi „niezgodne z prawem zatrudnienie w Instytucie pracowników urzędów państwowych zajmujących w nich wysokie stanowiska”. Sprawa dotyczyła pracownika Ministerstwa Gospodarki, naczelnika w Departamencie Jednostek Nadzorowanych i Podległych, który był przewodniczącym komisji konkursowej wyboru dyrektora ITME. Wkrótce po tym, jak przeszedł on na emeryturę natychmiast został zatrudniony w Instytucie na stanowisku Kierownika Działu Skarbu (co za nazwa!). Czyżby rzeczywiście nowy dyrektor instytutu miał do spłacania jakieś długi?

Dr Zygmunt Łuczyński powrócił, skąd wyszedł, czyli na etat adiunkta w Zakładzie Monokryształów Tlenkowych. Po dwóch miesiącach w ogłoszonych wtedy wyborach do Rady Naukowej Instytutu przeważającą liczbą głosów pracowników instytutu został wybrany na jej członka. Wcześniej, jako dyrektor, z mocy prawa członkiem rady być nie mógł.

Z nowym dyrektorem rozmawiałem dwukrotnie. Pierwszy raz, gdy zrobił zebranie wszystkich doradców dyrektora celem (jak przypuszczałem) zapoznania się z ich specjalizacją i (być może) możliwościami. Wtedy to stwierdziłem, że wśród doradców znalazł się również dr Z. Łuczyński. W międzyczasie został przeniesiony na to stanowisko. Przyjąłem to ze zrozumieniem. Gdyby się porozumieli, na pewno wyszłoby to instytutowi na dobre. Wkrótce jednak dowiedziałem się, że dyrektor zlikwidował stanowisko doradcy dyrektora i wszyscy doradcy, łącznie z byłym dyrektorem, otrzymują wypowiedzenia z pracy.
Zwolnienie dr. Z. Łuczyńskiego zaskoczyło mnie. Czyżby nowy dyrektor przeniósł go na stanowisko doradcy dyrektora, by następnie zwolnić z pracy? To chyba była prawda, wszystko na to wskazywało. Na dodatek był członkiem rady naukowej. Kiedyś, wcześniej członka rady naukowej z mocy prawa nie można było zwolnić z pracy. Przepisu tego już nie ma. Teraz zwolnienia z pracy członka rady naukowej zakazuje jedynie przyzwoitość – to tak niewiele.

Przed pojawieniem się na stanowisku dyrektora ITME dr Ireneusz Marciniak był prezesem spółki Skarbu Państwa - Mennicy Państwowej, a następnie prezesem takiej spółki w Grupie Azoty, najpierw w Policach, później w Kędzierzynie Koźlu. Wszędzie był odwoływany przez Rady Nadzorcze Spółek. Niestety, co było do przewidzenia, na dyrektora instytutu badawczego nadawał się jeszcze mniej. Wkrótce to udowodnił. Spójrzmy na wynik finansowy Instytutu w kolejnych latach przed i po objęciu na początku 2015 r. stanowiska dyrektora przez dr. I. Marciniaka:
W 2013 wynik finansowy – (+) 432 210,87 zł; w 2014 wynik finansowy – (+) 616 000 zł;
W 2015 wynik finansowy – (-) 6 393 500 zł; w 2016 wynik finansowy – (-) 5 507 700 zł.

Wyniki finansowe Instytutu w latach 2015 i 2016 to dzieło wybranego przez ministra nowego dyrektora ITME, a właściwie to osobiste dzieło. Jaki był cel zamiany, jakiej dokonał na stanowisku dyrektora ITME i czy cel ten został osiągnięty? W listopadzie 2015 min. Piechociński przestał pełnić funkcję wicepremiera i ministra gospodarki. W tym czasie dyrektor dr I. Marciniak po dwukrotnej bezskutecznej próbie opracowania planu naprawczego został w maju 2017 r. przez kolejnego przełożonego instytutu, Ministra Rozwoju, odwołany ze stanowiska dyrektora ITME. To wszystko.

