Parytet płci w nauce jest niewątpliwie potrzebny, choć sprawą dyskusyjną jest, czy to miałoby być dokładnie pół na pół, jak wynika z definicji parytetu. Taki parytet wydaje się w Polsce trudny do osiągnięcia. Do tego ideału najbardziej się zbliżają kraje skandynawskie, ale i w innych państwach jest 30-40% kobiet w nauce.
Polska zajmuje miejsce przedostatnie, wyprzedzając Luksemburg, w liczbie kobiet w centralnych organach wybieralnych w nauce. To nam chluby nie przynosi. My nawet nie możemy śnic o parytecie - zwłaszcza w obszarze nauki, który jest obszarem specyficznym, w którym awans nie wynika jedynie z przepisów. Dla kobiet w nauce awans to długa droga najeżona przeszkodami z różnych powodów. Po pierwsze, kobiety z uwagi na kulturę patriarchalną w Polsce są spychane przez mężczyzn w obszary życia społecznego nie odgrywające większej roli decyzyjnej i gorzej płatnej pracy, o mniejszym prestiżu społecznym. Po drugie, kobiety nie umieją się tak popierać jak mężczyźni przy wytyczaniu swoich celów. Po trzecie wreszcie, mają inną biologię - rodzą i wychowują dzieci, co jest ważne nie tylko dla ich rodzin, ale i państwa. Tymczasem państwo karze je za pełnienie tej istotnej dla społeczeństwa roli, gdyż nie widać, aby tworzyło rozwiązania pomagające im w godzeniu roli matek z kontynuacją kariery akademickiej, naukowej. A tu wystarczyłoby tylko wziąć pod uwagę odmienność ich ścieżki kariery przy tworzeniu przepisów dotyczących czasu studiów, robienia doktoratu i habilitacji - odpowiednie ich wydłużenie z uwagi na okres macierzyństwa. Tu jest ogromne pole do wprowadzenia prokobiecej polityki, ale to musi być zamysł ministerialny.
Rzeczywistość w nauce polskiej bowiem zmienia się bardzo szybko - dzisiaj większość studiujących to kobiety, coraz więcej ich robi doktoraty, a na studiach podyplomowych kobiet jest już 70%! I prawie każda chce mieć dzieci. Zatem na dłuższą metę potrzebna jest w tej materii edukacja społeczna, takie wychowywanie - począwszy już od rodziny - by kobiety i mężczyźni potrafili być partnerami, umieli tworzyć rodziny partnerskie - bez czego niemożliwe są jakiekolwiek parytety, gdziekolwiek. Bo żeby mówić o równym udziale kobiet i mężczyzn - także w życiu naukowym, trzeba wykształcić - głównie u mężczyzn - umiejętność dzielenia się obowiązkami rodzinnymi. Wówczas i kariera kobiety będzie szybsza niż dzisiaj i łatwiejsza.
Drugą sprawą są specjalne regulacje prawne, zapewnienie kobietom w karierze naukowej specjalnych okresów karencji na urodzenie i odchowanie dziecka - bo choć coraz więcej kobiet zdobywa już stopień doktora, to profesorów tytularnych kobiet mamy tylko 10-20%. Nie bez winy są tu same uczelnie, placówki naukowe, w których stanowienie prawa wewnętrznego jest w rękach gremiów decyzyjnych złożonych prawie wyłącznie z mężczyzn. W naukowych ciałach wybieralnych w Polsce prawie nie ma kobiet! Ani jednej nie ma w prezydium Polskiej Akademii Nauk, w zarządzie Fundacji na rzecz Nauki Polskiej (jedna jest w radzie FNP), Centralnej Komisji ds Stopni i Tytułów. W Radzie Głównej Nauki na 34 osoby są dwie kobiety, a w Państwowej Komisji Akredytacyjnej - tylko 9 na 73 członków. Zatem jak ma być dobrze? Odnawia się ciągle ten zaklęty krąg - rzeczpospolitej męskiej.
oem software