Instytut Filozofii i Socjologii PAN, Alterum - Ośrodek Badań i Analiz Systemu Finansowego oraz Centrum Prawa Bankowego i Informacji zorganizowały 10. 10.14 w Warszawie konferencję dotyczącą reprezentacji polskich interesów gospodarczych w Unii Europejskiej.
Na konferencji zaprezentowano wyniki międzynarodowego projektu badawczego Eurolob II nt. lobbingu w UE, w którym brali udział prof. Krzysztof Jasiecki (IFiS) i prof. Urszula Kurczewska (SGH).
Projekt "Eurolob II" to międzynarodowe badania nad reprezentacją interesów gospodarczych w UE, zainicjowany i organizowany przez Centrum Studiów Europejskich Uniwersytetu w Mannheim.
Jego kierownikiem jest niemiecka profesor Beate Kohler-Koch, jedna z najbardziej znanych badaczek integracji europejskiej.
Eurolob II, (będący kontynuacją Eurolob I), charakteryzuje działania podejmowane przez organizacje pracodawców i duże firmy na forum instytucji UE w perspektywie porównującej Francję, Niemcy, Polskę i Wielką Brytanię. Rozpatrywane są zasoby, formy aktywności, narzędzia i instrumenty, a także wzory kooperacji analizowanych grup aktorów gospodarczych z państw objętych badaniem, które zostało przeprowadzone w okresie marzec-wrzesień 2012 r.
Prof. Jasiecki, przedstawiając uwarunkowania przeprowadzanego badania podkreślił, iż w porównaniu do poprzedniej jego edycji, było ono przeprowadzane w zmienionej politycznie i gospodarczo UE. Europa zmagała się z kryzysem finansowym i gospodarczym, problemami z polityką środowiskową i energetyczną. Tworzyła się unia bankowa i fiskalna, toczyły się rozmowy o największym w historii pakcie transatlantyckim TTiP, rozważano model Europy wielu prędkości i reindustrializację naszego kontynentu.
Na tym tle wyraźnie było widać, że środowiska gospodarcze działają inaczej niż polityczne, inna jest logika wpływu, a inna – logika członkostwa. W przypadku środowisk gospodarczych okazuje się – jak to ujął na wstępie prowadzący konferencję prof. Andrzej Rychard – że interesy mają jednak narodowość. Jak Polacy sobie radzą w tej nowej sytuacji na forum unijnym?
Otóż z badań (ale i obserwacji) widać, że polski lobbing jest spóźniony – zwykle budzimy się „po obiedzie”. Wynika to po części:
- z braku pieniędzy w organizacjach biznesowych,
- dystansu geograficznego (trudniej dojechać do Brukseli z Warszawy niż z Paryża, Londynu czy Berlina),
- kultury politycznej (Polacy preferują lobbing publiczny),
- dysfunkcjonalności krajowego systemu reprezentacji interesów (czyli braku dialogu społecznego),
- cech strukturalnych (dominacja w Polsce interesów firm zagranicznych).
A generalnie – jest to wynik przesunięcia fazowego w tworzeniu kapitalizmu w Polsce.
Prof. Kurczewska podkreślała, iż polskie organizacje lobbingowe są niewielkie i młode stażem, niebogate, a ponadto 80% z nich to organizacje sektorowe – tylko 8 z nich ma charakter horyzontalny (dlatego skoncentrowane są na dbałość o własny interes). Brak pieniędzy na uprawianie lobbingu wynika z faktu, że ich źródłem finansowania są wyłącznie składki członkowskie (jednak nie wykorzystują w tej sytuacji Internetu, choćby do konsultacji online). Stąd też polscy lobbyści najczęściej kontaktują się z urzędnikami średniego i niższego szczebla KE i PE (czy politykami z Polski) 1-2 razy w roku. Kontaktów z Radą UE praktycznie nie ma, natomiast są dobre kontakty z europejskimi organizacjami pozarządowymi. Generalnie – polskie organizacje lobbystyczne są na wczesnym etapie budowania strategii działania.
Interesujące spostrzeżenia odnośnie aktywności legislacyjnej polskich europosłów w VII kadencji PE przedstawili członkowie Alterum – prof. Stanisław Kasiewicz i dr Lech Kurkliński.
