banner


Globalizacja, jaką wieszczono od upadku muru berlińskiego w wersji demoliberalnej, mającej zapewnić euroatlantycką hegemonię na wieki (Francis Fukuyama, Koniec historii) westernizować /amerykanizować planetę wyraźnie zwolniła, popadła w permanentny kryzys. Jego pierwsze poważne sygnały zapoczątkowały upadki na Wall Street w 2008 r. a potem masowe bankructwa. I system od tego czasu jest w stanie „bezdechu”. Wyraźnie więdnie. Ta wersja kapitalizmu z neoliberalnym kultem rynku i tego wszystkiego co się z nim wiąże (dotyczy to również kultury) utraciła energię i możliwości rozwoju (czyli skończył się potencjał do eksploatacji i wysysania energii z innych kultur). Widać jej sklerozę i oznaki starczej demencji. Poszerza się zakres dekadencji, pesymizmu, wzbiera atmosfera fin de siecle.

 

Powszechna Deklaracja Praw Człowieka jest dziś przemokłym, bezwartościowym papierem, protesty przeciw jej łamaniu są coraz słabsze. Totalitaryzm korporacyjny nie potrzebuje już żadnych ideologii. Jesteśmy uśpieni w przeświadczeniu, że żyjemy w demokracji, ale to fikcja. W rzeczywistości rządzą nami instytucje, które nie mają z demokracją nic wspólnego, jak Bank Światowy czy Światowa Organizacja Handlu. Żyjemy w świecie rządzonym przez możnych.
Jose Saramago

 

Czarnecki do zajawkiWedług powszechnie przyjętej definicji globalizacja (lub globalizm) to ogół procesów prowadzących do coraz większej współzależności i integracji państw, społeczeństw, gospodarek i kultur, czego efektem jest tworzenie się światowego społeczeństwa; zanikanie kategorii państwa narodowego, wzrost tempa interakcji poprzez wykorzystanie technologii informacyjnych oraz znaczenia organizacji międzynarodowych, a w szczególności transnarodowych korporacji. Wiele osób z przestrzeni publicznej – polityków, ekonomistów, działaczy społecznych, dziennikarzy i publicystów itd. – jest nadal bezkrytycznymi admiratorami tych procesów, mimo szkód, jakie wyrządził model globalizacji powiązany z dominacją cywilizacji Zachodu, kultury głęboko dotkniętej doświadczeniem postmodernizmu i neoliberalną ekonomią, porażającą świadomość.
Kojarzy się te środowiska z lobby finansowo-bankowym (czyli Wall Street i londyńskim City), którego uosobieniem niezmiennie pozostają bez względu na szerokość i długość geograficzną: finansista, spekulant giełdowy (dobrotliwie, choć zupełnie nieadekwatnie nazywany filantropem) Georg Soros (jego globalni akolici znani są jako tzw. „sorosiata”), środowisko Davos i klubu Bildenberg, krąg intelektualny wokół Klausa Schwaba, czyli ci co wyszli z jego szwajcarskiej szkoły „młodych liderów”, a którzy dziś stanowią czołówkę polityczną i elitę zachodniego świata: Emmanuel Macron, Angela Merkel, Justin Trudeau, Tony Blair, Jacinta Andern (b. premierka Nowej Zelandii), Annalena Baerbock, Maia Sandu (prezydentka Mołdowy), Sanna Marion (b. premierka Finlandii) itd. U nas do takich osób można zaliczyć choć w różny stopniu i zakresie poparcia dla procesów globalizacyjnych m.in. Grzegorza Kołodkę, Leszka Balcerowicza, Aleksandra Kwaśniewskiego, Donalda Tuska i ich zaplecza polityczno-programowe.

Globalizacja – szansa czy zagrożenie?

Już ponad dwie dekady temu Ryszard Kapuściński przestrzegał kilkakrotnie proroczo, że w czasie szalejącego neoliberalizmu oraz bezprzykładnego (bo bez alternatywnego) królestwa rynku i wartości mu towarzyszących, dzisiejszy globalizm można widzieć jako szansę, ale i przede wszystkim zagrożenie. Łączy bowiem on potężną technikę połączoną z zadufaną ignorancją, zażartym fanatyzmem i chciwym egoizmem. A do tego jeszcze niechęć uczenia się, obojętność na dolę Innego, brak życzliwości i dobroci. Ale takie są pryncypia systemu gospodarki rynkowej, gdzie wartości i kanony ustawania kapitał dla którego naczelnym drogowskazem jest zysk.

