Odsłon: 2811

                                                                                                                                                         Nie można usunąć brudu, nie kalając sobie rąk.                                                        
                                                                                                                                         papież Innocenty III (1298-1316)  

 


Czarnecki-do zajawkiPonad osiem wieków temu (15.01.1208) w St. Gilles został skrytobójczo zamordowany legat papieski, Piotr z Castelnau (Pierre d’Castelnau). Jego śmierć, poniesiona z ręki pazia Rajmunda VI z Tuluzy - największego arystokraty i feudała średniowiecznego południa Francji (współcześnie Langwedocji) – daje początek długoletniej wojnie domowej i pierwszej, oficjalnie ogłoszonej, mającej błogosławieństwo Stolicy Apostolskiej, wyprawy krzyżowej chrześcijan przeciwko chrześcijanom. Znamienna to, choć powszechnie zapomniana - bo podwójnie wstydliwa - a zarazem znacząca cezura. 
 

Ten region znany był z wykwintnej i niezwykle wysokiej kultury materialnej i duchowej, bogatych miast, wspaniałych zamków, kunsztownych pałaców, wspaniałych ogrodów, pluralistycznej i wieloreligijnej społeczności (pozostałość po krótkim - 719-758 - pobycie Maurów na tych terenach). Analogie z muzułmańską Iberią nasuwają się same. To była kraina kultury trubadurów uosabiającej wszystko co najlepsze w ideale rycerstwa: honor, braterstwo, wsparcie dla słabszych i potrzebujących, solidarność międzyludzka i opiekuńczość.

Przedsięwzięcie podjęte z nakazu Innocentego III przeciwko Oksytanii - a w zasadzie skierowane przeciwko herezjom szerzącym się na tym terenie w zastraszającym tempie i zakresie – miało na wskroś międzynarodowy charakter (ze względu na skalę, zasięg i rangę nadaną mu przez papieża), podobny do wypraw do Palestyny i dotyczyło całego zachodnioeuropejskiego świata chrześcijańskiego.
Poprzedzająca krucjatę misja legata Pierre d’Castelnau oraz towarzyszącego mu opata Citeaux, Arnolda Amalryka (Arnaud Amaury), miała przekonać do dobrowolnego wystąpienia Rajmunda VI przeciwko swoim poddanym, pozostającym w błędach wielu herezji. Rodzina hrabiów z Tuluzy nie podjęła jednak tej idei. Innocenty III stał się wiec główną osobą odpowiedzialną za transformację krucjat, która następuje za jego pontyfikatu – rzucił chrześcijan przeciwko chrześcijanom (katarzy i Konstantynopol).

Gwałtowna dezintegracja instytucjonalnego chrześcijaństwa w południowej Francji (XI – XIII w.) była wielopłaszczyznowa i przebiegała w kilku przestrzeniach: kulturowej, obyczajowej, religijnej, społecznej, itd.  Był to region o niezwykle wyrafinowanej, pluralistycznej i tolerancyjnej kulturze (niektórzy piszą wręcz o cywilizacji oksytańskiej).  Bogactwo sprzyja bowiem tolerancji, zrozumieniu Innego, spolegliwości wobec obcego, życzliwości i swoistemu sybarytyzmowi mentalnemu.

Ponadto dobrobyt i tolerancja powodują zrozumienie istoty pluralizmu: politycznego, religijnego, światopoglądowego, estetycznego, itd. Tym właśnie można tłumaczyć zgodne codzienne współżycie w Oksytanii katolików rzymskich, albigensów/katarów, humiliatów, waldensów, braci wolnego ducha, pseudo-apostołów Gerarda Segarellego, arnoldystów i petrobruzjan, a także Żydów czy wyznawców islamu. Czyli wszelkich heretyków, dysydentów, odstępców od oficjalnie i jednoznacznie narzuconego z Rzymu światopoglądu. To konkurenci dla instytucjonalnego chrześcijaństwa i papiestwa, wówczas stojącego u szczytu potęgi, w walce o „rząd dusz” (a tym samym i dochodów doczesnych).

Na tym podłożu wyrasta wspomniana estetyka i wysublimowana kultura owych terenów, zaliczanych dziś do Prowansji i Langwedocji. Nie bez znaczenia były tu wpływy Aragonii, Italii, czy muzułmańskiej Iberii. Zresztą ten region pod względem klimatu kulturowo-cywilizacyjnego był o wiele bardziej zbliżony do doświadczeń i dorobku świata śródziemnomorskiego, rzymsko-hellenistycznego (zwłaszcza Lombardii lub Aragonii), niźli do północnych regionów Francji, Niderlandów czy Niemiec.  