Zalewaja nas regulacje unijne, których skutków dla kraju nie umiemy przewidzieć – mówił prof. Kasiewicz. - Około 75% ustawodawstwa polskiego to implementacja dyrektyw unijnych, co będzie odczuwane w Polsce za 5-10 lat, kiedy pojawią się inne strategie i modele biznesowe. Ten zalew prawa unijnego to najsłabsze ogniwo procesu legislacyjnego w Polsce.
Polska kopiuje ustawy unijne lub jest nadgorliwa w ich implementacji (przykład – rynek farmaceutyczny), a jednocześnie z opóźnieniem wprowadza akty prawne dotyczące OZE. Trzeba mieć na uwadze, że akty prawne UE w znacznym stopniu odnoszą się do bogatych państw i korporacji, a nasze priorytety nie zawsze są zgodne z ich interesami.
Wydaje się, że nasz pomysł na Unię to: wyrwać kasy tyle, ile się da, trzymać stopę w drzwiach i jechać jak najdłużej na gapę. To nie jest dobra długoletnia strategia. Mamy coraz więcej urzędników i polityków w unijnych władzach i to na coraz wyższych stanowiskach. Ale w jakich instytucjach i obszarach wykazujemy największą aktywność legislacyjną? Niestety, nie tam, gdzie rozważa się najważniejsze sprawy - gospodarcze i finansowe – tam naszych posłów jest najmniej, bo tam potrzebne są kompetencje. A gdzie jest najwięcej? – w najmniej ważnej komisji spraw zagranicznych!
W VIII kadencji też cieszy się wielką popularnością komisja praw człowieka, choć to nie PE kreuje politykę zagraniczną. Nasi europosłowie wybierają jednak obszary polityczne, gdyż tu każdy śpiewać może, tutaj nie trzeba mieć dobrego przygotowania merytorycznego. Dość wspomnieć, że na 240 wystąpień tylko 8 dotyczyło TTiP. Skutki braku profesjonalizmu europosłów to przyjecie przez Polskę choćby uregulowań odnośnie banków spółdzielczych.
W dyskusji, jaka się wywiązała po wystąpieniach głównych panelistów podkreślano, że słaba pozycja polskich organizacji lobbingowych wynika m.in. z faktu, iż rząd – mający mocniejszą pozycje na arenie unijnej i większe niż te organizacje umiejętności, nie dostarcza im twardych danych. Środowiska przedsiębiorców potrzebują silniejszej współpracy z rządami, bo silne firmy dają sobie radę, natomiast mniejsze – które są bardziej narodowe, a mniej branżowe – znajdują się w gorszym położeniu (Witold Michałek, BCC).
Prof. Elżbieta Mączyńska (PTE) z kolei podkreślała, że reprezentacja interesów Polski w świecie jest bardzo słaba, a placówki dyplomatyczne nie spełniają swojej roli w obszarze gospodarczym, nie pomagają przedsiębiorcom, gdyż obsadzane są z klucza politycznego. A żeby reprezentować interesy gospodarcze państwa, to trzeba je znać.
Czujność urzędników i europosłów osłabiają też ich wysokie uposażenia (nieobarczone wymaganiami), które parlamentarzyści przeznaczają częściej na drogie garnitury niż na merytoryczne analizy.
Obserwujemy ponadto zanik kultury myślenia strategicznego, co widać choćby na przykładzie TTiP, umowy, której konsekwencje dla gospodarki mogą być ogromne.
Co zatem robią polscy parlamentarzyści w UE? Może powinni się przed nami rozliczać ze swoich działań?
W podsumowaniu, prof. Rychard zadał kilka pytań, będących szerszą refleksją z dyskusji: Czy istnieją w dzisiejszej UE interesy narodowe? Za pomocą jakich mechanizmów je się rozpoznaje? 10 lat temu bowiem wszystko było jasne: demokracja – rynek - UE. Dziś wszystko ulega rozmyciu. Jak zatem na nowo nadać sens tym pojęciom? Wydaje się, że tutaj świadomość interesu narodowego jest kluczowa.
Spotkanie optymistycznie jednak zakończyła prof. Mączyńska, cytując „nieuczesaną” myśl Stanisława Leca: Wolę napis „wstęp wzbroniony” niż „wyjścia nie ma”.
Anna Leszkowska