Z górki

Naukowa instytucja jest jak angielski trawnik. Latami trzeba go pielęgnować, ale przede wszystkim chronić przed nieuprawnionymi (depczącymi trawę) osobnikami. Można powiedzieć, że w 2015 r. w postaci nowego dyrektora na ten trawnik wpuścił Minister buldożer. Mało, że nieudolnie zarządzał finansami i spowodował powstanie milionowych zadłużeń Instytutu, ale rozpoczął proces eliminowania jego kadry naukowej.

Odtwarzanie kadry naukowej we wszystkich jednostkach badawczych to przekazywanie wiedzy od mistrza do ucznia. Po 2015 roku w ITME ten proces został zasadniczo zakłócony, a nawet przerwany. W 2013 r. średnie zatrudnienie w Instytucie wynosiło 267,83 etatu, w tym pracowników naukowych 91,85, badawczo - technicznych 30,20, inżynieryjno-technicznych 108,54.

W 2019 zatrudnienie spadło do 186,85 etatu, czyli o ok. 30%. W kategorii pracowników naukowych spadek jest większy o 37% (z 90,40 do 57,0 etatu). Spadły także przeszło o 23% ich zarobki. W takim przypadku ludzie odchodzą z pracy. W sumie odeszło z instytutu 10 samodzielnych pracowników nauki i 18 doktorów. Najgorsze, że odchodzili ludzie najbardziej wartościowi, tacy, którzy najłatwiej znajdują pracę w innych instytucjach naukowych lub uczelniach.

Już jesienią 2015 zlikwidowany został praktycznie cały Zakład Technologii Związków Półprzewodnikowych, a jego pracownicy, dr Andrzej Hruban i dziewięciu jego współpracowników, zwolnieni z pracy. To jedyny w Polsce zespół obeznany z technologią wytwarzania monokrystalicznych związków półprzewodnikowych.

W tym czasie w Zakładzie prowadzono prace nad nowoczesną technologią izolatorów topologicznych. To nic, że dr A. Hruban znalazł zatrudnienie w Instytucie Fizyki PAN, gdzie spokojnie dotrwa do emerytury. W ITME nie będzie już nikogo, kto byłby w stanie powrócić do technologii wytwarzania np. fosforku indu (InP) lub innych materiałów dla półprzewodnikowych źródeł światła (LED i DL). To samo dotyczy węglika krzemu (SiC), kryształu o niezwykłych własnościach przydatnych dla wysokonapięciowej, odpornej na wysokie temperatury elektroniki przyszłości dla przemysłu samochodowego, lotniczego i kosmicznego. Technologia otrzymywania kryształów SiC była w ITME daleko zaawansowana.

Zespół epitaksji w 2017 został pozbawiony kierownictwa przez zwolnienie z pracy dr. Włodzimierza Strupińskiego. W konsekwencji z pracy odeszła większość jego współpracowników, co spowodowało, że podległy mu w instytucie zakład praktycznie przestał funkcjonować.
Przestano sprowadzać materiały do epitaksji (związki metaloorganiczne) oraz odtwarzać aparaturę przez sprowadzanie zużywających się jej części. Warto przypomnieć, że dr W. Strupiński był autorem patentu na otrzymywanie grafenu na podłożach SiC i jednocześnie specjalistą nanoszenia go na folię miedzianą. Należy stąd przypuszczać, że instytut w ten sposób utracił zdolność wytwarzania epitaksjalnych warstw gra fenowych.

Z pracy w instytucie odeszli także dr Andrzej Maląg, specjalista z zakresu projektowania laserów półprzewodnikowych i autor wielu publikacji z tej tematyki, a także dr hab. Lech Dobrzański – autor projektu wspomnianego już wcześniej tranzystora mikrofalowego.
Zamierają nawet badania w zakładach poświęconych technologii otrzymywania i epitaksji krzemu. Utrzymywały się one ze sprzedaży nietypowych, nieoferowanych na rynku płytek krzemowych.
Wyeksploatowana, nienaprawiana na czas aparatura technologiczna ulegała stopniowej degradacji, co skłoniło jedynego z tego zakresu specjalistę, dr. Jerzego Sarneckiego do przejścia na emeryturę. W ten sposób instytut zaprzestał działalności z zakresu krzemu. Z pamięci o prof. Janie Czochralskim, twórcy metody wytwarzania krzemu, pozostał w Polsce jedynie Rok 2013 imienia Jana Czochralskiego.

