Odsłon: 724


ModzelewskiJuż przed kilkoma laty opublikowałem tekst omawiający dość oczywistą tezę, że w trójkącie liderów współczesności (USA, Chiny, Rosja) nastąpi – zgodnie z ponad dwustuletnią tradycją amerykańskiej polityki – trwałe zbliżenie strategiczne Rosji i Stanów Zjednoczonych głównie po to, aby nie dopuścić do odnowienia sojuszu chińsko-rosyjskiego. Chiny niedługo będą lub nawet już są światowym liderem ekonomicznym, konsekwentnie i skutecznie zdobywają nowe rynki i już są największą fabryką świata. Ich ekspansja polega na umiejętności wytworzenia konkurencyjnych towarów w dowolnej ilości i o możliwie najniższej cenie. To nabywca i jego racjonalny ekonomicznie wybór jest najważniejszym „agentem” chińskich interesów – jego decyzje mają wyłącznie charakter biznesowy.
Ekspansja ekonomiczna Chin jest całkowitym zaprzeczeniem polityki angielsko-niemieckiej, której istotą były i są przemoc i korupcja polityczna.

Scenariusz ten był (i będzie) wielokrotnie powtarzany w historii, a dzieli się na kilka etapów:

– podporządkowanie polityczne władz danego państwa w wyniku organizowanych przez obcy wywiad „ruchów opozycyjnych” lub przewrotów;
– „liberalizacja” rynku tego kraju, czyli zlikwidowanie chroniących go barier celnych;
– wyniszczenie lokalnej konkurencji rękami miejscowych władz po to, aby nikt nie zagroził interesom eksporterów niemieckich, angielskich czy amerykańskich (w zależności od strefy wpływów);
– przejęcie za bezcen „zbankrutowanego” majątku zniszczonych w ten sposób przedsiębiorstw danego kraju, co jest przedstawiane jako „dobrodziejstwo inwestycji zagranicznych”, w celu wyeksploatowania miejscowych zasobów i wytransferowania aktywów;
– zapewnienie zagranicznym „inwestycjom” w podporządkowanym państwie faktycznej eksterytorialności podatkowej od miejscowych władz – im wolno nie płacić podatków, bo za ich interesami stoją ambasady państw metropolii; gdyby ktoś odważył się skontrolować ich rozliczenia podatkowe, natychmiast straciłby stanowisko (jeśli tylko).

Forpocztą interesów metropolii w realizacji tej polityki jest od pewnego czasu tzw. globalny biznes doradczo-audytorski, którego usługi narzucane są rządom podporządkowanych państw. To znacznie skuteczniejsza metoda gromadzenia informacji niż klasyczna agentura.

Powyższy scenariusz był z powodzeniem stosowany od XVIII wieku oraz jest „ćwiczony” współcześnie. My znamy go aż nadto dobrze, bo w Polsce pamiętamy to jako „program Balcerowicza”, który z niewielkimi korektami był (jest?) realizowany do dziś.
Inaczej mówiąc: w wersji niemiecko-angielskiej polityka poprzedza towar; w wersji chińskiej towar w istocie zastępuje politykę. Towary chińskie, mimo barier celnych i administracyjnych, prędzej czy później zdominują wszystkie istotne rynki, w tym najważniejszy – amerykański, i wyprą faktycznie droższą miejscową konkurencję. Następnym etapem będzie przekształcenie byłych konkurentów w montownie towarów chińskich przeznaczonych na rynek lokalny.

Aby politycznie zrównoważyć ekonomiczną przewagę Chin, możliwy jest tylko jeden scenariusz – strategiczny sojusz rosyjsko-amerykański. Potencjał militarno-ekonomiczny tych dwóch państw będzie jeszcze przez co najmniej kilkadziesiąt lat większy niż Chin i pozwoli na skuteczne ograniczenie chińskiego eksportu na ich rynki. Daje on również przewagę w stosunku do państw Unii Europejskiej i pozwala na skuteczne przeciwstawianie się przekształceniu jej w federację pod władzą Berlina.
Po serii antyrosyjskich gestów ze strony Waszyngtonu („sankcje”) następuje szybkie zbliżenie rosyjsko-chińskie. Budzi to przerażenie trzeźwo myślących Amerykanów, którzy dostrzegli realizujący się na naszych oczach czarny scenariusz (dla Ameryki), nakreślony przez Zbigniewa Brzezińskiego, czyli „zjednoczonych przez wspólne doznanie upokorzenia” Rosji i Chin.

Zastanówmy się więc, co dla nas oznacza ten scenariusz? Wiemy, że credo polskiej polityki zagranicznej stanowi bezwzględne podporządkowanie się amerykańskim interesom, które nie wiadomo dlaczego uznajemy za „z istoty wrogie Rosji”, co jest myśleniem nie tylko ahistorycznym, lecz także wręcz głupim. W amerykańskiej strategii Rosja nigdy (!) nie była uznana za państwo wrogie. Tak było w całym XIX wieku, tak było do czasu pierwszej z wielkich wojen i po opanowaniu terytorium Rosji przez bolszewików. Nawet w czasach Związku Radzieckiego Stany Zjednoczone powołały Ententę bis, której istotą była Wielka Trójka (USA, ZSRR i Wielka Brytania). W otoczce oficjalnej wrogości dopiero w latach 1949–1991 formalnie oba te państwa po raz pierwszy stanęły po przeciwnych stronach, lecz było to przed prawie trzydziestu laty (to bardzo dawno); radziecka przeszłość jest już zamkniętym okresem historii, do którego nie ma powrotu.
W nowym, niepamiętającym czasów sprzed 1991 roku, pokoleniu polityków amerykańskich i rosyjskich dominować będzie pragmatyzm, chęć pokojowego eliminowania potencjalnych konfliktów, a przede wszystkim potrzeba pozbycia się zbędnych ciężarów polityki mocarstwowej. Przeciwstawienie się ekonomicznej supremacji Chin będzie nadrzędnym celem, któremu podporządkowane będą polityki regionalne, w tym zwłaszcza polityka europejska (zwana transatlantycką).

Będziemy – jak to często bywało – ofiarą polityki zbliżenia amerykańsko-rosyjskiego, co oczywiście nazwiemy „trzecią zdradą Zachodu”. Aby nie być wielkim przegranym, musimy szybko porzucić antyrosyjską retorykę, kierować się interesami ekonomicznymi polskich firm, a przede wszystkim próbować powrócić na rynki rosyjskie i uprzedzić zaistnienie tzw. polskiego problemu w stosunkach amerykańsko-rosyjskich. Musimy również brać pod uwagę, że w kolejnych wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych znów jakąś rolę odegrają rosyjskie służby specjalne, ale nawet bez nich epoka Trumpa i Putina definitywnie się kończy.
W Unii Europejskiej zwyciężą procesy odśrodkowe i my, aby jednocześnie nie popaść w zupełną zależność od Niemiec, musimy już dziś odbudować relacje z Moskwą po to, aby Amerykanie nie musieli nas zdradzić.
Witold Modzelewski