Odsłon: 386

Globalny Minotaur to nie jest wyłącznie gospodarka, finanse, handel, bankowość itd., jak twierdzi Yanis Varufakis (p. Konanie Minotaura (1) – SN 3/23). Przede wszystkim jest to kultura, na której płaszczyźnie, w jej obrębie, toczy się to globalne, widoczne już dziś gołym okiem, starcie.
To konflikt pomiędzy Zachodem, zdominowanym przez anglosaskie myślenie i sposób rozumienia kultury w najszerszym tego słowa znaczeniu, z resztą niezachodniego świata.
Dominacja Anglosasów wiąże się de facto z rugowaniem obcego jej rozumienia, rudymentarnych wartości niesionych przez Oświecenie kontynentalne (zwłaszcza francuskie) i filozofii będącej zasadniczym źródłem Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Późniejszy przebieg historii, zwłaszcza w II połowie XIX i przez cały wiek XX, tylko to potwierdza (mimo niepowodzeń tego projektu i przesłania).

„Komunizm był najpotężniejszym nowożytnym ucieleśnieniem starych nadziei millenarystycznych, a destrukcja tych nadziei, choćby nawet okazały się nieracjonalne i niebezpieczne w realizacji praktycznej, nie powinna być powodem do łatwego celebrowania”.
Andrzej Walicki

Czarnecki do zajawkiStempel postawiony przez neoliberalizm (wg amerykańskiej nomenklatury to neokonserwatyzm) na kulturze zachodniej wyznacza standardy naszego życia. Czyli kształtuje kulturę. Zwłaszcza w obliczu wpływu oraz roli mediów w dzisiejszej rzeczywistości. I Zachód, pewny swych przewag militarnych, (które zapewnia Ameryka), szerzy pod płaszczykiem liberalnej demokracji, (którą uważa za swoją czołową wartość systemową, najlepszy sposób rządów z możliwych w dotychczasowej historii), właśnie tego typu rozwiązania, o jakich wspomniano w I części tego materiału.
Wspiera się w tym procederze nieuczciwym sloganem jakim jest wolność. Ale według tej narracji wolność, jedna z najwznioślejszych wartości, z jaką styka się człowiek, ograniczona zostaje wyłącznie do zarabiania coraz więcej pieniędzy, do gromadzenia coraz większej ilości dóbr. Ale jak widać po ostatnich dekadach, dotyczy to coraz węższego grona beneficjentów systemu.

Ogród zatrutych owoców

Demokracja na sprzedaż można więc rzec za filozofem hiszpańskim Fernandem Savaterem. Zauważył on, że łatwo jest mówić ludziom Zachodu, iż to demokracja przynosi rozwój i stwarza coraz to nowe szanse życiowe. Ale np. Indianin znad Amazonki, mieszkaniec prowincji Wschodniej w Demokratycznej Republice Kongo, obywatel Afganistanu czy Bangladeszu – to tylko kilka przykładowych miejsc na Ziemi, gdzie pojęcie demokracji nie jest rozumiane tak, jak sobie w Europie i Ameryce wyobrażamy. Ten termin może kojarzyć się wyłącznie z gwałtami, wyzyskiem, upodleniem, degradacją człowieczeństwa, z nadużyciami władzy o kompradorskim wymiarze. To tak, jakby komuś pokazać w przepięknym pałacu śmietnik, a potem żądać od niego, aby podziwiał ową budowlę w całości.

Szacowny tygodnik The Economist w 2019 r. pisał, iż dzisiejszy biznes amerykański wyróżniają dwie cechy. Jedna to sukces: 57 ze 100 najważniejszych giełdowych firm na świecie kojarzonych jest z USA. Ale jest i druga, ciemna strona tego medalu. Boeingowi zarzuca się sprzedaż samolotów 737 MAX z niebezpiecznym oprogramowaniem .W Malezji postawiono zarzuty karne bankowi Goldman Sachs za udział w oszustwach podatkowych wartości 6,5 mld dolarów. Olbrzymi gigant przemysłu chemicznego Monsanto nie ostrzegał klientów przed używaniem środka owadobójczego, który powoduje raka, Facebook uwikłał się w aferę z handlem danymi osobowymi swoich klientów, a agencja Equaifax zajmująca się scoringiem kredytowym w niewiadomy sposób utraciła dane 146 milinów swoich klientów. O skandalach dotykających firmy farmakologiczne nawet nie ma co wspominać.

