banner


 do szczekl.Zawsze, gdy czytam wywiad, który ukazuje się po śmierci rozmówcy mam duże wątpliwości. Rozmówca, bowiem, nic już nie może dodać, wyrzucić, na nic nie ma wpływu. No, ale czasem tak się zdarza, że nad wywiadem – rzeką praca trwa długo, jest nieregularna i tak, jak w tym przypadku, śmierć zamyka jakiekolwiek możliwości korekty, weryfikacji itp. Z drugiej strony, nawet taki wywiad jest cenny, gdyż najwięcej o rozmówcy dowiadujemy się z rozmowy (jeżeli jest sensownie i dobrze skonstruowana i przeprowadzona, naturalnie).

        Ten wywiad – rzeka jest szczególny. Przeprowadził go, bowiem, nie tylko wytrawny dziennikarz, ale i przyjaciel rozmówcy. Jerzy Illg rozmawia z Andrzejem Szczeklikiem.
 

        Andrzej Szczeklik urodził się i zmarł w Krakowie. I właściwie trudno sobie wyobrazić, poznając jego życie, że mogłoby to być gdzie indziej. Człowiek legenda w mieście legendzie. To wyjątkowo spójny obraz. Wspaniały erudyta, lekarz i uczony, dla którego medycyna to nie tylko wiedza i aparatura, ale i sztuka. To nie tylko leczenie, ale sztuka leczenia. Może dlatego tak właśnie rozumiał medycynę, tak patrzył na medycynę, że sam o mały włos nie został pianistą? Otaczał się ludźmi sztuki. Nasiąkał latami atmosferą „Piwnicy pod Baranami”? Miał słuch absolutny. Nie tylko ten niezbędny muzykowi, ale i lekarzowi. Słyszał akordy choroby i jej pojedyncze dźwięki, widział ją niemal jak zapis nutowy. Fazy choroby przebiegały jak frazy muzyczne. Jako wybitny humanista i dobry człowiek w pacjencie widział zawsze chorego, cierpiącego człowieka, któremu trzeba pomóc. Tak, jak tylko jest to w medycynie możliwe.
 

        Z wywiadu Jerzego Illga wyłania się Profesor Andrzej Szczeklik, jakiego nie znamy. Wyłania się człowiek. Mający swoje pasje, niechęci, wątpliwości, lubiący anegdotę. Człowiek wybitny i wyjątkowy, ale nie żadna pomnikowa postać. Człowiek z krwi i kości, naturalny, szczery, skromny. Skąd biorą się ludzie tak wyjątkowi? Z gniazda rodzinnego. Z niego czerpią, ono ich kształtuje. Nasz dom to nie był żaden dwór,  ani nic podobnego, ale takie – gniazdo – mówił. Mowa o domu z czasów dzieciństwa, pewnego rodzaju Arkadii w małym galicyjskim miasteczku Pilźnie. Tam pojawili się pierwsi Szczeklikowie już w wieku XV. Gdy idziesz przez cmentarz pilźnieński /…/ to widzisz: Szczeklik koło Szczeklika leży!- mówił w wywiadzie. Był chłopcem z dobrego domu. Francuski, angielski, łacina, gra na fortepianie, pochłanianie literatury, miłość do gór i do przyrody. Sam podkreślał, że im jest starszy, tym więcej rodzinnych cech genetycznych w sobie dostrzega. Po prostu widzę w różnych swoich zachowaniach, czasem drobnych, a czasem mniej drobnych, że to jakby gdzieś z daleka, z daleka szło i po prostu używało mnie w jakimś stopniu jako opakowania, w którym moi przodkowie mają coś swojego zagrać, nie pytając mnie o zdanie. Warto wsłuchiwać się w siebie i dostrzegać te echa dalekie. Nawet, gdy nie pochodzi się z tak znamienitej i wykształconej rodziny, jak Profesor Szczeklik. Warto, bo to są prawdziwe korzenie.
 

        Z pełną szczerością Profesor wyznaje, że na medycynę poszedł wcale nie z miłości i pasji, ale po prostu śladami ojca (Edward Szczeklik, jeden z najwybitniejszych polskich internistów i kardiologów). Długo to sobie wyrzucał, długo żałował, że nie poświęcił się muzyce. Dopiero przygotowując się do pisania „Katharsis”, zacząłem czytać trochę dokładniej różne rzeczy, między innymi Hipokratesa /…/ I Hipokrates napisał coś, co dla mnie miało zasadnicze znaczenie: „A jeślibyś miał syna, to dopilnuj za wszelką cenę, żeby poszedł na medycynę, bo nic piękniejszego w życiu nie będzie mógł robić”. Pomyślałem sobie, że może to nie było takie głupie… /…/ Byłem już jakimś tam profesorem, ale ciągle zdarzało mi się zadawać sobie pytanie: „Boże, dlaczego dałem się odciągnąć od muzyki?”
 

        Mimo tego rozdarcia był jednym z najlepszych lekarzy i najwybitniejszych uczonych. To świadczy o tym, że jednak dokonał właściwego wyboru.

        Książka Jerzego Illga „Słuch absolutny” jest świadectwem, że byli prawdziwi lekarze z powołania. Daje też nadzieję, że jeszcze tacy są. Niekoniecznie wśród profesorów. Lekarze humaniści, lekarze, którzy potrafią w chorym dostrzec przede wszystkim człowieka, chcą się wsłuchać nie tylko w numer choroby, ale w jego wrażliwość, niepokoje, lęki, obawy i wydobyć spod pokładu tego wszystkiego iskrę walki i nadziei. A to w chorobie jest bardzo ważne.

Justyna Hofman-Wiśniewska   

 

Słuch absolutny. Andrzej Szczeklik w rozmowie z Jerzym Illgiem, Wydawnictwo Znak, Kraków 2014, s. 240