banner

 

Czarnecki do zajawkiW pierwszej części tekstu opublikowanego w Sprawach Nauki Nr 8-9/22 przedstawiłem rozważania nad zmianami systemowymi o wymiarze planetarnym, ale postrzeganymi spoza wojennych działań na wschodzie Europy. Są one już widoczne gołym okiem. Zawsze jest tak, że system upada zdegenerowawszy się wpierw wewnętrznie, gdyż ogranicza swą działalność i spojrzenie na rzeczywistość wyłącznie do utylitarnych, funkcjonujących bez jakichkolwiek ograniczeń, zyskownych pojęć i przedsięwzięć.

Intelektualnie skundlone media promują ten wizerunek jako „indywidualny sukces”, co jest kompletnym nieporozumieniem. Bo jak można byt człowieka ograniczyć do wyłącznie materialnego „tu i teraz” a poza tym wyczyścić świadomość z myślenia o przyszłości – bliższej i dalszej. I co proponuje człowiekowi życie w błogim poczuciu trwania, że bytuje w najlepszym z możliwych światów, a system i rzeczywistość w jakiej funkcjonuje to clou rozwoju naszego gatunku? Nie na darmo – dziś wstydliwie już przemilczaną z racji swej pustki i ignorancji – forpocztą takiej mentalności stała się dewiza o „końcu historii”. Bo liberalna demokracja i neoliberalny kapitalizm zapanowały już na zawsze, a czas przestał biec.

         Nieprzystające do kapitału elementy ludzkiej duchowości są eliminowane, odrzucane jako niekoherentne. Konkretne jednostki plajtują, jeśli nie spełniają żądań stawianych przez kapitał, który będąc w istocie stosunkiem społecznym, a więc mentalną stroną ludzkiej praktyki, podlega alienacji, staje się osobą.Służba kapitałowi polega na jednoznacznie określonym działaniu. Jego właściciel musi postępować tak, jak sobie życzy kapitał. Innego wyjścia nie ma.
       Kapitał wymaga oszczędzania – właściciel jest więc człowiekiem oszczędnym; wymaga zabójstwa – ktoś jest zabijany itd.
Kapitał decyduje o postępowaniu ludzi rzekomo nim władających; jest recenzentem tekstów naukowych, literackich i prasowych; jest krytykiem dzieł sztuki, spektakli teatralnych oraz wystaw artystycznych; kapitał przez swych funkcjonariuszy religijnych głosi kazania z ambon, reformuje istniejące i tworzy nowe doktryny; jest wreszcie promotorem mężów stanu – polityków, którzy udają, że są wolni w swoim zbawczym dziele.
       Chcąc ów mit zrozumieć, chcąc wyzwolić się z tej kultury, trzeba wcześniej przezwyciężyć stan produkcji, który ją produkuje.

                                                                                                                                                                               Adam Karpiński


Tym samym sprowadzono społeczeństwo, ludzkie emocje, zmysły, a nawet działając totalnie – odruchy, do rynkowych możliwości kreacji zysku (Sh. Zubow, Kapitalizm inwigilacji).
Co poniektórzy liberałowie widzą ten kolaps, ale trudno im się do tego przyznać. Demistyfikacja jest zawsze niezwykle trudnym procesem. A tu chodzi o to, iż ich wspaniały, cudowny niczym Eden świat, jest jednak pusty, wali się w gruzy, a nadzieje i wzniosłe hasła o przyszłości okazują się jednak humbugiem.
Neoliberalizm nie potrafi bowiem dać żadnej odpowiedzi na trapiące świat początków XXI wieku wyzwania. Nie może tego uczynić, gdyż większość tych problemów i zagrożeń jest efektem systemu, który sam tworzył od dekad. Np. katastrofa ekologiczna, kryzysy migracyjne, globalny terroryzm czy upadek wiary w demokrację jako najlepszy system (owocujący wzrostem znaczenia i popularności fundamentalizmów religijnych, nacjonalizmów czy ruchów parafaszystowskich).

