Nauka i sztuka (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 247
Galeria Bielska BWA do 27.08.23 prezentuje jednocześnie wystawy dwóch artystów, dla których drewno jest wyłącznym materiałem rzeźbiarskim: Marcina Rząsy i Józka Nowaka. Obaj tworzą całe postaci ludzkie, z jednego kawałka drewna, lecz sposób ich potraktowania jest odmienny.
Wystawy obu artystów są głównymi punktami projektu Galerii Bielskiej BWA pod nazwą Drzewo. Drewno. Materiał czy świętość? Pomysłodawczynią i kuratorką projektu jest Agata Smalcerz.
Józek Nowak – Artyści
Na wystawie zaprezentowano kilkadziesiąt rzeźb postaci ludzkich naturalnej wielkości, stworzonych przez Artystę z pni drzew unikalną techniką przy użyciu piły motorowej i siekiery.
Józek Nowak jest artystą, który posiadł niezwykły dar: potrafi z pnia drzewa wydobyć postać ludzką, stworzyć rzeźbę doskonale oddającą podobieństwo do modela.
Tworzenie portretu drugiego człowieka ma w sobie magię. Z jednej strony wzbudza podziw dla zręcznej dłoni i dobrego oka twórcy – malarza, rysownika czy rzeźbiarza, z drugiej – jakiś pierwotny strach przed zawłaszczeniem duszy modela. Podobne obawy mają ludzie wobec fotografii, nie tylko ludy pierwotne, ale współcześnie, związane choćby z ochroną wizerunku.
Józek Nowak rzeźbi od dziecka. Łatwo przychodzi mu odzwierciedlenie cech osoby, którą chce utrwalić. Nie tylko podobieństwo twarzy, ale całej sylwetki, ruchu ciała uchwyconego w charakterystycznym momencie. Artysta używa narzędzi, które przyspieszają proces twórczy: duże pnie drzew obrabia piłą łańcuchową, a szczegóły rzeźbi siekierą. Mimo że grubo ciosane, postaci są jednak rozpoznawalne, bez trudu można dostrzec podobieństwo do modela.
Na wystawie artysta pokazuje około 30 rzeźb przedstawiających artystów, polskich i światowych, naturalnych wymiarów. Dzięki zapisowi wideo można zaobserwować, jak przebiega proces twórczy, wydobywanie kształtów antropomorficznych z dużego pnia drzewa, zamienianie jednego bytu w drugi.
Rzeźby powstają w Łętowni, na górskim zboczu, które jest naturalną sceną dla coraz liczniejszej grupy postaci. Zaprezentowane w galerii sztuki będą nie tyle wystawą, co spotkaniem tych nowych, powołanych do życia przez Józka Nowaka, bytów z widzami.
Agata Smalcerz
Józek Nowak urodził się w 1962 roku w Jordanowie.
W 1991 roku ukończył Wydział Rzeźby w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.
Jest członkiem: europejskiej organizacji Sculpture Network, Związku Niemieckich Artystów Plastyków Okręgu Bawarskiego (BBK Bayern) oraz Okręgu Krakowskiego Związku Polskich Artystów Plastyków.
Od 1994 roku mieszka i pracuje w Niemczech, w Pöcking w Bawarii, nad jeziorem Starnberger, oraz w Krakowie.
Twórczość artysty obejmuje rzeźbę figuralną, abstrakcyjną oraz sztukę multimediów.
Dziełem Józka Nowaka są m.in. pomnik papieża Jana Pawła II w Hamburgu, rzeźba „Olga” dla Schanghai Sculpture Park w Chinach, rzeźby ołtarzowe do nowego kościoła w Niepołomicach, pomnik Fryderyka Chopina w Żelazowej Woli – pomnik ten jest rzeźbą w drewnie, której odlew z brązu znajduje sie w monachijskim Parku Poetów, oraz pomnik cesarzowej Sisi w Possenhofen.
Artysta swoje prace wystawiał w Polsce i za granicą, m.in. w Krakowie, Warszawie i Orońsku, Darmstadt, Monachium, Hanowerze w Niemczech.
Więcej o wystawie - https://galeriabielska.pl/wystawa/jozek-nowak-artysci
Marcin Rząsa – Cisza
Marcin Rząsa rzeźbi sylwetki ludzi, które nie mają cech indywidualnych, są uniwersalnym przedstawieniem człowieka.
Wystawa rzeźby w drewnie Marcina Rząsy pt. „Cisza”, współtworząca projekt pod nazwą Drzewo. Drewno. Materiał czy świętość?
