To proste zdanie przypisywane wielkiemu filozofowi greckiemu Sokratesowi (460 – 399 p.n.e.) powtarzane jest od wieków przy wielu okazjach. Ma ono bowiem głęboki sens. Nacisk położony jest na pierwszą jego część – wiedzę. Im więcej wiesz, tym więcej możesz mieć wątpliwości, tym bardziej zdajesz sobie sprawę z ograniczoności swojej wiedzy, widzisz jak wiele nie wiesz. Niewątpliwie wiedział o tym sam autor tej maksymy, gdyż ją stworzył.
A co możemy na ten temat powiedzieć dziś? Od czasu, gdy żył Sokrates, upłynęło prawie dwa i pół tysiąca lat i bardzo, bardzo wiele się zmieniło. Jako człowiek, który „liznął” w swoim życiu trochę wiedzy na temat techniki, zdaję sobie z tego sprawę. Większość najważniejszych wynalazków szczególnie w tej dziedzinie powstała w ciągu ostatnich dwustu, a nawet stu lat. Powstały narzędzia, którymi posługujemy się na co dzień. Silnik spalinowy, samochód, kolej, elektryczność i wszystko z nią związane, komputer, Internet i wiele, wiele innych. Bez nich już nie potrafilibyśmy żyć, dawać sobie radę. To zaledwie narzędzia. Rozwinęła się ponadto nauka, także ta dotycząca naszej egzystencji nie tylko tu na Ziemi, ale także szerzej i głębiej w kosmosie.
Myśląc o rozwoju nauki, mam również na myśli „królową nauk” -matematykę, a w niej taką jej część, która nazwana jest rachunkiem prawdopodobieństwa. Dlaczego przywołuję tu rachunek prawdopodobieństwa, chociaż muszę przyznać, że w czasie studiów nie przepadałem za nim i niezbyt dbałem o lepszą znajomość tego działu? Odpowiadam. Dlatego że podstawowe pryncypia tego działu mają bliski związek ze sprawami ogólnie uznawanymi przez nas za ostateczne.
Zawsze, gdy myślę o prawdopodobieństwie, przypomina mi się moment losowania w czasie meczów piłkarskich. Kapitanowie drużyn wybierają orła lub reszkę, a sędzia rzuca monetę. Wygrywający wybiera boisko, a przeciwnik będzie rozpoczynał grę. Ten rytuał losowania powstał dlatego, że wynik rzutu monetą uznawany jest za dwojaki: albo orzeł, albo reszka. Wyniki inne wyklucza się. Milcząco zakłada się, że prawdopodobieństwa wyniku orzeł czy reszka są jednakowe i wynoszą 1/2. Innych zdarzeń nie przewiduje się. Czy rzeczywiście tak jest? Nie do końca.
Zdarzenia, że moneta może stanąć na kancie teoretycznie wykluczyć nie można. W takim razie powinniśmy zdarzeniu temu przypisać określoną liczbowo wartość prawdopodobieństwa. Czy są to już wszystkie możliwe zdarzenia przy rzucie monetą? Tym, którzy tak uważają, chcę przypomnieć, że moneta może jeszcze nie spaść.
Gdyby mecz rozgrywany był np. na stacji kosmicznej (mamy już takową), moneta nie spadłaby. Przypominam, że w któreś z reklam telewizyjnych mecz odbywa się na księżycu. Takie zdarzenie więc również jest możliwe i ma określone liczbowo prawdopodobieństwo. Nie szkodzi, że wtedy należałoby opracować nowe przepisy futbolu. Nasz selekcjoner wszech czasów Kazimierz Górski mawiał, że „piłka jest okrągła, bramki są dwie” i wszystko jest możliwe. Mecz w kosmosie również.
Te dywagacje, a właściwie częściowo manipulacje są po to, by wykazać, jak złudne może być przypisywanie jakiemuś zdarzeniu zerowego prawdopodobieństwa. Mój profesor od matematyki śp. Witold Pogorzelski mawiał: „proszę panów z zerem i nieskończonością proszę się nie spoufalać”.
Powróćmy jeszcze na moment do wspomnianych wyżej pryncypiów rachunku prawdopodobieństwa. O ile pamiętam, jedna z nich głosi, że zdarzenie, które ma prawdopodobieństwo niezerowe, na pewno zajdzie. Prędzej czy później, ale wydarzy się. Stąd wniosek, że jeżeli zdarzenie zaszło, to jego prawdopodobieństwo nie mogło być zerowe. To jednocześnie dowód i test na zdarzenie o niezerowym prawdopodobieństwie. Ono się wydarzyło, zaszło.
Od pewnego czasu oglądam w telewizji programy na kanale Nauka. Coraz częściej mi się to zdarza. Wolę tam emitowane programy niż pyskówki polityków w ich tzw. dyskusjach. Któregoś dnia nobliwie i naukowo wyglądający pan tłumaczył widzom, jak powstał nasz wszechświat. Zgodnie z obecnie obowiązującym naukowym poglądem, miało miejsce zdarzenie o nazwie Big Bang (Wielki Wybuch). W czasie tego zdarzenia powstało to, co rozumiemy pod nazwą czasoprzestrzeń, a ponadto powstała zawarta w niej cała materia. Nie bardzo wiadomo - tak powiedział ten pan - co było przedtem.
To, z czym mamy teraz do czynienia, to wynik przebogatej samoorganizacji materii. Nie będę wymieniał nazw jej składników, bo w większości nie potrafię, a nawet ich nie znam. Ja sam i ewentualni czytelnicy tych słów również należą do tych wytworów. Ten pan podał nawet czas, kiedy to zdarzenie miało miejsce. Kilkanaście miliardów lat temu, ale to ma już mniejsze znaczenie.
