banner


warcholstwoWydawnictwo Poznańskie wydało kolejną – po Pańszczyźnie – książkę Kamila Janickiego, pt. Warcholstwo.

Jest ona dopełnieniem obrazu polskiego społeczeństwa z okresu XVI-XVIII wieku, jaki autor nakreślił w Pańszczyźnie, książce poświęconej stanowi chłopskiemu. W Warcholstwie pokazuje jego drugą stronę – szlachtę, uważającą swój stan za wyjątkową rasę - rasę panów.

Już sam tytuł książki dobrze charakteryzuje przedmiot badań naukowych autora, których rozległość znajduje wyraz z niezwykle obfitych przypisach i bibliografii – wykluczających krytykę spojrzenia na omawiany temat od strony warsztatu naukowego, a do której mogłaby niektórych skłaniać dedykacja, będąca swoistą deklaracją klasową autora: „Moim chłopskim przodkom”. Rzecz w tym jednak, że prawie wszyscy jesteśmy ze stanu chłopskiego, gdyż polska szlachta, uważająca się za inny gatunek ludzi (każdy szlachcic miał posiadać „wszczepione zarodki” mądrości – jak pisał Bartłomiej Paprocki, heraldyk) stanowiła zaledwie kilka procent społeczeństwa (według różnych badaczy – od 6 do10%).

Państwo polskie, a następnie polsko-litewskie, było państwem zawłaszczonym przez panów herbowych, szlachciców – to oni wybierali królów, stanowili prawo, obsadzali sądy i urzędy, decydowali o wojnach i podatkach. Chłopi nie mieli podmiotowości, traktowano ich jak niewolników. System, który zrodził się nad Wisłą, był ewenementem – pisze autor. Nigdzie więcej w Europie szlachta nie zyskała równie wielkich swobód i uprawnień. Nigdzie też nie doszło do tak wielkiego wyobcowania elity od reszty społeczeństwa.

Autor książki, analizując źródła takiego podziału społecznego oraz jego skutki, sięga genezy stanu szlacheckiego, dynastii Piastów i rycerstwa, ale przytacza też wyobrażenia szlachty o swoim pochodzeniu. Według wspomnianego B. Paprockiego – podział na szlachciców i chłopów nastąpił w trakcie budowy wieży Babel, a być może szlachectwo wymyślili starożytni Egipcjanie (cóż za analogia do teorii dr. Piotra Maślaka z uniwersytetu kijowskiego o starożytnym pochodzeniu Ukraińców!). Poczucie wyższości szlachty wyrażało się przede wszystkim zrównaniem pozycji społecznej z narodowością – tylko oni mogli być Polakami. Nie mógł się tak określać ani chłop, ani mieszczanin. Nic zatem dziwnego, że szlachta, która uważała się za naród wybrany, pilnowała „czystości” swojej „rasy” (stąd słynne dzieło W. N. TrepkiLiber chamorum, ujawniające fałszywych szlachciców) – a na wszelki wypadek nie pozwalała się także policzyć do celów statystycznych (co mogłoby się wiązać z koniecznością uiszczania podatków, których nie płaciła) - w odróżnieniu od chłopów.

Przywileje polityczne i gospodarcze, jakie wymuszała na królach szlachta z czasem stały się źródłem upadku państwa. Szlachta nie uważała bowiem za stosowne dbać o skarb państwa ani utrzymywać wojska koronnego, a wolna elekcja przyczyniła się do lekceważenia króla. W przypadku zagrożenia wojną, uważano iż bezpieczeństwo państwu zapewni pospolite ruszenie, tyle że i na nie szlachta nie zamierzała łożyć. Od podatków uchylano się w każdy możliwy sposób – nawet zmieniając wyznanie (w okresie reformacji), aby nie płacić kościołowi niemałych danin. (Gdy w 1690 roku zbierano podatek podymny, w powiecie kowieńskim nagle wyparowała połowa faktycznie istniejących domów . Sytuacja podobna miała miejsce parę lat temu w Warszawie podczas uchwalenia podatku śmieciowego od osoby – nagle zginęło z rejestru 1 milion mieszkańców!).

Lekceważąco też traktowano instytucję sejmu – zbierano się rzadko, bez procedur, w różnym składzie, trudno było na nich cokolwiek przedsięwziąć, sejmy zrywano z byle powodu, acz dbano o odpowiednio wysokie diety poselskie – w 1531 r. przeznaczano na nie aż 5% wszystkich podatków publicznych. Szlachta nie przywiązywała bowiem wagi do prawodawstwa (chyba, że chodziło o jej interesy, jak np. zniewolenie chłopów poprzez zakaz opuszczania wsi (1496) i obowiązkową pańszczyznę tygodniową), budując tym samym państwo dysfunkcyjne, bez silnej władzy ustawodawczej (zdegenerowany sejm) i wykonawczej, zwane dziś „tekturowym”, w którym liczyła się tylko szlachecka (i kościelna) prywata. Słowa Wacława Potockiego, iż „Nierządem Polska stoi”, odczytywane były przez szlachtę jako wyraz dumy z tego, że nie rządem Polska stoi, a wolnością szlachecką.

