Być może jest taka prawidłowość rozwoju społecznego, że liczba sprzeczności rośnie wraz z postępem cywilizacyjnym, przyrostem demograficznym i kondensacją przestrzeni społecznej, a ten wzrost dokonuje się nie liniowo, lecz wykładniczo. Jednocześnie, wiele z nich staje się coraz ostrzejszych i coraz trudniej jest je łagodzić lub eliminować. Sprzeczności społeczne mają postać sporów, konfliktów i antagonizmów społecznych.
Różne są przyczyny i skutki sprzeczności społecznych. Przede wszystkim rodzą się one na gruncie zazdrości (przyczyna psychologiczna, subiektywna) oraz konkurencji (przyczyna ekonomiczna, obiektywna).
U podstaw stosunków między ludźmi - wzajemnego odnoszenia się do siebie, zachowania się wobec innych i działań podejmowanych w stosunku do nich - leżą czynniki osobowościowe i egzystencjalne.
Negatywnymi skutkami sprzeczności społecznych są postawy wrogości, ksenofobii, nienawiści i agresji. Są nimi również zjawiska dysharmonii społecznej, dysfunkcji społeczeństwa i państwa, a także organizacji oraz instytucji społecznych i państwowych.
Te postawy i zjawiska narastają, szerzą się i potęgują w tempie proporcjonalnym do przyspieszania różnych procesów zachodzących w socjosferze zgodnie z zasadą akceleracji, której podporządkowany jest współczesny świat.
Wśród dorosłych, młodzieży, a nawet dzieci coraz więcej jest wrogości, agresji, zawiści i nienawiści (modne ostatnio hejtowanie) oraz nieprzebierającej w środkach, formach i sposobach walki konkurencyjnej: o pracę, stanowisko, ocenę, pozycję społeczną, władzę i bogactwo. Im bardziej ludzie poddają się ideologii konsumpcjonizmu, tym zawzięciej konkurują, nienawidzą i zwalczają się. I tym częściej popadają w konflikty. Towarzyszy temu zanik postaw empatii, życzliwości i życia w zgodzie. Konflikty, spory, waśnie i zwalczanie się mają miejsce wewnątrz grup społecznych oraz organizacji (rodzin, partii politycznych, instytucji, przedsiębiorstw, kościołów itp.) i między nimi. Powszechne skonfliktowanie i walka stanowią jedno z poważnych zagrożeń dla należytego funkcjonowania społeczeństwa oraz dla egzystencji jednostek.
Niezbędna adaptacja
Życie w takich warunkach staje się coraz trudniejsze, niekiedy nie do zniesienia, a szanse na przeżycie są coraz bardziej ograniczone. Nie da się ich zmienić tak długo, jak długo będzie trwać obecny system ekonomiczny, ustrój polityczny i odpowiadająca im ideologia konsumpcjonizmu. Te trzy elementy są mocno sprzęgnięte ze sobą i wspomagają się nawzajem; dlatego są bardzo stabilne i odporne na zmiany, które tu i ówdzie próbuje się czasami podejmować.
Wobec tej sytuacji jesteśmy faktycznie bezradni i bezsilni. Dlatego, dopóki nie dokona się jakaś rewolucja w skali światowej - ustrojowa, ekonomiczna i aksjologiczna - nie pozostaje nic innego, jak dostosować się do życia w takich warunkach. Adaptacja do środowiska jest warunkiem koniecznym do przeżycia. Chęć przeżycia - charakterystyczna dla wszystkich istot żywych, wynikająca z instynktu samozachowawczego, którego ludzie jeszcze nie wyzbyli się – zmusza do podejmowania działań na rzecz ograniczania, osłabiania lub łagodzenia sprzeczności społecznych. Nie dotyczy to podstawowych i typowych dla naszych czasów sprzeczności, których w ogóle nie sposób się pozbyć, jak np. między kapitałem a pracą, albo bogatymi i biednymi. Z nimi po prostu trzeba się pogodzić i przejść do porządku dziennego nad nimi.