Cyniczne obietnice

Już w początku XXI wieku lord Ralf Dahrendorf przestrzegał: „Coś złego dzieje się na całym świecie z demokracją pojmowaną jako rząd wyłaniany w powszechnym głosowaniu. Ludzie przestali wierzyć w wybory” (R. Dahrendorf, Gazeta Wyborcza, 14-15.06.2003). Dziś, modny i wzięty naukowiec izraelski, zwolennik liberalizmu (choć zdający sobie sprawę z jego ograniczeń wynikających z balastu ideologiczno-doktrynalnego) Yuval N. Harari słusznie zauważa (podobnie jak coraz liczniejsi krytycy systemu), iż błędnym było twierdzenie, „że to wzrost gospodarczy będzie czarodziejskim sposobem rozwiązania trudnych konfliktów społecznych i politycznych. Że pogodzi proletariat z burżuazją, wierzących z ateistami, miejscowych z imigrantami, a Europejczyków z Azjatami, obiecując każdemu kawałek tortu. Póki tort ciągle rósł, było to możliwe” (21 Lekcji na XXI wiek).
Rozbudzenie w ludziach oczekiwań na ów Eden, w którym zbiorowości zachodnie już są i mają z tej racji pouczać i pokazywać reszcie świata jak do niego dojść oraz go osiągnąć (i czyniono to nie tylko drogą perswazji i pokojowego przykładu), staje się m.in. drogą klęski oraz upadku. Zwłaszcza, jeśli chodzi o tzw. zasady i uniwersalne prawa człowieka, jak powszechnie przez minione dekady zapewniano poprzez media i z różnych trybun.

Liberalizm z przedrostkiem neo- zagubił się we wszystkich płaszczyznach atrakcyjności, grzebiąc jednocześnie uniwersalność samej idei liberalizmu. I dlatego przegrywa dziś z religią, nacjonalizmem czy autorytaryzmem. Nawet zdawać by się mogło z dawno pogrzebanym trybalizmem plemiennym.
Ten nawrót owych idei i praktyk to odpowiedź na totalność systemu neoliberalnego rynkowego fundamentalizmu. Uprawiana polityka w ramach złego i kłamliwego systemu – i to w wersji totalitarnych manipulacji medialnych oraz ich konsekwencji dla jednostki - musi tym owocować. Zwłaszcza w zderzeniu z gigantycznym wymiarem hipokryzji deprecjonującym uniwersalność i humanizm będących cały czas na sztandarach cywilizacji, utożsamianej z zaprowadzaniem owego systemu jako globalizacji. I postępującej z nią jednocześnie demokratyzacji.

Jednak wszelkie idee, zwłaszcza te wielkie i przedstawiane jako omnipotentne i uniwersalne, „zawsze są zbyt wielkie dla zwykłych ludzi. Trzeba pozbyć się mrzonek o światach idealnych. Ich nie ma” (S .Žiżek, Polityka, 27.04.- 04.05.2021). I to jest kolejny przyczynek do porażki systemu i ideologii, uzurpujących sobie wyłączność do uniwersum, a tym samym do sprawowania globalnej władzy jak najszerzej rozumianej. Także w wymiarze kulturowym.

Skąd to się bierze

A globalizacja zawsze znaczy po prostu tyle, iż wszyscy jesteśmy od siebie nawzajem zależni i że wszyscy jesteśmy u siebie. Nie można analizować tego, co dzieje się w dowolnym miejscu na Ziemi nie biorąc jednocześnie pod uwagę procesów dotyczących całego świata, całej ludzkości.
Marc Bloch, twórca słynnej szkoły francuskich historyków Annales, jeszcze w latach 30. XX w. podkreślał, iż w żadnym wypadku nie wolno patrzeć na aktualne wydarzenia czy problemy polityczne, społeczne, kulturowe, ekonomiczne etc. tylko z punktu widzenia charakterystycznego dla współczesności. One – owe zdarzenia, sytuacje, procesy – mają zawsze źródła w przeszłości. Bliższej i dalszej. Często to jest tzw. długie trwanie (Ferdynand Braudel).

