W Szczawnicy, w Parku Górnym od ponad stu laty wznosiło się popiersie Józefa Szalaya – twórcy uzdrowiska. Jego ubiegłoroczna kradzież to nie tylko akt wandalizmu: to symbol upadku idei Szalaya, dla której jego potomni – także obecnie żyjący - na ogół nie mieli ani szacunku, ani zrozumienia.
Nie jest to zresztą pierwszy upadek Szczawnicy. Jak dokumentuje Teresa Bielawska w książce U życiodajnych zdrojów – autorem pierwszego zmarnotrawienia dorobku Szalaya była krakowska Akademia Umiejętności, której twórca uzdrowiska zapisał cały swój majątek. To, co się dzieje w Szczawnicy obecnie można traktować jako upadek drugi. Historia się powtarza i to nawet dość regularnie: akademikom starczyło 25 lat na doprowadzenie uzdrowiska do ruiny, tyle samo czasu upłynęło od chwili, kiedy było w rozkwicie, czyli w latach 70.
Różnice między terenem „gminy” a uzdrowiska widać na pierwszy rzut oka: jedna z remontowanych w ubiegłym roku ulic na odcinku gminnym ma równo ułożoną nawierzchnię, ale tam, gdzie wkracza na teren uzdrowiska – straszy dziurami. To samo można odnieść do chodników, które jeszcze w ubiegłym roku precyzyjnie pokazywały, w którym miejscu kończą się zainteresowania władz miasta.
Fakt, że kilkadziesiąt lat temu było odwrotnie, w żadnym przypadku nie usprawiedliwia takiego postępowania. Ostatecznie uzdrowisko jest częścią gminy i powinno przydawać jej splendoru oraz ... pieniędzy. Niestety, nie widać, aby włodarze gminy i spółki uzdrowiskowej mieli na uwadze rozwój miasta jako uzdrowiska. Burmistrz i rajcowie postawili na rozwój turystyczny Szczawnicy, ignorując jej walory uzdrowiskowe. Zbudowano kolejkę linową na Palenicę, tamże – zjeżdżalnię saneczkową, w tym roku oddano do użytku piękną (6 km) drogę rowerowo – pieszą nad brzegiem Grajcarka (sfinansowana w 65% ze środków Unii Europejskiej, a w 25% przez gminę Szczawnica; 10% dołożyli Słowacy z Leśnicy). Zadbano także o budowę infrastruktury technicznej: w ubiegłym roku oddano do użytku oczyszczalnię ścieków (choć jeszcze nie cała Szczawnica jest skanalizowana), a w tym – nowoczesne składowisko odpadów, które też nie było tanie: 900 tys. zł, z czego 400 tys. zł to dotacja Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska. Od kilku lat w gminie wprowadzono też selektywną zbiórkę śmieci i dba się o czystość na ulicach.
... nic nowego się nie dzieje
Na terenie „gminnym” nie brakuje też imprez kulturalnych. Kiedyś odbywały się one na urokliwym Placu Dietla, w zdroju, dziś – na dużym placu pod wyciągiem, co ma swoje uzasadnienie z uwagi na hałas i dewastację zieleni. Niemniej przesunięcie życia kulturalnego z uzdrowiska na teren „gminny” powoduje nie tylko spustoszenie w pierwszym, ale i jego deprecjację. Takich działań jest więcej: tylko patrzeć, jak koncerty letnie zostaną przeniesione ze zdrojowej muszli koncertowej, np. na ów plac pod kolejką, albo do domu wczasowego „Marta”, znajdującego się poza terenem uzdrowiska (ma małą salę koncertowa, mniejszą niż uzdrowisko). To samo może też spotkać wystawy malarstwa, dla których przez ostatnie lata w zdroju nie znaleziono stosownego miejsca. Prawdopodobnie z końcem tego roku definitywnie też zakończy swoją działalność Muzeum Pienińskie w Szczawnicy, które zajmuje budynek należący kiedyś do uzdrowiska, a dziś – oddany dawnym właścicielom. W zdroju nie ma wolnego budynku na przeniesienie jego zbiorów, władze spółki uzdrowiskowej nie są nim także zainteresowane z braku pieniędzy.
Z chwilą wyprowadzenia ze zdroju tych ostatnich przybytków kultury właściwie nie będzie już powodu, by ktokolwiek w nim przebywał. Zwłaszcza, że już dzisiaj lepiej w nim po zmierzchu nie chodzić. Wokół panują egipskie ciemności, chodniki są dziurawe, a zachowane – bo zabytkowe! – budynki straszą ciemnymi oknami. Coraz mniej ich zresztą. W latach 60. spalił się słynny „Dworzec Gościnny” – kursalon, czyli XIX – wieczna dyskoteka. Jego ruiny zachowały się do dzisiaj, gdyż społeczny komitet odbudowy nigdy nie był w stanie zebrać odpowiednich środków na jego rekonstrukcję. W latach 80. – z braku generalnego remontu umierały powoli dwie połączone ze sobą wille: „Litwinka” i „Warszawianka”. Dziś to ruina, której uzdrowisko nie ma ochoty (pewnie i pieniędzy) rozebrać. W latach 90. , tuż przed oddaniem przedwojennemu właścicielowi, spaliła się „Reduta”, gdzie mieściła się dyrekcja uzdrowiska. Do dziś przy głównej ulicy stoi jej ruina, podobnie jak i kilku domów prywatnych. W ubiegłym roku pożar strawił część jednego z piękniejszych budynków w centrum zdroju: „Nowych Łazienek”. Do wyludnienia placu przyczyniły się także decyzje kolejnych dyrektorów: z okolicznych willi wyprowadzono już wszystkich lokatorów, wskutek czego domy te niszczeją w ekspresowym tempie. Tylko patrzeć jak zostaną strawione wkrótce przez „przypadkowe” zaprószenia ognia, który pewnie nie ominie i „Małuji” – równie opuszczonego i zdewastowanego XIX-wiecznego budynku Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Wstręt do posiadania?
