W dniach od 18.-23. 7. 2016 r. odbył się w Hanowerze 10. Międzynarodowy Kongres Leibnizowski. Jest to impreza cykliczna, odbywająca się od 1966 roku co pięć lat. Tegoroczny Kongres z okazji 370. rocznicy urodzin i 300. rocznicy śmierci G. W. Leibniza zorganizowały: Gottfried-Wilhelm-Leibniz Gesellschaft, Uniwersytet Leibniza w Hanowerze, Leibniz-Stiftungsprofessur der Leibniz Universität Hannover oraz Towarzystwa Leibnizowskie z całego świata. Obrady, w których uczestniczyło ponad 440 osób i w trakcie których 367 autorów z 32 krajów wygłosiło referaty, toczyły się w głównym budynku Uniwersytetu Leibniza w Hanowerze.
W tym roku hasło Kongresu brzmiało: „Dla szczęścia naszego lub szczęścia innych” (Ad felicitatem nostram alienamve). A szczęśliwi możemy być tylko wtedy, gdy inni też są szczęśliwi. Chodzi o innych ludzi, inne kultury – o dobro wspólne. Tym samym, punktem ciężkości obrad była analiza prac Leibniza dotyczących jego idei dobra wspólnego.
W związku z tym Kongresem nasunęły mi się pewne refleksje na temat dobra wspólnego, którymi chcę się podzielić.
O roli filozofów
Filozofowie, jak artyści, często bywają wizjonerami i tworzą różne wyobrażenia o realnej rzeczywistości. O ile artyści materializują swoje wizje w pełnym zakresie w postaci filmów, obrazów, rzeźb, powieści, wierszy i kompozycji, to nigdy nie udaje się to filozofom. W większości przypadków ich wizje są fikcyjne. A jeśli czasem uda się je urzeczywistnić i wdrożyć, to nigdy nie do końca, albo w nieodpowiednim czasie.
Filozofowie praktyczni z reguły odnoszą się krytycznie do aktualnej rzeczywistości i chcą ją zmienić, naprawić lub ulepszać. Chcą kształtować taką rzeczywistość społeczną, która oferowałaby najlepsze warunki dla dalszego rozwoju ludzkości.
W XVII wieku, Gotfried Wihelm Leibniz przedstawił wizję systemu społecznego, stworzonego na koncepcji dobra wspólnego, który miał uszczęśliwić ludzi. Niestety, nie udało mu się przekonać władców świata do swojego pomysłu i dlatego nie był w stanie zrealizować swojego pomysłu. Zresztą nigdy dotąd nie udało się zmaterializować najlepszych pomysłów filozofów o uszczęśliwianiu ludzkości - ani w dobie rygorystycznego i racjonalistycznego Oświecenia w czasach Leibniza, ani obecnie, w czasach pobłażliwego i nieracjonalnego neoliberalizmu.
O dobru wspólnym
W filozofii, etyce i naukach politycznych, dobro wspólne jest zdefiniowane jako dobro, o którego pożytkach przekonani są wszyscy członkowie danej społeczności lub ich większość. Jego zaletą jest to, że umożliwia ludziom integrować się i organizować. Ale wadą - że może być wykorzystywane do moralnego usprawiedliwienia wielu niesprawiedliwych i nieludzkich systemów społecznych oraz tyranii. W historii nieraz tak było, np. w przypadku faszyzmu oraz socjalizmu, gdzie w imię dobra wspólnego niewolono i zabijano jednostki, instrumentalizowano je i uprzedmiotawiano oraz dokonywano ludobójstwa.
Dobro wspólne jest pojęciem abstrakcyjnym, które najczęściej funkcjonuje w postaci hipostazy w komunikacji społecznej. Odnosi się do abstrakcyjnych i bezcielesnych zbiorów jednostek, takich jak grupa, wspólnota lub społeczeństwo, a nie do konkretnych osób. Jest czymś enigmatycznym.
