Z dr Bożeną Frankowską, prof. nadzw. na Wydziale Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku (filii Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie) rozmawia Justyna Hofman-Wiśniewska
- Czy nauczanie wiedzy o teatrze ma dzisiaj sens?
- Od niepamiętnych czasów rozwój człowieka i ludzkości odbywał się także poprzez kulturę. A teatr - dawniej i dziś - należy do kultury. Wiedza o teatrze i – szerzej - o widowisku (czyli o performansie, ale po co używać obcego słowa skoro jest polskie?) oraz elementach widowiskowych w życiu codziennym - w stopniu najbardziej podstawowym powinna być znana wszystkim, a w formie rozszerzonej na pewno osobom, które zamierzają pracować w dziedzinie kultury – w teatrze, w szkole, w dziennikarstwie, w różnych instytucjach związanych z wychowaniem. Dlatego wiedza o teatrze powinna być obecna na studiach humanistycznych, a zwłaszcza - w różnym zakresie - w szkolnictwie artystycznym, a przede wszystkim teatralnym, kształcącym aktorów, reżyserów, piszących o teatrze.
- Co się diametralnie zmieniło na przestrzeni lat w myśleniu i podejściu do wiedzy teoretycznej o teatrze?
- Na przestrzeni wielu lat, a raczej - wielu dziesiątków lat, zmieniło się wiele.
Najpierw trzeba było przez wiele dziesiątków lat walczyć o uznanie samego istnienia wiedzy teoretycznej o teatrze. Jako wspomagającej wykształcenie aktorów, reżyserów, scenografów, co miało postać wiedzy o tradycji teatru i sztuki aktorskiej – poznania najogólniej zarysowanego rozwoju teatru i rozwoju poszczególnych rodzajów teatru (dramat, opera, balet, pantomima, teatr lalek i pochodne rodzaje teatru), tworzyw i rzemiosł teatralnych. Taką wiedzę przekazywano wcześniej z pokolenia na pokolenie w środowisku teatralnym i zdobywano przez doświadczenie. Do nauczania praktyków teatru wprowadzono ją w Polsce dopiero w latach 1811-1814 w Szkole Dramatycznej, założonej przez Wojciecha Bogusławskiego. Był to przedmiot bardzo ogólnie nazwany „historia narodu polskiego” i w jego ramach mówiono o rozwoju i przeszłości polskiej kutury, w tym także teatru. Od tej pory we wszystkich niemal szkołach dramatycznych w Polsce były wykładane przedmioty teoretyczne, a z czasem zadbano o osobny przedmiot z dziejów teatru w Polsce i na świecie, właczając do niego – jak dziś – także zagadnienia teoretyczne z zakresu nauki o dramacie i teatrze.
Równocześie w XIX i XX w. trwał proces uznania badań o teatrze za osobną dziedzinę wiedzy humanistycznej pod nazwą teatrologia czy nauka o teatrze. Pierwsze takie studia zorganizowano w Niemczech, potem w Stanach Zjednoczonych. W Polsce postulowano rozwijanie ich na uniwersytetach i w szkołach teatralnych przez całe dwudziestolecie międzywojenne, czego wynikiem były najpierw pojedyncze seminaria o tym charakterze, potem kierunki studiów na wydziałach humanistycznych różnych uniwerysytetów, wreszcie osobne studia w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie (dziś Akademia Teatralna) oraz - za sprawą Jerzego Gota - także na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.