Trzeba przyznać, że zbliżone i podobne procesy zachodziły w historii świata praktycznie od wielu wieków. A na pewno w ostatnim tysiącleciu kilkakrotnie. I zawsze po gospodarczym wzroście i oszalałych zyskach, prowadzących do euforii beneficjentów (każdorazowo wielokrotnie liczniejszych od tych, co tracili i przegrywali w efekcie tych procesów) następował powszechny kolaps i nowe sformatowanie systemu. Kapitał mógł od nowa, w nowych warunkach i według nowych reguł polityczno-kulturowo - społecznego rozdania budować swoje materialne zaplecze, a tym samym od nowa tworzyć sfery wpływów i zależności. Zmieniały się tylko uzasadnienia dla prowadzenia podbojów, materializujących się potem wielowarstwową eksploatacją podbitych terenów, ale także inkulturacją (czyli niszczeniem miejscowych, autochtonicznych – często o wielowiekowej tradycji i doświadczeniach - zdominowanych przez zwycięzców, kultur i cywilizacji). Raz były to powody religijne (jedyna prawdziwość swego wyznania), potem cywilizacyjne (misja uczynienia podbijanych „dzikich” repliką ludzi Zachodu), Dziś są to argumenty polityczno-kulturowe (prawa człowieka, demokracja, wolności obywatelskie itd.). Lecz zawsze w tle, dyskretnie i bez rozgłosu, pozostawały interesy ekonomiczne, gospodarcze jakichś możnych - o których mówi cytowany Jose Saramago (Gazeta Wyborcza, 19.20.06.2010) - starających się dominować w świecie i w ten sposób pomnażać swoje zyski.

Cywilizacja Zachodu vs Inni

I w tym względzie cywilizacja tzw. Zachodu odróżniała się od innych kultur, które również prowadziły ekspansję w imię swoich interesów i w zainteresowaniu też pozostawały ekonomiczne zyski. Ale brakowało im aktywnie i niezwykle szeroko stosowanej przemocy kulturowej, tego narzucenia siłą militarną swoich wartości towarzyszących euroatlantyckim formom kolonizacji (czyli „globalizowania”, wedle paradygmatów zachodniej cywilizacji). W pozaeuropejskich kulturach następowała raczej absorpcja, swoisty kulturowy irenizm *, wymieszanie różnych walorów i wartości. Dotyczy to zwłaszcza cywilizacji perskiej, chińskiej i hinduskiej. Zwłaszcza tę trzecią scharakteryzować należy – wedle pojęcia utworzonego w Ameryce, a nazywanego melting pot (tygiel kultur, narodów, mniejszości i różnych tożsamości tworzony w sposób naturalny) – jako kulturę i cywilizację niejako rozpuszczającą w sobie (ale też i tym samym pobierającą) to, co wnosili Inni, przybywający na subkontynent indyjski. Popatrzmy na kulturę Indochin, zwłaszcza Indonezji, jak wpływy hinduskie, trwające tam przez tysiąclecia, uległy wspomnianej „irenizacji”.

Z kolei porównanie w tej materii cywilizacji zachodniej i chińskiej także pokazuje diametralne różnice, wynikające z priorytetów i mentalności ludzi reprezentujących te formacje kulturowo-cywilizacyjne. Chińczycy zawsze dążyli do kontroli przede wszystkim szlaków handlowych, linii przesyłowych dla towarów, usług, dóbr, ale też i idei, które migrują wspólnie z ludźmi przemieszczającymi się owym szlakami (dawniej był to Jedwabny Szlak – III w. p.n.e. do XVII w. – dziś to chiński projekt tzw. Nowego Jedwabnego Szlaku) za pomocą obsady węzłowych punktów tychże linii. M.in. dlatego Chiny usilnie tworzą oprócz sieci komunikacyjnej wspomniane punkty węzłowe na wybrzeżach mórz i oceanów. Takim jest projekt – stanowiący odgałęzienie głównie trajektorii tzw. Pasa i Szlaku (czyli Nowego Jedwabnego Szlaku) - powiązania autostradą, linią kolejową i równoległymi do nich rurociągami terytorium Chin przez góry Hindukusz z wybrzeżem Pakistanu (nad Morzem Arabskim). Chińczycy już usadowili się mocno w pakistańskim porcie Gwadar (prowincji Beludżystan), mającym stanowić taki właśnie punkt węzłowy na tym kierunku. To -perspektywicznie patrząc - kontrola strefy Oceanu Indyjskiego, który w XXI w. będzie oprócz strefy daleko pacyficznej, głównym centrum gospodarczym, intelektualnym i postępu technologicznego na świecie.