Przyszło nowe

Za to w instytucie pojawili się specjaliści o nowym profilu. Nowi dyrektorzy (bardziej chyba następcy Ireneusza Marciniaka) rozbudowali komórki komercjalizacji i promocji wyników prac. Konfrontując to z powyżej opisanym „huraganem”, który wymiótł z instytutu merytoryczną kadrę i spowodował praktycznie wygaszenie wszelkich badań, których wyniki ewentualnie można by było promować i komercjalizować, zachodzi pytanie, co oni mają robić?

Na następnego dyrektora ITME Minister Rozwoju powołał dr. hab. Zbigniewa Matyjasa, profesora Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego (tym razem bez konkursu i udziału Rady Naukowej, gdyż od 2017 roku dyrektorów instytutów powołuje samodzielnie minister nadzorujący). Sądząc po uzyskanych przez instytut wynikach pod jego kierownictwem, dr hab. Z. Matyjas nadawał się na dyrektora ITME nie lepiej (raczej jeszcze gorzej) niż dyrektor poprzedni.
Jako specjalista od zarządzania (na technice się nie znał), doszedł do wniosku, że najlepiej będzie instytut rozprzedać. Powody mogły być dwa:
1. sprzedając najcenniejsze urządzenia z instytutu, zdobywał środki, a co ważniejsze, pozbywał się kłopotu troski o ich użytkowanie,
2. być może chciał zrealizować wcześniejszy zamiar przejęcia technologicznych urządzeń z ITME na Politechnikę Warszawską. Tam bowiem wybudowano pomieszczenia dla ośrodka technologicznego pod nazwą CEZAMAT, które dotąd, o ile się nie mylę, stoją puste.
Nie wiem, który z tych powodów był prawdziwy.

Łatwo chcieć sprzedać, trudniej to zrealizować. Na zakup tak cennych urządzeń, jakie są w ITME należy mieć odpowiednio duże środki. Gdyby były, to może lepiej byłoby kupić takie urządzenia nowe. Na co jednak handlowa głowa. Jeżeli chce się tanio przehandlować cenne „cacko”, należy zapakować je do „tekturowego pudełka” i sprzedać „tekturowe pudełko”.
Pan dyrektor Z. Matyjas ogłosił, że chce sprzedać budynek, zapominając dodać, że w tym budynku zainstalowane są niezwykle drogie urządzenia technologiczne. Budynek wyceniony został na kilka milionów złotych, chociaż mieszczące się w nim urządzenia (z kosztami instalacji) były warte setki milionów złotych. To był świetny pomysł, ale nie wyszedł. Znaleźli się bowiem ludzie, którzy poinformowali prokuraturę o zamiarze popełnienia przestępstwa. Trzeba było ogłoszenie wycofać. Gdy nie było ogłoszenia, nie było przestępstwa. Wcześniej też był tylko zamiar.

Dyrektor, jako zarządzający instytutem, wykazał się innymi nieprzeciętnymi zdolnościami. Pokażemy to na przykładzie uzyskanego w 2017 wyniku finansowego (+)15 145 739,17 zł.
Ten nieprzeciętnie wysoki przychód instytut zawdzięczał prostej operacji księgowej. Instytut jest właścicielem niezabudowanej działki o nikłej dotąd wartości (ok. 300 000 zł.) wyznaczonej jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku, gdy podejmowano decyzję o budowie centrum polskiej elektroniki. Był to teren przeznaczony na rozbudowę instytutu.
Działkę wyodrębniono z pozycji „środki trwałe” i przekwalifikowano na „inwestycje długoterminowe”. Rzeczoznawca ocenił rynkową wartość działki na 16 872 000 zł. i tę kwotę można było zanotować po stronie przychodów. Nawet ja potrafię wyliczyć, że bez tej operacji księgowej, instytut zamiast wielomilionowego przychodu w 2017 r. zanotowałby stratę (–) 1 726 260,83 zł.
Nie dziwię się dyrekcji instytutu. Zgodnie ze znanym porzekadłem: tonący chwyta się, czego może. Nie mogę jednak zrozumieć urzędników ministerstwa rozwoju, którzy ten wynik finansowy przyjęli, zaakceptowali. Przecież z racji tych „machinacji księgowych” nie przybył w kasie instytutu nawet „złamany grosz” i wykazana strata musiała być pokryta z budżetu.