Kuratorem wystawy jest Krzysztof Kokoryn.
Marcin Rząsa rzeźbi sylwetki ludzi, które nie mają cech indywidualnych, są uniwersalnym przedstawieniem człowieka. Marcin jest synem słynnego rzeźbiarza Antoniego Rząsy, dla którego drewno było niemal świętym materiałem, a przez to każda jego rzeźba ma wymiar sakralny. Marcinowi, jako dziecku, został wpojony etos pracy rzeźbiarza; wychowując się w pracowni ojca nie tylko przesiąkł zapachem drewna, ale też nabrał ogromnego szacunku do każdego jego kawałka.
Marcin Rząsa ma talent dydaktyczny, prowadzi warsztaty dla młodzieży i dorosłych, korzystając z pracowni w Zakopanem, w domu zbudowanym przez ojca, gdzie znajduje się Galeria Antoniego Rząsy – muzeum prezentujące stałą ekspozycję prac nieżyjącego od 1980 roku artysty oraz przestrzeń dla wystaw czasowych.
Agata Smalcerz
Marcina Rząsę spotkałem w 1989 roku w Warszawie w czasie studiów w Akademii Sztuk Pięknych, na korytarzu Dziekanki. Chwilę pogadaliśmy, że on z Zakopanego, a ja się wybieram w Tatry, że zaprasza. Do jego domu na Bogdańskiego zajrzałem zimą. Galeria z rzeźbami Antoniego Rząsy, ojca Marcina, mała kuchnia z ogromnym stołem, herbata w dzbanku, przy stole przyjaciele i niekończące się rozmowy. Marcin uśmiechnięty, ciekawy świata, mający jakąś taką szczególną wrażliwość na sztukę. Ten typ człowieka, który umie słuchać.
Rzeźby Marcina Rząsy.
Figury ludzkie stojące, kroczące, siedzące, kucające, czasem krzesło czy stołek. Jedne olbrzymie, a obok nich zaskakująco malutkie, mieszczące się w dłoni. Postaci o zmyślnie wymodelowanych kształtach, delikatnie ciosanej siekierką fakturze. Zrobione z drewna, wielkich pni ciętych motorową piłą i niewielkich pieńków ciosanych siekierą, szczapek, które jeszcze niedawno były gruszą czy czereśnią. W powietrzu unosi się zapach drewna. Drewno jest dominujące. Rzeźby, nawet wtedy, kiedy są pokryte warstwą farby, pozostają drewnem. Postaci stojące na stopach wyciętych według zasad ludzkiej anatomii. Twarze postaci – delikatnie zaznaczone usta, uszy, nosy, przymknięte powieki, czasem pozbawione szczegółów. A może nie twarze, tylko jedna twarz powtarzająca się w wielu rzeźbach. Twarz skupiona, zamknięta w sobie, to i kobieta, i mężczyzna, i chłopak, i dziewczyna. Często mają wymyślne nakrycia głowy, złożone z prostych figur geometrycznych czy dziwacznych kształtów, kontrastujących z organiczną materią twarzy. Czasem głowę rzeźby nakrywa korzeń znaleziony w lesie, wtedy to jego organiczność kontrastuje z ciosaną narzędziem postacią.
Marcin Rząsa nie robi portretów, rzeźbami nie moralizuje, niczego nowego nie odkrywa, nie walczy, nie krzyczy…, postaci są ciche. A przecież profesorem Marcina Rząsy na wydziale rzeźby warszawskiej ASP był Grzegorz Kowalski. Jego pracownia słynęła z bezkompromisowości pedagogów i studentów, wyrazistości prac, wyrażania swoich myśli przez sztukę (Kozyra, Althamer). Marcin wychował się w Zakopanem w otoczeniu twórców. Ojciec – wiadomo, matka fotografka, mieszkał w internacie szkoły Kenara, dookoła wszyscy rzeźbili, rysowali, malowali, gadali o tworzeniu. Wujek Hasior przywoził z zagranicy zabawki, Brzozowski, Zbrożyna… Tworzenie było tak naturalne jak górskie spacery. Marcin wychodzi z domu i po 15 minutach zanurza się w Dolinie Strążyskiej. Marcin schodzi do swojej pracowni, bierze do ręki siekierę i zagłębia się w kawałek drewna. Naturalnie. Bez wysiłku, robi kolejne postaci. Postaci, które wydają się słuchać. Postaci, którym możesz opowiedzieć swoją historię.