Natomiast Europejczycy podbijali całe tereny, ustanawiając na nich swoją (lub kompradorską) administrację, kolonizując i starając się nawrócić autochtonów – oprócz wspomnianego wyzysku i eksploatacji – na tzw. „europejskość”, poddać ich ucywilizowaniu, czyli stworzeniu klonów „białego Europejczyka, chrześcijanina i dżentelmena”.

Zaczął Kolumb

Wielu autorów i komentatorów uważa, iż dominację cywilizacji zachodniej ze wszystkimi jej następstwami, należy datować od odkrycia Ameryki przez Krzysztofa Kolumba (1492 r.). Jednak pierwszym takim krokiem ku ekspansji, a przez to i „globalizowania” interesów i eksportu swoich wartości poza krąg własnej kultury i tożsamości, stały się wyprawy krzyżowe.
Oczywiście, kiedy papież Urban II podczas synodu w Clermont (Owernia) rzucił hasło krucjat do Ziemi Świętej (rok 1085), głównym motywem, do dziś podnoszonym, było odzyskanie z rąk muzułmanów kontroli nad Palestyną. Czyli argumentacja religijno-kulturowa. Jednak poza nią krucjaty pozwalały rozwiązać – i to było w perspektywie myślenia możnych ówczesnego świata nie mniej ważkim zagadnieniem – np. problemy demograficzne i związanej z nimi sukcesji w feudalnej strukturze Europy Zach.
Oczywiście, co widać przez cały czas ich trwania (czyli przez trzy stulecia), niemałą rolę – a często i zasadniczą (morski transport i posiadanie odpowiedniej floty) – pełniły handlowo-ekonomiczne interesy bogatych republik włoskich; zwłaszcza Genui i Wenecji. Klasycznym na to przykładem jest tragizm IV krucjaty, gdzie krzyżowcy realizowali głównie interesy patrycjatu weneckiego, podbili łupiąc - niszcząc tym samym stolicę Cesarstwa Bizantyjskiego - Konstantynopol.

Wielowiekowa i ugruntowana już w XII / XIII w. nienawiść szerzona na bazie religii i kultury zachodniej do Greków (jak wówczas nazywano wyznawców prawosławia, którego symbolem był właśnie Konstantynopol) była nie mniej ważkim powodem dla zapału, z jakim rycerstwo zachodnie wtargnęlo do stolicy wschodnio-rzymskiego Imperium w 1204 r. zamiast walczyć z innowiercami w Ziemi Świętej.
To są przykłady na realizowanie – choć to się wówczas tak nie nazywało (a i dziś raczej unika się rozumienia zjawiska wypraw w ten sposób) – globalizacji wedle chrześcijańskiego, zachodnio-europejskiego modelu. Dało to podstawy do kontynuacji tych procesów w kolejnych wiekach choć pod innymi hasłami i z innymi sztandarami. Czyli żadnych ustępstw i negocjacji, gdy chodzi o prawdę utożsamioną z zachodnią religią, a tym samym i kulturą.

Ponieważ kultura europejska i euroatlantycka mają się zasadzać na podstawach chrześcijańskich (choć dziś wstydliwie i małodusznie mało kto się do tego przyznaje) warto jest przypomnieć dwie wypowiedzi czołowych hierarchów watykańskich jakie padły już w II połowie XX wieku, a które podsumowują taki sposób myślenia i działania. „Szlachetna jest gotowość rozumienia każdego człowieka, analizowania każdego systemu przyznawania racji wszystkiemu co słuszne – nie może ona jednak oznaczać gubienia pewności własnej wiary” (Jan Paweł II, Redemptor hominis) i „To nie chrześcijaństwo trzeba zmodernizować, to świat trzeba ewangelizować” (kard. Józef Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI [w]: Raport o stanie wiary, w domyśle według naszych, katolickich, zachodnioeuropejskich wartości i modelu).

Fazy hegemonii

Epoka kolonializmu, jaką rozpoczyna dotarcie Kolumba do Ameryki otwiera nowy etap globalizacji. Globalizacja w wykonaniu cywilizacji zachodniej w tym wielowiekowym okresie przeszła kilka faz hegemonii. Wymienić należy dominację hiszpańską, holenderską, francuską i przede wszystkim – brytyjską, gdy nad tym imperium „nie zachodziło słońce”. Po II wojnie światowej Amerykanie, w wyniku jej efektów i uzgodnień, złamali ostatecznie angielską wersję globalizacji, rozpoczynając swoją hegemonię, której apogeum przypadło na dwie dekady następujące po upadku muru berlińskiego w 1989 r.

