Odsłon: 824

Orientalizacja sarmatyzmu nie kolidowała z przeświadczeniem, że Rzeczpospolita spełnia misję „przedmurza chrześcijaństwa”. Przez „chrześcijaństwo” rozumiano wiarę rzymską, a nie nowoczesną cywilizację zachodnią, utożsamianą z absolutum dominium i moralnym zepsuciem. Obrona Europy przed zagrożeniem muzułmańskim pojmowana była nawet jako sposób na zabezpieczenie się przed zagrożeniami z Zachodu. Łudzono się myślą, że państwa zachodnie zainteresowane są istnieniem Rzeczypospolitej, widzą w niej bowiem wał obronny (w sensie militarnym), chroniący Europę przed atakami niewiernych. Wyprowadzono stąd wniosek, że państwo Sarmatów jest całkowicie bezpieczne i nie musi modernizować się na wzór zachodni.

Negatywny stosunek XVII-wiecznych „Sarmatów” do okcydentalizmu miał dwa główne źródła: jednym z nich była idea „spichlerza Europy”, drugim – pogląd na ustrój Rzeczypospolitej jako ucieleśnienie politycznej doskonałości. Pierwsza idea określała państwo polsko- litewskie jako kraj agrarny i niemogący zmienić swego charakteru ze względu na potrzeby sąsiadów. Uzasadniało to pogląd, że trzeba bronić Polski przed przemianami gospodarczymi typu zachodniego, że nie wolno nawet sprowadzać z Zachodu artykułów luksusowej konsumpcji jako szkodliwych dla prostoty życia wiejskiego.

Z idealizacji ustroju politycznego Rzeczypospolitej wynikało z kolei, że należy bronić go za wszelką cenę, nie dopuszczając najmniejszych zmian. Ponieważ władzy królewskiej, postrzeganej jako główne zagrożenie wolności, przypisywano zdolność pozyskiwania dla swych celów większości sejmowej, trzeba było znaleźć sposób wykluczenia raz na zawsze niepożądanych innowacji. Jak wiadomo, odnaleziono taki niezawodny sposób w starej zasadzie jednomyślności (unanimitas) lub, mówiąc ściślej, w takim sposobie jej interpretowania, który domagał się jednomyślności absolutnej, a więc wyposażał każdego posła w prawo zawetowania decyzji większości i zerwania Sejmu.

Z uprawnienia tego, znanego pod nazwą liberum veto, skorzystano po raz pierwszy w roku 1652; w teorii jednak zasada jednomyślności, implikująca groźbę indywidualnego wetowania decyzji Sejmu, obowiązywała w parlamencie polskim od samego początku. Uzasadniano ją klasycznie republikańskim ideałem „dobra wspólnego”, zakładającym możliwość zrozumienia tego dobra przez wszystkich, a więc wykluczającym automatyczne posłuszeństwo wobec mechanicznej większości.
Pragmatycznym argumentem na rzecz wymogu jednomyślności były olbrzymie rozmiary państwa. Poseł z Pomorza musiał godzić się na koszty obrony Ukrainy przed Tatarami, wiedział bowiem, że w przeciwnym razie poseł z Ukrainy zawetuje decyzje podejmowane w interesie elektoratu pomorskiego. Groźba weta zmuszała więc posłów do działania na rzecz dobra ogólnopaństwowego, zapobiegając rozpadowi Rzeczypospolitej na izolowane regiony, interesujące się jedynie sprawami lokalnymi.

W drugiej połowie XVII wieku, z chwilą gdy zasada jednomyślności przekształciła się w praktykę zrywania sejmów, mobilizująca funkcja weta zmieniła się w funkcję paraliżującą, a racjonalne jego uzasadnienia ustąpiły miejsca argumentom quasi-religijnym – na przykład dowodzeniu, że decyzje niejednomyślne nie legitymują się łaską Ducha Świętego. Liberum veto przestało być uprawnieniem „cnotliwych”, broniących republiki przed skorumpowaną większością; stało się narzędziem jednostek skorumpowanych, przeciwstawiających się działaniom na rzecz wspólnego dobra. W wieku XVIII sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła: posłowie przekupieni przez obcych monarchów posługiwali się prawem weta, aby nie dopuścić do jakichkolwiek reform zanarchizowanej i słabnącej Rzeczypospolitej.

