Odsłon: 6582

Z Michałem Bilewiczem, koordynatorem Centrum Badań nad Uprzedzeniami przy Wydziale Psychologii UW, stypendystą FNP, rozmawia Krystyna Hanyga.

 Czy uprzedzenia wynikają z myślenia stereotypowego? Stereotypy nie muszą przecież być negatywne.

Jeśli postrzegamy jakąś grupę stereotypowo, to bardzo możliwe, że nasze zachowania wobec niej będą bazowały na uprzedzeniach. Stereotypy są uproszczonym wizerunkiem grupy. Wiemy, że człowiek jest skąpcem poznawczym, stara się myśleć „na skróty”, być jak najbardziej oszczędny w postrzeganiu świata i ludzi. Stereotypy są rezygnacją ze szczegółowego postrzegania każdego człowieka jako jednostki ludzkiej, są postrzeganiem ludzi jako przedstawicieli danej grupy i przypisywaniem im właściwości całej grupy. Uproszczenie zdecydowanie łatwiej prowadzi do negatywnych reakcji afektywnych niż do pozytywnych; kiedy grupa wydaje się nam jednorodna, znacznie łatwiej możemy ją wykorzystać, zniesławić.

Jak rodziły się stereotypy? Zawsze z historycznych doświadczeń?

Tradycyjnie psychologia doszukuje się powstawania stereotypów właśnie w kontaktach z przedstawicielami innych grup etnicznych. W rzeczywistości jednak stereotypy przyswajamy głównie poprzez komunikację; w społeczności, do której należymy, dowiadujemy się, jakie są stereotypy różnych grup, otrzymujemy stereotypową wiedzę o świecie. Dlatego w psychologii istnieje pojęcie reprezentacji społecznych, czyli przekonań na temat rzeczywistości podzielanych przez całą grupę – można powiedzieć, że nie człowiek jako jednostka myśli, ale myśli cała grupa.

Stereotypy są niesłychanie trwałe, ale równocześnie tworzą się nowe.

Zmiany stereotypów mogą następować w wyniku zmian politycznych. Wojny, konflikty między grupami powodują, że stereotyp danej grupy obcej staje się negatywny. Czasem jest tak, że treść stereotypu pozostaje niezmieniona, natomiast zmienia się jego komponent afektywny. Jakaś grupa może się uważać za oszczędną, podczas gdy inni uważają ją po prostu za skąpą. To jest jakby ten sam stereotyp, jeśli popatrzymy na znaczenie składających się nań cech. Natomiast afekt jest zupełnie odmienny. Psycholog amerykański Dean Peabody porównywał w latach osiemdziesiątych stereotypy różnych sąsiadujących ze sobą narodów i często okazywało się, że zgadzały się one co do cech, jakie posiadają. Natomiast wartości, które przypisywano tym cechom, były zupełnie odmienne. Wiedza stereotypowa jest czymś, co mamy w głowie, natomiast jak ją wykorzystamy, czy do zaatakowania grupy, czy też do zbudowania z nią pozytywnych relacji, to zależy od kontekstu społeczno-politycznego czy społeczno-ekonomicznego.

W ten sposób można łatwo sterować emocjami społecznymi.

Oczywiście, teoria kozła ofiarnego, czyli przeniesionej agresji, pokazuje, że są grupy szczególnie na to narażone. Ludzie, którzy doznają jakiejś frustracji, często nie szukają wyładowania swych negatywnych emocji na jej źródle, ale przenoszą na inny, zastępczy obiekt. To stereotypy decydują, na kim wyładujemy nienawiść. Np. w warunkach kryzysu gospodarczego, kiedy nasza sytuacja zdecydowanie się pogarsza, rzadko szukamy przyczyn w skomplikowanych mechanizmach gospodarki, w globalizacji kapitału. Zdecydowanie łatwiej jest obciążyć tym pewne konkretne grupy, Żydów, masonów. Ludzie dopatrują się intencjonalnych działań jakiejś grupy albo osoby, żeby wytłumaczyć sobie zawiłość sytuacji, w której się znaleźli. Wtedy właśnie potrzebują stereotypów, bo one mówią im, którą grupę należy zaatakować. Jak pokazują badania, pewne stereotypy są szczególnie chętnie wykorzystywane w takich sytuacjach. Psychologowie amerykańscy Susan Fiske i Peter Glick nazywają je stereotypami zawistnymi, gdyż są one związane z grupami postrzeganymi jako kompetentne, ale zimne. Taki jest właśnie stereotyp imigrantów z Azji w Stanach Zjednoczonych, wcześniej Żydów w Niemczech czy w krajach Europy Wschodniej. Właśnie tych grup, uważanych za wysoko kompetentne, najczęściej dotykają mechanizmy kozła ofiarnego.

