banner

  


       sztumski4.jpgW tym roku, 3 października, mija 30. rocznica śmierci Tadeusza Kotarbińskiego - jednego z najwybitniejszych, o światowej sławie, polskich filozofów XX wieku. Jest on znany z wielu nowatorskich koncepcji w filozofii, logice i etyce, jako twórca reizmu oraz idei spolegliwego opiekuna i dobrej roboty - kluczowego pojęcia w ogólnej teorii sprawnego działania, czyli prakseologii stworzonej przez Alfreda Espinasa w 1890 r. To samodzielna dziedzina badań naukowych dotyczących wszelkiego celowego działania ludzkiego, przede wszystkim pracy - teorią wszelkiej dobrej roboty, każdego, wszędzie i zawsze. 


  Prakseologia wydaje się być dzieckiem lenistwa i chciwości
- służy bowiem zmniejszaniu trudu człowieka w trakcie wykonywania pracy i zapewnianiu wzrostu wydajności pracy w celu pomnażania zysku. Renesans prakseologii, jej aktualizacja i znaczący rozwój, dokonał się dzięki wielkiemu dziełu Kotarbińskiego - „Traktatowi o dobrej robocie", które uznawał za swoje największe osiągniecie naukowe. Pojawiło się ono w końcu lat 50. XX w., w okresie rosnącej mechanizacji i automatyzacji w krajach wysoko rozwiniętych, gwałtownego uprzemysłowienia Polski i ogromnego zapotrzebowania społecznego na coraz wydajniejszą i lepszą pracę we wszelkich dziedzinach funkcjonowania państwa.

     Niestety, teoria dobrej roboty pojawiła się za późno.

Powinna powstać w okresie pozytywizmu - industrializacji i mechanizacji, a więc wtedy, gdy dość szybko formował się etos pracy. Zanim problematyka pracy stała się obiektem badań interdyscyplinarnych, musiały upłynąć aż dwa wieki, w ciągu których zasady organizacji pracy oraz dobrego wykonawstwa kształtowały się bardziej w wyniku codziennego doświadczenia i pod wpływem zdrowego rozsądku, aniżeli z inspiracji specjalistów. 
Poprzedziła jednak w porę rewolucję w technice w drugiej połowie XX stulecia, związaną najpierw z wdrażaniem powszechnej automatyzacji, a potem komputeryzacji i robotyzacji. Wprawdzie ta rewolucja w technice nastąpiłaby może bez udziału prakseologii, ale niewątpliwie kompleksowe i wieloaspektowe badanie pracy w ramach prakseologii, a w szczególności naukowa organizacja pracy w znacznym stopniu ułatwiły ją i przyspieszyły.

Trzeba dodać, że w propagowaniu idei dobrej roboty miała swój udział również filozofia pracy Gramsciego i Marksa. Jej rozwój u nas w latach 60. ub. wieku zapoczątkował w Krakowie Jan Szewczyk z grupą związanych z nim filozofów. Koncepcja dobrej roboty dotyczy nie tylko pracy, w szczególności produkcyjnej, ale każdej czynności cielesnej i intelektualnej, wszelkich wysiłków i czynności człowieka w każdej sferze działań.

Dobra robota, czyli racjonalność

Tadeusz Kotarbiński wymienia w swoim Traktacie podstawowe cechy, jakie powinien posiadać człowiek, żeby mógł dobrze wykonywać robotę, czyli pracować po mistrzowsku. Przede wszystkim ma mieć naturalne uzdolnienia; chodzi tu chyba o predyspozycje wrodzone do wykonywania pewnych zawodów, jeśli w ogóle coś takiego ma miejsce. Możliwe bowiem, że to, co nazywa się wrodzonym, jest w istocie nabywane w doświadczeniu wczesnego dzieciństwa. A oprócz tego musi wykazywać się sprawnością zawodową nabywaną w wyniku ćwiczeń i specjalizacji oraz umiejętnością organizowania pracy w zespole, czyli współpracy. Sprawność zawodową wiązał z kwestią automatyzacji pracy oraz pracowników: podmioty działające same mają się w jak największej mierze automatyzować, a więc wykonywać powtarzalne działania maszynowo, zgoła bez wysiłku i bez napięcia uwagi.