Ostatecznie też każdy wydział w szkolnictwie teatralnym kształcący aktorów i reżyserów, ma jako przedmiot obowiązkowy wykład na temat dziejów teatru w Polsce i na świecie oraz przedmiot teorie teatralne, a w tym także namiastkę wiedzy o teoriach współczesnych badań teatru – na tle dziejów widowiska oraz widowiskowych elementów w życiu społecznym. Ostatnio zresztą w ujęciu bardzo niebezpiecznym dla myślenia o teatrze, bo zacierającym zupełnie granice pomiędzy teatrem ex definitione a widowiskiem i widowiskowością życia społecznego, co prowadzi do zupełnego zamieszania w tych badaniach i pytania, czy to jeszcze nauka, przynajmniej taka, jaką postulowali Wiktor Brumer czy Leon Schiller. Nauka zaczyna się przecież od określenia (czy zdefiniowania) przedmiotu oraz wyznaczenia obszaru tych badań, a nie nieustannego rozmywania znaczenia i granic badanego obszaru. To bowiem prowadzi do zamieszania i chaosu, a one nie sprzyjają wnikliwym badaniom i sprawdzalnym ustaleniom teoretycznym.
W podejściu do wiedzy teoretycznej zmieniło się uznanie jej potrzeby za bezdyskusyjne w pierwszym etapie, a w latach ostatnich - także nieustanne rozmywanie przedmiotu badań pod nazwą „teatr” przez mieszanie teatru z widowiskiem, a zatem zapomnienie lub ignorowanie jasnego naukowego określenia teatru, wyłożonego przez prof. Zbigniewa Raszewskiego w książce „Teatr w świecie widowisk. Dziewięćdziesiąt jeden listów o naturze teatru” (Warszawa 1991).
- Student winien poznać dzieła fundamentalne dotyczące historii i teorii teatru. Tymczasem tych dzieł, poza pojedynczymi egzemplarzami w bibliotekach, nigdzie nie ma…
- To prawda. Wspomniana książka Zbigniewa Raszewskiego jest dziełem elementarnym dla polskiej teatrologii i nie mającym sobie równego, jeśli chodzi o znaczenie w teatrologii światowej. Jest porównywalna jedynie z, równie epokowym w badaniadch nad kulturą, dziełem Jonathana Huizingi „Zabawa jako źródło kultury” (1938, wyd. pol. 1967). Obie są trudno dostępne dla studiującej młodzieży. W bibliotekach jest zazwyczaj jeden egzemplarz, przywiązany do stołu bibliotecznego, niemożliwy więc do wypożyczenia. Nie jest prawdą, że nie ma na to pieniędzy, skoro jest ich dostatecznie dużo dla wciąż w nadmiarze wydawanej makulatury teatralnej.
Obie te książki nieustannie powinny być „pod ręką”. Jednak nie mają wznowień. Tak, jak nie mają wznowień najbardziej wartościowe powojenne prace z zakresu teatrologii (książki będące wynikiem badań, a nie kompilacji materiałów ogłoszonych w artykułach w czasopismach czy w innych książkach): „Teatr dworski Władysława IV” (Kraków 1965) i „Korzenie i kształt teatru” (Kraków 1995) Karoliny Targosz Kretowej, „Gdański teatr ‘elżbietański’” Jerzego Limona (Gdańsk 1989), „Trzydzieści pięć sezonów” Marty Fik (Warszawa 1981), „Krótka historia teatru polskiego” Zbigniewa Raszewskiego (1977 i dwa następne wydania dawno wyczerpane, niedostępne w żadnym antykwariacie.
Powie ktoś - nie ma pieniędzy. Nieprawda, bo pieniądze różnych instytucji państwowych są trwonione przez rozmaite instytuty i „córki” instytutowo-ministerialne na rzeczy przypadkowe, często bezwartościowe, które nigdy nie powinny ujrzeć druku i światła dziennego. A w dodatku wydawane są bez planu ( wg potrzeby i wartości) ogólnego, kontrolowanego w skali kraju.
- Kim dzisiaj powinien być nauczyciel akademicki?
