banner


Neoliberalizm niczym wirus HIV

Czarnecki do zajawkiGlobalizacji realizowanej przez Zachód towarzyszyła zawsze argumentacja ze sfery najszerzej pojętej kultury mająca przykryć doczesne, materialne i komercyjne cele. Wywiedziona - jako nie do końca moralna i chwalebna – z chrześcijańskiej tradycji, mająca źródło w przypowieści o uchu igielnym, wielbłądzie i bogaczu (Pismo święte Starego i Nowego Testamentu, Mt 19, 24). Zachód w czasach kolonializmu, szermując terminami z dziedzin cywilizacji czy kultury – jako formy ideologiczno-doktrynalnego sztandaru – uzasadniał swe przewagi, swą wyższość i aspiracje do dominacji. Dwie wojny światowe i dekolonizacja po 1945 r. zreflektowały ludzi Zachodu w tej mierze. Jednak po upadku muru berlińskiego, na kanwie neoliberalnego dyktatu ta wersja stała się ponownie uprawnioną i bez zażenowania czy postkolonialnego wstydu realizowaną.

Neoliberalizm jest narzędziem podboju. Głosi fatalizm ekonomiczny, wobec którego wszelki opór jest daremny. Neoliberalizm można porównać do HIV, gdyż niszczy on system odporności swoich ofiar.
Jean Ziegler

Demokratyzować – w dzisiejszym wymiarze – to tak jak w XIX w. mówili ludzie Zachodu o „cywilizowaniu dzikich” ludzi. Według współczesnych standardów oznaczać to ma przekształcanie kultur niezachodnich zgodnie z modelem funkcjonowania pooświeceniowej demokracji liberalnej, immanentnej współczesnej kulturze Zachodu. Ale tym samym demokracja, mająca w XXI wieku zwyciężyć na wszystkich polach i dziedzinach życia, uszczęśliwiając populację światową, stała się jak mówią znawcy problemu, m.in. prof. Adam Karpiński, demokraturą. Jej uwiąd, rachityczność, a nade wszystko trawiącą ją hipokryzję, widzimy dziś na wielu płaszczyznach życia tak lokalnego jak i globalnego. Niszczy ją także unilateralizm Zachodu (zwłaszcza USA), narastający protekcjonizm, neokolonialna mentalność i paternalizm kulturowy, postępujący militaryzm, a przede wszystkim – powszechna komercjalizacja i kult zyskowności.

Inwazja mechanizmów rynkowych w sferę wartości ogólnoludzkich, uniwersalnych, w przestrzeń immanentną humanizmowi i człowieczeństwu zaczyna się zawsze od zwyrodnienia i korupcji języka. Człowiek staje się „zasobem ludzkim”, uczeń w szkole – „klientem”, placówki służby zdrowia – „podmiotami gospodarczymi”. Język przełożony na dyskurs rodem z handlu, sfery kupna/sprzedaży, generuje takie zachowania, takie stosunki interpersonalne. To jest geneza postępującej dehumanizacji: na początek języka, komunikacji społecznej, później – stosunków interpersonalnych.

Ponadto dehumanizacja współczesnego życia i owych stosunków postępuje raz z racji pogłębiającej się stratyfikacji na bogatych i biednych, z drugiej – na decydentów i tych, o których się decyduje (co samo w sobie przeczy istocie demokracji i obywatelskości). Za każdym razem ci drudzy są w sytuacji bez wyjścia: coraz mniej mogą – zarówno na rynku jak i wedle dotychczas pojmowanych pryncypiów demokracji. Bo co np. zmieniają kolejne wybory w sensie rozwoju ekonomicznego, gospodarczego, wizji funkcjonowania przestrzeni publicznej? Chodzi o niezwykle istotny czynnik tych procesów: władza i sposób jej sprawowania.

Doskonale tę sytuację zdiagnozował Zygmunt Bauman podczas wykładu wygłoszonego w dn. 31.3.2011 w krakowskiej Kuźnicy: „Dziś (…) jesteśmy świadkami rosnącej impotencji państwa, kurczenia się możliwości organów państwowych. Znaczna część mocy wyparowała ze szczebla terytorialnego państwa-narodu w przestrzeń globalną, przestrzeń jak dotąd wolną od politycznej kurateli. Mamy w rezultacie z jednej strony moc uwolnioną od politycznego nadzoru i przewodnictwa, a z drugiej politykę cierpiącą na chroniczny niedobór mocy (proszę nie mylić koalicji międzynarodowych, a ściślej mówiąc międzyrządowych czy międzyministerialnych, z instytucjami globalnymi; zebranie kilku, kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu słabosilnych rządów nie stwarza możliwości realnego przeciwstawienia się mocy, rozproszonej dziś w globalnej przestrzeni przepływów poza zasięgiem któregokolwiek z nich)”.