Mieczem w herezję


Multikulturowość i pluralizm nie były wówczas w modzie. Wystarczy popatrzeć na ówczesną Europę Zachodnią, zdominowaną przez papiestwo od pontyfikatu Grzegorza VII (1073-1085). Jakie zasady, jakie wzorce osobowe, jakie obyczaje i standardy życia panowały powszechnie. Jedna wiara, jedno prawo, jeden władca – mówi stare przysłowie. Dlatego też Kościół, (zwłaszcza pod rządami Innocentego III), dążył wszelkimi metodami i środkami do powszechnej unifikacji władzy duchowej i doczesnej. Było to w jego podstawowym interesie. Gdy nie pomagały perswazja i zabiegi dyplomatyczne, pozostawały – zgodnie z rozwiązaniami proponowanymi przez św.Augustyna – siła i miecz.

Herezje rodziły się i kwitły przeważnie na obszarach, gdzie władza była rozproszona (silne samorządy miejskie, różnego rodzaju bractwa i cechy rzemieślnicze, mocno ugruntowane pozostałości kultury helleńsko-rzymskiej), a jej źródła pozostawały niejasne, zwłaszcza w kontekście religijnie uzasadnionych przewag Kościoła instytucjonalnego czy feudalnych stosunków społecznych. Tam, gdzie scentralizowana władza królewska współpracowała ściśle z Kościołem (sojusz ołtarza i tronu), a tradycyjna i konserwatywna gospodarka wiejska miała przewagę wobec kultury rozwijających się miast, herezje i wszelkiego rodzaju ruchy dysydenckie nie miały sprzyjających warunków do zdobywania zwolenników.      
Albigensi nazywali siebie chrześcijanami. Ich wiara religijna miała bez wątpienia podłoże chrześcijańskie, choć na pewno tworzyli paralelny i konkurencyjny (wobec Rzymu) kościół. Miało to miejsce na tych obszarach,  gdzie ich duchowni – a w zasadzie diakoni (czyli tzw. Dobrzy Ludzie) - swoją postawą i działalnością tworzyli wyraźną dysharmonię z poziomem intelektualnym, moralnym i doktrynalnym oficjalnego Kościoła rzymskiego. Ich ryt był niesłychanie prosty, wręcz skromny, odpowiadający potrzebom społecznym.                          

Krucjata, czyli misja    

Misja jest nieodłącznym chrześcijaństwu pojęciem (z łac. mittere – posyłać, misio – posłanie). Teologicznie jest to działanie Kościoła zrodzone z jego boskich prerogatyw, polegające na głoszeniu Ewangelii niechrześcijanom i na zakładaniu wśród nich ekonomii chrześcijańskiej na sposób stały i już dla nich rodzimy, celem ich  zbawienia i udoskonalenia. W tym kontekście znamiennie brzmi opinia wybitnego teologa i filozofa katolickiego Karla Rahnera, iż każda misja (jako działalność publiczna) prowadzi do zmiany stosunków społecznych. Krucjata w tak  zarysowanej perspektywie jest więc przedłużeniem misji: narzuceniem właściwej optyki religijnej (i nie tylko) metodami siłowymi - podobnie jak u Carla von Clausewitza, dla którego wojna jest kontynuacją polityki.     
To wówczas, w epoce krucjat, tworzy się mit (i idea zarazem) Starego Kontynentu będącego tworem tylko chrześcijańskim, który na mocy tej wiary i zadań postawionych przez jedyny, prawdziwy i omnipotentny Kościół rzymski (tu widać paralelę ze starotestamentową koncepcją narodu wybranego) ma obowiązek rozprzestrzenianie jej (jako jedynej i absolutnej, bo boskiej, prawdy) na resztę świata.