Ale jest masa sprzeczności nieistotnych, które mają postać mniej lub bardziej znaczących konfliktów, które też nękają ludzi, utrudniają im życie i przeżycie. Realną szansą na uporanie się z nimi - złagodzenie lub eliminację - jest kształtowanie postaw tolerancji dla wszelkich inności, wzajemnego przebaczania sobie (miłosierdzia), a także chęć dochodzenia do kompromisów, albo konsensusów.
Jednak z wybaczaniem - a tym bardziej z miłosierdziem (mamy „rok miłosierdzia”) zalecanym przez katolików, którzy stanowią większość naszego społeczeństwa - nie mamy do czynienia za często. Te zalecenia kościoła są nagminnie ignorowane w zachowaniach codziennych. Być może dlatego, że w tym systemie społecznym, gdzie „człowiek człowiekowi wilkiem”, oznaczałoby to nieporadność, brak siły, umiejętności i chęci stawiania czoła przeciwnikowi, albo tchórzostwo (unikanie walki lub ucieczka z pola walki).
Natomiast z powszechną aprobatą spotyka się dążenie do kompromisów. Upatruje się w nich panaceum na zażegnywanie sporów i konfliktów wynikających z obrony interesów stron pozostających w sporze lub konflikcie.
Zgniły kompromis
Dążenie do rozwiązywania konfliktów za pomocą kompromisów, a nie walki, jest czymś pozytywnym. Jednak kompromis nie jest najlepszym narzędziem usuwania konfliktu.
Po pierwsze, nie likwiduje go całkowicie, tylko wycisza.
Po drugie, w większości przypadków, usuwa go na pewien czas, w którym konflikt nabrzmiewa w ukryciu, by w stosownym momencie odrodzić się, nawet w ostrzejszej formie niż poprzednio.
Po trzecie, nie satysfakcjonuje stron uczestniczących w konflikcie, gdyż mają one świadomość tego, że w imię jakiegoś dobra wspólnego, dla którego zawarły kompromis, muszą zgodzić się na rezygnację z części swych interesów lub aspiracji.
Kompromis rzadko jest dobry, częściej bywa „zgniły”. Mimo to, w zaistniałej sytuacji konfliktowej poszukuje się kompromisu. Czasem, żeby faktycznie żyć w zgodzie, a czasem, żeby tylko udawać, że chce się zgody. W tym drugim przypadku szukanie kompromisu jest działaniem intencjonalnie pozorowanym po to, by być dobrze widzianym przez postronnych ludzi; w rzeczywistości chodzi o maskowanie przed nimi swojej złości, wrogości czy agresji. Wiedza przeciętnych ludzi o kompromisach jest nikła, często żadna. Sztuki osiągania kompromisu nie uczy się w szkołach, mimo że należałoby to czynić w świecie tak mocno skonfliktowanym teraz, a jeszcze mocniej w przyszłości. Niestety, cele wychowawcze są coraz mniej dostosowane do potrzeb współczesności.
Również klasa polityczna i zarządzająca niewiele różni się w tym względzie od reszty społeczeństwa, jakkolwiek niektórzy z nich ukończyli odpowiednie, albo byle jakie studia w „Wyższych Szkołach Pobierania Czesnego”.
Wśród tych, którzy opanowali tę wiedzę i posiedli stosowne umiejętności, są tacy, którzy tylko pozorują wolę kompromisu, chociaż z góry wiedzą, że poszukiwanie go musi zakończyć się niepowodzeniem. Oni za żadne skarby nie zrezygnują ze swego stanowiska, nie ustąpią w sporze, a tym bardziej nie przyznają się do popełnionych błędów, ani do winy. To są ludzie z natury obsesyjni, despotyczni, agresywni, często zakompleksieni i jakby przeznaczeni do sprawowania władzy totalitarnej. Charakteryzuje ich zadufanie w swojej racji, której inni nie przyznają im, zacietrzewienie i nieprzejednanie. Żywią się sporami i konfliktami, dzięki którym umacniają swoje panowanie nad innymi. Są tak głupi, chociaż nie brakuje im sprytu, przebiegłości i inteligencji, że nie zdają sobie sprawy z własnej głupoty i z tego, że szkodzą ogółowi, instytucjom, organizacjom i państwu. Najgorsze są rządy głupich.