Dalej Kotarbiński wskazuje na to, że
w celu wzmożenia sprawności należy również zastępować wysiłki twórcze działaniem naśladowczym. Z tego można sądzić, jakoby kreatywność przeszkadzała sprawnemu działaniu pracownika. Mistrzem dobrej roboty jest przede wszystkim ten, kto działa sprawnie jak automat.

Oczywiście, nie każdy potrafi być mistrzem w swej robocie w powyższym rozumieniu, ale każdy - zdaniem Kotarbińskiego - może i powinien starać się, by maksymalnie zbliżyć się do ideału mistrza. W ten sposób na gruncie prakseologii przewidział, uzasadniał on i jakby antycypował ten podział społeczeństwa, z jakim dzisiaj ma się do czynienia - podział na nieliczne elity zarządzające (kierownicze), myślące i twórcze oraz całą resztę bezmyślnych wykonawców poleceń tych elit.

Ciekawe jest, że uzależniał on dobrą robotę głównie od czynników subiektywnych - od predyspozycji i chęci ludzi, a nie od obiektywnych - systemu społecznego i ekonomicznego oraz od środowiska i klimatu pracy. A przecież dobra robota zależy też w nie mniejszym stopniu od czynników zewnętrznych, środowiskowych. Jeśli całokształt czynników obiektywnych uznać za warunek wystarczający, to kompleks czynników subiektywnych należałoby uznać za warunek konieczny do wykonywania dobrej roboty.

Dobra, czyli mistrzowsko wykonywana robota, ma być skuteczna, korzystna, ekonomiczna oraz powinna charakteryzować się integracją, dokładnością, czystością i prostotą działań. Te cechy, które mogą zarazem pełnić rolę kryteriów dobrej roboty, odnoszą się bardziej do działalności produkcyjnej i usługowej, a więc do pracy w znaczeniu ekonomicznym aniżeli do innych jej rodzajów, zwłaszcza do działalności intelektualnej, edukacyjnej i artystycznej.

Na dobrą sprawę, skuteczność i korzystność można by zmieścić w kryterium ekonomiczności, gdyby skuteczność rozumiało się nie tylko jak osiągnięcie zamierzonego celu działań, ale też jak efektywność, czyli wydajność albo operatywność, a korzystność - jak opłacalność, czyli przewagę osiąganych korzyści nad poniesionymi nakładami, przede wszystkim finansowymi i energetycznymi.

Uboczne efekty teorii do-ro

Kotarbińskiego zresztą interesuje dobra robota głównie ze względu na opłacalność rozumianą jako oszczędność sił i środków w realizacji zamierzonych efektów pracy. W związku z tym można odnieść wrażenie, jakoby jego dzieło było odpowiedzią na zamówienie społeczne ówczesnych czasów a także teraźniejszych i że wpisało się w pomysły przedsiębiorców (np. H. Forda i F.W. Taylora) oraz ekonomistów dążących do maksymalnego zracjonalizowania pracy z pobudek czysto finansowych; racjonalizacja pracy miała przyczyniać się do wzrostu wyzysku ludzi pracy.

Wszelako Kotarbiński poszedł dalej niż oni, ponieważ na szerszym od ekonomii gruncie filozofii i logiki legitymizował konieczność możliwie największej racjonalizacji pracy wraz z wszystkimi jej negatywnymi konsekwencjami społecznymi. Był zresztą specem od wiązania logiki z praktyką życia codziennego. Tym samym - przypuszczam, że chyba niechcący -
przyczynił się do uzasadnienia ideologii kapitalizmu rozwijanego na bazie ekonomii neoliberalnej z nieodłącznym i wzrastającym wyzyskiem pracowników najemnych.

