banner


lybackajpgZ Krystyną Łybacką, wiceprzewodniczącą Sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży oraz przewodniczącą podkomisji stałej ds. nauki i szkolnictwa wyższego rozmawia Anna Leszkowska


- Pani poseł,  odprzedała pani swoje prawa autorskie minister nauki odnośnie odpisu 1% CIT na naukę? Byłam świadkiem, kiedy to właśnie pani zgłaszała ten pomysł w sejmowej komisji...

- Ja go nawet zgłosiłam wcześniej niż to zrobiłam formalnie, bo podczas prac w zespole opracowującym program wyborczy SLD w dziedzinie edukacji. Jest to dokładnie opisane na 152 stronie broszury Lepsze jutro. Jakieś dwa miesiące temu na posiedzeniu podkomisji nauki i szkolnictwa wyższego, kiedy dyskutowaliśmy o finansach o naukę stwierdziłam, że trzeba stworzyć mechanizmy powodujące dopływ kolejnych środków na naukę i co ważniejsze – zbliżyć do siebie dwa środowiska – akademickie i gospodarcze. I wówczas zaproponowałam ten 1% CIT, na wzór 1% PIT na rzecz organizacji pożytku publicznego. Pani minister po wahaniu, a pierwotnie nawet niechęci do tej propozycji, zaakceptowała ją, toteż z zaskoczeniem usłyszałam na kongresie gospodarczym w Katowicach, że jest to pomysł p. minister. Cieszę się, że jest realizowany, niemniej obowiązują - zwłaszcza w nauce - standardy etyczne dotyczące cytowania autora i dobrze byłoby, a na pewno elegancko, o nim wspomnieć.

- Jaka jest pewność, że przedsiębiorstwa będą chciały przeznaczać ten 1% CIT dla placówek badawczych?


- Myślę, że żadna. Przy wprowadzaniu odpisu 1% z PIT w pierwszym roku też nie było dużych rezultatów. Dzisiaj jest zupełnie inaczej, większość z nas kieruje tę część podatku na wybrane cele.

- Ten mechanizm jednak zaczyna być kwestionowany. Okazuje się, że jest to narzędzie tworzące nowe podziały – są tacy, którzy umieją zdobyć z tego źródła tyle pieniędzy, że nie są w stanie ich wykorzystać, a są i tacy, którzy wykonują bardzo ważną społecznie pracę, ale nie mają możliwości, aby dotrzeć do ewentualnych darczyńców. Czy w tym przypadku ten 1% nie spowoduje, że jednym się poprawi, a drugim nie – niezależnie od tego, co i jak robią? Np. prywatne szkoły zdobędą te pieniądze, a publiczne nie – bądź odwrotnie.


- Myślę, że będzie inaczej, a przynajmniej chciałabym, żeby było. Wyobrażam sobie, że możliwość pozyskania tego 1% spowoduje, że szkoły rozejrzą się wokół siebie, że wystosują jakieś listy intencyjne, w których pokażą co robią i chcą robić i zachęcą do takiego odpisu na ich rzecz. Poza tym, jeśli ktoś się zdecyduje na odpis na ich rzecz, to być może zechce się zainteresować, co się dzieje z tymi pieniędzmi. I może nie tyle liczę na deszcz pieniędzy z tego źródła, ile na to, że te dwa środowiska zaczną się ze sobą komunikować. I może zaczną ze sobą współpracować. Bo u nas przeszkodą jest nie tylko brak świadomości co można zyskać w kontaktach z nauką, ale i ogromne rozdrobnienie podmiotów gospodarczych i ich nieduża wielkość. To rozwiązanie daje szanse obu stronom.

- Jeden z naukowców, pytany przeze mnie o zalety tego rozwiązania, stwierdził sceptycznie, iż wszystko zależy od sposobu poboru i przekazywania tego odpisu. Bo jeśli te pieniądze trafią do ministerialnego urzędu, to nauka ich nie zobaczy. Nie ma też pewności, czy minister finansów przekaże je odpowiednio wcześnie, żeby można było je wydać przed upływem roku kalendarzowego – wszak są to pieniądze publiczne i podlegają rygorom dyscypliny finansowej...


- Gdyby tak się stało, byłoby to całkowite wypaczenie tej idei. Ona może się sprawdzić tylko wówczas, kiedy podmiot A dedykuje to placówce B. Z kolei minister finansów, który akceptuje ten pomysł musi się liczyć z tym, że będzie miał o ten 1% mniej w budżecie, ale że ten 1% będzie trafiał dokładnie tam, gdzie był dedykowany. Inne sposoby zbierania tych pieniędzy i ponowna ich dystrybucja jest bez sensu.