Skutki liberum veto

W wyniku takiej ewolucji kultury i ustroju Rzeczpospolita sarmacka stała się krajem zupełnie różnym od reszty Europy. Była świadoma tej różnicy i dumna z niej, patrzyła więc z góry na absolutystyczne monarchie zachodnie, odnosiła się do nich lekceważąco lub wręcz z megalomańską pogardą, zamykając oczy na wzrost ich siły i zamożności. Cywilizacyjne efekty takich postaw okazały się jednak żałosne. W kilkanaście lat po „wiktorii wiedeńskiej” Sobieskiego stało się rzeczą jasną, że potężna niegdyś Rzeczpospolita nie ma szans na podtrzymanie swego prestiżu i rangi politycznej. W wieku XVIII elita polska musiała na nowo przemyśleć problem własnej tożsamości, co bywało niekiedy bardzo bolesne i trudne. Okazało się bowiem, że Rzeczpospolita znajduje się poza obrębem Europy Zachodniej nie dlatego, że sama tak sądzi i tego pragnie, ale dlatego, że Zachód nie przyznaje się do niej, odrzuca ją jako kraj beznadziejnie zacofany, barbarzyński i kulturalnie obcy.

Początkowo wydawało się, że może być zupełnie inaczej. Na przełomie XVII i XVIII wieku Polska przestała być uwikłana w problemy wschodnie, ożywiły się natomiast jej kontakty z Zachodem, czemu sprzyjała oczywiście unia personalna z Saksonią. Oświeceni republikanie polscy poczęli zdawać sobie sprawę, że w państwach zachodnich, mimo absolutystycznej formy rządów, nie panuje samowola monarchów, rozwijają się natomiast bliskie wartościom republikańskim ideologie prawa natury, a więc że krajów tych nie można zaliczać do tej samej kategorii co Turcja lub Rosja. Umożliwiało to reokcydentalizację polskiej kultury politycznej.
Jeden ze znawców sarmatyzmu (J. Maciejewski, Dylematy wolności, s.237,239) podsumowuje to następująco: Wszystko to sprawiało, iż Polacy bez większych trudności – skoro sytuacja geopolityczna wyszła im naprzeciw – mogli nawiązać zerwany w końcu XVI wieku kontakt z Zachodem. Zaczęła znikać bariera, którą odgrodziła się sarmacka Polska od „obcych”. Swojskość przestawała być wartością. Nastąpiła europeizacja Rzeczypospolitej.

Przy założeniu, że twierdzenie to mówi wyłącznie o stanie świadomości wykształconych Polaków, czyli o tym, jak oni sami określali swą kulturową tożsamość, można je uznać za słuszne. Rzecz w tym jednak, że tak rozumiana „europeizacja świadomości” nie szła w parze ani z europeizacją (czyli modernizacją) struktur społeczno-gospodarczych, ani ze sposobem postrzegania Polski przez rozwinięte kraje Zachodu.
W epoce oświecenia nastąpiła bowiem zasadnicza zmiana w „geografii filozoficznej”, czyli w określaniu cywilizacyjnych, a nie tylko geograficznych, kryteriów europejskości: podział na kraje oświeconego Południa i półbarbarzyńskiej Północy, wywodzący się od starożytnego Rzymu i oczywisty jeszcze w epoce renesansu, zastąpiony został podziałem na cywilizacyjny Zachód, czyli właściwą Europę, i zacofany europejski Wschód, należący już właściwie do Azji.
W ramach tego nowego podziału państwo polsko-litewskie oddzielone zostało od Danii i Szwecji, włączone zostało natomiast do olbrzymiego obszaru cywilizacji obcej i niższej, rozciągającego się od Węgier do tatarskiego Krymu i od Moskwy do ottomańskiej Turcji.