Z tolerancją na bakier Warunkiem niezbędnym do wszczęcia działań na rzecz kompromisu jest tolerancja. Trzeba akceptować przeciwnika w sporze i jego racje (nikt nie spiera się bez racji), uznać go za równoprawnego partnera, mimo nierówności pozycji społecznej, wykształcenia, itp., zrozumieć go oraz być wyrozumiałym dla niego, jego stanowiska i żądań.
Ale w naszym społeczeństwie z tolerancją też nie jest dobrze. Również na tę sprawę wciąż jeszcze zwraca się za mało uwago w edukacji. Jesteśmy mało tolerancyjni dla różnego rodzaju ludzi - nawet najbliższych nam - i rozmaitych inności.
A na dodatek różni ludzie (głównie przedstawiciele władz), organizacje, ideologie i religie, kierując się źle rozumianymi pojęciami patriotyzmu, tożsamości narodowej i dobra wspólnego (bliskimi nacjonalizmowi i szowinizmowi), nawołują jawnie w pochodach, na wiecach, w środkach masowego przekazu i Internecie do nietolerancji oraz ksenofobii. I do zwalczania ludzi nie mieszczących się w stereotypie Polaka-katolika, innych i obcych pod względem etnicznym, wyznaniowym, kulturowym, itd.
Ludzie w większości nie znają zasad tolerancji i nie interesują się nią, mimo że życie w społeczeństwie pluralistycznym - kształtowanym na razie pomału, ale w przyszłości szybciej pod wpływem globalizacji i transmigracji - wymusza posiadanie takiej wiedzy i odpowiednie postępowanie.
Negocjacje tak, ale… Ważnym instrumentem służącym do osiągania kompromisu jest negocjacja. Jest ona warunkiem koniecznym, ale niewystarczającym dla kompromisu. Daje ona efekty w rozwiązywaniu konfliktów, jeśli spełnione są odpowiednie warunki: - Strony konfliktu związane są interesami, z których jedne są wspólne i one muszą przeważyć, by doszło do zawarcia porozumienia. - Przynajmniej na początku, strony muszą okazywać wolę szukania porozumienia, aniżeli podejmowania otwartej walki prowadzącej do kapitulacji jednej z nich, czy do trwałego zerwania wzajemnych stosunków. - Strony powinny posiadać umiejętność jasnego i komunikatywnego porozumiewania się. - Strony, przystępując do negocjacji, powinny być przygotowane do wzajemnych ustępstw. - Relacje w trakcie negocjacji powinny być oparte na partnerstwie, wzajemnym zaufaniu, chęci do współpracy i prawdomówności.
Z różnych przyczyn te warunki nie są spełniane w negocjacjach mających na celu osiągnięcie kompromisów - przede wszystkim w ważnych sporach politycznych. Tutaj jedna ze stron stoi na stanowisku nieustępliwości w kwestiach wyjściowych, co od razu przesądza o losie negocjacji i bezsensie ich kontynuacji. Podejmuje się je więc tylko „na pokaz”, dla stworzenia pozoru, albo w celu wygrania na czasie, jak to miało miejsce w przypadku sporu o Trybunał Konstytucyjny. Jeśli negocjuje się tylko w tym celu, to dążenie do kompromisu z góry skazuje się na niepowodzenie - zamiast niego pojawia się kompromitacja i ośmieszenie. Problemy z komunikacją Duże zastrzeżenia można mieć do komunikacji między stronami – sposobu wyrażania się, zdolności rozumienia wypowiedzi, odpowiedzialności za słowa i intencjonalnie popełnianych nadużyć semantycznych związanych z relatywizmem znaczeniowym.
Te braki umiejętności komunikacji (z wyjątkiem celowo popełnianych błędów) biorą się ze złej praktyki nauczania języka ojczystego w szkołach. Jest ona skutkiem znacznej redukcji godzin lekcyjnych i programów nauczania, po części winni są nauczyciele, ale oni są bezsilni wobec niemądrych zarządzeń Ministerstwa Edukacji i kuratoriów.