Słynne kazanie Urbana II (1088-99) z Clermont-Ferrand (27.11.1095) początkujące epokę wypraw krzyżowych do Palestyny, atmosfera powszechnego uniesienia, jaka wówczas zapanowała i chęć walki przeciwko niewiernym stwarzają klimat dla jurydycznego prześladowania wszelkich odstępstw w Europie (także i później). Ta akcja ma zasięg kontynentalny, cywilizacyjny, panchrześcijański.
To znaczący epizod w historii i kulturze Starego Kontynentu. Z taką atmosferą idzie zawsze w parze niechęć, nietolerancja, nienawiść czy ostracyzm wobec Innego we wszystkich dziedzinach życia, w sposobie opisu świata, w optyce interpretacji zdarzeń, itp.  

Rzeź w imię Boga  

Na samym początku ofiarami tego przedsięwzięcia padają Żydzi. W trakcie samych walk w Ziemi Świętej krzyżowcy zabijali na równi wyznawców islamu, judaizmu czy greckich ortodoksów (chrześcijan). Ogłoszenie jednak przez Innocentego III oficjalnie wyprawy krzyżowej przeciwko albigensom jest wydarzeniem bezprecedensowym (to są wszakże wyznawcy Chrystusa), rzutującym niesłychanie negatywnie na dalsze dzieje nietolerancji, wojen religijnych i wszelkich prześladowań inaczej myślących w kulturze Zachodu. I ma to miejsce po dziś dzień.          
Wojska krucjaty przeciwko albigensom zebrane w Dolinie Rodanu (wiosna 1209 r.) pod duchowym przywództwem cysterskiego opata Arnolda Amalryka stanowiły w chwili osiągnięcia zdolności bojowej jedną z największych armii, jaką widziano dotychczas w Europie. Historycy i mediewiści spierają się na temat liczebności wojsk krzyżowych –  przyjmuje się, iż wraz z taborami i służbą oraz osobami towarzyszącymi wojskom było to ok. 300 000 ludzi.


Przybyli wielcy panowie Francji – książę Burgundii, hrabiowie (Nevers, Bar, Saint-Pol), baronowie, arcybiskupi (Reims, Sens, Rouen), biskupi (Autun, Clermont, Bayeux, Lisieux, Chartres). Rycerstwo  rekrutowało się z całej niemalże zachodniej Europy: Frankowie, Burgundczycy, Normanowie, Pikardyjczycy, Sasi, Anglicy, Bretończycy, mieszkańcy dzisiejszej Szwajcarii, północnych Niemiec, terenów współczesnej Austrii i miast północnej Italii, Bawarczycy, Flamandowie.
Jak zawsze przy takich okazjach zbiegli się ludzie podejrzanego autoramentu, zabijacy i kondotierzy różnej proweniencji, pospolici przestępcy i żądne przygód niebieskie ptaki, markietanki i złodzieje. Wszyscy szli „ukarać złośliwą i próżną rasę Prowansalczyków i przerwać jej pełne rozwiązłości i złych słów ujadanie przeciwko Apostołowi Rzymskiemu”.

Sytuacja odnośnie wojen domowych na Starym Kontynencie jest od wieków analogiczna. A gdy paliwem – dodatkowym – jest religijna wiara, starcie i jego efekty są szczególnie krwawe i obfitujące w bestialstwo. Kościół zachęcał i obiecywał wyrozumiałość, zawczasu przebaczał i rozgrzeszał ze wszystkich zbrodni, jakie mogły być popełnione, zapewniając uczestnikom krucjaty odpust zupełny.          
Na czele krucjaty staje znany awanturnik, kondotier i francuski możnowładca Szymon z Montfort zwany Lwem Krzyżowym (dowództwo wojskowe powierzył mu Innocenty III). Zasłużył się w niesławnej IV krucjacie, zdobywającej i plądrującej Konstantynopol, wyjątkowym okrucieństwem, bezwzględnością i szaleńczą odwagą, za co Sobór IV Laterański (1215) przyznał mu wszystkie ziemie, które zdobył podczas zmagań militarnych w ramach tej krucjaty.


To na początku działań w Oksytanii (lipiec 1209), pod murami Béziers, miały paść znamienne słowa duchowego przywódcy krucjaty, opata Arnolda Amalryka, podsumowujące idee wojen religijnych (także te, jakie miała przeżyć Europa w następnych epokach): „Zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich”. Była to odpowiedź duchownego na wątpliwości niektórych rycerzy, jak rozpoznać heretyków od prawowiernych.        
I słowo ciałem się stało – zdobywcy wymordowali w ciągu jednego dnia całe miasto (jak mówią źródła, zginęło około 20 000 ludzi – część została zadeptana w tumultach, część spłonęła – bo krzyżowcy wzniecili w zdobytym mieście pożary): starcy, kobiety, dzieci, Żydzi, katolicy, albigensi… Zbrodnia wojenna to czy ludobójstwo?