Należy przy tym podkreślić, że kryteria tej nowej dychotomii, wbrew złudzeniom polskich entuzjastów wolności, nie wywodziły się ze stosunku do tradycji republikańskiej, mimo że tradycja ta istniała przecież na Zachodzie i także przyczyniała się do określenia jego tożsamości. Modelem cywilizacji było „dobrze urządzone państwo” – L’État bien policé, czyli racjonalnie zorganizowana, efektywna administracja państwowa, wprowadzająca jednolity porządek w sferze publicznej i narzucająca jednocześnie określone standardy w dbałości o stan dróg, czystość miast, ochronę zdrowia, a nawet, zwłaszcza w państwach niemieckich, w sposobach ubierania się i konsumpcji żywności.
Granica oddzielająca kraje cywilizowanego Zachodu od barbarzyńskiego Wschodu nie pokrywała się więc z linią Łaby, oddzielającą zacofane kraje agrarne od krajów bardziej zaawansowanych w rozwoju społeczno-ekonomicznym. Przebiegała nieco dalej na wschód, była bowiem granicą międzypaństwową, oddzielającą sprawnie rządzoną monarchię pruską od anarchicznej i rażąco zaniedbanej Rzeczypospolitej szlacheckiej.

Polska w oczach Zachodu

Rozpowszechnienie w Polsce idei oświeceniowych oraz wysiłki reformatorów pracujących nad modernizacją ustroju Rzeczypospolitej nie zdołały zmienić tego obrazu. Dobitnie świadczą o tym relacje podróżników. Hrabia Louis-Philippe de Ségur, jeden z francuskich bohaterów amerykańskiej wojny rewolucyjnej, przejeżdżając przez Polskę zimą na przełomie lat 1784 i 1785, aby objąć stanowisko ambasadora Francji w Petersburgu, odczuł moment przekraczania granicy prusko-polskiej jako porzucenie Europy i cofnięcie się w czasie o dziesięć wieków. Identyczne odczucie zanotował słynny podróżnik amerykański John Ledyard, który w roku 1788 przemierzał Polskę w drodze z Rosji na Zachód. Określił on granicę polsko-pruską jako wielką barierę oddzielającą obyczaje azjatyckie od europejskich.

Można powiedzieć nawet więcej: po reformach Piotra Wielkiego, entuzjastyczne ocenionych przez Gottfrieda Wilhelma Leibniza, a następnie przez Woltera, autokratyczna Rosja zdobyła akceptację ogromnej większości myślicieli oświeceniowych i poczęła wydawać się ludziom Zachodu krajem o wiele bardziej europejskim niż Polska. Nie miał znaczenia fakt, że Rosja była państwem prawosławnym, szlachta polska zaś składała się z gorliwych katolików i mogła komunikować się ze sobą językiem starożytnych Rzymian; istotne było to, że w Rosji powstało jednak „regularnoje policejskoje gosudarstwo”, podczas gdy szlachta polska przypominała raczej Kozaków i Tatarów (co skłaniało nawet niektórych zachodnich podróżników do snucia spekulacji na temat tatarskiego pochodzenia Polaków).

Dystans kulturowo-cywilizacyjny dzielący Polskę od Zachodu stał się tak wielki, że nawet ludzie wolni od jakiejkolwiek polonofobii poczęli postrzegać Rzeczpospolitą jako kraj niesłychanie odległy i egzotyczny. Znamienna jest pod tym względem wypowiedź Edmunda Burke’a, który pochwaliwszy Konstytucję 3 Maja uznał za konieczne dodać, że z punktu widzenia Anglii Polska jest krajem tak dalekim, jak gdyby leżała na księżycu.