Krzysztof Kokoryn
Marcin Rząsa
– rzeźbiarz. Urodzony w 1965 roku; syn Haliny i Antoniego Rząsów, mąż Magdy i ojciec Franka, Heli i Marty. W latach 1980–1985 uczył się w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych im. Antoniego Kenara w Zakopanem. Studia rozpoczął w 1985 roku w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Po roku przeniósł się do Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, gdzie kontynuował studia w pracowni prof. Jana Kucza. Dyplom pod kierunkiem prof. Grzegorza Kowalskiego obronił w 1991 roku. W latach 1994–1995 studiował w Bratysławie w VSVU w pracowni J. Jankovica. Od czasu ukończenia studiów swoje prace pokazywał na wielu wystawach w kraju i za granicą. Od 1986 roku prowadzi Galerię Antoniego Rząsy w Zakopanem przy ul. Bogdańskiego 16a – otwarta w 1976 roku galeria jest dziełem Antoniego Rząsy i jego żony Haliny.
Od 1991 roku jest prezesem Fundacji im. Antoniego Rząsy. Współpracuje m.in. z Muzeum Tatrzańskim, Tatrzańskim Parkiem Narodowym i Stowarzyszeniem Spotkania z Filmem Górskim. Autor ekspozycji w willi Oksza – oddziale Muzeum Tatrzańskiego. Przewodnik tatrzański. Mieszka i pracuje w Zakopanem.
Więcej o wystawie – https://galeriabielska.pl/wystawa/marcin-rzasa-postaci
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1101
W Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia w Gdańsku (oddział w Nowym Porcie) od 9.08. do 4.10.19 można oglądać wystawę prac Zbigniewa Oksiuty "Studiolo. Kosmiczne ogrody"* - eksperymentalną przestrzeń do badań i hodowli roślin w nietypowych warunkach.
Rośliny i tkanki roślinne będą hodowane w sterylnym środowisku i poddane zmiennym wpływom grawitacji, światła i hormonów w celu uzyskania masy roślinnej o nowych funkcjach i niespotykanych w naturze formach i kształtach.
Wystawa – zorganizowana we współpracy z Międzyuczelnianym Wydziałem Biotechnologii UG i GUMed. - jest częścią organizowanego od kilku lat cyklu "Art and Science Meeting".
Jak pisze Artysta – „Na naszych oczach w ciągu zaledwie kilku pokoleń dokonano odkryć, które całkowicie zmienią naszą przyszłość. Zapoczątkowane pod koniec XIX wieku badania nad językiem digitalnym eksplodowały rozwojem technologii cyfrowych i doprowadziły do stworzenia komputera.
W latach 50. odkrycie podwójnej spirali DNA umożliwiło dostęp do języka biologicznego. Zaczynamy rozumieć mechanizmy dziedziczności i odkrywamy wiedzę, która umożliwi nam wpływanie na jej procesy.
Te odkrycia ujawniają jedność języka digitalnego z językiem biologicznym i otwierają nieznane dotąd możliwości. Wkroczyliśmy w epokę biologii syntetycznej.
„Gdyby poproszono mnie o podsumowanie genetyki molekularnej jednym słowem, wybrałbym cyfrowy” – pisze Richard Dawkins. Kod genetyczny jest naprawdę cyfrowy w dokładnie tym samym znaczeniu, co kody komputerowe, a „Życie to bity, bity i bity informacji cyfrowej” .
Naturalna ewolucja przekształca się w ewolucję technologiczną, która zachodzi z ogromną prędkością.
Po raz pierwszy od milionów lat żywe systemy rodzą się in vitro w sztucznych warunkach laboratoryjnych. Są jednocześnie naturalne i syntetyczne. Zrozumieliśmy, że „przemiany informacji, a nie energii są głównym budulcem rzeczywistości”. Zaczęliśmy inaczej patrzeć na materię. Komputer odkrył biologię na nowo.
Te obserwacje zmieniły nasz stosunek do materii. Człowiek nie jest już jedynym wielkim twórcą, który jak dotąd przy pomocy ogromnej ilości energii nadawał materii sens i „unosił ją na wzniosłe wyżyny sztuki”.
Materia biologiczna jako nośnik informacji ujawnia własną kreatywność i pokazuje, że materia i informacja stanowią nierozłączną całość, że materia jest pełna twórczej energii i zdolna do kompleksowych, samoorganizujących się rozwiązań.