- Nie wiem, czy dobry nauczyciel akademicki dzisiaj i wczoraj to dwie różne postacie. Chyba nie. Może tylko dzisiaj na uczelniach więcej jest urzędników niż wychowawców. Nędzne uczelniane zarobki zmuszają nauczycieli akademickich szkół artystycznych do podejmowania pracy w różnych miejscach w ramach umów o dzieło. Pozostaje więc mniej czasu na przygotowanie wykładów, dyskusje na seminariach i ćwiczeniach oraz mniej czasu na rozmowy ze studentami poza zajęciami – prywatne, kuluarowe, na wymianę uwag na tematy światopoglądowe, na wpływ wychowawczy i wzajemne poznanie na zasadzie – bardzo ważne na uczelni – nauczyciel- wykladowca- mistrz i uczeń. Ale, jak zawsze, nauczyciel akademicki z prawdziwego zdarzenia będzie różnić się – z racji własnych zainteresowań naukowych, talentu wychowawczego i powołania - od przypadkowo i bez powołania uprawiającego ten zawód. Myślę tylko, że w dzisiejszym świecie pośpiechu, chaosu, nadmiaru informacji i zdarzeń, osłabienia więzi międzyludzkich, rywalizacji i prób wyprzedzania wszystkich i wszystkiego na każdym polu i za wszelką cenę (nie na zasadzie znajomości rzeczy lecz sprytu, kombinacji, zuchwalstwa) - nauczyciel akademicki powinien zachęcać do uspokojenia, namysłu, planowania, systematyczności w pracy. Powinien rozmawiać o wspoółczesnym świecie, umożliwiać wymianę poglądów, uczyć słuchania innych, rozważania ich zdań, konfrontowania ze swoimi przekonaniami, wyciągania wniosków do dalszego myślenia i działania. A więc uczyć myśleć, racjonalnie działać, wartościować z namysłem, sprawiedliwie oceniać - słowem: nie tylko uczyć, ale przed wszystkim kształtować i wychowywać.
A to przecież nic nowego w dydaktyce w ogóle i w dydaktyce szkolnictwa także wyższego. Tacy wielcy nauczyciele jak Irena Sławińska, Jan Zygmunt Jakubowski, Jan Kott, Mieczysław Markiewicz, Kazimierz Wyka, z którymi zetknęłam się na uczelniach, czy Zbigniew Raszewski, na którego prywatne (domowe) seminarium uczęszczałam (opisane przez Zbigniewa Wilskiego w „Pamiętniku Teatralnym”) czy Jan Wilkowski, z którym zetnęłam się w pracy na Wydziale Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku, dziś także odegraliby swoje wielkie role wobec uczniów i studentów. Akademia Teatralna w Warszawie i jej zamiejscowy Wydział Sztuki Lalkarskiej dziś jeszcze są w szcześliwej sytuacji, mając w swoim gronie takich Mistrzów i Wychowawców dawnego formatu jak rektor prof. Andrzej Strzelecki w Warszawie czy prorektor prof. Wiesław Czołpiński w Białymstoku.
Zmieniły się warunki pracy na uczelniach i studiująca młodzież, jej przygotowanie (coraz gorsze z wiedzy o literaturze czy historii - nawet własnego kraju ) i chęć do czytania, ale to inne skomplikowane zagadnienia, nie wiem czy bez badań socjologicznych możliwe do trafnego zdefiniowania.
- W szkole artystycznej ważną rolę zawsze odgrywali Mistrzowie. Jak to wygląda dzisiaj? Czy obecny student potrzebuje, poszukuje Mistrza?
- Tak, chociaż takich Mistrzów, jak ci, z którymi miałam szczęście spotkać się ja i moi koledzy, wielu dzisiaj nie ma, choć pewnie tu i tam, w różnych uczelniach można ich znaleźć. Na Wydziale Sztuki Lalkarskiej też byli – przede wszystkim Jan Wilkowski. On wychodził naprzeciw młodzieży. Opowiadał, słuchał, rozmawiał, pomagał - radził, przestrzegał, zachęcał. Dzisiaj młodzież szuka sama. Widać to po tym, jak grupuje się wokół wykładowców, którzy po wykładzie znajdują czas na rozmowy, jak zaprasza na pierwsze pokazy prac, jak zabiega o rozmowy na ten temat, z jaką wdzięcznością przyjmuje ich uwagi i oceny.
- Jaka młodzież przychodzi dzisiaj do szkoły teatralnej – takiej, jak białostocka?
