Z prof. Klaudiuszem Baranem, rektorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie rozmawia Anna Leszkowska
- Panie Profesorze, podczas święta UMFC (22.02.17) powiedział pan: nie psujmy tego, co udało się zbudować. Czy w tym stwierdzeniu była obawa o los UMFC po planowanej reformie szkolnictwa wyższego?
- Tak, to był wyraz obaw, gdyż w trzech projektach planowanej reformy praktycznie nie ma zapisów odnoszących się do uczelni artystycznych. Stąd pojawiła się obawa społeczności tych uczelni, czy nas w tej reformie uwzględniono. Zwłaszcza, że tych uczelni nie jest dużo – zaledwie 19 – i studentów jest mało - pewnie ok. 1% ogółu studiujących w Polsce. To są studia elitarne. Niemniej, są to uczelnie bardzo ważne, gdyż spełniają rolę kulturotwórczą – ich absolwenci to ambasadorzy naszego kraju. Czy to ma przełożenie makroekonomiczne? Moim zdaniem tak, ponieważ sztuka tworzy wizerunek danego kraju i jego siłę oddziaływania. A czy uczelnie artystyczne są innowacyjne? Raczej nie, ale my stoimy na straży naszej kultury i dziedzictwa, co jest istotne dla naszej tożsamości kulturowej, istoty państwa.
Z kolei istnienie szkół artystycznych w polskim systemie szkolnictwa wyższego pozwala polskim artystom górować nad innymi wykształceniem. Bo ten szeroki horyzont humanistyczny, jaki w uczelniach artystycznych otrzymują studenci, pozwala im z sukcesem konkurować na rynkach zagranicznych. Pokazują to nawet badania, jakie zrobiliśmy ostatnio. Zatem ten cały system szkolnictwa wyższego w przypadku szkół artystycznych działa znakomicie, w przeciwieństwie do tego rodzaju szkolnictwa na Zachodzie. Więc nie zmieniajmy go na gorszy.
- Ale ten system i tak został rozregulowany z powodu wprowadzenia procesu bolońskiego i umasowienia tego, co w dużym stopniu było elitarne. Wzięliśmy wzory ze szkolnictwa na Zachodzie…
- Nigdy nie byłem zwolennikiem systemu bolońskiego, dwustopniowego, w uczelniach artystycznych. Bo on umożliwia zrobienie licencjatu na jednym z wydziałów, a magisterium – na innym. Czy jeśli ktoś zrobił licencjat na wydziale instrumentalnym, a magisterium np. na dyrygenturze, będzie dobrym dyrygentem? Czy można wykształcić dyrygenta przez dwa lata? Próbuję wykorzystać ten system boloński tak, żeby wydobyć z niego jakieś zalety – zaczynam tak profilować studia na UMFC, żeby licencjat był bazą, natomiast studia II stopnia były specjalnością. Jest to możliwe, gdyż na uczelnię artystyczną przychodzą ludzie świadomi swojego celu i po III roku już wiedzą, czym będą się zajmować i gdzie chcą pracować.
Badania naszych absolwentów pokazują, że 80% z nich ponownie wybrałoby tę uczelnię, a 77% pracuje w zawodzie. To pokazuje, że zmierzamy jako UMFC w dobrym kierunku, co nie oznacza, że już nic nie trzeba zmieniać. Chcemy dopasować do studentów naszą strategię, plany, bo realia rynku się zmieniają. Np. tworzymy katedrę jazzu i muzyki estradowej (studia na razie typu licencjackiego), bo ze wszystkich uczelni muzycznych tylko u nas takiej nie było. Musimy też wprowadzić dwie nowe specjalności: taniec współczesny i tańce narodowe, bo kto ma stać na straży naszej tradycji, jak nie my? Nie ma w Polsce takiej instytucji. Nasz wydział reżyserii dźwięku jest jedynym w Polsce, na którym można obronić magisterium. To bardzo elitarny wydział, liczący ok. 50-60 osób, kształconych na najwyższym poziomie, którzy są natychmiast po ukończeniu studiów, (a najczęściej już w ich trakcie), rozchwytywani przez pracodawców.