Jak dotąd, koncentrowaliśmy się na budowaniu trwałych konstrukcji w przekonaniu, że takie struktury są gwarantem stabilności. Teraz zdajemy sobie sprawę, że nie trwałe formy, ale dynamiczne procesy najlepiej opisują stabilność, a forma to tylko przekrój przez strumień procesów.
Szczególnie materia ciekła i żelująca jest podstawą kompleksowych systemów informacyjnych. Ciecze są synonimem dynamiki, stanowią samokształtujący się stan materii, który pozwala na procesy samoorganizacji, oraz jedyny stan, umożliwiający życie takie, jakie znamy.
Aby w pełni zrozumieć taką materię i móc jej użyć, konieczne są nowe technologie, które uniezależniają ją od oddziaływania głównej siły, jaką jest grawitacja.
W środowisku dokumentowane są przykłady naturalnych technik genetycznych uruchamianych poprzez drobnoustroje, których konsekwencją jest zachwianie naturalnych zasad rozwoju, co wywołuje anomalie i deformacje morfologiczne.
W normalnym rozwoju rośliny siła grawitacji już przy pierwszym podziale zarodka aktywuje powstanie wertykalnej osi, na której dolnym końcu później wyrasta korzeń, zaś na górnym pęd. To biegunowe zróżnicowanie decyduje o pionowym wyglądzie roślin i drzew. Zachwianie tego porządku i niekontrolowany rozwój komórek mogą wywołać hormonalne i genetyczne ingerencje mikroorganizmów takich jak bakterie, wirusy i grzyby.
W takim przypadku niezdefiniowane komórki uniezależniają się od działania grawitacji. Nie przestrzegając liniowej polaryzacji, rozwijają się bez wewnętrznej kontroli i tworzą trójwymiarowe amorficzne skupiska – narośle i kalusy.
Badania i eksperymenty, nad którymi pracuję, koncentrują się na potencjale, jaki kryje się w anomaliach biologicznych w warunkach, kiedy uniwersalny bodziec zewnętrzny (siła grawitacji) i immanentne zasady rozwoju (korelacja, różnicowanie komórek) przestają odgrywać rolę.
Projekt bada możliwość hodowli in vitro form i kształtów roślinnych nieznanych w naturze. W ramach badań prowadzone są studia fizjologii roślin poddanych kontrolowanym warunkom środowiskowym w laboratorium, zaś cel stanowią hodowle roślinnych membran i pęcherzy jako samożywnych organizmów. Nadanie niekontrolowanym procesom struktury przestrzennej umożliwiłoby rozwój nowych form roślinnych".
Zbigniew Oksiuta jest jednym z pionierów sztuki bioart w Polsce. Swoje działania z pogranicza sztuki i nauki rozpoczął w latach 90-tych.
W latach 1970-78 studiował na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. Był założycielem Centrum Badań Teatralnych i Ekologicznych w Jeleniej Górze, które prowadził w latach 1979-81. W 2004 r. reprezentował Polskę na Biennale Architektury w Wenecji.
Od 10 lat Oksiuta poszukuje możliwości stworzenia nowego rodzaju biologicznego habitatu, który w sposób organiczny i dynamiczny mógłby się przystosowywać do takich warunków, gdzie nie działa siła grawitacji (biosfera lub przestrzeń kosmiczna). W roku 2003 przedstawił projekt badawczy Spatium Gelatum (Zastygła przestrzeń) realizowany z różnymi instytucjami, m.in. z Niemieckim Centrum Badania Przestrzeni Kosmicznej. Materiał ten powstawał na pograniczu sztuki, architektury, prac naukowych i przemysłowych testów, i był prezentowany w galeriach w formie obiektów i filmów tworzonych przy współpracy z muzykami, designerami i twórcami animacji komputerowych.
http://www.laznia.pl/wystawy/zbigniew-oksiuta-studiolo-kosmiczne-ogrody-332/
*Studiolo (z włoskiego) oznacza małe studio, gabinet, który służy do nauki, doświadczeń i badań. Zyskało popularność w dobie renesansu, jednak wywodzi się ze średniowiecza, kiedy tak określano przestrzeń do eksperymentów alchemicznych. W tym znaczeniu studiolo jest zalążkiem współczesnego laboratorium.
O Artyście pisaliśmy w nr. 11/07 SN – Hodowle przestrzeni
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 596
Do 20.03.2022 w krakowskim Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie – MOCAK – można oglądać wystawę pn. Artysta jest obecny.