- Przede wszystkim co roku przychodzi dużo młodzieży i na studia aktorskie, i reżyserskie, a mam nadzieję, że także na otwierane w roku przyszłym studia scenografii. I jest to młodzież zachwycająca. Utalentowana, zainteresowana studiami, słuchająca z zainteresowaniem, pracowicie ucząca się rzemiosła – aktorskiego, bardzo trudnego w animacji lalek. Skrzydla jej podcina obserwowane od kilku lat coraz słabsze przygotowanie w zakresu historii, także Polski i literatury oraz nie wszczepiony dostatecznie mocno nawyk czytania. A także coraz bardziej kiepska sytuacja materialna, czasem autentyczna bieda – niski standard życia codziennego, (także w zakresie odżywiania i mieszkania), oraz brak pieniędzy na podróże w celu poznawania teatru i przedstawień w innych miastach (nie ma ich także na ten cel Szkoła).
Czasami myślę, że Polska ma wspaniały potencjał ludzkich talentów i entuzjazmu, a przeznaczenie dużych pieniędzy na wykształcenie tej młodzieży - nawet gdyby rzecz powiodła się tylko w 30 procentach - sprawiłoby, że nasza młodzież zawojowałaby świat w dziedzinie artystycznej. A te pieniądze są, ale są marnowane gdzie indziej – na jakieś niepotrzebne dekorowanie miast z byle powodów, efektowne przemarsze rozmaitych niszowych grup, jakieś bezsensowne imprezy widowiskowe, reklamy, szyldy i światełka szpecące domy i drogi, pisma, ulotki, papiery rozdawane na ulicach (wiem, wiem, organizowane po to, by pewne grupy osób mogły zarobić).
- Czy faktycznie teatralna szkoła lalkarska jest w obecnych czasach potrzebna?
- Myślę, że tak. Zapotrzebowanie na teatr dla dzieci, także lalkowy, jest bardzo duże. Myślę tylko, że wolny rynek sprawia, iż najbardziej utalentowani absolwenci tych szkół będą przegrywać ze sprytniejszymi. Wolnorynkowe życie teatralne wcale nie promuje wartości i jakości produktów teatralnych.
- Co można powiedzieć o dzisiejszym teatrze lalek?
- Przede wszystkim to, że odrzucił parawan, oddzielający aktorów od widzów i ukrywający animację lalek - rzemioslo aktora i iluzję. Bardziej ceni grę aktora na żywym planie. Jeszcze dobrze, gdy na żywym planie aktor gra z lalkami lub przedmiotami. Gorzej, gdy eksponuje przede wszystkim siebie, nie dbając o lalkowego bohatera i nie mając zawodowego przygotowania na tym samym poziomie, co aktor teatru dramatycznego, tancerz czy śpiewak.
Ale na ogół nie jest tak źle. Teatr dramatyczny na naszych oczach przemienia się w widowisko - niszczy klasyczną literaturę dla własnej wypowiedzi nie wiadomo o czym, pozbawia przedstawienie postaci teatralnych i sensownego przekazu myślowego do widza. W zamian za to uwodzi cudami techniki (światelka, ekraniki, projekcje i głośniki...), albo szokuje scenami wulgarnymi.
W porównaniu do teatru dramatycznego w teatrze lalek nie jest tak źle. Teatr lalek trzyma się krzepko. Ceni dobrą literaturę dramatyczną. Ma ważne rzeczy do powiedzenia swojej widowni. Utrzymuje wysoki poziom artystyczny i w aranżacji scenograficznej, i w opracowaniu muzycznym, i w grze aktorskiej.
I chyba decydują o tym trzy czynniki – respekt wobec widowni, autentyczne zainteresowanie teatrem młodzieży zgłaszającej się do szkoły lalkarskiej i tradycja tego teatru.
- Dziękuję za rozmowę.
Czy wiedza o teatrze jest potrzebna?
- Autor: Justyna Hofman-Wiśniewska
- Odsłon: 4130