Dopóki jednak była koniunktura gospodarcza, dopóty wszystkie te mankamenty państwowości nie zagrażały szczególnie istnieniu państwa. Sytuacja zmieniła się w XVII wieku, kiedy załamała się gospodarka, a na kraj uderzył wróg. Potop szwedzki zrujnował Polskę do tego stopnia, że skutki tej wojny widoczne są do dzisiaj. Populacja kraju skurczyła się o 30% - z 10 do 7 milionów, miasta zostały zrujnowane, wieś ogołocona, straciliśmy prawie całe bogactwo materialne – nb. nasze dzieła sztuki zrabowane w tamtym okresie przez Szwedów nie zostały nam dotąd zwrócone. Reszty zniszczeń dokonała wojna północna z lat 1700-1721.

Mimo tych strat i de facto utraty suwerenności przez państwo – czego dowodem są słowa Adama Kazimierza Czartoryskiego, iż Rzeczpospolita stała się „karczmą zajezdną”, w szlacheckich głowach – jak pisze K. Janicki – wciąż żył, a nawet rozkwitał zupełnie inny obraz sytuacji. Ich ogląd świata wyznaczała niezmiennie duma z bycia polską szlachtą, a wszystkie klęski wypierali z pamięci i świadomości. Na zarzut o zacofaniu gospodarczym kraju odpowiadano, że Sarmaci mają „szczerą wolność” zamiast bogactwa, a ta doskonale zastępuje dostatek miedzi, złota srebra, w jaki obfitują inne narody. Czyż to nie przypomina słów wicepremiera Henryka Goryszewskiego z 1993 roku: „Nie jest ważne, czy w Polsce będzie kapitalizm, wolność słowa, czy w Polsce będzie dobrobyt – najważniejsze, aby Polska była katolicka”?

Szlachta była przekonana o tym, że Bóg czuwa nad Polską i nie pozwoli jej zginąć, o czym pisał Kazimierz Opaliński w XVII w.:
„Panu Bogu zdarza się pewna nierychliwość; że nieraz czeka on, aż nieprzyjaciele do woli się ucieszą, zewsząd obracając mizerną naszą Polskę”, jednak należało mieć pewność, że wszechmogący nigdy nie pozwoli wrogom posunąć się zbyt daleko i wyrządzić prawdziwej krzywdy narodowi, który cenił ponad wszystkie inne. „Opatrzność zgoła Boża nad nami Polakami”.

Jak podaje autor książki – ten typ myślenia w XVIII wieku był dogmatem. Ale nie tylko w XVIII wieku! Jeszcze w 2016 roku władze państwa (w tym prezydent Duda) ogłaszały Chrystusa królem Polski, miasta (m.in. Piotrków Trybunalski, Krosno, Skarżysko, Siemianowice Śląskie, Myślenice, Słubice, Gorzów, Świdnik), powiaty (tomaszowski), a nawet elektrownia Turów zawierzały się Matce Boskiej, a podczas obrad sejmowych modlono się o… deszcz (2006 rok). Czy więc tylko Rzeczpospolitą szlachecką można uznać z dzisiejszego punktu widzenia za ciemnogród?

Książka Kamila Janickiego – wszechstronnie omawiająca ten okres naszej historii, kiedy państwem rządziła – nieudolnie i egoistycznie – w większości niewykształcona szlachta, doprowadzając je do upadku, na każdej karcie skłania do refleksji i porównań z obecnymi czasami. Pokazuje, jak trwałe są nie tylko mity szlacheckie, ale i obyczaje, i zachowania sprzed kilkuset lat, które widzimy u współczesnych Polaków - także myślenie o państwie, prawie i społeczeństwie.
Zachęcając do tej arcyciekawej, acz gorzkiej lektury, przewrotnie posłużę się słowami rektora warszawskiego kolegium pijarów, Dymitra Michała Krajewskiego z 1784 roku, iż „miło jest czytać historię narodu naszego – najspokojniejszego ludu na świecie”. Nawet, jeśli w ocenie dzisiejszego czytelnika ta historia ludu szlacheckiego jest mocno irytująca.
Anna Leszkowska

Warcholstwo, Kamil Janicki, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2023, wyd. I, s. 383, cena 59,90 zł