Czyli kryzys kompetencji i możliwości polityków. A demokracja jest społecznie postrzegana wyłącznie z perspektywy lokalnej, codziennej praktyki i sfery oddziaływania na polityków nie tylko przez udział w wyborach. I jak to się przekłada na ich codzienny byt.

Gnicie kapitalizmu a nowych łupów nie widać

Narastający wielowarstwowy i wieloaspektowy kryzys jest związany przede wszystkim z wyczerpaniem swoich możliwości rozwoju przez system powstały po upadku muru berlińskiego, ale który nadal trawią żądze dominacji Zachodu nad światem. Świat euroatlantycki okazał się zwycięskim, rozciągając swe wpływy i nowy model kolonizacji na tereny swego dotychczasowego konkurenta (obóz ZSRR). Wyeksportował to, co zbudował i zinstytucjonalizował u siebie w latach 1945-91. I chodzi nie tylko o polityczny, społeczny, kulturowy (jak się wydawało) model, który był wabikiem przyciągającym tysiące ludzi z innych kontynentów, ale o to iż stał się on gospodarczo-ekonomicznym wzorcem cywilizacyjnym narzucanym często siłą, gdyż zabrakło planetarnego konkurenta i rywala.

„Biorąc pod uwagę, że neoliberalizm który od lat 70. XX w. zawładnął Zachodem i jego koloniami (dziś określanymi jako peryferie) ma w sobie wbudowaną zasadniczą sprzeczność kapitalizmu, zdać sobie warto sprawę, że dylematem jaki przed nami stoi jest zdolność do samodzielnego wytworzenia intelektualnej alternatywy, która po jego wyczerpaniu będzie mogła go zastąpić" (Krystian Jachacy, Bunt peryferii). I tej alternatywy Zachód jako cywilizacja i dotychczasowy hegemon nie chce, nie potrafi, nie umie przyjąć do wiadomości, pogodzić się z tym. Przyjąć do wiadomości, że są wartości, tożsamości, doświadczenia wynikające z kultury, historii, które stoją na antypodach tego, co wytworzyła kultura euroatlantycka przez ostatnie wieki i co obudowała (dobrobyt i stabilność) poprzez zyski epoki kolonialnej oraz tzw. złotej ery kapitalizmu 1945–89 (Eric Hobsbawm, Wiek skrajności). Neoliberalna wersja globalizacji zakładała, iż terytoria, które wejdą absolutnie w przestrzeń oddziaływania Zachodu staną się tym samym obszarami nowej kolonizacji poprzez swą peryferyjność. One w takim planie będą wiecznym zapleczem zapewnienia surowców oraz taniej siły roboczej. Taki model zapewnia również wysysanie z nich intelektualnych sił i energii zbiorowości zamieszkujących te tereny.

Doskonale, mimo kamuflującego wyrazu, oddają to słowa czołowego polityka z Brukseli, Katalończyka Josepa Borella o „ogrodzie” (czyli Zachodzie) i „dżungli”,(która zlokalizowała się poza jego granicami). Aż tu, się peryferie zbuntowały. Przyczynił się do tego również przeciągający się od 2008 r. kryzys nie tyle gospodarczy co strukturalny, wielowarstwowy i dogłębny, systemu. Przeradzał się on w jasno widoczne starcie zachodniego centrum z niezachodnimi, różnymi kulturami. Z tą „dżunglą”. Przejawia się on szeregiem konfliktów na obrzeżach Zachodu, poczynając – symbolicznie - od ataku na WTC 11.09.2001 (choć wojny w b. Jugosławii można też traktować jak preludium do takich sytuacji: p. Marek Waldenberg, Rozbicie Jugosławii).

Jednym z dogmatów mających utrzymywać dominację Zachodu nad peryferiami była zasada niezmienności granic. Byłoby to pozytywnym aspektem stabilizacyjnym, gdyby Zachód sam się do tych kanonów stosował. Przykłady Kosowa, a także podział Sudanu i Etiopii (powstały w ich wynikach nowe państwa: Sudan Południowy i Erytrea) są tu znamienne. Kosowianie, Erytrejczycy, Sudańczycy z południa mogli zmienić granice. Natomiast Katalończycy, Kurdowie, Krymczanie, Szkoci, Osetyńczycy czy Abchazi - nie.