Kotarbiński zaleca ekonomizację działań także ze względu na oszczędne dysponowanie materiałami (surowcami) i środkami. Jednak, co ciekawe,
nie zalecał specjalnie oszczędzania energii, jakkolwiek nakazywał, aby „tak zużytkowywać energię rozporządzalną, aby starczyło jej na wszystko". A z drugiej strony, w przeciwieństwie do tego zalecenia, w postulacie aktywizacji działań przykazywał, żeby „zachowywać się jak najczynniej, to znaczy rozwijając całą potrzebną energię w działaniu". Wygląda na to, że z jednej strony dążył do optymalizacji zużywania energii zewnętrznej, pochodzącej z zasobów przyrody, bo uświadamiał sobie ich kurczenie się, a z drugiej strony do maksymalizacji wydatkowania energii wewnętrznej, zmagazynowanej w ciele i intelekcie ludzkim, tak jakby zasoby tej energii były niewyczerpywalne.
Postulat oszczędności wywodzi z tezy, że ludzie są leniwi i chcą jak najmniej trudzić się w swych działaniach. Dlatego człowiek sprawny, zamiast obciążać wydatkowaniem energii osobistej (wewnętrznej) samego siebie, obciąża innych ludzi lub różne przedmioty (np. maszyny). Niemniej, jednak minimalizacja wydatkowania energii osobistej powoduje wzrost zużywania energii pochodzącej z źródeł zewnętrznych.
Niestety, nie ma niczego za darmo:
za lenistwo trzeba płacić wzrostem zużycia zasobów energetycznych w przyrodzie, rosnącym deficytem energii zewnętrznej w stosunku do człowieka i degradacją środowiska.

Ważny zysk, nie wygoda

Dobra robota wymaga działań wspólnych należycie zorganizowanych w ramach zespołów roboczych. Toteż jednym z podstawowych kanonów prakseologii, sformułowanych przez Kotarbińskiego, jest zasada integracji działań. Myślę, że należałoby ją uzupełnić jeszcze zasadą synergii działań. Wszak chodzi nie tylko o działania wspólne dobrze zorganizowane i zintegrowane na gruncie technologii i harmonogramów zadań, ale również o działania wspomagające się wzajemnie na rzecz realizacji postawionego zadania lub celu pracy. Dopiero wówczas załoga przedsiębiorstwa albo zespół pracowników może przekształcić się w zgrany kolektyw roboczy. To pozwala minimalizować rozpraszanie, czyli trwonienie energii i jest warunkiem koniecznym do wzrostu wydajności pracy.

Celem integracji oraz synergii działań jest redukcja kosztów pracy, a nie kształtowanie wśród pracowników relacji międzyludzkich opartych na życzliwości, poszanowaniu i wzajemnej pomocy. Tym samym integracja działań - podobnie jak inne zasady dobrej roboty - podporządkowana została dyrektywie ekonomiczności. Z zasadą integracji wiąże się zasada koordynacji, która zaleca ułożenie działań w czasie i przestrzeni tak, by one nie dublowały się, nie nakładały się na siebie i nie przeszkadzały sobie nawzajem.

Dobrą robotę powinna charakteryzować prostota czynności. To wcale nie jest tak jasne, jak by się zrazu zdawało. Przede wszystkim trzeba ustalić, czy chodzi tu o czynności wykonywane przez urządzenia techniczne, czy przez ludzi, którzy je obsługują i korzystają z nich. Wobec postępującego rozwoju techniki i związanej z nim narastającej komplikacji urządzeń technicznych oraz procesów technologicznych, urządzenia te muszą wykonywać coraz bardziej złożone operacje. Z pewnością nie jest możliwe sprowadzenie ich do elementarnie prostych; nie da się ich w szczególności zastąpić maszynami prostymi, chociaż są one nieodłącznymi elementami maszyn złożonych. Dlatego wydaje się, że dla dobrej roboty większe znaczenie mają proste czynności ludzi w trakcie wykonywania zadań. Ale im prostsze czynności wykonują ludzie, tym bardziej złożone czynności muszą wykonywać maszyny, które zastępują ich w wykonywaniu złożonych operacji w trakcie pracy.

A zatem, w tym przypadku dobra robota polega na umiejętności uruchomiania skomplikowanych urządzeń technicznych, utrzymywania ich w ruchu oraz sterowania nimi za pomocą możliwie najprostszych czynności manualnych wykonywanych przez pracowników obsługujących je. Nie ulega wątpliwości, że dążenie do maksymalnej prostoty czynności ma bardziej na celu skracanie czasu na wykonywanie ich, aniżeli ułatwienie pracy ludziom. Chodzi przecież o to, by jak najwięcej czynności produkcyjnych zmieścić w jak najkrótszym czasie pracy, a więc chodzi o wzrost wydajności pracy i obniżenie kosztów pracy, czyli o maksymalizację zysku dla pracodawców.