W roku 2018 powtórzono ten manewr. Zaktualizowano wartość tej działki i doliczono do przychodu instytutu dalsze 2 396 000 zł. W ten sposób w 2018 r. odnotował on także wynik finansowy dodatni. I tak dalej. Nie będę zanudzał czytelników przytaczaniem kolejnych liczb. Chętni mogą zaspokoić ciekawość, sięgając do sprawozdań finansowych ITME za odpowiednie lata (p. Wioletta Balcerzak: Analiza i ocena sytuacji ekonomiczno-finansowej w latach 2017-2019 w ITME na podstawie sprawozdań finansowych).

W końcu 2019 r. Z. Matyjas zrezygnował z dalszego bycia dyrektorem ITME. W roku 2020 zastąpił go na tym stanowisku dr Karol Zielonka - specjalista w dziedzinie wypadków drogowych, wcześniej pracujący w Przemysłowym Instytucie Motoryzacji. Już nikt nawet nie udaje, że wyznaczani dyrektorzy ITME wiedzą cokolwiek o elektronice lub optoelektronice i technologii wytwarzania dla nich materiałów. Nowo wyznaczony dyrektor ITME oczywiście nie odpowiada za doliczenie do przychodu instytutu w latach ubiegłych na nowo szacowanych wartości działki. Jednak sprawozdanie finansowe za rok 2019 podpisał, jakby machinacji z dopisywaniem wartości tej działki do dochodu instytutu nie zauważył.

Czy działania dyrektorów ITME odbiły się na jego wynikach naukowych? Niewątpliwie tak. Pogorszenie się wskaźników widoczne jest dopiero po upływie pewnego czasu. W 2019 dało się już to zauważyć. Instytut w kraju z pozycji 9. w 2013 roku spadł w 2019 na pozycję 18. W rankingu międzynarodowym spadek był bardziej widoczny: z pozycji 363 na 602.

Dalszego spadku nie będzie. Instytut został włączony do Sieci Badawczej Łukasiewicz, a od 1.10.2020 połączony z Instytutem Technologii Elektronowej utworzył nową jednostkę naukową pod nazwą Instytut Mikroelektroniki i Fotoniki (IMiF).
Jak poinformował Prezes Sieci Badawczej Łukasiewicz, dyrektorem tego instytutu ma zostać dr Bolesław Kołodziejczyk. Dr B. Kołodziejczyk pracował w amerykańskiej firmie deweloperskiej w Warszawie i zajmował się zarządzaniem nieruchomościami. Mało prawdopodobne, by miał wiedzę w zakresie technologii materiałów elektronicznych lub optoelektronicznych, ale w nazwie nowego instytutu te określenia już nie występują.
Zdzisław Jankiewicz

Jest to czwarta część wspomnień prof. Zdzisława Jankiewicza związanych z pracą Autora w ITME, obserwatora przez ostatnich ponad 20 lat wzrostu pozycji naukowej znaczącego dla polskiej nauki i gospodarki instytutu oraz jego niszczenia przez organ założycielski. Pierwsza część - Byłem pracownikiem ITME (1) - ukazała się w numerze 2/21 SN; druga – Byłem pracownikiem ITME (2) - w numerze 3/21 SN, trzecia - Byłem pracownikiem ITME (3) w numerze 4/21 SN.
Całość wspomnień poświęconych ITME można czytać na blogu Autora – https://zdzislawjankiewicz.pl

Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.