Nadzieja na szczęście - produkt PR

Zachód i jego wersja XX / XXI w. globalizacji nadal bazować chciał na takich pojęciach (choć o tym nie mówi się wprost) jak postęp, rozwój cywilizacji, konwergencja, tolerancja, obywatelskość itd. które były esencją Oświecenia. Taka futurologia opierała się na optymizmie i nadziejach otwarcia, na zmiany mające polepszyć doczesny byt. I połączone to miało być z empatycznym, humanistycznym, przyjaznym stosunkiem do Innych. Globalizowana neoliberalnie współczesność pozbawiła jednak ludzkość owych nadziei i optymizmu.

Jak wskazuje Jean Baudrillard (Przed końcem) przez deziluzję narzucono subtelną obojętność dla ważkich, prawdziwych, uniwersalnych spraw (wcześniej dekonstruując wszystko przy pomocy postmodernistycznych narzędzi). Stąd wziął się obserwowany m.in. „nawrót do sentymentalnego, rodzinnego, politycznego moralnego rewizjonizmu”, co w efekcie pogłębia kryzys ekonomiczno-kulturowy, a tym samym zdąża do cywilizacyjnego załamania. Bo konsumenta interesuje tylko zysk, przyjemności i życie w małym, indywidualnie rozumianym, sybarytyzmie.

Tym samym system stracił energię i inicjatywę co w odbiorze społecznym, degraduje oczekiwania na temat przyszłości, postępu i rozwoju. Deziluzja odbiera wykluczonym, stygmatyzowanym z racji biedy, bądź niedostosowania – wkoło przecież tyle możliwości, bo króluje wolność – chęci do snucia jakichkolwiek oczekiwań. Tu egzemplifikuje się właśnie przywołany przez cytowanego Jeana Zieglera pierwiastek HIV, wszczepiony w świadomość przez królujący model neoliberalnego systemu. A przenoszenie w wersji dogmatycznej i paternalistycznej akcentów kulturowych na płaszczyznę tożsamości i identyfikacji, zwłaszcza dotyczących wartości immanentnych wszelkim mniejszościom dotychczas pozostającym poza głównym nurtem mainstreamu, wzmacnia en bloc owe konserwatywno-antysystemowe nastroje i trendy.

Uzupełniają one narrację przepełnioną kultem demokracji liberalnej i dla praw człowieka. Ale uniwersalizm, prawdziwie globalny absolutnie nie jako forma dyktatu, a raczej konsensusu i wzajemnej współpracy na zasadach partnerskich jest clou tego zagadnienia. I znów zderzają się oczekiwania ludzi i świata z hipokryzją tych, co niosą wszem i wobec te wartości oraz zasady, gdyż jak pokazuje praktyka stanowią one parawan dla wspomnianej neokolonizacji.

Jak twierdzi Georg H. von Wright, „globalne siły działają zawsze w pustce, na mglistej i grząskiej nie dającej się przez ludzkość oswoić ziemi niczyjej, rozciągającej się poza zasięgiem percepcji i rozumienia ich władzy przez ludzi i społeczeństwa” (Handlung, Norm und Intention). I to prowadzi zdaniem wielu myśliciel i ekonomistów (Michaił Chazin, Andriej Fursow, Thomas Piketty, Iosef Stiglitz, Yanis Varoufakis, Song Hongbing, itd.) do wniosków o cykliczności globalizacji, pokrywającej się z kryzysami będącymi immanencją tej formy gospodarki. A tym samym i kultury jej towarzyszącej. Szalony wzrost bogactwa w wyniku tych procesów wąskiej warstwy uprzywilejowanych i pozostającej w cieniu bezpośrednich rządów (a tym samym i odpowiedzialności) jest kolejnym czynnikiem sprzyjającym upadkom kolejnych wersji globalizacji w historii.

Sytuacja po 1989 r. „stworzyła bardzo bogatym więcej możliwości jeszcze szybszego robienia pieniędzy. Ludzie ci wykorzystują najnowsze technologie, by operować wielkim sumami pieniędzy na całym świecie, przenoszą je niesłychanie szybko z miejsca na miejsce, spekulując z jeszcze większym zyskiem. Niestety, technika nie ma wpływu na życie najbiedniejszych mieszkańców świata” (Zygmunt Bauman, Globalizacja). Podobieństwo do opisywanej sytuacji w Holandii (p. część I artykułu) jest nader podobne – globalizacja służy wyłącznie wąskiej, plutokratycznej i przeraźliwie bogatej elicie. Stworzyła obecnie nowożytną, XXI-wieczną, arystokrację finansową.