W szkolnictwie artystycznym, muzycznym zwłaszcza, patrzymy na kształcenie holistycznie – począwszy od szkoły I stopnia, II stopnia, aż po studia. Wydaje mi się, że w wielu krajach europejskich te dwa pierwsze stopnie są zaburzone. Jeżdżąc po świecie widzę, że brakuje tam kandydatów do tego typu szkół i szkoły szukają ich na rynku azjatyckim, czy w krajach pozaunijnych.
Natomiast my takiego problemu nie mamy. W dodatku do nas się garną także młodzi z zagranicy – w porównaniu z innymi uczelniami ogólnymi, na UMFC studiuje ich najwięcej – 13%. Zatem UMFC przyciąga; plasuje się zresztą dość wysoko w istniejących – choć nie jest ich dużo – rankingach szkół tego typu.
Przyjeżdżają do nas głównie Włosi i Hiszpanie, ale kształceniem w UMFC zainteresowani są także Azjaci: Koreańczycy, Chińczycy, Japończycy, bo w tamtych krajach stawia się bardzo na kulturę, edukację społeczeństwa, która w jakimś sensie jest tam motorem gospodarki. My jesteśmy w pewnym stopniu dawcą metody kształcenia głównie dla południa Europy, jednak nie ograniczamy się do jednego kierunku świata. Muzyka to taka ze sztuk, która przekracza wszelkie granice, gdyż posługuje się językiem uniwersalnym.
- Czy po spotkaniu z ministrem Gowinem pana obawy, co do pozycji UMFC w nowym modelu kształcenia zostały rozwiane?
- To było spotkanie zaaranżowane przez Konferencję Rektorów Uczelni Artystycznych i dotyczyło wielu zapisów – zwłaszcza w dwóch projektach reformy – które dla naszych uczelni byłyby niebezpieczne. Na przykład, w żadnym dokumencie nie pojawiał się zapis o równoważności nauki i sztuki. To jest problem, który przewija się od wielu lat, przy każdej próbie reformowania szkolnictwa wyższego. Na szczęście, otrzymaliśmy od ministra zapewnienie, że żadnych zmian w dotychczasowym zapisie nie będzie, a nasze szkolnictwo jest zauważalne w planowanej reformie i ma istnieć z uwagi na swoje walory. Takie zapewnienie cieszy, gdyż pamiętam wieloletnią batalię naszej uczelni o to, żeby się znaleźć w systemie szkolnictwa wyższego. Jedyne, czego się obawiam, to harmonogramu prac nad nową ustawą – czy będzie czas na konsultowanie ustawy przygotowanej przez ministerstwo i jej ewentualne poprawianie. Bo w tych projektach, jakie powstały, akcent przesunięty jest na sprawy nauki, sztuka została w nich pominięta.
- W dwóch projektach reform pojawiły się jednak zapisy dotyczące szkół artystycznych, m.in. ich podwójnej – jak dotąd było – podległości: ministrowi nauki oraz kultury. Czy to rozwiązanie jest dla szkół artystycznych korzystne?
- Co do usytuowania szkolnictwa artystycznego w systemie kształcenia, to potrzebna jest tu współpraca zarówno z ministerstwem kultury, które zna charakter tego szkolnictwa, jak i ministerstwem nauki. Nadzór ministerstwa kultury jest nam bardzo potrzebny w sprawach merytorycznych i jak dotąd ta współpraca – raz lepiej, raz gorzej - się układa. To jest model wypracowany przez lata.
A z drugiej strony, nie możemy powiedzieć, że na naszych uczelniach nie prowadzi się badań naukowych, bo jesteśmy też uczelniami badawczymi. Tyle, że do nauki dochodzi jeszcze aspekt - artystyczny. I przy mierzeniu naszej aktywności – parametryzacji czy ewaluacji – potrzebne są oddzielne wskaźniki, które sprawdzą przede wszystkim naszą działalność artystyczną. Bo to, co robimy nie jest rzemiosłem - do czystej wiedzy artysta dokłada swoje uduchowienie.
- Sądzi pan, że to rozumieją nie artyści?