Problem z czasem

Dobra robota, ukierunkowana na wzrost wydajności, wymaga racjonalizacji czasu pracy, która w najprostszym wypadku sprowadza się do zwiększania tempa wykonywanych operacji. Ten postulat jest słuszny ze wszech miar, zwłaszcza w sytuacji, gdy wciąż i coraz więcej brakuje ludziom czasu. Nie należy jednak popadać w przesadę.

Kotarbiński przestrzega przed pracą na możliwych do osiągnięcia maksymalnie dużych obrotach
i - jakby antycypując wskazanie ekologii czasu sugerującej restytucję człowieka polichronicznego obecnie - zaleca, żeby szybkość pracy optymalnie dostosowywać do warunków i zadań w myśl znanego łacińskiego powiedzenia festina lente (śpiesz się powoli). Tym bardziej, że człowiek monochroniczny, który przekracza pewną wartość krytyczną szybkości wykonywanej pracy, popełnia coraz więcej błędów i w efekcie staje już pracownikiem mniej wydajnym. Sugeruje, by mając na celu efektywne wykonanie zadań w rozporządzalnym czasie zmieniać kolejność działań, co też jest cechą człowieka polichronicznego.


A z drugiej strony, Kotarbiński domaga się od pracowników, żeby byli wielofunkcyjni, albo wielowarsztatowi, tzn. by wykonywali wiele czynności na raz i nawet na różnych urządzeniach. To zaś jest charakterystyczne dla człowieka monochronicznego. Tak więc w kwestii racjonalizacji czasu Kotarbiński popadł w sprzeczność między koncepcjami pracownika monochronicznego i polichronicznego.

Czy warto dobrze pracować?

Warto na koniec zastanowić się nad tym, czy dobra robota nadal jeszcze popłaca człowiekowi i czy służy dalszemu rozwojowi społecznemu. Nie ulega wątpliwości, że dobra robota o wiele bardziej opłaca się pracodawcom niż pracobiorcom ze względu na korzyści wynikające ze wzrostu produktywności.
Chociaż na dobrą sprawę, tendencja do maksymalizacji wydajności pracy za wszelką cenę jest korzystna tylko do pewnych granic określonych przez czynniki subiektywne, przede wszystkim przez naturę psychofizyczną ludzi, ich możliwości adaptacyjne do narastającego tempa życia i odnoszenie się do pracy, oraz obiektywne, związane z organizacją pracy i jej reżymem, ustrojem społeczno-ekonomicznym oraz systemem wartości.
Dopóki wydajność pracy nie przekroczy wartości granicznej, krzywa wydajności pracy rośnie, potem, osiągnąwszy punkt kulminacyjny, opada. Dalsza maksymalizacja wydajności pracy zaczyna pomniejszać zysk pracodawcy.
Z tej racji w dalszej perspektywie czasu wymuszanie coraz lepszej roboty ze względu na wydajność i osiąganie większego zysku może się okazać nieopłacalne.

No cóż, każdy kij ma dwa końce. Bez wątpienia nieposkromiona intensyfikacja dobrej roboty odbija się niekorzystnie na pracownikach. Im szybciej ich wydajność zbliża się do wartości krytycznej, tym bardziej postępuje ich fizyczne zużycie i psychiczne wypalanie się. To odbija się jakby rykoszetem na profitach pracodawców.

Pracownik wypalony zawodowo oraz zużyty fizycznie i psychicznie przynosi im więcej strat niż korzyści. Bez względu na to, czy pracę traktuje się jak przymus zewnętrzny (zło konieczne, karę za grzechy, przykry obowiązek itp.), czy przeciwnie, jak nakaz wewnętrzny (przyjemność, radość życia itp.), powoduje ona zmęczenie tym większe, im wydajniej się pracuje. Zawsze towarzyszy jej wysiłek cielesny i intelektualny wynikający z wyczerpywania się zasobów energii wewnętrznej organizmu i zużywania się jego organów jak i duchowy, związany z obciążeniem świadomości i psychiki.

