banner

sztumski-ost.     Krytyka jest składnikiem oraz formą opinii, recenzji i oceny. Nikt nie lubi być krytykowany, zwłaszcza, kiedy ocenia się go źle. A zazwyczaj krytykę pojmuje się jako ocenę negatywną i sądzi się, że powinna koncentrować się na tym, co najgorsze. A faktycznie ma być dokonywaniem oceny oraz analizy wartości czegoś z uwzględnieniem tak dobrych, jak i złych stron.

Niestety, krytykujący skupiają się zazwyczaj na wykrywaniu braków i niedociągnięć i ograniczają się do ukazywania mankamentów. Wychodzą bowiem z błędnego założenia, że o tym, co dobre, nie warto wspominać, a tym bardziej podkreślać czyichś zasług. W związku z tym, wyżywają się na wytykaniu niedociągnięć, a niektórym krytykom o skłonnościach sadystycznych sprawia to chyba przyjemność. Dlatego ludzie krytykowani wiedząc o tym, przyjmują względem krytykujących postawę przysłowiowego psa w stosunku do jeża. W konsekwencji, nader często tworzy się między nimi relacja animozji, która w skrajnym przypadku może przerodzić się we wrogość.

Ludzie mający o sobie wygórowane mniemanie, zarozumiali i wierzący w swą nieomylność z racji zajmowanego stanowiska, albo posiadanego stopnia naukowego, wywodzący się przede wszystkim z kręgów władzy, ale również nauczycieli - są szczególnie wrażliwi na wszelkie uwagi krytyczne kierowane pod ich adresem. Tak, jakby się bali, że wytykanie im błędów może spowodować obniżenie ich prestiżu, przynieść ujmę, albo zagrażać pozycji zawodowej i społecznej. Duma powoduje, że nie chcą być pouczani przez kogoś, nawet, jeśli wskazówki zawarte w krytyce czynione są z życzliwości oraz w dobrej intencji. Przecież krytyka, o ile tylko jest rzetelna, ma służyć doskonaleniu ludzi i ich postępowania, autora i jego dzieła. Tu, oczywiście pojawia się istotna kwestia krytyki uczciwej, sprawiedliwej i obiektywnej, a nie tendencyjnej. Ale życzliwa i konstruktywna krytyka należy u nas do rzadkości. Przeważnie jest destrukcyjna i – delikatnie mówiąc – nieprzychylna.


Skąd się to bierze?


Przyczyny są dwojakiego rodzaju: obiektywne i subiektywne, ale przeważają raczej te drugie. Wśród pierwszych można by wskazać na globalne i lokalne, nasze typowo polskie. Globalną przyczyną jest niewątpliwie walka konkurencyjna, która zaostrza się wraz z rozwojem kapitalizmu z nieludzką twarzą, kiedy jeden drugiego stara się zniszczyć w aspekcie psychicznym, ekonomicznym, społecznym, politycznym, zawodowym i nawet fizycznym, byle utrzymać się na zajętej pozycji, wybić się, lub za wszelką cenę zrobić karierę zawodową czy polityczną. Jest to znany syndrom zaciekłej walki szczurów w pogoni za bogactwem i władzą. Na to nie ma się jakiegoś znaczącego wpływu w ustroju ekonomiczno-społecznym panującym obecnie w świecie.

Ta przyczyna rodzi następną - narastający do ostatecznych granic egoizm, przejawiający się w trosce tylko o swoje dobro i interesy, a nie o wspólne. Jest to swoisty paradoks społeczeństwa obywatelskiego w krajach o mniej lub bardziej rozwiniętej demokracji.

Przyczyną lokalną w krajach postsocjalistycznych jest tradycyjny sposób zachowania się ludzi przyzwyczajonych do centralistycznego, odgórnego czy hierarchicznego stylu zarządzania w postaci tzw. centralizmu demokratycznego. Wprawdzie system ten, zwłaszcza w okresie stalinowskim, domagał się samokrytyki w formie jakby publicznej spowiedzi świeckiej i wyznania win wszem i wobec, odwołując się do sumienia partyjnego i zasad moralności komunistycznej, ale nikomu nie przyszłoby nawet do głowy, żeby krytykować swoich przełożonych, przede wszystkim hierarchów aparatu partyjnego i państwowego. Oni bowiem, uznając się za najlepszych, uosabiali niepodważalną rację oraz absolutną nieomylność i nieskazitelność.