W szkołach (z wyjątkiem studiów specjalistycznych) nie uczy się zasad poprawnego i czytelnego wyrażania myśli, ani obrony swych poglądów, o ile w ogóle pozwala się mieć uczniom własne poglądy, niezgodne z poglądami nauczycieli.
Te luki w edukacji reprezentanci elit władzy mogliby nadrobić na przykład dzięki obligatoryjnemu douczaniu się na kursach lub studiach podyplomowych zanim zostaną umieszczeni na listach wyborczych. Ale tego się nie robi, a oni sami tego nie chcą. Do wyborów wystarczają im bajkowe programy obfitujące w fantasmagorie, albo straszaki. Masy lubią iluzje i straszydła, bo budzą w nich marzenia, albo lęki. A cóż warte jest życie bez tego? Dlatego w wyborach zwyciężają oszuści obiecujący gruszki na wierzbach, a nie prawdomówni realiści.
Do nadużyć semantycznych dochodzi jeszcze jedno, polegające na nieuprawnionym uogólnianiu. Polega ono między innymi na wmawianiu ludziom, że władza pochodząca z demokratycznych wyborów reprezentuje całe społeczeństwo i dlatego wszelkie jej działania, nawet złe i szkodliwe, powinny być akceptowane przez wszystkich, bo mniejszość musi podporządkować się woli większości.
Takie nadużycie popełnia na przykład partia PiS, na którą głosowało zaledwie 5,71 mln obywateli spośród 30,53 mln uprawnionych do głosowania, tj. 18,70 %, zaś spośród faktycznie głosujących (frekwencja wynosiła 50,92%) 24,82 mln osób, tj. 62,30 %, nie głosowało na tę partię. Jeśli liczyć głosujących faktycznie (uczestniczących w wyborach), to okazuje się, że na PiS głosowało 37%, a na inne partie 63%, a więc też nie większość (dane PKW -http://parlament2015.pkw.gov.pl).
W świetle tego, jakby nie liczyć, nie zdobyła ona poparcia żadnej większości społeczeństwa. A wmawianie ludziom o mandacie uzyskanym od całego społeczeństwa i legitymizacji rządów tej partii do reprezentowania woli całego narodu jest zwykłym nadużyciem bezzasadnego uogólnienia i szalbierstwem politycznym.
Do tego trzeba dodać, że znikoma, chociaż bezwzględna większość posłów PiS w parlamencie (235 na 460, tj. 51 %) nie uprawnia ich do wypowiadania się w imieniu całego społeczeństwa i narzucaniu mu swojej woli. Świadczy tylko o ich zarozumialstwie, pysze, arogancji i pokusie do dyktatorstwa. Nie wiedzą, albo zapomnieli o tym, że w prawdziwej demokracji rządzi większość parlamentarna, która szanuje mniejszości, nawet te nieliczne, a zwłaszcza najsłabsze.
Historia uczy
Kompromisy są niezbędne nie tylko do przeżycia biologicznego, ale i politycznego. Historia pokazuje, że rządy totalitarne, które z natury rzeczy w ogóle nie były skłonne do kompromisów i dążyły do konfrontacji (wojen, puczów, rewolucji itp.), stosunkowo szybko upadły; najbardziej dyktatorskie - po kilkudziesięciu latach.
Przetrwanie rządów w warunkach współczesnego świata będzie zależeć od ich chęci do znajdowania kompromisów, umiejętności i znawstwa sztuki osiągania kompromisów w najtrudniejszych sytuacjach, które zrazu zdają się bez wyjścia.
Ile razy doszłoby do kolejnej wojny światowej, gdyby nie mądrość rządzących supermocarstwami. W najbardziej spornych sprawach potrafiły się one dogadać nie tracąc swej pozycji, mimo ustępstw i częściowej rezygnacji z egoistycznych interesów.
Z dążeniem do prawdziwych kompromisów międzynarodowych i wewnętrznych mamy do czynienia również teraz. Na kompromisach opiera się polityka mądrych rządów w wielu krajach. Tylko takie prawdziwe i mądre kompromisy rozwiązują sprzeczności. Fałszywe i pozorowane szybko zostają zdemaskowane i są nieskuteczne. A jeśli czasami zdarzają się, to kompromitują polityków i ich rządy. Wiesław Sztumski