Okres, gdy Holandia (Republika Zjednoczonych Prowincji od proklamowania niezależności od Madrytu w 1588 r.) królowała na morzach, czerpiąc niewyobrażalne zyski z monopolu handlu, trwał ok. 100 lat. Moda, którą podsycono skutecznie identycznie jak się to robi współcześnie (wówczas czyniły to obrazy malowane realistycznie przez mistrzów flamandzkiego pędzla prezentujących jakość i walory życia w ówczesnych Niderlandach) na wiele towarów, tworząca zapotrzebowanie i pokusy ich posiadania, spowodowały tam dobrobyt i najwyższą jakość życia elit w ówczesnej Europie. Chodzi głównie o tulipany, przyprawy, ale głównie – transatlantycki eksport z Afryki niewolników i handel ludźmi w Nowym Świecie. Lecz warstwy niższe i klasy utrzymujące się z pracy rąk – nie z rentierstwa, obrotu towarów, kontroli rynków i posiadania statków – żyły na granicy nędzy, mimo iż pracowali wszyscy członkowie rodzin, także kobiety i dzieci. Np. matka późniejszego admirała Maartena Trompa prała koszule marynarzom tak zarabiając na życie.

Taki stan rzeczy zapewniały: świetna flota, rosnące zasoby finansowe, pozwalające na werbunek najemnych żołnierzy dla podbojów i obrony owych zdobyczy wobec konfliktów rozdzierających wówczas Stary Kontynent (np. wojna 30-letnia) oraz wspomniana moda na taki styl życia. Mit niderlandzkiego Złotego Wieku jest niezmiennie po dziś dzień obecny w kulturze i historii Europy Zach. Dlatego nie ma racji Norman Davies uważający, iż holenderska ekspansja na przełomie wieków XVI i XVII pozbawiona jest par excellence cech imperializmu. Będąc jednak w szerszej perspektywie cywilizacyjną, kolonialną i kulturową wersją globalizacji w wymiarze zachodnio-europejskim (współcześnie – euroatlantyckim) jest klasycznym chrześcijańskim w jądrze nawracaniem tych Innych na „europejskość” czyli imperializmem „made in Zachód” (Norman Davies, Na krańce świata).

Transport hiszpański (bo równolegle z niderlandzką dominacją funkcjonowała hegemonia Hiszpanii) – oprócz wywozu dóbr (przede wszystkim srebra i złota) na płw. Iberyjski - szedł również z Nowego Świata, na Zachód przez Pacyfik. Wymiany dokonywano na Filipinach, gdzie strefa wpływów hiszpańskich graniczyła z chińskimi. Dżonki dalekomorskie docierały tam, odbierając od Hiszpanów srebro, a w zamian Europejczycy otrzymywali luksusowe towary produkowane w Chinach a niedostępne na Starym Kontynencie: przede wszystkim jedwab i porcelanę. Z tych transakcji korona hiszpańska także czerpała niemałe zyski. Madryt po 1588 roku oraz spektakularnych porażkach w kilku bitwach morskich z Anglikami powoli począł tracić dominującą rolę w ramach tej europejsko-kolonizacyjnej fazy globalizacji. Chodzi m.in. o porażkę Wielkiej Armady (Gravelines w kanale La Manche - 1588), która zbiegła się z oderwaniem Zjednoczonych Prowincji. Ten proces zwieńczony jest klęską pod Trafalgarem (1805). Ponadto Anglicy przez prawie dwie dekady (XVI-XVII w) – w czym wspierała ich nieformalnie, zgodnie ze swoim interesem Francja - stosując korsarskie rajdy na Atlantyku (Drake ,Cavendish, Dampier itd.) przyczynili się także do obalenia zarówno hegemonii Holendrów jak i Hiszpanów. W wyniku podboju Indii w XVIII w. – które stały się perłą w koronie angielskiej – Wielka Brytania przejmuje prymat w realizacji zachodnio-europejskiej wersji globalizacji w czasach kolonializmu. To pierwszy, autentycznie planetarny wymiar globalizmu.