Wystawa Artysta jest obecny to prezentacja strategii artystycznych opartych na użyciu przez twórcę własnego ciała jako środka wyrazu i źródła symboli. Podstawowym polem tego działania jest autoportret. Dalej – badanie wytrzymałości ciała, jego atrakcyjności, oszpeceń i operatywności. Tu najlepiej sprawdzają się malarstwo i performans. Ta sztuka jednoznacznie deklaruje, że podstawowym materiałem i inspiracją w twórczości wizualnej jest człowiek.
Cielesność wyraża na wystawie kondycję psychiczną i fizyczną artysty. Szczególnie ujawnia się to w dokumentacjach akcji i performansów, których twórcy testują możliwości i ograniczenia własnego ciała, niejednokrotnie łącząc je z eksperymentami medialnymi. Intencje artystów są różne – od refleksji nad samą sztuką po społeczno-polityczny bunt.
W 2021 roku MOCAK obchodzi 10. rocznicę otwarcia. Z tej okazji Muzeum przygotowało wystawy na bazie własnej kolekcji. Jubileuszowe wystawy ukażą zróżnicowanie medialne i tematyczne ciągle rozbudowywanych zbiorów.
Więcej - https://www.mocak.pl
- Autor: ANNA LESZKOWSKA
- Odsłon: 2081
Z Wiesławem Ochmanem rozmawia Anna Leszkowska
Boże Narodzenie, sylwester - jaki to czas dla artysty? Prywatny, wypełniony pracą?
Prywatnie jest to bardzo piękny czas, ale zawodowo - pełen nęcących propozycji, aby wystąpić w sylwestrowych spektaklach, koncertach, bądź je poprowadzić, czy wystąpić z recitalem kolęd. I tutaj zawsze są rozterki: przyjąć propozycję, czy odrzucić. Z jednej strony artysta powinien przyjmować takie zaproszenia, bo przecież jego rolą jest występowanie dla publiczności, ale z drugiej strony i on chciałby - chociaż od czasu do czasu pobyć normalnym człowiekiem. Usiąść, poczytać książkę, odpocząć.
Tak się jakoś składa, że od dłuższego czasu sam układam program sylwestrowy - także prowadzę i śpiewam koncerty razem z zapraszanymi przeze mnie artystami - zwykle w szczególnych miejscach. W tym roku będzie to Opera Śląska, gdzie prowadziłem taki koncert dwa lata temu. Propozycja, abym powtórnie przyjął zaproszenie do Bytomia wynikała z tego, że tamten koncert sylwestrowy bardzo się publiczności spodobał - jak wiec można odrzucić takie zaproszenie?
Natomiast święta Bożego Narodzenia spędzę oczywiście rodzinnie, bo to taki czas, który powinno się spędzać ze swoimi najbliższymi. Poza tym ja nie lubię jeździć, podróżować, choć robię to całe życie, bo podróże są nieodłącznie związane z moim zawodem. Oczywiście, nie narzekam, bo - dzięki studiom technicznym - umiem to sobie logicznie ułożyć, mam do tego realistyczne podejście.
Studia techniczne a twórczość artystyczna to chyba jednak dalekie powinowactwo...
Studia techniczne dla artysty są niezwykle ważne. Mnie na początku pozwoliły bardzo swobodnie pracować w teatrze operowym. Nie martwiłem się tym, że jeśli mi się coś nie uda, nie będę miał co robić. Miałem solidny zawód - magister inżynier ceramik mógł zawsze wrócić do przemysłu lub na uczelnię - AGH. Wysoko cenię ten swój pierwszy zawód, który nauczył mnie myśleć racjonalnie i nie podchodzić emocjonalnie do problemów.
Wyżej niż śpiew i malarstwo?
Malarstwo jest moją pasją, a śpiew to moje życie. One się w jakimś stopniu uzupełniają, ale niewątpliwie o śpiewie częściej myślę i częściej jestem z nim związany. Niemniej to są dwie różne dziedziny. Malarstwo jest bardziej osobistą twórczością, gdyż malarz od początku decyduje o wyborze płótna, techniki, o kolorystyce, formie, o temacie, o tym, gdzie położy podpis, a nawet o ramie. Natomiast w śpiewie operowym jestem uzależniony nie tylko od dyrygenta, ale od tempa, kostiumu, świateł, reakcji publiczności, warunków atmosferycznych - bo głos jest na nie bardzo czuły. Także od scenografii, podłogi na scenie, etc. Wszystko może pomagać lub przeszkadzać.