Ze względu na abstrakcyjne, nieścisłe, względne i subiektywne jego rozumienie, nie nadaje się do tego, by być kryterium wyborów moralnych, lub służyć za drogowskaz ludzkich zachowań.
Prócz tego, dobro wspólne ma sens tylko w społeczeństwie homogenicznym. W zróżnicowanych społeczeństwach - a z takimi mamy do czynienia w realnym świecie - dobro wspólne redukuje się do dóbr różnych grup społecznych, przede wszystkim elit rządzących.
Ideę dobra wspólnego można realizować w idealnym świecie. Leibniz zakładał, że nasz świat, stworzony przez Boga, jest a priori idealny, a w takim razie zadaniem ludzi jest dążenie do doskonałości i jak największego doskonalenia się, czyli rozwijanie cnót etycznych. Bo - jak pisał - „Cnota jest nawykiem działania zgodnego z mądrością". Cnotliwi ludzie nie są motywowani przez miłość własną, ale przez miłość bliźniego, którą Leibniz nazywa miłością bezinteresowną. Taka właśnie motywacja jest warunkiem współpracy i synergii oddziaływań wzajemnych w celu osiągnięcia dobra wspólnego.
W miarę tego, jak ludzie stają się cnotliwi, postępuje eliminacja zła. Człowiek cnotliwy jest dobrym człowiekiem, który największą przyjemność upatruje w cnocie, a największe zło w występku. Cnotliwi ludzie zachowują się moralnie poprawnie i dlatego mogą osiągać dobro wspólne.
Leibniz uważał, że państwo powinno pomagać obywatelom w ich doskonaleniu się. Dlatego cnota powinna być podstawowym celem polityki rządu, a zadaniem rządu jest kształtowanie cnotliwych ludzi.
Nic nie było ważniejsze dla Leibniza niż życzliwość. Mądrzy i cnotliwi powinni w zasadzie poświęcać całą swoją energię dobru wspólnemu w celu dokonania rzeczywistej poprawy materialnych warunków życia, wiedzy i cnoty wszystkich obywateli.
Z punktu widzenia współczesnej filozofii politycznej można traktować Leibniza jak komunitarystę. Jego koncepcja dobra wspólnego i roli rządu w dużym stopniu odpowiada ideologii komunitaryzmu. Tu również podkreśla się znaczenie kontekstu społecznego w ocenie moralnej ludzkich zachowań, a jednostka traktowana jest jako część otaczającej ją społeczności (rodziny, plemienia, grupy sąsiedzkiej, grupy zawodowej, społeczności itp.).
W komunitarystycznym społeczeństwie dobro wspólne jest określane przez społeczność; jest tylko jeden cel, do którego powinni zmierzać wszyscy obywatele. Tym celem nie jest suma interesów poszczególnych jednostek, ale to, co służy interesom wszystkich ludzi.
Państwo komunitarystyczne ma motywować obywateli do podejmowania działań w celu osiągania dobra wspólnego. A miarą preferencji danej jednostki jest to, w jakim stopniu przyczyniła się ona do realizacji dobra wspólnego.
O ideologiach
W każdej epoce, także współcześnie, były i są jakieś globalne ideologie osadzone na mitach. Paradoksalnie, rozwój nauki nie przyczynia się do eliminacji czynników irracjonalnych i elementów mitologii z naszego myślenia. Szybki proces racjonalizacji i słynny heglowski Pochód Rozumu, który rozpoczął się w XIX wieku, przekroczył już swój punkt szczytowy. Od końca XX wieku został zastąpiony przez Globalny Pochód Głupoty.
Era racjonalizmu zmienia się szybko w erę irracjonalności lub odmóżdżania ludzi. Dowodzi tego wzrost religijności (również różnych form neopogaństwa), okultyzmu, praktyk parapsychologicznych i paramedycznych, roli myślenia magicznego i życzeniowego w życiu ludzi oraz wiary w cuda, w szczęśliwe przypadki, w zalety idoli, w skuteczność modlitw, w zapewnienia polityków, w prawdziwość wypowiedzi astrologów, ideologów i propagandystów, w niezawodność urządzeń technicznych, w uczciwość reklam i ekspertyz naukowych, jak również zacieranie się różnicy między rzeczywistością a wirtualnością (między cyberświatem a realem).