Wprawdzie w wyniku postępu wiedzy i techniki postępuje doskonalenie narzędzi i wraz z tym zmniejszanie wysiłku cielesnego, ale jednocześnie te udoskonalane narzędzia w postaci komputerów i robotów wymagają coraz większego wysiłku umysłowego i zaangażowania psychicznego. Jest swoistym paradoksem, że postęp wiedzy i techniki powoduje coraz większe zmęczenie pracą i coraz szybszą utratę sił przez pracowników.

Teraz pracownik posługujący się wymyślnymi narzędziami męczy się o wiele bardziej i szybciej niż dawniej, kiedy wykonywał ciężką pracę fizyczną za pomocą prostych narzędzi, technologii i urządzeń technicznych. Dzieje się tak, ponieważ redukcja mozołu fizycznego kompensowana jest przez wzrost obciążenia psychicznego, chociaż wcale nie ma pewności co do tego, czy ubytek wysiłku fizycznego równa się wzrostowi trudu psychicznego, czy jest mniejszy od niego.

Co więcej, wysiłek fizyczny sprzyja zdrowiu, psychiczny raczej szkodzi, a odnowa psychiki wymaga dłuższego czasu i bardziej skomplikowanych zabiegów terapeutycznych niż regeneracja ciała. Chcąc przyspieszyć proces odświeżania sił fizycznych i psychicznych - a do tego zmusza akceleracja tempa pracy i życia - trzeba uciekać się do spożywania różnego rodzaju energizujących środków spożywczych i leków psychotropowych lub pobudzających - z bezsporną szkodą dla organizmu.

Skutki do-ro, czyli teoria do poprawki

A więc na własne życzenie, żeby sprostać wyzwaniom dobrej roboty, przekształcamy się w istoty coraz mniej zdolne do przystosowywania się do warunków środowiska pracy i o słabnącym systemie immunologicznym, czyli w istoty szybciej dążące do śmierci.

Tej tezy nie podważa fakt wydłużania się średniego czasu życia. Ma to bowiem miejsce głównie w krajach rozwiniętych i dzięki stosowaniu różnych technicznych substytutów narządów oraz ich funkcji, co redukuje naturalną odporność biologiczną, a w końcowym rachunku prowadzi do degeneracji gatunku ludzkiego i zmniejszenia jego szans na przetrwanie w porównaniu z innymi gatunkami istot żywych.

Inaczej mówiąc, wydłużenie średniego czasu życia jednostek w danej populacji nie powoduje bezpośrednio wzrostu szans na przeżycie gatunku. Presja na zwiększanie produktywności odbija się niekorzystnie nie tylko na pracownikach i pracodawcach, ale też na środowisku pracy - staje się ono coraz bardziej męczące, uciążliwe i stresujące. Takie środowisko nie sprzyja dobrej robocie.

Chęć, a raczej konieczność bycia najlepszym pracownikiem wymusza rywalizację pracowników w osiąganiu coraz większej wydajności i konkurencję. Wskutek tego postępuje również wynaturzenie i odpodmiotowienie stosunków pracy. Współczesne human relations w zakładach pracy charakteryzują się traktowaniem ludzi jak przedmioty. Są też podporządkowane regułom walki konkurencyjnej, w której zwyciężają jednostki najsilniejsze - „przodownicy pracy" lub pracoholicy, a nie najwartościowsze. Tak więc rację ma Kotarbiński, że dobra robota może pomagać ludziom i szkodzić.

W konkluzji trzeba stwierdzić, że współczesna ekonomia domaga się ciągłego doskonalenia się w dobrej robocie. Jednak doskonalenie pracy polega na spełnianiu różnych warunków, a nie tylko na czynieniu jej nieskończenie wydajną. A zatem, ideę maksymalizacji dobrej roboty, postulowaną przez prakseologię T. Kotarbińskiego, trzeba zastąpić ideą jej optymalizacji. Natomiast ekonomiczne parametry dobrej roboty powinno się uzupełnić kryteriami społecznymi i ekologicznymi i połączyć je w jedno kryterium systemowe.

Wiesław Sztumski