Około pół wieku życia w takich warunkach z pewnością oduczyło ludzi podejmowania krytyki, a władców - odpowiedniego i chętnego przyjmowania jej. Z jednej strony, te przyczyny tłumaczą do pewnego stopnia niechęć do krytyki i taki sposób krytykowania, żeby nikomu zbytnio nie narazić się, a z drugiej - awersję do tego, by być krytykowanym przez kogoś. Nie bez winy jest również system edukacji w okresie transformacji ustrojowej, w ramach którego nie znalazło się miejsce na nauczanie zasad dyskusji oraz reguł erystyki. Większość nauczycieli, również akademickich, niechętnie podejmuje dyskusję czy polemikę ze swoimi uczniami i studentami ze strachu przed ujawnieniem swej ignorancji i braku umiejętności argumentacji logicznej na rzecz swoich poglądów.



Polityka krzyku



Ignorancję w zakresie krytyki oraz polemizowania wykazują nawet ci, którzy niejako zawodowo krytykują i polemizują - politycy, posłowie, senatorowie oraz inni przedstawiciele elit rządzących. Żenujące i budzące niesmak są ich wystąpienia w parlamencie, dyskusjach i wywiadach przed kamerami telewizyjnymi.
A słuchają ich miliony ludzi w Polsce i za granicami. Co gorsze, nie dostrzegają oni znaczenia braku wiedzy o kanonach krytykowania i przekonywania oponentów o swojej racji i dlatego nie starają się dokształcić w tym zakresie. Jedyne, co potrafią, to naśmiewać się ze swoich oponentów, ubliżać im, posługiwać się argumentami ad personam, często kłamliwymi pomówieniami, przekrzykiwać się nawzajem i czynić swoiste - zresztą nędznej jakości - widowisko z posiedzeń parlamentu, narad oraz audycji.

Przekrzykiwanie się dyskutantów jest zjawiskiem typowym i powszechnym dla cywilizacji krzyku, gdzie moc argumentów logicznych zastępowana jest natężeniem krzyku. I jak mają być szanowani przez zwykłych zjadaczy chleba, którzy biorą (swoją drogą, czy powinni brać) przykład z owych wybrańców narodu i eurodeputowanych?
I znowu ciśnie się pytanie, czy nie należałoby zorganizować jakiegoś obowiązkowego szkolenia w tym zakresie już na etapie przygotowania się do startu w wyborach, a najpóźniej na samym początku kadencji, podobnie, jak na samym początku uczy się studentów pierwszego roku z korzystania z biblioteki. Ktoś przecież powinien zadbać o ich kindersztubę, żeby nie dopuścić do sytuacji kompromitujących!
A na naukę nigdy nie jest za późno i nie trzeba się wstydzić tego, że się czegoś nie umie, lecz raczej skwapliwie korzystać z okazji nauczenia się rzeczy pożytecznych i niezbędnych do wykonywania zawodu, albo pełnienia ról społecznych.

Tu nie chodzi o to, żeby radni i parlamentarzyści mieli wyższe wykształcenie i posiadali tytuły naukowe, chociaż w społeczeństwie wiedzy, które rzekomo budujemy, byłoby to z wszech miar wskazane. Nota bene, ani studia, ani tytuły naukowe nie gwarantują jeszcze umiejętności rzetelnej dyskusji, konstruktywnej krytyki i życzliwej polemiki.


Naszych polemistów cechuje zaciekłość, która sama w sobie nie jest może naganna, bo nadaje kolorytu polemice, ale jest to zaciekłość często przeradzająca się w zacietrzewienie, złośliwość, agresję i chęć zniszczenia oponenta. A to jest już cecha godna potępienia, ponieważ przyczynia się do przekształcania krytyki w ordynarne krytykanctwo, które właściwie niczemu nie służy. Rzetelna krytyka i polemika ma być konstruktywna, ma wytykać błędy, nawet w najostrzejszy sposób, ale w celu doskonalenia kogoś albo zbudowania czegoś lepszego.


Im gorzej, tym lepiej



Taki negatywny i destrukcyjny sposób uprawiania krytyki przenosi się na odnoszenie się partii opozycyjnych do rządzących w naszym parlamencie i w innych gremiach. Można niebezpodstawne mieć wrażenie, że zadaniem opozycji jest totalna dezawuacja rządu i partii rządzącej aktualnie. Cokolwiek dobrego nie zrobiliby rządzący, jest bez jakiejkolwiek próby rzetelnego i obiektywnego spojrzenia na to oceniane źle tylko dlatego, że to zrobili „oni”.
Wciąż jeszcze pokutuje w naszym społeczeństwie wywodzący się ze złej tradycji podział binarny, często antagonistyczny, na „my” (naród, podwładni, obywatele) i „oni” (elity władzy). Czas najwyższy zrezygnować z tego przeciwstawiania i uświadomić sobie, że „my” i „oni” tworzymy jedno społeczeństwo, wspólnie realizujące zadania, które mają na celu dobro wszystkich - całego narodu i państwa.