Na globalizację, demokratyzację, postęp – w skali planetarnej (bo takie wyzwania przed ludzkością stawiają obecne czasy) – należy patrzeć przede wszystkim jako na współzależności relacji międzyludzkich. I rudymentarne uszanowanie wolności oraz pluralizmu. Jednej sztancy nie ma, tak jak nie ma świata idealnie skrojonego wedle jednej opcji. I być nie może.

Wprzęgając się w rydwan jednego tylko elementu ludzkiego bytu, patrząc na te procesy wyłącznie okiem i z doświadczeń wyłącznie jednej cywilizacji pozbawiamy się jednocześnie możliwości i etycznie zorientowanej jurysprudencji do szerzenia tych wartości, ich promocji oraz reklamy jako uniwersum. Właśnie dlatego to, co przywykliśmy uznawać za konstytutywne dla naszej kultury, a równocześnie chcielibyśmy. aby wszyscy tak sądzili (pojęcie osoby, znaczenie wolności, demokracji czy pluralizmu, kantowskie das ich, prymat indywiduum nad zbiorowością itd.) jest odrzucane, potępiane i deprecjonowane jako imperializm kulturowy, nieposzanowanie odmienności i doświadczeń historycznych, totalizm idei, form i metod.
To dlatego uprawnione jest stwierdzenie, iż Zachód nie podbił świata dzięki wyższości swoich ideałów, wartościom, którym hołduje czy religiom, które wyznaje, ale ze względu na stosowanie zorganizowanej przemocy oraz w wyniku nagromadzonego kapitału, który z kolei umożliwia w jeszcze większym stopniu jej stosowanie. Ludzie Zachodu o tym zapominają, członkowie innych cywilizacji - nigdy. (G. Parker, The Millitary Revolution: Innovation and the Rise of the West).

Uniwersalizm mający ambicje iść w parze z humanizmem i demokratyzacją nie może w żadnym wypadku ulec pokusie prozelityzmu. Bo to jest wtedy jego śmierć.

Negacja własnych zasad

Symptomem upadku systemu jest też autonegacja kolejnych rudymentarnych wydawałoby się do tej pory jego filarów. Chodzi o tzw. świętość własności prywatnej oraz stosowanie odpowiedzialności zbiorowej jako praktyki. Tak jest, gdy decyzjami politycznych gremiów, a nie indywidualnymi procesami sądowymi poprzedzonymi drobiazgowym śledztwem i zbieraniem dowodów na pochodzenie własności prywatnej z przestępstwa, sekwestruje się, blokuje, przejmuje etc. majątki osób określonej narodowości czy pochodzenia.
To zahacza także w jakimś sensie o istotę skompromitowanych ustaw norymberskich, kierujących się nienawiścią na tle rasowym, narodowym, wyznaniowym etc. Takie argumenty podejmuję się w komentarzach i analizach w mediach izraelskich, gdyż to właśnie naród żydowski doskonale pamięta czym takie przedsięwzięcia się skończyły. Taka praktyka stoi w jawnej sprzeczności z dogmatem o nienaruszalności własności prywatnej stanowiącej esencję gospodarki rynkowej i systemu, który społeczeństwom wbijano do głów od dekad.

Gdy możliwe jest trzymanie przez lata (a nawet dekady) ludzi w odosobnieniu, w obozie, bez postępowania i wyroku sądowego tylko na podstawie informacji operacyjnych służb specjalnych (np. Guantanamo, casus Assange’a czy polskie tzw. areszty wydobywcze), to należy jednoznacznie stwierdzić, iż system prawny umarł. Prawie nikt na takie praktyki już nie zwraca uwagi. A przecież rzymski kanon prawa mówi, że winnym się jest dopiero po prawomocnym wyroku niezależnego sądu i wtedy możliwa jest dopiero kara (tu długoletnie, nawet dożywotnie, odosobnienie). To jest przecież zasadniczy element demokracji.