Czy zdarzyło się, że musiał Pan pod rząd przez kilka lat występować w sylwestra, czy w okresie świątecznym?
Raz śpiewałem „Nieszpory sycylijskie” Verdiego w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia w Paryżu. I wigilia była właściwie „hotelowa” - w niczym nie przypominała naszej. Zupełnie inną atmosferę ma też wówczas Paryż, choć Francuzi przecież też cenią te święta. Ale nie ma tam tej nuty romantyzmu, która pojawia się w Polsce.
Natomiast w sylwestra zdarzyło mi się, że występowałem w ten wieczór dwa lata pod rząd. Oczywiście propozycje były co roku, ale nie wszystkie należały do tych, które mnie interesowały. Poza tym ja nie bardzo lubię chodzić na bale. Wolę posiedzieć w domu, poczytać. A to, że np. nadchodzi 2000 rok, niczego nie zmienia. Co za różnica, czy to 2001, 2004? Nikt przecież nie wie, który on jest - to trzeba traktować jako pewien symbol. Nie wiadomo, dlaczego w tym roku wszyscy nagle dostają takiego przyspieszenia, amoku, że wejście w następny rok to musi być coś nieprawdopodobnego, wybuchowego. Myślę, że nie powinno być wybuchowe, winno być normalne. Trzeba zwyczajnie przejść nad tym do porządku dziennego - to jest po prostu nowy rok. Życie toczy się dalej.
I nie zaplanował Pan żadnych szczególnych atrakcji w programie tegorocznego sylwestra?
Chciałem zaplanować przekrój melodii stulecia, ale jest ich tak dużo, że koncert musiałby trwać parę godzin. A poza tym nie wszyscy są zgodni, co do tego, które melodie są najpiękniejsze i najistotniejsze dla kultury powszechnej. Wobec tego skupiłem się na bardziej znanych polskich melodiach, które zyskały popularność już przed wojną oraz na pieśniach powojennych. Koncert zacznie się od melodii „Co nam zostało z tych lat”, a zakończy „Nie kochać w taka noc to grzech”.
A co Panu jest najbliższe z tego repertuaru?
Mnie urzekały od dzieciństwa „Chryzantemy złociste”, które śpiewałem mając cztery lata. Było to na Pradze w czasie wojny. Zauważyłem wówczas, że sąsiadki słuchając mnie płakały i doszedłem do wniosku, że śpiew to jakaś ważna sprawa.
Był Pan dumny, że ma taką moc nad słuchaczami?
W tym wieku myślałem tylko o tym, żeby jak najszybciej zejść ze stołka, na którym stałem dając te koncerty. To podobnie jak ze śpiewaniem w bazylice na Pradze, gdzie chodziłem jako mały chłopiec. Wsłuchiwałem się w grę organów, śpiewy i ksiądz, widząc moje zainteresowanie muzyką zapytał, czy znam jakąś pieśń. Odparłem, że znam. A wówczas, podczas okupacji wszyscy śpiewali pieśń: „Wygnańcy Ewy do ciebie wołamy, zlituj się, zlituj, niech się nie tułamy”. Ja natomiast nie słyszałem dobrze tego zakończenia i zaśpiewałem księdzu: „Wygnańcy Ewy do ciebie wołamy, zlituj się, zlituj nad tymi wołami”. Ksiądz skwitował to, że woły też boże stworzenia i też trzeba się nad nimi litować. Tak skończył się mój pierwszy poważniejszy występ.
Czym się różnią przedstawienia świąteczne od innych, rutynowych?
Nie lubię przedstawień, koncertów rutynowych, takich które nie mają jakiegoś piętna, charakteru specjalnego i zwykle odmawiam w nich udziału. Te świąteczne różnią się od innych zasadniczo: od początku do końca koncerty sylwestrowe choć poważne artystycznie są pogodne w odbiorze. Wszyscy są nastawieni radośnie, ja sam opowiadam anegdoty, poza tym melodia goni melodię tak, że chce się słuchać. Ludzie przez cały rok muszą rozwiązywać problemy związane z codziennością, więc w ten jeden wieczór chciałbym, aby zapomnieli o wszystkim, aby te melodie wciągnęły ich w inny świat. Dlatego główne przesłanie takich koncertów to miłość.
Zawsze?
Najważniejsza jest miłość - papież też tak mówi.
Dziękuję za rozmowę.
99-11-21