W zasadzie nie ma w tym nic dziwnego. Przecież życie w dzisiejszym ryzykownym, nieprzewidywalnym, niepewnym, burzliwym, chaotycznym i bardzo zagrożonym świecie, gdzie stale zaostrzają się globalne sprzeczności ekonomiczne, polityczne i religijne, zmusza ludzi do irracjonalnych praktyk, postaw, sposobów zachowań i działań.
Ludzie rozczarowali się postępem naukowym, który wpędził ich w pułapkę ewolucji społecznej, z której nikt nie wie, jak się wydostać. Z tej racji i z innych względów, rozum i nauka utraciły wiarygodność. Wobec tego nie pozostaje nic innego, jak uciec od racjonalności i wpaść w objęcia irracjonalności, a myślenie racjonalne zastąpić przez magiczne.
Tym bardziej, że irracjonalność może dać więcej nadziei i oczekiwań (pytanie, czy realnych) niż racjonalność. Bowiem irracjonalność, w odróżnieniu od racjonalności, jest epistemologicznie i ontologicznie otwarta, i dlatego oferuje więcej możliwości działania i obszerniejsze pola decyzyjne. W związku z tym zapewnia większą wolność niż racjonalność.
W XX wieku miliony ludzi wiązały duże nadzieje z wielkimi światowymi mitologiami, np. z faszyzmem i komunizmem. Jednak nie mogły one spełnić ich oczekiwań i dlatego wyszły z obiegu. Ostatnio pojawiły się nowe mitologie światowe w postaci ideologii liberalnej demokracji i ideologii zrównoważonego rozwoju. Oprócz dawnych mitologii chrześcijaństwa i islamu, opanowują one świadomość coraz większej liczby ludzi.
Ideologia liberalnej demokracji przeżywa coraz większy kryzys w związku ze światowym terroryzmem. A celem ideologii zrównoważonego rozwoju jest takie zarządzanie zasobami naturalnymi, społecznymi i kulturowymi, aby nie zabrakło ich dla przyszłych pokoleń. Chodzi o to, by utrzymywać wzrost gospodarczy w rozsądnych granicach, aby zapewnić ludziom życie w rosnącym dobrobycie.
Jednak lobbyści różnych sektorów gospodarki kierują się nadal zasadą maksymalizacji zysku, a nie troską o dobro wspólne, jakim jest środowisko życia ludzi. Tak więc, ideologia zrównoważonego rozwoju została podporządkowana ideologii konsumpcjonizmu.
Zrównoważony rozwój gospodarczy powinien zapewnić coraz szybszy wzrost zamożności i luksusu przy ograniczaniu zużycia materiałów i energii. Innymi słowy, ma rozwiązać dwa dylematy: jak produkować więcej rzeczy z mniejszej ilości materiałów i w jakim stopniu redukcja wzbogacania się ludzi może ich motywować do zwiększania wydajności pracy? Są to jednak przeciwieństwa nie do pogodzenia.
Na podstawie tych uwag można dojść do wniosku, że w obecnych warunkach osiąganie dobra wspólnego, rozumianego jako dobra czy szczęścia całej ludzkości, jest praktycznie niemożliwe.
Wiara w możliwość korzystania z dobra wspólnego przez każdego i dzielenia go za pomocą sprawiedliwych kryteriów jest mitem, kreowanym przede wszystkim przez populistów.
Żadne z dotychczasowych kryteriów dystrybucji dóbr nie było sprawiedliwe i nie gwarantowało wszystkim jednakowego dobrobytu. Bowiem faktycznie dobro wspólne jest wyłącznie dobrem większości, a nie mniejszości, ani jednostek. Dlatego idee ustrojów społecznych budowanych na pojęciu dobra wspólnego okazywały się utopiami, a próby implementacji idei dobra wspólnego kończyły się fiaskiem.
Wiesław Sztumski