Polskie spory

Świadomość cywilizacyjnego oddalenia Polski od Europy nie była obca polskim reformatorom oświeceniowym epoki stanisławowskiej. Ich program modernizacji państwa był w gruncie rzeczy programem europeizacji sarmackiej Rzeczypospolitej. Jest rzeczą bardzo znamienną, że król Stanisław August próbował osiągnąć ten cel z pomocą zeuropeizowanej Rosji – uznając tym samym, że Rosja może być pod tym względem przykładem dla Polaków.Publicyści „Monitora”, czasopisma wspierającego króla, określali reformy Piotra Wielkiego jako heroiczne dzieło, które zapewniło swemu twórcy nieśmiertelną sławę.

Zestawianie Polski z Rosją jako kraju w równej mierze potrzebującego europeizacji, ale mniej zaawansowanego na tej drodze niż Imperium Romanowów, dowodzi, nawiasem mówiąc, że przeświadczenie Polaków o własnej europejskości i zachodniości nie było wówczas mocne. Orientacja zdecydowanie prozachodnia mogła łączyć się z przekonaniem, że Polska bardzo oddaliła się od zachodniej „normy” i musi przebyć długą drogę, aby powrócić do Europy. Dobitnym przykładem takiego myślenia był Stanisław Staszic, który uważał, że demokracja szlachecka spowodowała „azjatyzację” Polaków, upodobniając ich do Turków i Tatarów.

Podobne poglądy rozwijał w epoce romantyzmu Bronisław Trentowski, nieubłagany krytyk konserwatywno-klerykalnej tradycji sarmackiej. Pisał on o fatalnym wpływie, jaki wywierał na Polskę „duch azjatycki”: „Nosiliśmy już ku czci jego dziwo-twórne kontusze z wyłogami i czerwone buty jak Persi, goliliśmy sobie łby jak Chińczycy, Mongoły i Turki, pisaliśmy poezje arabskie, marzyliśmy wtedy, gdy myśleć i działać rozumnie potrzeba było […]. O, kiedyż pozbędziemy się tej duchowej zmory! Azjatyckość z nóg nas zwaliła i azjatyckość gniecie nas okropnie. Tylko duch europejski przynieść nam pomoc potrafi” (B.F. Trentowski, „Czy można się uczyć filozofii narodowej od ludu i jakie cechy mieć powinna filozofia?” [w:] Filozofia i myśl społeczna w latach 1831-1864).

Józef Feldman
(1899–1946), wielki znawca dziejów Europy Środkowej, opisywał reformowanie XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej polsko- litewskiej jako proces europeizacji analogiczny do tego, jaki dokonał się później w Japonii i Turcji. Szkoda, że myśli te nie zostały należycie rozwinięte. Ukazanie w tej perspektywie dziejów największego kraju międzymorza wzbogaciłoby obraz wczesnego stadium ogólnoświatowego procesu westernizacji. Rzuciłoby przy tym wiele światła na swoistość casusu Polski – kraju, który przez długi czas należał bezdyskusyjnie do zachodniej Europy, następnie uległ procesowi stopniowej, ale daleko idącej deokcydentalizacji, wreszcie zaś wkroczył na drogę reokcydentalizacji – trudnej, napotykającej na opór materii społecznej oraz poważną niekiedy opozycję intelektualną.
Andrzej Walicki


Jest to fragment III tomu dzieła prof. Andrzeja Walickiego PRL i skok do neoliberalizmu. Fałszowanie historii/Nacjonalizm/Niegodziwości III RP, którego recenzję zamieszczamy w tym numerze.
Wydawcą wszystkich tomów jest Fundacja Oratio Recta.
Recenzję tomu I - O Polsce inaczej - zamieściliśmy w numerze 6-7/21 SN - https://www.sprawynauki.edu.pl/archiwum/dzialy-wyd-elektron/286-recenzje-el/4520-o-polsce-inaczej

Wyróżnienia i śródtytuły pochodzą od Redakcji SN