Narodziny transnnarodowych korporacji

W tym miejscu nie sposób pominąć roli Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, korporacji angielskich inwestorów, działającej od XVII w do 1858 roku, na terenie Indii, Azji Południowo-Wschodniej i na Dalekim Wschodzie. Instytucja ta miała szerokie uprawnienia polityczne i administracyjne, daleko wykraczające poza tradycyjny handel, dzięki znacznemu poparciu rządu JKM. Mogła utrzymywać własną armię, zawierać układy polityczne i sojusze, wypowiadać wojnę, miała prawo do posiadania własnej waluty i pobierania podatków. Jej rola wzrosła po ostatecznym podbiciu Indii w XVIII w. Kompania stała się jednym z głównych filarów rozwoju ekonomicznego Anglii, mając ogromny wpływ na imperialną politykę tego kraju. Analogia z dzisiejszymi transnarodowymi, globalnymi korporacjami nasuwa się sama.
Podobne handlowo-kolonizacyjne przedsięwzięcia posiadali Holendrzy, Francuzi i Duńczycy. W różnym stopniu przyczyniając się do wspomnianego tła militarnych i państwowych podbojów w ramach kolonizacji i tym samym procesów globalizacyjnych. Oczywiście nie na taką skalę jak to miało miejsce w przypadku Kompanii Wschodnioindyjskiej i Anglii.

W efekcie II wojny światowej załamało się Imperium Brytyjskie w wyniku procesów dekolonizacyjnych, stymulowanych zarówno przez obóz ZSRR (z powodów ideologicznych) jak i Amerykanów (z racji likwidacji konkurenta w ramach cywilizacji zachodniej). Jej miejsce zajęło Imperium USA. Jak się współcześnie uważa jest to obecnie nowy, specyficzny, charakterystyczny dla II połowy XX w. typ imperium (Alejandro Colas, Imperium, czy Michael Hardt i Antonio Negri Imperium itp.), ewoluujący cały czas w kierunku ograniczania znaczenia państwa narodowego na rzecz władzy niedookreślonych, płynnych i ciągle zmiennych sił planetarnego rynku. Przy jednoczesnym, permanentnym wzroście znaczenia i władzy sektora bankowo-finansowego oraz rosnącej rangi w ostatnich dwóch dekadach sektorów high-tech i masowej komunikacji. Opis form działania tych sił i trendów niosących określone efekty w przestrzeni społecznej, znajdujemy w całym dorobku Zygmunta Baumana.

Jego zdaniem, w procesach globalizacyjnych „siły ponadnarodowe zawsze były i są w dużej mierze anonimowe i przez to trudne do określenia. Rynek jest nie tyle opartą na konkurencji interakcją rywalizujących ze sobą sił, ile działaniem przeciwstawnie ukierunkowanych bodźców, płynących z manipulowania popytem, sztucznie tworzonych potrzeb i pragnienia szybkiego zysku” (Z. Bauman, Globalizacja).
I dlatego, że gros największych gigantów planetarnego rynku, zwanych transnarodowymi korporacjami, kojarzona jest z USA (w mniejszym stopniu z Europą) należy skonkludować, iż jest to ten sam model dominacji, tej samej formacji cywilizacyjno-kulturowej. Idą za nim, oprócz analogicznych form kolonizacji jak przed wiekami, kulturalny imperializm i dominacja określonych wartości, często diametralnie sprzecznych z doświadczeniami i tożsamością zdominowanych zbiorowości. Dziś można mówić o cywilizacji euroatlantyckiej, gdyż USA są niejako przedłużeniem, ewolucją tego co wydarzyło się w Europie w ostatnich 3-4 wiekach. Pokrewieństw z podobnymi wydarzeniami w historii nie brakuje; nubijskie królestwo Kusz i Egipt po upadku Nowego Państwa faraonów, dzieje Asyrii i całego Międzyrzecza, bądź praktycznie wszystkie cywilizacje Mezoameryki sprzed podboju Kolumba.
Dawniej globalizacja realizowana równolegle z kolonizacją służyć miała elitom państw kolonialnych, narodowym firmom i przedsięwzięciom. Mimo zmian paradygmatów i sytuacji politycznej, społecznej, ekonomicznej, kulturowej itd. na świecie współcześnie panuje ta sama, ewoluująca ciągle, lecz posiadająca niezmienne jądro, wersja globalizacji, czyli hegemonii zachodniej cywilizacji i kultury.
Radosław S. Czarnecki


*Irenizm (gr. εἰρήνη eirene, „pokój”) – w teologii chrześcijańskiej kierunek dążący do zniwelowania różnic między wyznaniami i przywrócenia jedności drogą wzajemnych ustępstw doktrynalnych. To także postawa otwartości i życzliwości w rozwiązywaniu spornych zagadnień. Zapoczątkował go Erazm z Rotterdamu, a w Polsce głoszony był w XVI w. przez Andrzeja Frycza Modrzewskiego i Jana Łaskiego.


Jest to pierwsza z dwóch części eseju Autora pt. Globalizacyjne pląsy. Druga zamieścimy w następnym, grudniowym numerze SN.