A w Polsce?

Myślę, że to są nadal Żydzi. Przeprowadziłem kiedyś analizę – jeszcze nie publikowałem jej wyników – na zbiorze danych z badań prof. I. Krzemińskiego nad antysemityzmem w Polsce. Okazało się, że u tych ludzi, którzy wierzą w stereotypy spiskowe, istnieje silna korelacja pomiędzy frustracją a chęcią dyskryminacji. Gdy dzieje im się źle, to chcą dyskryminować Żydów – odebrać im prawa polityczne, możliwość zakupu ziemi, etc. Teraz jest pytanie o przyszłość coraz liczniejszej społeczności Wietnamczyków w Polsce. W Stanach Zjednoczonych pojawia się często taki stereotyp: Azjaci to są ci, którzy zabierają nam miejsca na uniwersytetach, nie chcą się integrować do naszego społeczeństwa, działają na naszą szkodę, ale są wyjątkowo kompetentni i z nami wygrają. Mam nadzieję, że w Polsce stereotyp Wietnamczyków będzie inny, ale myślę, że będzie pewnym wyzwaniem.
Od działań dyskryminujących blisko do agresji.
Żeby mogła nastąpić agresja, konieczne jest to, co psycholog Albert Bandura nazwał moralnym odcięciem się od ofiary. A więc mamy stereotyp jakiejś grupy, jej przedstawiciela, żywimy do niej negatywny afekt, czyli uprzedzenia, ale żeby móc zaatakować, musimy ją subiektywnie zdehumanizować, w naszych oczach ci ludzie muszą się wydawać …

… gorsi?

… mniej ludźmi. Mogą nam się wydawać nawet lepsi i bardziej przebiegli, ale muszą być mniej ludźmi. Człowiekiem jest ten, kto przeżywa emocje typowo ludzkie, jak miłość, nostalgia, melancholia, zwierzęta ich nie przeżywają. Innym grupom etnicznym znacznie częściej przypisujemy emocje pierwotne: strach, panika, lęk, przywiązanie. W pewnych specyficznych sytuacjach szczególnie chętnie odbieramy obcej grupie prawa do przeżywania tych emocji typowo ludzkich. To występuje, kiedy jesteśmy w stanie konfliktu, kiedy dowiadujemy się, że własna grupa skrzywdziła obcą, np., gdyby nasi żołnierze zrobili coś złego w Iraku. Natomiast, kiedy dowiemy się, że to Amerykanie zrobili coś złego w Iraku, wówczas przyznajemy, że ci Irakijczycy przeżywali wszystkie możliwe emocje wtórne. To pokazuje takie właśnie subtelne mechanizmy dehumanizacji obcych, czyli postrzegania obcych jako nie do końca ludzi. Dehumanizujemy ich po to, by nie odczuwać winy. Wyraża się to także w języku, jest szereg pojęć, służących dyskryminacji grupy obcej, uzasadniających zastosowanie agresji.

Czy można jednak porównać, jeśli chodzi o mechanizmy agresji, atakujących kibiców piłkarskich z tymi, którzy dokonują czystek etnicznych?

Myślę, że mechanizmy są podobne. Jednak jest bardzo trudno prowadzić badania psychologiczne w czasie konfliktu etnicznego, takich badań prawie nie ma. Natomiast z kibicami to jest prostsze. Niedawne badania, które prowadził prof. Mirosław Kofta na zwaśnionych kibicach Polonii i Legii, wykazały, że grupy bardzo radykalnych kibiców dehumanizują same siebie, czyli postrzegają grupę własną jako taką, która może przeżywać tylko emocje pierwotne. Prawdopodobnie, żeby móc dokonać bezpośredniego, skrajnego aktu agresji, muszą sami siebie pozbawić pewnych emocji typowo ludzkich, które mogą powodować współczucie. To nie jest oczywiście ludobójstwo, ale te akty przemocy może łączyć wiele psychologicznych podobieństw. W tej dziedzinie jest znacznie więcej opisów spekulatywnych niż badań ilościowych czy też eksperymentalnych. Myślę, że najpełniejszym opisem jest książka Zygmunta Baumana „Nowoczesność i zagłada”, w której pokazuje on strategie, jakimi sprawcy odcinają się od ofiar i od swojego człowieczeństwa.