Informacja opata Arnolda dla papieża po zdobyciu Beziers była lakoniczna i prosta: „Dzisiaj, Wasza Świątobliwość, dwadzieścia tysięcy mieszkańców wydano mieczowi, niezależnie od posady, wieku, czy płci”.  

Zniszczenie  Oksytanii

Na kraj od Pirenejów po Masyw Centralny i od Atlantyku po Rodan padł strach i przerażenie. Wiele miast i twierdz poddała się bez walki, choć działania wojenne trwały z przerwami ponad 30 lat (zdobycie w 1243 r. ostatniego bastionu albigensów – fortecy Motsegur na granicy langwedocko-aragońskiej – kładzie ostatecznie kres tej cywilizacji). Teraz tropieniem pozostałości heretyckiej tradycji, kultury prowansalskiej i tożsamości Innej niż rzymska, zajmie się stworzona, ciesząca się złą sławą Święta Inkwizycja, prowadzona przez oo. dominikanów.
Wraz ze zniszczeniem oksytańskiej kultury następuje ostateczny krach multikulturowej i wieloreligijnej Europy, pluralistycznej (na miarę ówczesnych czasów), tolerancyjnej. Staje się ona uboższa, jednowymiarowa, monistyczna. Odtąd - wraz z epoką wypraw krzyżowych – na dobre (przez stulecia) panować zaczyna średniowieczny unilateralizm chrześcijański, a esencja religijnej wojny wydaje krwawe owoce w postaci prześladowań i mordów związanych z Reformacją i Kontrreformacją.

Krucjata ciągle żywa

Epizod w historii Starego Kontynentu - wyprawa krzyżowa chrześcijan przeciwko Innym chrześcijanom – jest brzemienny w dziejach naszej cywilizacji. Podsumowuje i egzemplifikuje ostatecznie epokę krucjat w imię Chrystusa. Decyzja Innocentego III kładzie więc podwaliny pod totalne niszczenie pozaeuropejskich i niezgodnych z rzymskim kanonem kultur. Religijno-eklezjalne przesłanki stają się czytelnym i szczerym uzasadnieniem dla takich właśnie działań.             
Krucjaty w efekcie zrodziły ideę chrześcijańskiego Zachodu - cywilizacji chrześcijańskiej, która po opanowaniu Ameryki stała się globalną, z takimi właśnie pretensjami. Ideę, którą po dziś dzień szermują wszyscy konserwatyści, tradycjonaliści, prawicowcy, purytanie i wszyscy zwolennicy ortodoksyjno- religijnego wizerunku łacińsko-atlantyckiej cywilizacji, noszący w sobie misję szerzenia swojej wiary (pod jakimkolwiek sztandarem – zasada jest zawsze jedna: to my posiedliśmy absolutną prawdę i wartości).     

Rozszerzenie pojęcia krucjaty okazuje się niezwykle donośne. Jawi się ona zarówno jako mentalność, a równocześnie rewelacyjne narzędzie polityczno-militarne. Staje się też istotą chrześcijańskiej Europy z Kościołem katolickim na czele. Można z czasem być więc rycerzem krzyżowym i walczyć poza Ziemią Świętą: w Hiszpanii, nad Bałtykiem, zdobywając Konstantynopol, czy na południu Francji. Od niewiernych przechodzimy gładko do wojen przeciwko swoim (heretykom, schizmatykom, różnej maści odstępcom czy po prostu tym Innym, którzy aktualnie wyłamują się z ogólnie przyjętej poprawności).     
Kiedy zabrakło więc celu - odzyskania Grobu Świętego i mitycznego Jeruzalem – można było otrzymać odpust zupełny, walcząc np. przeciwko albigensom. Święta wojna, podejmowana pierwotnie w imię Prawdy religijnej, staje się tym samym narzędziem ekspansjonizmu (a zarazem jego uzasadnieniem i usprawiedliwieniem). Taka ewolucja terminu „krucjata” otwiera drogę naszej cywilizacji do wysyłania ludzi, idei, wartości i zasad w świat. I trwa  to przez kolejne dekady i wieki. Po dziś dzień.          