Należę do fanów powieści Henryka Sienkiewicza i wierzę, że Imć Pan Onufry Zagłoba jest postacią historyczną, że takowy szlachcic swego czasu w Rzeczpospolitej żył. Dzięki zabiegom z „oleum” był to człowiek o niezwykłej fantazji i pomysłowości. Niemniej nie posądzam go o to, by wymyślił to, co zupełnie poważnie w tej telewizyjnej audycji przekazywał nam ów uczony pan. Sam oczywiście wierzę autorom tych teorii. Zakładam, że wnioskują to na podstawie poważnych przesłanek i poznanych zjawisk. Gdyby jednak zapytał mnie ktoś o prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jak BB, miałbym poważny kłopot do zaliczenia go do możliwych, o niezerowym prawdopodobieństwie. Przecież jednak to zdarzenie zaszło. Przynajmniej poważnie twierdził tak ów naukowiec. Jeżeli to zdarzenie zaszło, to jego prawdopodobieństwo, zgodnie z przywołanym kanonem, nie może być zerowe.
Dawno temu na wsi, gdy byłem mały, w czasie wojny nie tylko nie było telewizji i radia, ale nawet książeczek dla dzieci. Słuchaliśmy wówczas opowiadanych nam bajek. Zaciekawieni zawsze pytaliśmy: i co było dalej? Teraz też ciekawi nas, co będzie dalej z tak powstałą czasoprzestrzenią, materią i jej odmianami, a przede wszystkim przyrodą i w związku z tym z nami?
Odpowiedź jest mało ciekawa. W większości poglądów sprowadza się do wyczerpania dostępnej w materii wszechświata energii i przejście jej (tj. materii) do tzw. śmierci termicznej. Ten stan ma charakteryzować się temperaturą bliską, a nawet równą zeru w bezwzględnej skali Kelvina, bliską zeru średnią gęstością (rozprasza się ona w coraz rozleglejszej przestrzeni) i specyficznym jej stanem zwanym kondensatem Bosego - Einsteina. Na dodatek stan taki ma trwać nieprzerwanie. Oczywiście nie ma mowy, by w tych warunkach istniało życie. Nie wiem, jak taki stan wszechświata można by nazwać. Mnie przychodzi na myśl nazwa: Nicość.
Nie wiem jak Państwo, ale ja w tym widzę coś bezmiernie beznadziejnego. Nasze istnienie, nasze starania, praca, wysiłki nie mają sensu. Wszystko inne też sensu nie ma. Czego byśmy nie zrobili, jak byśmy nie zmienili naszego otoczenia, naszej planety i jeszcze dalej kosmosu, ma to zaledwie znaczenie lokalne, a w odniesieniu do czasu istnienia wszechświata - chwilowe. Koniec końców przejdziemy (przejdzie wszechświat) w stan termicznej śmierci, a materia w kondensat Bosego – Einsteina. Z mojego punktu widzenia, czuję się tak, jak powinna się czuć muszka owocówka, gdyby dysponowała inteligencją i tak jak my rozumowała. Zresztą bardzo mało różnimy się od muszki owocówki, tylko nieco dłuższym czasem tu przebywania.
Pozwólcie Państwo, że się otrząsnę z tego przygnębienia i mimo braku doświadczeń z oleum Onufrego Zagłoby, pofantazjuję. Postaram się przy tym zachować kanony znanego rachunku i zbyt nie odbiegać od znanego mi obecnego stanu wiedzy o wszechświecie. Przyjmujemy, że Big Bang zaistniał. Narodziła się czasoprzestrzeń i powstała materia. Materia przekształca się i na dodatek może coś interesującego, czego dziś jeszcze nie wiemy, wytworzy. To nie jest nawet już takie ważne. Ważniejsze, że istnieje niezerowe prawdopodobieństwo zajścia zdarzenia znanego nam pod nazwą BB – Wielki Wybuch.
Nigdzie nie jest powiedziane, że zdarzenia o nawet najmniejszym, niezerowym prawdopodobieństwie zdarzają się tylko raz. Jeżeli tak, to BB może zajść dwa lub jeszcze więcej razy. Na własne uszy słyszałem, że nie wiadomo, co było przed BB. A może był to stan nazwany nieskromnie przeze mnie Nicością? Pójdę dalej i zapytam: skąd mamy pewność, że znany nam Wielki Wybuch był pierwszy? Przypominam sobie, że wytworzona przez A. Einsteina tzw. teoria wszystkiego dopuszczała istnienie wszechświatów równoległych. Jeżeli w tym rozumowaniu brak zasadniczych sprzeczności, to istnienie kolejnych BB byłoby możliwe. Wtedy realizowałby się okresowy charakter rozwoju tego, co nazywamy wszechświatem, a właściwie kolejnymi jego realizacjami.
No dobrze. Już przestaję. Wszystkim tym, którzy pukają się w czoło, a szczególnie tym, którzy mnie znają przyznaję rację. Z drugiej strony, mamy demokrację. Wielu innym wolno, to mnie też. Często słyszę na proste tematy takie brednie, (w które jakoby wierzono), że nie liczą się moje drobne fantazjowania na temat kosmosu. Mówiąc jednak poważnie, wydaje się, że maksyma Sokratesa: „wiem, że nic nie wiem” jest nadal w pełni aktualna.
Zdzisław Jankiewicz