Jak podał wspomniany periodyk, całkowita wartość rynkowa tylko amerykańskich firm zaangażowanych w megaincydenty korupcyjno-finansowe w latach 2016-19, i które upubliczniono, wyniosła 1,56 biliona dolarów, a dotknęło to ok. 0,5 mld ludzi. Czyż można się dziwić, iż „American Dream” oraz „ American Way of Life” nie cieszą się admiracją w świecie tak, jak to przedstawia się w polskich mediach? Stąd też rozwiązania polityczne i społeczne wiązane z Ameryką muszą być niekorzystnie kojarzone. Odnosi się to również do demokracji i pojęcia wolności.
Wolność jest od dekad na ustach wszystkich jako przykład wyższości i wzniosłości rozwiązań niesionych przez tę kulturę. Przez tę formę rządów, o której mowa. Przez euroatlantycką cywilizację. Doskonałą emanacją tego sposobu myślenia jest wypowiedź wysokiego urzędnika Komisji Europejskiej Josepa Borella o „ogrodzie i dżungli”. Oczywiście, ogrodem jest demokratyczny Zachód, dżunglą jest to, co poza nim, co nie kultywuje jego wartości, co nie praktykuje liberalnej demokracji.

Ułuda wolności

Wolność – ale rozumiana retorycznie, irracjonalnie, mentalnie, nie materialnie, uniezależniona od afiliacji klasowo-stanowej - stała się w efekcie takich procesów wyłącznie subiektywną płaszczyzną manifestacji swej wyjątkowości, bez zrozumienia kontekstu wspólnotowego, społecznego, a zwłaszcza klasowego. Czuj się wolnym i bądź z tego tytułu szczęśliwym. Reszta się nie liczy. Koniuszek własnego nosa i różowe okulary na nim mają być absolutnym drogowskazem życiowym. Nowe średniowiecze, które na naszych oczach powstaje z martwych powielać ma rudymenty poprzedniego, już bez jakichkolwiek upiększeń, woalek czy intelektualnych serpentyn rodem z Oświecenia.

Rozwój i postęp współcześnie utożsamiono wyłącznie z gromadzeniem dóbr – przeradzającym się w sybarytyzm – pospolitą i wulgarną konsumpcję, co samo przez się uczynić miało człowieka szczęśliwym i wolnym. I w takie też ramy wtłoczono demokrację, przydając jej przymiotnik: liberalna. Ma to sugerować nierozerwalne związki z liberalizmem. Ale z jakim liberalizmem, jak rozumianym i jak praktykowanym? Bo ten dzisiejszy, opierający się o dogmaty neoliberalizmu, (czyli – neokonserwatyzmu), nie jest żadnym liberalizmem jak wielokrotnie przedstawiał w swym dorobku cytowany już prof. Andrzej Walicki.

Mody popkultury są wszechogarniające i totalne. Zwłaszcza, jeśli chodzi o reklamę i wciskanie odbiorcy – kultura obrazka jest tu absolutnie destruktywna – często bezrefleksyjnych, czysto konsumpcyjnych skojarzeń. Masz kupić, masz konsumować (dosłownie i w przenośni), masz dać się „skonsumować” przez tę kulturę zakupizmu. I nie myśl, nie zastanawiaj się, nie zadawaj pytań. Idź za głosem instynktu, za odruchem. Bądź biomasą ze zglajchszaltowaną osobowością, pustym (w sensie pojęciowym) obywatelstwem, odczłowieczonym (bo nie myślącym racjonalnie) osobnikiem. I nie myśl samodzielnie, bo to niebezpieczne dla systemu i mainstreamu go wspierającego. To jest machina tworząca określoną kulturę i jej produkt – wspomnianą biomasę.
Ale przecież wolność bez solidarności ludzkiej, humanizmu, człowieczeństwa, bez zrozumienia pojęcia równości wszystkich ludzi jest humbugiem, pustą frazą.