Nie ma więc racji Grzegorz Kołodko, ufnie admirując globalizację (Świat w matni). Stwierdza m.in., iż ten kryzys wynika z racji niedostatecznie konsekwentnego i szerokiego wdrażania jej podstawowych zasad.
A przyczyną są immanentne temu procesowi – jak i systemowi rynkowej gospodarki - przypadki, prowadzące do załamań i kolapsów. Są to niewidoczne gołym okiem siły stanowiące o istocie rynku i tej formy gospodarowania. Owym kolapsom, kryzysom, załamaniom towarzyszyły zawsze wojny (w tym też i domowe), ludobójstwa, epidemie gdyż spadek jakości życia ludności z racji gorszego wyżywienia i pogorszenia się stanu sanitarnego sam z siebie to wymuszał, masowe migracje itd. Takie wnioski wyciągnąć można z historii.

Szukanie alternatyw dla TINA

Gdy teoria, nauka, doktryna się stają dogmatem, z jednej strony eliminuje to debatę i dyskusję, a z drugiej steruje wyraźnie w kierunku religii. Ruch jako forma istnienia materii jest jej immanentnym atrybutem, obejmującym wszystkie zachodzące zmiany i procesy, poczynając od zwykłych, codziennych i niemalże naturalnych odbywających się w czasie i miejscach a na myśleniu kończąc (Fryderyk Engels, Dialektyka przyrody).

Neoliberalizm i jego podstawowe kanony jako niepodważalny paradygmat skolonizował i zawłaszczył globalizację. Wykreował ją na jedyny i dogmatycznie pojmowany kierunek działalności ludzkiej. Dotyczy to przede wszystkim kultury, a co za tym idzie i myślenia o człowieku. Dzięki nowoczesnym technikom komunikacji i rozwojowi technologii zmaterializowana została sytuacja nie pozwalająca dotrzeć zarówno do prawdy jak i jej zobiektywizowania. Informacja sama w sobie stała się prawdziwszą od prawdy. Jest prawdziwa swoją niepewnością, mnogością, ale za tym stoi neoliberalny slogan TINA (There is no alternative) – odniesiony początkowo do ekonomii i gospodarki, lecz z czasem narzucony przez medialny mainstream najszerzej pojmowanej kulturze.

Gdy mówimy o globalizacji i wszystkich elementach jakie z nią są kojarzone, lub mają być z nią skorelowane według możnych tego świata – nasuwa się od razu teoria jednego świata singapurskiego intelektualisty, myśliciela i politologa Kishore Muhbubaniego (Wielka konwergencja). Ale to miałaby być współpraca, konwergencja (czyli przenikanie), a nie dyktat i droga wedle jednych drogowskazów kreślonych w Waszyngtonie, Brukseli i stolicach państw zachodnich. Po efektach współczesnych doświadczeń widać, że ta teza i koncepcja nie zadziałają. Głównie z racji hegemonistycznych zapędów Zachodu i tych sił immanentnych wszelkim procesom globalizacyjnym preferujących kult rynku oraz zysków, które w dziejach świata spowodowały kilkakrotne jej załamanie.

Dziś jako alternatywę dla tej koncepcji proponuje się model tzw. klastrów walutowych (czy stref pieniężnych rozliczeń), gdzie w obrębie takich asocjacji żyłoby i funkcjonowało od 0,3 do 0,5 mld ludzi (minimum). Ku tej koncepcji skłania się nawet już dyrektor zarządzający Międzynarodowego Funduszu Walutowego Kristalina Georgijewa. Wiąże się to jednak ze spadkiem znaczenia walut zachodnich: dolara, euro, brytyjskiego funta i franka szwajcarskiego. To też jest symptom więdnięcia dotychczasowej wersji globalizacji, której jednym z paradygmatów był dolar jako waluta światowa.

Wracając do mentorstwa i chęci zachowania dominacji za wszelką cenę trzeba podkreślić, iż nawet najsłuszniejsze i najbardziej humanistyczne zapewnienia głoszone z wysokich ambon przez tzw. autorytety, gdy brakuje im praktycznego potwierdzenia, rozsypują się w proch. I tak jest dziś z odbiorem demokracji liberalnej, wolności obywatelskich czy osławionych praw człowieka.
Warto przytoczyć fragment listu z XVI w., gdzie dwóch wielkich humanistów i admiratorów nauk Erazma z Rotterdamu – Melanchton i Myconius - konkludują, że „ci którzy tak otwarcie bronią bluźnierczych artykułów wiary mimo, iż nie są jeszcze buntownikami winni być karani śmiercią przez władzę świecką” (Corpus reformatorum).

