Z prof. Andrzejem Szahajem, filozofem kultury i polityki, dziekanem Wydziału Humanistycznego UMK w Toruniu, autorem głośnej książki „Kapitalizm drobnego druku”, rozmawia Anna Leszkowska
- Wiemy już sporo o powodach wyboru przez Polskę po 89 r. modelu neoliberalnego w gospodarce – w dodatku jego wersji anglosaskiej, najbardziej radykalnej. Umyka nam jednak pewna refleksja ogólniejsza, dotycząca czasu, w którym go wprowadzano w wielu państwach, uwarunkowań cywilizacyjnych, politycznych i kulturowych.
Przypomnijmy, że narodziny neoliberalizmu to lata 70., tuż po rewolcie ogólnoświatowej roku 1968 i lata rozkwitu postmodernizmu - upadek wiary w rozum i systemowość, indywidualizm oraz konsumpcyjny styl życia.
W 1989 r. Polska, leżąca na peryferiach terytoriów wysokorozwiniętych, dopiero odkrywała te prądy, które właściwie wchodziły już w okres schyłkowy. Czy taki skok społeczeństwa i państwa w inny świat może się udać? Naukowcy i politycy po latach przyznają, iż weszliśmy w neoliberalizm w nieodpowiednim momencie…
- To było tak: gdy rozpoczynaliśmy swoje reformy, neoliberalizm był absolutnie dominującym, wręcz hegemonicznym prądem intelektualnym, szczególnie w ekonomii. Jego przedstawicielom wydawało się, że wreszcie wprowadzili ekonomię na tory nauki ścisłej, że są w stanie formułować żelazne prawa w oderwaniu od refleksji filozoficznej, socjologicznej czy politologicznej.
A do tego, praktyka państw zachodnich, w szczególności anglosaskich, sterowana neoliberalizmem zdawała się wykazywać na jego słuszność. Po latach stagnacji nastąpiło niewątpliwe ożywienie gospodarcze.
Nadto międzynarodowe organizacje gospodarcze jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Bank Światowy przyjęły założenia neoliberalne jako jedynie słuszne (jak najmniej państwa, jak najwięcej rynku).
Trudno się zatem dziwić, że i nasi reformatorzy uznali, iż nie ma co eksperymentować, tylko trzeba iść neoliberalną ścieżką, która zdawała się wtedy prowadzić do ekonomicznego raju. Tym bardziej, że neoliberalne rozwiązania ekonomiczne podpowiadali nam wszyscy transformacyjni pomocnicy. Wewnętrzny opór zaś był słaby i to zarówno w sensie politycznym, jak i ekonomicznym.
Poza tym byliśmy państwem upadłym i trzeba było coś zrobić szybko, aby odbić się od dna.
Co do reszty rzeczy, o których Pani wspomina, to faktycznie bardzo ciekawy jest kontrkulturowy kontekst narodzin neoliberalizmu czy wręcz libertarianizmu, prądu jeszcze skrajniejszego niż neoliberalizm. Oto zbuntowani studenci z lat sześćdziesiątych za swojego głównego wroga obrali państwo. Bunt odbywał się w imię nieograniczonej wolności oraz praw jednostki do szczęścia. Ważne było także nastawienie na kolekcjonowanie ciekawych wrażeń, ogólny hedonizm sprzyjający późniejszej eksplozji konsumpcjonizmu.
Wszystko to stanowiło pożywkę dla rozkwitu libertarianistycznych nastrojów, które zostały znakomicie skonsumowane przez proroków neoliberalnych rozwiązań gospodarczych, choć oni sami jako obyczajowi konserwatyści brzydzili się ruchem kontrkultury (jak np. Milton Friedman).
Tak oto paradoksalnie zbuntowani studenci swoimi pragnieniami utorowali drogę do dominacji ideologii, która w swoich efektach przyniosła skutki całkowicie sprzeczne z ich tęsknotami, jak utowarowienie wszelkich aspektów życia oraz narodziny czegoś, co wielki kanadyjski politolog C. B. Macpherson nazwał kiedyś „społeczeństwem rynkowym”.
System jak zwykle przetworzył ludzkie pragnienia i bunt w towar.
- Pokolenie 68 dostało od rządzących dobre posady, aby się nie awanturowało i spokojnie weszło w buty klasy średniej, przeciwko której się buntowało. Tak się skończyła ta rewolta, która u nas zdecydowanie nie jest doceniana i której przypisano zupełnie inną ideologię.