Upadek muru berlińskiego miał być nie tylko uwolnieniem świata od groźby totalitaryzmu i zagłady nuklearnej. Lecz to nieprawda, że strach wynikał tylko z tego, że gromadzono głowice jądrowe. Genezą tego strachu była groźba mitu alternatywnego społeczeństwa. Kapitał i jego plenipotenci bali się, że jeśli nie zrobi się czegoś, żeby załatać dziury w sytuacji społecznej w świecie demokratycznym, to ludzie się zbuntują w imię istniejącej realnie alternatywy.

Taką drogą komunizm narzucał poniekąd reszcie świata porządek dnia: podjęcie takich spraw jak walka z niedolą, upokorzeniem, upośledzeniem ludzkim, rekompensata za rolę klasy robotniczej w procesie tworzenia bogactwa, prawo do edukacji dla wszystkich czy powszechna opieka zdrowotna. Podjąwszy się tych zadań kapitalistyczna reszta świata robiła to za pośrednictwem socjaldemokracji, która osiągnęła w tym kierunku o wiele większe powodzenie niż sam komunizm. To zostało przez neoliberalizm i fundamentalizm rynku, przy pomocy procesów globalizacyjnych, zburzone.

Upadła przyszłość

Jakie mogą być na dziś efekty nowego postkapitalistycznego świata? Takie jak zawsze były w historii, gdy kolejne wersje globalizacji i hegemonii się załamywały. Po pierwsze, załamie się szereg globalnych łańcuchów dostaw, co wywoła kryzys logistyczny. Kryzys energetyczny, który był widoczny od dawna na horyzoncie, nabierze wyrazistości, powodując przede wszystkim gwałtowny wzrost cen energii na świecie. Alternatywne źródła energii (w wymiarze masowym) są na razie w stadium prób i zastosowania na lokalną skalę. Oba te czynniki pociągną za sobą trudny do opisania kryzys żywnościowy (z przewidywanymi falami głodu w różnych częściach świata).
Równolegle będzie narastać kryzys monetarny i finansowy, gdyż zanegowana zostanie stabilność wielu walut narodowych, pogłębiana galopującą inflacją i zniszczeniem systemu prawnego ochrony własności prywatnej.
Zamrożone lub słabo tlące się – a jest ich wiele na całym świecie – lokalne konflikty zbrojne (o różnej genezie) wybuchną z nową siłą, powodując kolejne płaszczyzny starcia geopolitycznych gigantów militarnych. Międzynarodowy terroryzm uzyska paliwo dla swej aktywności.

Wszystkie te aspekty mogą wywołać trudne dziś do określenia, fale epidemii dziesiątkujących różne populacje. Zwłaszcza, iż współpraca międzynarodowa także na płaszczyźnie sanitarno-epidemiologicznej zostanie porwana. Nastąpi naturalny spadek aktywności instytucji międzynarodowych, gdyż wzajemna wiarygodność zostanie zdegradowana do zera.
Wzrośnie natomiast wydatnie możliwość niekontrolowanego użycia broni biologicznej czy jądrowej (w których posiadanie w efekcie powszechnego chaosu i rozprzężenia wejść mogą różne grupy terrorystyczne). Tym samym jakość życia w skali planetarnej – choć w będzie to zależeć od regionalnych warunków – mocno się obniży.

Jedno centrum, które współcześnie dyktuje reszcie świata nie tylko systemowo-gospodarcze warunki globalnej gry, ale i narzuca kulturowo-systemowe rozwiązania społeczne, polityczne itd. rozerwane zostanie na klika stref (o nich mówi np. ekonomista rosyjski Michaił Chazin, nazywając je strefami walutowymi), klastrów (o tym wspominała z kolei ostatnio szefowa MFW Krystalina Georgijewa) czy zon regionalnych wpływów polityczno-kulturowych.

Świat stanie się po prostu inny, na razie bardziej niebezpieczny, chaotyczny, nieprzewidywalny. Zanim nowy ład się wykrystalizuje na zasadzie zbalansowania sił aktualny hegemon musi utracić siły, środki i możliwości do dominacji.
Radosław S. Czarnecki

Pierwszą część eseju dr. Radosława S. Czarneckiego Czy nadchodzi postkapitalizm? opublikowaliśmy w SN 8-9/22.