A problem wybaczenia, pojednania? Co pewien czas obserwujemy spektakularne gesty ze strony polityków.

Politykom jest rzeczywiście łatwo prosić o przebaczenie i łatwo przebaczać w imieniu narodu. Realnym ofiarom i realnym sprawcom jest znacznie trudniej znaleźć jakąś drogę do pojednania. Psychologia winy mówi, że winę może odczuwać tylko ktoś, kto rzeczywiście czuje się sprawcą, kto nie będzie przypisywał sprawstwa mordu czy ludobójstwa jakimś zewnętrznym okolicznościom. A to jest strasznie trudne, każdy człowiek stara się utrzymać swój pozytywny wizerunek. Problem przebaczenia jest bardzo złożony. Myślę, że lepiej zrozumiemy upór ks. Isakowicza-Zaleskiego, jego potrzebę napisania książki i walkę o ujawnienie wszystkiego o duchownych - tajnych współpracownikach SB, kiedy zobaczymy film pokazujący, jak młody ksiądz był strasznie poniżony przez milicję w czasie przesłuchania. Po obejrzeniu tego filmu jestem już mniej skłonny do pochopnych ocen. Badania prowadzone w Irlandii Północnej przez Eda Cairnsa i Milesa Hewstona pokazują, że wśród katolików i protestantów najtrudniej wybaczają ci, którzy zostali w konflikcie bezpośrednio skrzywdzeni. O ile ich znajomi, krewni czy rodziny mogą się pojednać, to jednak pojednanie samych ofiar jest niezwykle rzadkie. Z drugiej jednak strony nie chciałbym, żeby tak straumatyzowani ludzie, którzy byli ofiarami tamtych czasów, ustalali sposób, w jaki mówimy dziś o historii, ustalali reguły życia społecznego w Polsce i Europie, bo wówczas nie wyjdziemy poza granice uprzedzeń. Oczywiście mają prawo do mówienia o swoich cierpieniach i żywienia uczuć, jakie żywią.

Mówimy wciąż o potrzebie dialogu między kulturami, grupami etnicznymi, między religiami, to ma być sposób na pokonywanie stereotypów i uprzedzeń. Jednak ten dialog toczy się głównie na poziomie elit i niewiele przenika do społeczeństwa.

Najpewniejszym sposobem zmiany uprzedzeń jest kontakt z przedstawicielami nielubianej grupy. Tego rzeczywiście bardzo brakuje i zadaniem psychologów społecznych jest wspieranie swoją wiedzą programów spotkań, naciskanie na władze, aby doprowadziły do jak najliczniejszych wymian między grupami dotąd zwaśnionymi.
Przyjmowanie perspektywy członka obcej grupy (innego narodu, kultury czy kibiców nielubianej drużyny piłkarskiej) powoduje, że uprzedzenia zanikają i zaczynamy myśleć o innych w sposób znacznie mniej stereotypowy. Prowadzone przez nas badania pokazały, że młodzi Polacy skłonieni, by choć przez chwilę wyobrazili sobie, że są Żydami, stają się mniej do nich uprzedzeni. Efekt dehumanizacji, o którym mówiłem, przypisywania własnej grupie emocji wtórnych, a obcej pierwotnych – odwraca się. I to jest wskazówka, jak powinna wyglądać edukacja. Powinna ułatwiać przyjmowanie perspektywy grupy obcej, a nic tak tego nie ułatwia, jak podanie konkretnych przykładów. Historia życia Anny Frank w Holandii, młodzieży w warszawskim getcie czy jakiegoś ukraińskiego chłopca w Pawłokomie – to jest sposób uczenia historii, jaki prawdopodobnie psychologia społeczna wskazywałaby rządzącym.

Wydawało się, że procesy globalizacji zniwelują trochę te problemy, złagodzą uprzedzenia, tymczasem zrodziły nowe lęki, frustracje, konflikty.

Procesy globalizacji ułatwiają kontakt między ludźmi i to jest na pewno wspaniałe. Jednak widzimy, że powstają enklawy krajów wysokorozwiniętych i enklawy ubóstwa, enklawy uprzedzeń po obu stronach i nie znamy jeszcze sposobu, jak ułożyć stosunki między różnymi grupami etnicznymi, szczególnie wtedy, gdy nie są one na równym poziomie zamożności. Odpowiedzią na frustracje są m.in. różne ruchy neofaszystowskie. To duże wyzwanie dla nauk społecznych.

Dziękuję za rozmowę.