Degradację uzdrowiska widać także w stosunkowo nowoczesnym, bo zbudowanym w latach 70. zakładzie przyrodoleczniczym i w usługach, jakie się w nim świadczy. Dwa lata ciągnący się remont polegający na wymianie kaloryferów jest w dzisiejszych warunkach ustrojowych kuriozalnym przykładem braku myślenia ekonomicznego, nie wspominając o odpowiedzialności. Najbardziej uciążliwe prace (prucie ścian, malowanie korytarzy) odbywają się przed południem, podczas udzielania zabiegów, których jakość pozostawia w takim przypadku wiele do życzenia. Wszechpanujący brud, kurz pokrywający grubą warstwa krzesła w poczekalniach i samych pacjentów, potworny hałas i rozgardiasz skłania do pytania: czy kasy chorych, które wykupiły w tym uzdrowisku leczenie dla swoich pacjentów wiedziały o panujących tu warunkach? Bo że lecznicze one nie są – nikt nie ma wątpliwości. Tak, jak oczywistym jest, że skażenie powietrza spalinami samochodowymi (skasowano zakaz wjazdu na teren zdroju, który obowiązywał przez dziesiątki lat) oraz niska emisja prawdopodobnie odebrałoby uzdrowisku przywilej bycia nim.
Patrząc na to wszystko można dojść do wniosku, że celem działania spółki uzdrowiskowej jest pozbycie się każdej swojej własności i zaniechanie jakiegokolwiek działania. Otóż zarząd spółki sprzedał resztki „Dworca”, a także dwa domy (położone w centrum zdroju), z których jeden był domem sanatoryjnym o zupełnie przyzwoitym standardzie („Morelówka”). Po prawdopodobnym odzyskaniu przez spadkobierców budynku „Modrzewie” (szpital uzdrowiskowy) oraz Inhalatorium – uzdrowisko będzie dysponować tylko dwoma rozsypującymi się willami („Świerk”i i „Batory”) pamiętającymi Szalaya. Już dziś kuracjusze nie chcą w nich mieszkać; za rok, dwa – domy te pewnie się same rozlecą. Spółka zostanie więc tylko z zakładem przyrodoleczniczym, w którym usługi są droższe niż w okolicznych domach wczasowych, dawniej –branżowych sanatoriach oraz stołówką połączona z salą widowiskową urągającą jakimkolwiek wymaganiom technicznym i bezpieczeństwa.
Pozbywanie się majątku pewnie władze spółki uzasadnią dziś brakiem pieniędzy w kasie uzdrowiska. Mimo drastycznej redukcji zatrudnienia ( z 600 osób w latach 80. do ponad stu obecnie) – w lipcu wypłacono pracownikom tylko 200 - złotowe zaliczki. Niemniej przy takiej polityce powstaje błędne koło: im gorsze usługi, tym mniej kuracjuszy, a im mniej kuracjuszy – tym mniejszy zarobek. Mniejszy, bo uzdrowisko zarabia głównie na kuracjuszach prywatnych, przyjeżdżających na leczenie ambulatoryjne. Mogłoby także zarabiać na sprzedaży wody, jak to czynił Szalay i z czego miał niemały dochód. Jednakże uzdrowisko zlikwidowało swoją rozlewnię wód pozbywając się i tego kłopotu.
Prosta ścieżka prywatyzacji
Szczawnica wyjątkowo nie ma szczęścia w ostatnich kilkunastu latach do zarządzających zdrojem – taką opinię wygłasza prof. Jerzy Madeyski, przewodniczący izby gospodarczej uzdrowisk polskich. Jednak patrząc na to, co się dzieje w uzdrowisku poprzez pryzmat praktyki wykształconej w całej Polsce – opinia ta nie musi być prawdziwa. Wszak wszystkie domy sanatoryjne branżowe (poza ZNP) już zostały sprzedane prywatnym inwestorom, którzy uczynili z nich domy wczasowe i kolonijne, bądź zwykłe hotele. Jedynymi obiektami, jakie są w gestii Skarbu Państwa są owe rudery, które jednak znajdują się pod opieką konserwatora zabytków. Wyburzyć ich nie można, sprzedać – nie ma komu.
Jedynym wyjściem jest więc doprowadzić je do takiego stanu zniszczenia, aby strawił je pożar lub rozsypały się same. A wówczas place, jakie zajmują można będzie sprzedać i zabudować tak, jak się chce (jest już precedens: przy głównej ulicy zdroju wystawiono budynek zakonny o wysokości rażąco przekraczającej historyczną zabudowę). Jeśli stanie się to dostatecznie szybko, przed prywatyzacją prowadzoną pod kontrolą ministra skarbu (na razie jest to etap wyboru doradców prywatyzacyjnych i tworzenia strategii prywatyzacji) – sprawa będzie przesądzona. Jeśli w dodatku animozje (lub ciche porozumienie) z gminą będą trwałe – ta może nie wystąpić o status uzdrowiska (który ogranicza swobodny rozwój urbanistyczny). W ten sposób można byłoby zmienić funkcje miejscowości: z leczniczych na rekreacyjne i zamiast wodami – leczyć piwem i kiełbasą z rożna, co już się ćwiczy z dużym powodzeniem poza obrębem zdroju.
Anna Leszkowska
15.09.2000