Wydaje się, że u nas pokolenie 89 poszło tą samą drogą i dostało równie dobre apanaże. Kariery, jakie zrobili „opozycjoniści” – bez względu na kompetencje społeczne - pokazują dzisiaj, że mimo pięknych, a często bałamutnych haseł, celem było głównie zdobycie władzy, a mniej reforma państwa. Przecież prof. Kowalik wyraźnie pisze, że w 89 r. Sachs nie był tak radykalny w programie napisanym dla Polski jak Balcerowicz; nie wierzył, że można tak iść po trupach…
Widać z tego, że wprowadzenie skandynawskiej odmiany kapitalizmu, czego Pan był i jest zwolennikiem, podobnie jak prof. Kowalik, nie było chyba wówczas możliwe. A przynajmniej nie z tymi kadrami…
- Jak Pani świetnie wie, jestem zdecydowanym zwolennikiem modelu skandynawskiego. Cieszyłbym się, gdyby zaczęto go wprowadzać w Polsce zaraz na początku transformacji. Obawiam się jednak, że nie było to możliwe. Wymagałoby znacznie wolniejszego tempa przemian. Tymczasem trzeba było coś zrobić szybko i szybko osiągnąć jakieś widoczne efekty. Stąd ogromny pośpiech, który zaważył na naszych reformach. Jakoś go rozumiem.
Moim zdaniem, największym błędem było jednak niewprowadzanie korekt na wzór skandynawski wtedy, gdy odbiliśmy się już do dna i było widać, że neoliberalny kapitalizm anglosaski przynosi sporo szkód. W tym sensie przespaliśmy szczególnie końcówkę lat 90-tych, no i wszystkie lata po wejściu do Unii Europejskiej. Co do kadr to sprawa nie jest taka prosta. Myślę, że znalazłyby się i stosowne kadry (choćby ludzie związani z prof. Tadeuszem Kowalikiem czy prof. Ryszardem Bugajem), gdyby była jakaś siła polityczna zdecydowana pchnąć Polskę na tory skandynawskie (tym faktycznie rządzącym absolutnie nie odmawiam dobrej woli; nigdy nie ośmieliłbym się posądzić np. prof. L. Balcerowicza o prywatę, albo cynizm; bardzo go szanuję i cenię, choć się z nim w wielu sprawach zupełnie nie zgadzam). Takiej nie było, co wynika z jednej strony z owej hegemonii neoliberalnej ideologii, a także układu sił i interesów.
Za neoliberalnym modelem ustroju opowiedziały się grupy interesu o decydującym znaczeniu dla losów naszego kraju w ciągu ostatnich dwudziestu siedmiu lat. Głównie wielkomiejska inteligencja, która bardzo zyskiwała na zmianach, klasa polityczna w całości bez względu na orientację ideową oraz kształtująca się grupa dużych przedsiębiorców mających ewidentnie wpływy polityczne.
Trzeba też pamiętać o otoczeniu ekonomicznym i politycznym. Nasi najważniejsi sojusznicy: Stany Zjednoczone oraz Unia Europejska realizowali projekt neoliberalny z ogromną żarliwością (i jedni i drudzy mają teraz z tego powodu spore kłopoty). Nasz zwrot w stronę Skandynawii wymagałby zatem odwagi i wizji, a tego nam bardzo przez ostatnie kilkanaście lat brakowało. Zabrakło męża stanu z prawdziwego zdarzenia oraz tak zdecydowanego i wpływowego ekonomisty jak prof. Leszek Balcerowicz, gotowego do wprowadzania w życie modelu nordyckiego.
- Profesora Kowalika intrygowała też rola premiera Mazowieckiego – „chodzącego kodeksu zasad moralnych” - we wprowadzaniu tak niesprawiedliwego społecznie ustroju, za którego skutki przepraszał Jacek Kuroń, bardzo krytycznie oceniał prof. Karol Modzelewski, a ostatnio prof. Marcin Król stwierdził brutalnie „Byliśmy głupi”. Oczywiście, historii nie zmienimy, choć zastanawia fakt, że przy właściwie dobrym dostępie do informacji na temat neoliberalizmu, jaki miały elity już w latach 70., zgodziły się na taką formę ustroju, który „umeblował” życie wielu pokoleń Polaków i to w większości źle.