Bądź wikingiem

Warto podać przykład tak bezmyślnej, prokonsumenckiej, absolutnie irracjonalnej i kłamliwej w swym wymiarze reklamy, której siła w dzisiejszej przestrzeni zdominowanej przez medialną manipulację jest kolosalna. Podlegamy jej wszyscy, dzieci przede wszystkim. Tak się formatuje właśnie ową biomasę, podatną na manipulacje i sugestie.
Oto olbrzymia reklama na autobusie miejskiej komunikacji we Wrocławiu sławiąca dietę skandynawską - co za przewrotność i nierzeczywisty obraz! Obok hasła: „Bądź wikingiem” wyeksponowano olbrzymiego hamburgera czy McChickena. Ze wspomnianą dietą skandynawską a la wikingowie nie ma to nic wspólnego – żadnej w tym nie ma logiki, a o refleksjach z innej przestrzeni np. historycznej, kulinarnej, nie ma co nawet myśleć.

„Bądź wikingiem” to de facto ma być promocja sposobu odżywiania mieszkańców Skandynawii w epoce ich wypraw, przeważnie łupieżczych (czasami handlowych) zarówno do Europy Zachodniej jak i nad Morze Śródziemne czy na wybrzeża Morza Bałtyckiego. Rzekami na wschodnioeuropejskim Niżu spływali również, aż do Morza Czarnego, a Kijów (Kanugård) był ich faktorią handlową. Docierali tym szlakiem do Konstantynopola, utrzymując kontakty handlowe (handel futrami i niewolnikami pochodzącymi głównie ze Słowiańszczyzny) z Grekami i Arabami. Przez pewien czas przyboczny odział Cesarza Bizancjum – tzw. gwardia wareska – była złożona z wojowników / najemników skandynawskich (oddział liczył ok. 6000 specjalnie wyposażonych i odzianych wojaków).

Jak pisze znawca tamtych czasów Przemysław Urbańczyk (Polskie tropy wikingów), „Wikingowie to nie jest lud, dlatego nie piszemy tej nazwy dużą literą. Wikingowie to zawód – kupiec, pirat, osadnik. Zazwyczaj byli to uczestnicy wypraw zamorskich organizowanych głównie przez Skandynawów, ale mieszkańcy innych ziem też się do nich przyłączali”.
Co sobą tym samym niesie próba skojarzenia współczesnego fast fooda nie tylko z dietą i odżywianiem się wikingów, ale z ich profesją, ich postawami, ich wartościami niesionymi postkarolińskiej Europie? To reklamowy, absolutnie irracjonalny chwyt marketingowy, bazujący na popularności od paru lat w popkulturze mitów, legend, z epoki wikingów. Najczęściej nieprawdziwych i mocno lukrowanych dla potrzeb owej popkultury.

Ten przykład pokazuje z jednej strony jak powszechna reklama –zgodna z zasadami jej twórców (Bernaysa czy Lipmanna) i praktyków (Goebbelsa) – odmóżdża, tworzy nieracjonalne zbitki pojęciowe i takież skojarzenia. Zamula i zaśmieca racjonalne spojrzenie na świat i na człowieka. Powoduje, iż patrzy się na rzeczywistość w sposób mityczny, legendarny, czyli irracjonalny. Jej totalizm działa niczym megaodkurzacz. Wciąga on wszystko do swych trzewi, a produkuje z tego szarą, bezrefleksyjną masę, która urobiona m.in. przez takie skojarzenia, takie manipulacje idzie wyłącznie za instynktem niczym pies Pawłowa. Przetwarza wszystko na potrzeby swojej indywidualnej konsumpcji, czyli zakupizmu, jak nazwał tę formę kultury Benjamin Barber.