Eksport idei, czyli kolonizacja  

Stworzenie państwa izraelskiego w Palestynie (1948 r.) - poza moralno-etycznie i biblijnie uzasadnionymi argumentami oraz doświadczeniami europejskich Żydów w XX wieku (te doświadczenia, to jakby zwieńczenie wielowiekowego antysemityzmu i antyjudaizmu promowanego przez chrześcijaństwo) - było w jakiejś formie także eksportem kultury zachodniej (Żydzi aszkenazyjscy, a i poniekąd sefardyjscy, to reprezentanci zeuropeizowanych i cywilizacyjnie zakorzenionych w Europie wspólnot). Syjonizm, będący ideologią o europejskiej, XIX-wiecznej proweniencji, był przecież podstawową siłą napędową emigracji Żydów do Palestyny i myślą przewodnią powstania państwa  żydowskiego. Doświadczenia II wojny światowej tę migrację tylko wzmocniły.           

Zbliżone przykłady eksportu cywilizacji europejskiej na inne kontynenty (i jej stałe tam zakorzenienie) to obecność Burów w Afryce Południowej, kolonizacja Australii (i praktyczna eliminacja Aborygenów), o historii Indian amerykańskich nie wspominając. To jest właśnie ta ekspansja cywilizacji zachodniej i stawanie się przez nią cywilizacją globalną od kilku wieków.

Wyprawy krzyżowe do Ziemi Świętej były jedynie początkiem tego procesu. Z jednej strony, to jest eksport cywilizacji, a jednocześnie (i to jest druga strona medalu) – związane z misją (dziedzictwo chrześcijańskie) niszczenie dorobku kulturowego tych ludów, wspólnot czy zbiorowości, które uznano za Inne: nie zachodnioeuropejskie, nie chrześcijańskie i obce cywilizacji białego człowieka. Po raz kolejny kłania się przywoływany już Karl Rahner.     
Znakomity religioznawca, politolog i historyk libańskiego pochodzenia (maronita), Europejczyk i frankofil, Georges Corm przytacza takie oto słowa, które padły w 1931 r. w Paryżu podczas kongresu Ligi Praw Człowieka: „Kolonizacja jest uzasadniona, gdy naród kolonizujący niesie ze sobą bagaż idei i poglądów, które wzbogacają innych ludzi. W takiej sytuacji kolonizacja nie jest prawem lecz obowiązkiem” („Religia i polityka w XXI w.”).


Ten passus oddaje w pełni mentalność wszelkiego autoramentu krzyżowców, misjonarzy, cywilizatorów i podobnej maści apostołów, ich przekonanie o potrzebie nawracania Innego oraz pewność o posiadaniu Prawdy. W historii realizowali oni swe pomysły, zamiary i cele zarówno w wersji hard jak i w wersji soft (chodzi o metody i formy wcielania tych zamiarów  w życie).             
Dziś te same mechanizmy obserwować można, gdy promuje się, niesie w świat, takie podstawowe idee świata zachodniego jak prawa człowieka, demokracja, zasady swobody obrotu kapitałem, wolność słowa, prawodawstwo, itd.

Czy narzucając innym kulturom, innym cywilizacjom, innym ludziom nasz zachodnioeuropejski punkt widzenia (wywiedziony z naszej historii) nie postępujemy de facto jak krzyżowcy sprzed 800 laty, depczący ostatecznie oksytańską (i nie tylko ją) cywilizację, przez co zubażamy nasze wspólne, ludzkie, globalne, gatunkowe doświadczenie?

Ile w nas, ludziach Zachodu, jest misjonarstwa, pychy, zadufania, a ile zrozumienia, prawdziwej tolerancji i chęci równoprawnej współpracy?
Bo wygląda na to, iż uważamy się za Pana w posiadaniu tych - i wszystkich innych - Prawd (to klarowna reminiscencja mentalności krucjatowej wynikającej z religijnej żarliwości).
Lecz jak mówił onegdaj gorący zwolennik i propagator idei wypraw, św. Bernard z Clairvaux (1091-1153) - „Ten kto stawia siebie jako Pana, staje się tym samym uczniem głupca”.
Warto się zastanowić nad przytoczoną sentencją tego gigantycznego (intelektualnie, eklezjalnie, duchowo i organizacyjnie) mnicha-cystersa, trzęsącego wówczas (XI-XII w.) niemal całą Europą.
Radosław S. Czarnecki