Dzisiaj, po tylu latach szoku do głosu dochodzi kolejne pokolenie, któremu ten neoliberalny świat się nie podoba i wydaje się, że historia się powtarza… Jak pan ocenia tę sytuację nie tylko pod względem ustroju politycznego, ale i jego filozoficznej, kulturowej „podkładki”, czyli prądów intelektualnych - o ile takowe się pojawiły… Widzimy, że np. ruch alterglobalistów czy oburzonych umarł…
- Dosyć dobrze wiemy, co się stało i jakie są tego przyczyny. Literatura na temat kryzysu, neoliberalizmu, turbokapitalizmu jest ogromna. Diagnoza zatem została postawiona, wiemy, że w tę ślepą uliczkę nie można już brnąć. Kłopot w tym, że nie bardzo wiadomo co dalej.
Najlepiej byłoby powrócić do sprawdzonej polityki z najlepszych lat kapitalizmu, tzw. złotych dekad 1945 – 1975. Państwo socjalne, progresywna skala podatkowa, duży udział państwa w regulowaniu gospodarki, zrównoważony wzrost, duży udział płac w PKB, itd.
Problem w tym, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Warunki się zmieniły.
Chodzi przede wszystkim o globalizację, która poważnie ograniczyła pole manewru państwom narodowym, co za tym idzie podważyła także sens demokratycznie powziętych decyzji.
Warto jednak także pamiętać, że globalizacja nie może być traktowana jako wymówka. To, że trudniej dziś sterować pewnymi procesami ekonomicznymi czy społecznymi nie oznacza wcale, że jesteśmy bezradni. Przykład państw skandynawskich, w szczególności Szwecji, pokazuje, że można prowadzić suwerenną politykę gospodarczą i społeczną nawet w dobie globalizacji i osiągać sukces. To jeszcze jeden argument na rzecz modelu skandynawskiego.
Problem leży generalnie w tym, aby elity polityczne Zachodu zechciały wreszcie podjąć energiczne działania w celu odwrócenia negatywnych trendów, aby na miejsce partykularnych interesów pojawiło się solidarne działanie w imię dobra wszystkich. Pewne propozycje od dawna są znane jak np. podatek Tobina, który ograniczyłby rozmiary spekulacji finansowych, czy też likwidacja tzw. rajów podatkowych, która pozwoliłaby poddać jakiejś kontroli działania wielkich korporacji.
Jeśli chodzi o owe podkładki ideowe, o które Pani pyta to warto zwrócić się do idei klasycznej socjaldemokracji, do liberalizmu socjalnego, filozofii komunitaryzmu, niektórych nurtów filozofii chrześcijańskiej, jak np. personalizm, do społecznej nauki kościoła. Szukać inspiracji w stanowiskach filozoficznych, które podkreślały konieczność dbania o równość, sprawiedliwość społeczną, godność pracownika oraz o myślenie w kategoriach dobra wspólnego, a nie wyłącznie indywidualnego sukcesu, pamiętając jednocześnie, że wolność jest wartością trudną do przecenienia i trzeba ją chronić.
- Twierdzi pan, że proces naprawy neoliberalizmu to sprawa elit politycznych Zachodu. Czy to oznacza, iż tylko one mają takie możliwości i kompetencje? Czy nowe prądy i recepty na uzdrowienie tego ustroju nie mogą się narodzić poza Europą i USA?
- Neoliberalizmu nie da się naprawić. Można próbować trochę poprawić kapitalizm. To robota dla Zachodu. Reszta świata, za wyjątkiem Japonii, prezentuje jeszcze gorszą wersję kapitalizmu niż ta zachodnia. Dziki kapitalizm z nader wyraźnymi elementami socjaldarwinizmu. Próbują się z tego wyłamać niektóre kraje Ameryki Południowej, np. Ekwador czy Brazylia, ale idzie im tak sobie. Przez jakiś czas wydawałoby się, że ten ostatni kraj będzie pewnym wzorem dla wielu innych, szczególnie biednych, ale sen się skończył.
Zachód wciąż ma siłę wzorcotwórczą, i w tym co dobre, i w tym co złe. To stąd powinien wyjść impuls do zmiany. Tym bardziej, że dominujące międzynarodowe organizacje ekonomiczne i finansowe wciąż są de facto zdominowane przez kraje zachodnie, szczególnie przez USA.
Dziękuję za rozmowę.