Swoistym i chyba zaściankowym, i permanentnym fenomenem polskiej sceny politycznej jest aprioryczne przeszkadzanie pracy rządu i parlamentu we wszelkich poczynaniach. Ma ono na celu powodować postępujący paraliż funkcjonowania państwa. Opozycja wychodzi bowiem z założenia, że im gorzej działa rząd, tym lepiej – oczywiście dla niej. Chce na ruinach państwa budować swoją wyższość w myśl zasady: gdybyśmy rządzili, byłoby znacznie lepiej.

Niestety, na to wierutne kłamstwo o poprawie warunków życia po dojściu opozycji do władzy daje się nabrać wielu ludzi – przyszłych wyborców – i dlatego powiększają się notowania partii opozycyjnych i ich elektorat. A ten wzrost notowań bierze się o wiele bardziej z subiektywnych oczekiwań i nadziei na lepsze jutro, aniżeli z obiektywnej analizy politycznej i gospodarczej.

Nadzieja zwykle opiera się na iluzji oraz głupocie. Wiadomo przecież, że we współczesnym świecie zglobalizowanym przez finansjerę, o poziomie życia w państwie tylko w bardzo niewielkim stopniu decyduje rząd i naród. O wiele bardziej, jeśli nie w decydującej mierze, zależy on od globalnych uwarunkowań ekonomicznych, a w ostatecznym rachunku od zmowy międzynarodowych konsorcjów bankowych.

Tylko ci faktyczni decydenci, od których zależy los i poziom życia miliardów ludzi na świecie, działają w ukryciu i nie są powszechnie znani; trudno więc kierować do nich żale i postulaty. Łatwiej - do konkretnych osób rządzących, uporczywie wymienianych przez opozycjonistów przy każdej nadarzającej się okazji.

Tak więc celem opozycji jest kształtowanie negatywnej postawy do rządzących w naszym państwie i przedstawianie ich w jak najgorszym świetle w wyniku powtarzania do znudzenia fraz: „ten rząd nic nie robi”, „ten rząd jest niekompetentny” itp. Jest to znany i ograny chwyt propagandowy – im częściej powtarza się te same kłamstwa, tym bardziej stają się one z czasem wiarygodne w opinii publicznej.



Zapomniał wól jak cielęciem był...



Nie było i nie ma takiego rządu, który składałby się z ludzi nieskazitelnych i który nie popełniałby błędów. Sami rządzący często nie potrafią ich dostrzec. Zadaniem uczciwej opozycji, która patrzy na pracę rządu z odpowiedniego dystansu i wystawia mu oceny, jest wychwytywanie mankamentów, ukazywanie ich rządowi i podpowiadanie lepszych sposobów działania oraz rozwiązań problemów społecznych.
Partie opozycyjne mają przecież współpracować z partiami rządzącymi, żeby wspólnym wysiłkiem i wzajemnym wspieraniem się przyczyniać się do lepszego funkcjonowania państwa i życia obywateli a także do poprawy wizerunku narodu i kraju w oczach cudzoziemców. Tym bardziej, że niektórym z nich z różnych powodów zależy na psuciu opinii naszemu państwu i narodowi.

Partie opozycyjne powinny też działać społem z rządzącymi na rzecz kontynuacji polityki państwa. Tego jednak nie czynią. Każdy kolejny rząd zaczyna uprawiać politykę od ni owa, od punktu zerowego, bez względu na to, czy stara polityka była zła jakby nowa miała być lepsza. Wychodzi z założenia, że jego poprzednicy celowo działali na szkodę obywateli i państwa, co jest oczywista bzdurą.

Głupota opozycji polega na tym, że nie uświadamiają sobie tego, że w ten sposób podcinają gałąź, na której siedzą, bo kiedy same dojdą do władzy - a zwykle partie rządzące i opozycyjne co kilka lat zamieniają się raz jedne rządzą, raz drugie - będzie musiała rządzić na fundamencie państwa, które z własnej woli doprowadziła wcześniej do ruiny.

Możliwe, że w tym szaleństwie jest metoda – zawsze będzie można usprawiedliwić niedotrzymanie obietnic wyborczych tym, że trzeba było zaczynać budowę państwa i polityki od początku i że brakło im czasu na ich realizacje w okresie kadencji rządu. I znowu wyborcy, którzy dzisiaj uwierzyli opozycji, zostaną oszukani i jutro będą żałować tego, że dali się nabrać na kolejne obietnice wyborcze bez pokrycia, i znów zwiążą swoje nadzieje z inną opozycją.

W taki sposób historia będzie się powtarzać, a ludziom wcale lepiej nie będzie. Będzie to trwało tak długo, dopóki celem partii politycznych, przede wszystkim opozycyjnych, będzie żądza władzy, a nie współpraca na rzecz dobra publicznego oraz interesu własnego narodu i państwa.

Wiesław Sztumski

29 kwiecień 2012