- Bardzo bym tego pragnął, bo w tych projektach dużo się mówi o nauce, makroekonomii, innowacyjności, konkurencji w świecie, a mało się mówi o studentach, kształceniu, i o wychowaniu. A ten duch, który jest obecny i naturalny w sztuce, który daje coś tak ulotnego, powstaje w relacji mistrz-uczeń, która jest w szkołach artystycznych najważniejsza.
Wydaje mi się, że reforma planowana przez min. Gowina idzie właśnie w tym kierunku – elitarności kształcenia, odejściu od masowości. To jest zbieżne z charakterem uczelni artystycznych, gdzie najważniejsze są relacje mistrz-uczeń. Na dyrygenturze np. zdarzają się sytuacje, gdzie jednego studenta uczy trzech pedagogów. U nas kandydat na studia nie zdaje egzaminu na uczelnię, tylko do konkretnego mistrza. On wie, u kogo się chce uczyć. I to mistrz jest odpowiedzialny za ukształtowanie przyszłego artysty. Ten indywidualny proces nauczania daje możliwość kontroli rozwoju artysty, dlatego wyniki są tak dobre.
- Dlatego władze tych uczelni bronią się przed etykietą uczelni zawodowej?
- To jest fundamentalny problem rozumienia naszej działalności. Bo my – choć wiele osób traktuje naszą działalność artystyczną jako pewnego rodzaju rzemiosło - jesteśmy uczelnią humanistyczną. Zarówno UMFC, ale i inne uczelnie artystyczne, spełnia wiele wymogów przyszłej ustawy: jesteśmy elitarni, mamy umiędzynarodowienie na bardzo wysokim poziomie, wysoką pozycję w rankingach, nawet pewnie mamy jakieś przełożenie na biznes, choć to przecież nie nasze zadanie.
Nasza misja jest całkiem inna, dlatego zastanawiamy się np. jak na uczelni artystycznej miałaby działać rada powiernicza, którą zaproponowano w jednym z projektów reformy. Na UMFC powołałem niedawno radę ekspertów, mającą stanowić kontakt z naszymi interesariuszami zewnętrznymi, którzy mogą nam pomóc w realizacji strategii naszego rozwoju. To przedstawiciele Programu Drugiego Polskiego Radia, Filharmonii Narodowej, Teatru Wielkiego - Opery Narodowej, Sinfonii Varsovii – nasi partnerzy, z którymi od dawna współpracujemy. To oni nam mogą pomóc w budowie naszej strategii, kreśleniu planów rozwoju, nie rada powiernicza.
- Co twórcy tej ustawy winni w niej uwzględnić, patrząc z pozycji rektora uczelni artystycznej?
- Jeżeli ktoś tworzy prawo, musi brać na sobie obowiązek widzenia wielowymiarowości całego systemu złożonego nie tylko z uniwersytetów i politechnik, ale i uczelni artystycznych, których misja i specyfika są inne. I aby to prawo było dobre dla różnych uczelni, jego twórcy powinni poznać i uwzględnić w nim specyfikę i tych mniejszych uczelni.
- Która z przedstawionych trzech propozycji reformy szkolnictwa wyższego jest dla uczelni artystycznych najbardziej korzystna?
- W żadnym z tych projektów niewiele o nas jest, ale mam nadzieję, że wiele z tych pomysłów nie będzie implementowane w nowej ustawie, co najwyżej pewne elementy. A jeśli już miałbym je jakoś wartościować, to najdalej mi jest do propozycji Instytutu Allerhanda, która do naszego systemu wprowadza model amerykańsko-anglosaski, trochę korporacyjny, zupełnie nieprzystający do naszych tradycji. Efekt jego wprowadzenia byłby porównywalny z wybuchem jądrowym.
- Jak powinno się kształtować relacje nauka-sztuka w uczelniach artystycznych?
- My ciągle staraliśmy się dociążyć tę naszą nogę naukową, ale tylko dlatego, że w ocenie uczelni artystycznych - parametryzacji, ewaluacji - nie było równowagi między tymi dwoma celami. Nie mieliśmy bowiem wpływu na kształtowanie zasad parametryzacji, które dotyczyły uczelni uniwersyteckich i politechnicznych, a nie artystycznych. Jeżeli to się pod nową ustawą zmieni i będziemy mieć wpływ na kształtowanie zasad oceny, to powinno to ulec zmianie.