Ci koryfeusze reformacji, którzy głośno protestowali przeciwko samowoli sądów kościelnych, inkwizycji i karom dla powstającej zbiorowości protestanckiej, postulujący wolność sumienia, słowa i druku dla nieprawomyślnych z wykładnią Rzymu nauk czy sądów, gdy umocnili swe pozycje i wpływy w strukturach świeckiej władzy sami poczęli wnioskować, domagać się ścigania inaczej myślących i mających odwagę głosić takie tezy.
Dziś, gdy pełzająca cenzura i zamykanie ust adwersarzom rozplenia się mimo szumnych deklaracji kultury zachodniej o demokracji, wolności, swobodach, o prawach człowieka, jest to takim samym dysonansem i zaprzeczeniem owym pryncypiom systemowym jak lektura korespondencji dwóch wybitnych umysłów kultury europejskiej sprzed prawie pięciu wieków.

Systemowy idiotyzm intelektualny

Rosyjski politolog i psycholog społeczny Aleksiej Muchin wysnuł ciekawą tezę, która w jakimś stopniu potwierdza słabość i degradację idei globalizacji we współczesnym świecie. Wiąże się ona z efektem obniżania poziomu edukacji, a tym samym wykształcenia en bloc elit światowych. Prywatyzacja i komercjalizacja tej ważkiej sfery życia publicznego pozbawiła ludzi krytycyzmu (o autokrytycyzmie nie wspominając, bo każdy jest wyjątkowy, najlepszy i nic poza nim się nie liczy w życiu jak jego subiektywne pojęcie zadowolenia i szczęścia) i samodzielności myślenia. Konsument nie jest, bo być nie może, świadomym obywatelem.

Muchin mówi o postępującym „idiotyzmie intelektualnym” porażającym wszystko i wszystkich (od góry do dołu). To stało się problemem systemowym. Wyalienowany, żyjący w swym świecie bogactwa i nierealnie (choć może i słusznych) postrzeganych wartości, globalny establishment polityczny i manipulowani reklamami oraz mainstreamowym przekazem konsumenci żyją w światach równoległych. Lecz ów „intelektualny idiotyzm” dotyka ich tak samo, choć różnie się materializuje z racji funkcji, usytuowania i odpowiedzialności. Bo gdy zainteresowania kształtowane są wyłącznie wokół sfery najszerzej rozumianej konsumpcji, trudno o rozważania o skutkach swych decyzji czy nawet jakichkolwiek szerszych i pogłębionych refleksji. Wielu widzi zbliżającą się zapaść systemu, ale poddaje się tym trendom z racji owego „intelektualnego idiotyzmu” i braku narzędzi poznawczych dla takich rozmyślań i dekadencji immanentnej epoce zwanej fin de siecle.

Koniec jednej cywilizacji jest zawsze początkiem rozwoju i dominacji innej. Tak było zawsze w historii i tak będzie teraz. Czy przyjdzie nam czekać 150 lat jak w przypadku upadku feudalizmu i przejścia do ery kapitalizmu – czas pokaże. Choć procesy zachodzące w świecie są obecnie tak szybkie, nie tylko z racji nowych środków komunikacji społecznej co i zdolności manipulacyjno-propagandowych, jakimi dysponują wspomniane, niewidzialne siły rynku (czyli kapitał i jego interesy) pozwalają domniemać, iż nastąpi to o wiele szybciej.

Zachód, jako hegemon i jednocześnie propagator określonych wartości, sugerując ich uniwersalność i wszechstronność, musi sobie zdać sprawę, że w tym policentrycznym świecie trzeba zgodzić się z tym, że istnieje wiele równowartościowych sposobów bycia człowiekiem i różnorodności form życia. A tym samym i kultur. Wypracowanie modus vivendi z różnorodnością – także w obrębie wartości - staje się koniecznym warunkiem przetrwania. Bo te głoszone z ambon kanony powszechnie są zapominane i brutalnie deptane.
Radosław S. Czarnecki


Jest to druga, ostatnia część eseju Autora pt. Globalizacyjne pląsy. Pierwszą zamieściliśmy w numerze listopadowym SN 11/23.


Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.