- Czy taki odpis powinien być dedykowany na określony cel, czy generalnie dla placówki?


- Te pieniądze muszą być kierowane na określony cel. Nie powinny być przeznaczane na infrastrukturę czy sprzęt. To powinny być pieniądze na rozwój nauki, badań. Myślę, że ci, którzy będą przekazywać ten 1% będą mieć prawo zapytać na co te pieniądze zostały przeznaczone.

- Zwłaszcza, że są to pieniądze budżetowe, których wydawanie winno być transparentne, w odróżnieniu od środków prywatnych, które publicznej kontroli nie podlegają.


- Wszystkie instytuty badawcze – zgodnie z nową ustawą tak działają. Chcieliśmy, aby i uczelnie rozliczały się w ten sposób, tzn, aby rozliczały się ze środków budżetowych, a mogły dowolnie gospodarować środkami pozabudżetowymi. Nie zyskało to jednak akceptacji, zwłaszcza ministra finansów. Uczelnie mogą gromadzić na oddzielnym koncie środki pozabudżetowe, ale z rygorami ustawy o finansach publicznych. Ten 1% CIT to oczywiście są środki publiczne.

- W 2011 roku wielkość CIT to było 25 mld zł, gdyby przyjąć, że – podobnie jak z PIT – 30% tej kwoty zostałoby przekierowane do nauki, zyskałaby ona ok. 80 mln zł. Nie są to duże pieniądze wobec 6,4 mld zł na naukę (ze środkami unijnymi)...


- To może być nieco więcej niż 30% i będą to bardzo zróżnicowane pieniądze – w zależności od zamożności donatora. Dla mnie istotne są tutaj nie tylko pieniądze, ale głównie nawiązanie kontaktu między tymi dwiema sferami.

- Zwłaszcza, że program Horyzont 2020 wymaga takich związków. Mówi się też non stop o innowacyjności, której zwiększenie nie jest możliwe bez współpracy nauki z gospodarką.


- Te związki są niezbędne, a my mamy z uwagi na tę duża liczbę drobnych pomiotów gospodarczych – szczególnie utrudnioną sytuację. To są przedsiębiorstwa pracujące wręcz jak manufaktury, one nie tylko nie sięgają po innowacje, a wręcz się cofają w rozwoju. Zatem trzeba je dostrzec, dać szanse na rozwój. I placówki naukowe mogłyby tu pomóc.

- Zarzuca się rządowi, że choć ciągle mówi o innowacyjności, nie stworzył żadnego mechanizmu do jej rozwoju, żadnej ścieżki współpracy nauki z gospodarką...


- Był tylko jeden, krótki okres w początku lat 90., podczas sprawowania po raz pierwszy funkcji ministra finansów przez prof. Grzegorza Kołodkę, kiedy wprowadził ulgi podatkowe w przypadku stosowania polskiej myśli w dziedzinie elektroniki. Ta zachęta dała znakomite rezultaty. Później tylko mówiło się o takich mechanizmach i na tym stanęliśmy. Niezwykle mało aktywne jest w tym względzie ministerstwo gospodarki. Ja wymuszam obecność przedstawiciela ministra gospodarki na posiedzeniach podkomisji, ale kończy się to tylko na jego biernej obecności. A rola ministra gospodarki w stymulowaniu działań proinnowacyjnych jest olbrzymia. Państwo musi być bardziej aktywne w tej sprawie, głównie poprzez swoje resorty.

- Rozwiązanie, które pani promuje jest w dużej mierze oparte na dobrowolności. Czy jest możliwe stworzenie czegoś stabilnego, niezależnego od dobrej woli?


- Jest to moim marzeniem. Myślę, że skoro przy wejściu do NATO było na stać - ponad podziałami partyjnymi - przyjąć ustawę o stałym finansowaniu sił zbrojnych na poziomie 1,95% PKB roku ubiegłego, to można analogicznie potraktować naukę. Przecież przez te lata zredukowaliśmy liczebnie siły zbrojne o 2/3, mamy o połowę mniej garnizonów, nie ma już poboru, jest nieduża armia zawodowa, a ciągle wydajemy te 1,95% na armię, czyli stać nas na pakt militarny. Zatem jak może nas nie być stać na pakt cywilizacyjny? Uważam, że pierwszą, najważniejszą sprawą powinna być rewizja poziomu finansowania armii. Niestety, dotychczasowa praktyka wskazuje, że lobby militarne w parlamencie i partiach jest silniejsze niż naukowe i edukacyjne.
- Dziękuję za rozmowę.