To system od przynajmniej 2-3 dekad królujący na świecie i wmawiający nam, iż szczęściem, clou życia i wolności to nabycie kolejnego, reklamowanego nachalnie „dobra”. I że tak już będzie - nie trzeba myśleć, snuć jakichkolwiek refleksji, być krytycznym. Trzeba tylko zdać się na „autorytety” i systemowe prawdy dekretowane przez media i mainstream.
„Bądź wikingiem”, czyli napadaj, rabuj, bądź brutalny, wierz tyko w swoje plemienne prawdy i siłę swego oręża. Nie myśl, nie kojarz, nie dystansuj się. Wierz i zdaj się na instynkt. Fast food nie ma tu – poza symbolicznym i reklamowym chwytem – żadnego znaczenia.

Bitwa o pluralizm

Walka, jaką dziś obserwujemy na wielu płaszczyznach, w wielu częściach świata, w wielu obszarach kultury, toczy się właśnie o to, czy człowiek ma pozostać bezwolną biomasą, żyjącą tylko po to, by zaspokajać egzystencjalne potrzeby wmówione mu przez totalnie działającą reklamę i sprzęgnięte z nią nastawione tylko na zysk media? A odpowiednie „autorytety” – ot, choćby jak wspomniany wcześniej Josep Borell – powiedzą mu że żyje w „ogrodzie” i z tej racji ma być już szczęśliwym i czuć się wolnym. To jest więc starcie o wizję człowieka, gdyż jest on zanurzony w kulturze i to go nie tylko stymuluje, ale i kształtuje jego mentalność, buduje wartości, uczy szacunku do przeszłości, utwierdza pamięć, tożsamość itd.

Trzeba stwierdzić, że jest to również bitwa o pluralizm, właśnie o wolność wyboru postawy życiowej, o demokrację bez żadnych przymiotników i udziwnionych dodatków. Czyż to nie jest kultura? To jest rudymentarne starcie mające zadecydować, czy świat przyszłości ma się składać wyłącznie z kolejnych klonów „ogrodu” Borella i rządzących elit neoliberalnych, czy jednak ma to być ludzkość multikulturowa z wolnością wyboru swych dróg rozwoju.

Jak system aspirujący do hegemonii i przywództwa, nie radzący sobie sam ze sobą, co raz to popadający w kryzysy, może dyktować całemu światu formy istnienia i metody postępowania? „Bez zmiany swej istoty, a więc przyświecającego mu systemu wartości oraz fundamentalnych zasad postępowania nie przetrwa on obecnego dziejowego zakrętu” (G. Kołodko, Świat w matni. Czwarta część trylogii).
Globalny Minotaur jest molochem niszczącym niczym walec z jednej strony pluralizm i naturalną różnorodność naszej populacji (glajchszaltowanie), a z drugiej, stanowi groźbę absolutnego dyktatu będącego w efekcie faszyzacją przestrzeni publicznej. Dobitnie te procesy, mimo właśnie wspomnianych medialnych i publicznych zapewnień o demokracji, wolnościach, obywatelskości i swobodzie wypowiedzi oraz interpretacji rzeczywistości ((oprócz przyczyn klasowych), zdiagnozował Umberto Eco w swym słynnym eseju pt. Wieczny faszyzm. Przedstawia tam uniwersalne i ponadczasowe – choć nie uświadomione powszechnie - źródła faszyzmu jako immanencji kultury europejskiej (vel zachodniej).
I dlatego tak ważne jest opisywane tu starcie. Niestety, niewielu komentatorów chce je postrzegać jako zderzenie cywilizacji (jak pisał Huntington w Zderzeniu cywilizacji), znacznie więcej traktuje to zjawisko jako konflikt kultur i wspólnot związanych wielowiekową tradycją, doświadczeniami i mentalnością.
Radosław S. Czarnecki

 

 Śródtytuły i wyróżnienia pochodza od Redakcji.