Bo przecież na uczelniach artystycznych, niezależnie od parametryzacji, prowadzi się działalność naukową, tyle że nie jest to celem pierwszorzędnym takich uczelni. Naukę ocenia się np. po liczbie publikacji i cytowań w czasopismach mniej lub bardziej ważnych (tzw. lista filadelfijska) – a jak mierzyć sztukę? Tutaj zamiast publikacji jest koncert, płyta, czasami – książka. Spektrum naszych prezentacji jest większe niż w tzw. twardej nauce, stąd trzeba te oceny wypośrodkować, gdyż z nich tworzy się kategorie wydziałów, uczelni, a to ma wpływ na finansowanie. Zagranie koncertu w Carnegie Hall czy Filharmonii Berlińskiej, stworzenie wybitnej roli teatralnej czy filmowej, filmu nagrodzonego na światowym festiwalu, wystawa prac w znanej galerii, ma swój odpowiednik w pozycji na liście filadelfijskiej. Tyle, że aby móc to porównywać, należy stworzyć mechanizm, który będzie te osiągnięcia mierzył. Upominaliśmy się o to wielokrotnie, więc i teraz, przy tworzeniu nowej ustawy, mamy nadzieję, że sprawy te uda się ukształtować właściwie. Bo uprawianie sztuki jest czymś innym niż jej badanie. Trzeba odróżnić nauki o sztuce od sztuki, działalności artystycznej.
- Czy w tym myśleniu o sztuce na uczelni artystycznej mieści się też myślenie o jej zapleczu technicznym, infrastrukturze?
- Sprawy infrastruktury są szalenie ważne, więc jednym z moich zadań jest stworzenie godnych warunków do studiowania i pracy pedagogów. Będziemy stopniowo remontować i modernizować uczelnię, unowocześniać jej wyposażenie, może uda się ją też powiększyć, bo bardzo doskwiera nam ciasnota. Może wreszcie po latach naszych starań dojdzie do przekazania UMFC budynku położonej naprzeciwko Biblioteki Krasińskich.
Ale uniwersytetu nie tworzą warunki bytowania, ale ludzie - mistrzowie, których mamy. Ta uczelnia ma ogromne tradycje i jest wzorem dla wielu europejskich uczelni, pełni także misję kulturotwórczą. Chciałbym ją wprowadzić w wiek XXI, aby swoim dynamizmem pasowała do realiów współczesnego rynku muzycznego. W tym celu ważne jest zbudowanie jej wizerunku jako społeczności akademickiej pracowników i studentów – obecnych i byłych. Chodziłoby mi o to, aby ci, którzy ukończyli tę uczelnię zawsze do niej wracali i traktowali ją jak własny dom. Bez względu na narodowość i na to, czy pracują w wyuczonym zawodzie.
- To deklaracja bardziej artysty niż rektora-menedżera. Jak pan godzi obowiązki artysty i rektora?
- Co do obowiązków rektora – i to pierwszej kadencji, kiedy się ma duże ambicje reformatorskie – każdy rektor wie, ile ich jest. Ponadto w uczelni artystycznej rektor swoją działalnością artystyczną winien świadczyć, że jest też artystą. I mimo, że przy tych obowiązkach rektorskich nie jest łatwe utrzymywanie formy artystycznej, to nie dam sobie tego zabrać, bo z tego czerpię największą przyjemność. I do takich zadań też zostałem przez tę uczelnię wykształcony, więc dopóki słuchacze chcą jeszcze ciągle przychodzić na koncerty i mnie słuchać, tak długo będę grał.
Ale do tego dochodzi jeszcze działalność dydaktyczna – mam sporą klasę znakomitych studentów i nie mógłbym zawieść tych, którzy właśnie u mnie chcieli studiować. Zwłaszcza, że praca ze studentami daje mi energię i siłę napędową do dalszego działania. Więc choć łączenie tych zadań nie jest proste, to jedyne, na co narzekam to brak czasu.
Dziękuję za rozmowę.